Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






GDZIE ŻYŁEM I PO CO 12 page

No­wi­ny! O ileż waż­niej­sze jest znać coś, co się ni­g­dy nie sta­rze­je! „Pew­ne­go razu Ciou-he-ju (wy­so­ki dy­gni­tarz pań­stwa Wej) po­słał swe­go słu­gę do Kung-cy (Kon­fu­cju­sza), aby się do­wie­dzieć, co u nie­go sły­chać. Kung-cy usa­dził po­słań­ca obok sie­bie i za­gad­nął: «Cóż po­ra­bia twój pan?» Przy­bysz zaś od­parł z sza­cun­kiem: «Mój pan usi­łu­je zmniej­szyć licz­bę swych wad, ali­ści ro­bo­cie tej nie ma koń­ca.» Gdy zaś udał się w dro­gę po­wrot­ną, fi­lo­zof za­uwa­żył: «Cóż to za za­cny po­sła­niec!»”[123] Za­miast brzę­czeć nad usza­mi sen­nych far­me­rów w dzień wy­po­czyn­ku pod ko­niec ty­go­dnia – nie­dzie­la jest bo­wiem sto­sow­nym uko­ro­no­wa­niem nie­wła­ści­wie spę­dzo­ne­go ty­go­dnia, a nie świe­żym i śmia­łym po­cząt­kiem no­we­go – ka­zno­dzie­ja po­wi­nien w swo­im nie­chluj­nym ka­za­niu na­wo­ły­wać grzmią­cym gło­sem: „Ba­sta! Stop! Prze­stań­cie uda­wać, że pły­nie­cie całą na­przód, prze­cież le­d­wo się po­su­wa­cie!”[124]

Po­zo­ry i złu­dze­nia przyj­mu­je się za nie­zbi­tą praw­dę, a rze­czy­wi­stość za fan­ta­zję. Gdy­by lu­dzie sta­le ob­ser­wo­wa­li tyl­ko rze­czy­wi­stość i nie po­zwa­la­li so­bie na złu­dze­nia, ży­cie – w po­rów­na­niu z wia­do­my­mi nam spra­wa­mi – przy­po­mi­na­ło­by baj­kę z ty­sią­ca i jed­nej nocy. Gdy­by­śmy uzna­wa­li tyl­ko to, co nie­uchron­ne i ma pra­wo być nie­uchron­ne, uli­ce roz­brzmie­wa­ły­by mu­zy­ką i po­ezją. Po dłuż­szym za­sta­no­wie­niu uświa­da­mia­my so­bie, że tyl­ko to, co wiel­kie i cen­ne, jest wiecz­ne i ab­so­lut­ne – że lek­kie nie­po­ko­je i drob­ne przy­jem­no­ści po­zo­sta­ją je­dy­nie cie­niem rze­czy­wi­sto­ści. Taka chwi­la za­wsze jest ra­do­sna i pod­nio­sła. Lu­dzie przy­my­ka­ją oczy i drze­mią, go­dząc się na złu­dę po­zo­rów, przez co co­dzien­ne ży­cie opie­ra się na ru­ty­nie i na­wy­kach, pod­czas gdy jego pod­sta­wy na­dal są czy­sto ilu­zo­rycz­ne. Dzie­ci, któ­re ba­wią się w ży­cie, z więk­szą ani­że­li do­ro­śli prze­ni­kli­wo­ścią poj­mu­ją pra­wo ży­cia i jego związ­ki.[125] Do­ro­śli bo­wiem nie­umie­jęt­nie i nie­god­nie ży­jąc uwa­ża­ją, że są mą­drzej­si dzię­ki do­świad­cze­niu, czy­li w tym wy­pad­ku nie­po­wo­dze­niu. Czy­ta­łem w ja­kiejś hin­du­skiej księ­dze o „Kró­lew­skim syn­ku, któ­re­go wy­wie­zio­no z ro­dzin­ne­go mia­sta, gdy był nie­mow­lę­ciem. Zna­lazł go pe­wien miesz­ka­niec dżun­gli i za­opie­ko­wał się ma­leń­stwem. Gdy chło­piec do­rósł, nic nie wie­dział o swo­im praw­dzi­wym po­cho­dze­niu. Ali­ści pew­ne­go dnia od­na­lazł go w dżun­gli je­den z mi­ni­strów kró­la i wy­ja­wił całą praw­dę. Tak to chło­piec się do­wie­dział, że jest księ­ciem. Po­dob­nie dzie­je się z du­szą – snuł swą myśl hin­du­ski fi­lo­zof – któ­ra są­dząc po swo­im po­ło­że­niu, błęd­nie poj­mu­je swo­ją rolę, do­pó­ki ja­kiś świę­ty na­uczy­ciel nie ob­ja­wi jej praw­dy. Wów­czas wie, że jest Brah­mą.” Jak są­dzę, my, miesz­kań­cy No­wej An­glii, ży­je­my w ten nędz­ny spo­sób, dla­te­go że nie prze­ni­ka­my wzro­kiem po­wierzch­ni rze­czy. Na­szym zda­niem coś jest ta­kie, ja­kie się wy­da­je. Gdy­by ktoś prze­szedł przez na­sze mia­stecz­ko do­strze­ga­jąc tyl­ko rze­czy­wi­stość, do­kąd – moż­na by się za­sta­no­wić – po­wę­dro­wa­ła­by Mill-dam[126]? Gdy­by po­tem ów czło­wiek opo­wie­dział nam, co wi­dział, nie po­zna­li­by­śmy mia­sta. Wy­star­czy po­pa­trzeć na zbór, gmach sądu, wię­zie­nie, sklep albo dom miesz­kal­ny i opo­wie­dzieć, czym są owe bu­dyn­ki pod ba­daw­czym spoj­rze­niem, a roz­sy­pią się na ka­wał­ki. Lu­dzie uwa­ża­ją praw­dę za od­le­głą ka­te­go­rię, któ­rej miej­sce jest gdzieś na ru­bie­żach ukła­du sło­necz­ne­go, za naj­dal­szą gwiaz­dą, przed Ada­mem i po ostat­nim czło­wie­ku. Wiecz­ność ma w so­bie coś z praw­dy i wznio­sło­ści. Wszyst­ko jed­nak ist­nie­je i dzie­je się tu­taj i te­raz. Na­wet Bóg jest w tym wła­śnie mo­men­cie Bo­giem i ni­g­dy na prze­strze­ni wie­ków nie osią­gnie bar­dziej wy­su­bli­mo­wa­nej bo­sko­ści. Tyl­ko przez usta­wicz­ne wpa­ja­nie i daw­ko­wa­nie so­bie ota­cza­ją­cej nas rze­czy­wi­sto­ści mamy moż­ność po­jąć, co to jest wznio­słość i szla­chet­ność. Po­słusz­ny wszech­świat cią­gle od­po­wia­da na­szym po­ję­ciom; otwie­ra się przed nami trakt, nie­za­leż­nie od tego, czy wę­dru­je­my szyb­ko, czy po­wo­li. Prze­to spędź­my ży­cie na poj­mo­wa­niu. Tak chlub­ne­go i szla­chet­ne­go celu ni­g­dy jesz­cze nie miał ani po­eta, ani ar­ty­sta, niech­że więc osią­gną go nie­któ­rzy ich po­tom­ko­wie. Cho­ciaż je­den dzień spędź­my tak roz­waż­nie jak Na­tu­ra i nie po­zwól­my, aby co­kol­wiek skło­ni­ło nas do zbo­cze­nia z raz ob­ra­nej dro­gi. Wstań­my wcze­śnie, wraz ze świ­ta­niem, nie ocią­ga­jąc się, ci­cho i bez za­mie­sza­nia; nie­chaj zaj­rzy są­siad, a po­tem so­bie pój­dzie, niech bije dzwon i pła­czą dzie­ci. Po­sta­nów­my, że to wy­peł­ni nam dzień. Dla­cze­góż mie­li­by­śmy się pod­da­wać i pę­dzić wraz z nur­tem? Póź­niej nie po­zwól­my wy­trą­cić się z rów­no­wa­gi i po­rwać z mie­li­zny po­łu­dnia temu gwał­tow­ne­mu wi­ro­wi zwa­ne­mu obia­dem. Prze­trwaj­my owe nie­bez­piecz­ne chwi­le, a bę­dzie­my ura­to­wa­ni, da­lej bo­wiem już z gór­ki. Trzy­ma­jąc ner­wy na wo­dzy, peł­ni po­ran­ne­go wi­go­ru płyń­my przez dzień przy­wią­za­ni do masz­tu jak Ulis­ses, wpa­trze­ni przed sie­bie. Je­że­li za­gwiż­dże lo­ko­mo­ty­wa, nie­chaj so­bie gwiż­dże do woli, póki nie ochryp­nie. Je­że­li ode­zwie się dzwon, niech so­bie bije, nie bę­dzie­my się zry­wać i biec. Wsłu­chuj­my się w mu­zy­kę. Pra­cuj­my w spo­ko­ju, wier­cąc no­ga­mi w bło­cie i co­raz głę­biej wpy­cha­jąc je w grzą­ską bre­ję opi­nii, prze­są­du, tra­dy­cji, złu­dze­nia, po­zo­rów, aż prze­bi­je­my się przez ten na­muł, któ­ry po­kry­wa kulę ziem­ską, przez Pa­ryż i Lon­dyn, przez Nowy Jork, Bo­ston i Con­cord, przez Ko­ściół i pań­stwo, przez po­ezję, fi­lo­zo­fię i re­li­gię, aż do­trze­my do twar­de­go, ska­li­ste­go dna, do tego, co mo­że­my na­zwać rze­czy­wi­sto­ścią. I wów­czas po­wiedz­my: „O to nie­wąt­pli­wie szło.” Po­tem zaś na owym twar­dym grun­cie, któ­ry zna­leź­li­śmy, głę­biej ani­że­li ko­ry­to roz­sza­la­łe­go stru­mie­nia, mro­zu i ognia, po­szu­kaj­my miej­sca, gdzie mo­gli­by­śmy po­sta­wić mur, po­ło­żyć pod­wa­li­ny pań­stwa albo usta­wić bez­piecz­nie słup la­tar­ni czy też może drąg z po­dział­ką – lecz nie ni­lo­metr[127], tyl­ko re­al­no­metr – aże­by przy­szłym stu­le­ciom było wia­do­mo, jak głę­bo­ki wzbie­rał cza­sa­mi stru­mień brei i po­zo­rów. Sta­nąw­szy oko w oko z fak­tem spo­strze­że­my, że obie jego stro­ny po­ły­sku­ją w słoń­cu niby me­tal bu­ła­tu, i po­czu­je­my, jak jego roz­kosz­ne ostrze prze­szy­wa nam du­szę i kość do szpi­ku, kła­dąc kres na­szej, śmier­tel­ni­cy, szczę­śli­wej wę­drów­ce po ziem­skim pa­do­le. Ży­cie czy śmierć, łak­nie­my tyl­ko rze­czy­wi­sto­ści. Do­praw­dy, sko­ro istot­nie umie­ra­my, niech z na­szych gar­deł wy­rwie się char­kot, a człon­ki niech osty­gną; sko­ro zaś ży­je­my, rób­my, co do nas na­le­ży.



Czas to je­dy­nie stru­mień, w któ­rym ło­wię ryby. Czer­pię z nie­go, lecz pi­jąc do­strze­gam piasz­czy­ste dno. Płyt­ka woda to­czy się le­ni­wym nur­tem, wiecz­ność jed­nak nie prze­mi­ja. Na­pił­bym się czer­piąc głę­biej, ło­wił­bym ryby w nie­bio­sach, któ­rych dno usia­no gwiaz­da­mi. Nie po­tra­fię zli­czyć do jed­ne­go. Nie znam pierw­szej li­te­ry al­fa­be­tu. Za­wsze ża­łu­ję, że nie je­stem taki mą­dry jak w dzień na­ro­dzin. In­te­lekt to to­pór, wie, jak wy­rą­bać so­bie dro­gę do ta­jem­nic po­zna­nia. Nie pra­gnę mieć rąk za­ję­tych czę­ściej ani­że­li to ko­niecz­ne. Gło­wa za­stę­pu­je mi ręce i nogi. W niej, mnie­mam, sku­pi­ły się moje naj­bar­dziej nie­zwy­kłe dary. In­stynkt pod­po­wia­da mi, że wpraw­dzie nie­któ­re stwo­rze­nia ryją py­skiem i przed­ni­mi ła­pa­mi, lecz ja po­wi­nie­nem czy­nić to gło­wą. I wła­śnie przy jej po­mo­cy wy­ko­pię i prze­ry­ję so­bie dro­gę przez te wzgó­rza. Są­dząc po różdż­ce i pod­no­szą­cych się mgłach, naj­bo­gat­sza żyła znaj­du­je się gdzieś w tej oko­li­cy. Za­tem tu za­cznę ko­pać.


 


[104] Pierw­szy, dru­gi, trze­ci i pią­ty aka­pit tego roz­dzia­łu uka­za­ły się pier­wot­nie pt. A Poci Buy­ing a Farm (Po­eta ku­pu­je go­spo­dar­stwo) w cza­so­pi­śmie „Sar­ta­irfs Union Ma­ga­zi­ne” Xl, 1852.

[105] Sta­ra far­ma po­ło­żo­na nad rze­ką Sud­bu­ry, pod Con­cord.

[106] Wil­liam Cow­per, Sa­mot­ność Alek­san­dra Sel­kir­ka, prze­ło­żył Cze­sław Mi­łosz, Po­eci ję­zy­ka an­giel­skie­go, PIW 1971.

[107] Mowa albo o cza­so­pi­śmie „Bo­ston Cul­ti­va­tor”, albo o „New En­gland Cul­ti­va­tor”

[108] Ma­rek Por­cjusz. Ka­ton, O go­spo­dar­stwie wiej­skim, prze­ło­żył Sta­ni­sław Łoś, Za­kład im. Osso­liń­skich, Wro­cław 1956.

[109] Dzię­ki temu za­bie­go­wi Wal­den zy­sku­je na zwar­to­ści. Jest to ulu­bio­ny za­bieg Tho­re­au, za­sto­so­wa­ny tak­że w pierw­szej książ­ce A Week On the Con­cord and Mer­ri­mack Ri­vers, w któ­rej do­świad­cze­nia wie­lu wy­praw opi­su­je jako ty­go­dnio­wą wy­pra­wę. Po­dob­nie w Przy­ląd­ku Cod wie­le wy­cie­czek przed­sta­wił jako jed­ną.

[110] Jest to zda­nie, któ­re sta­no­wi mot­to dzie­ła. Oda do znie­chę­ce­nia – od­nie­sie­nie do utwo­ru Sa­mu­ela Co­le­rid­ge’a pod ta­kim ty­tu­łem.

[111] Ha­ri­van­sa – do­da­tek do Ma­ha­bha­ra­ty.

[112] Mowa o bi­twie, któ­ra ro­ze­gra­ła się pod­czas ame­ry­kań­skiej woj­ny o nie­pod­le­głość 19 kwiet­nia 1775 r.

[113] Da­mo­da­ra­gup­ta – po­eta in­dyj­ski (VIII-IX w n.e.).

[114] Au­tor nie­zna­ny, wiersz za­war­ty w The Mu­ses Gar­din for De­li­ghts, cz. IX, do mu­zy­ki na­pi­sa­nej w 1611 r. przez Ro­ber­ta Jo­ne­sa. Prze­ło­żył Piotr Som­mer.

[115] „I trąb­ka, któ­ra sła­wę opie­wa.” Fe­li­cia He­mans, The Lan­ding of the Pil­grims

[116] W cza­sach ce­sar­stwa rzym­skie­go z imie­niem Mem­no­na zwią­za­no sto­ją­ce koło Teb nad Ni­lem dwa po­są­gi (zwa­ne do dziś ko­lo­sa­mi Mem­no­na), z któ­rych o świ­cie wy­do­by­wa­ły się dźwię­ki: mia­ło to być po­wi­ta­nie po­ja­wia­ją­cej się na nie­bie Eos przez syna.

[117] Dzię­ki mo­dłom Aja­ko­sa, syna Zeu­sa i Egi­ny, usta­la su­sza na wy­spie Egi­nie, ale że lu­dzie zdą­ży­li tym­cza­sem wy­mrzeć, upro­sił on Zeu­sa o po­moc. Ten za­mie­nił miesz­kań­ców mro­wi­ska w lu­dzi, któ­rych na­zwa­no Myr­mi­do­na­mi.

[118] Gdy usta­wi­ły się woj­ska w or­dyn­ku z wo­dza­mi na cze­le,

Z wrza­wą ru­szy­li Tro­ja­nie i skwi­rem roz­gło­śnym jak pta­ki:

Ni­czym żu­ra­wie, co z wiel­kim klan­go­rem w pod­nieb­ne bez­kre­sy

Wzla­tu­ją w uciecz­ce przed zimą, przed ulew groź­ny­mi upu­sty,

Pru­ją prze­stwo­rza zmie­rza­jąc ku rze­ce Oke­ano­wi,

Na skrzy­dłach zaś nio­są za­gła­dę i śmierć ple­mie­niu Pig­me­jów…

Ho­mer, Ilia­da, III, 1-6. Prze­ło­żył Igna­cy Wie­niew­ski.

[119] W maju 1844 r. Tho­re­au wraz ze zna­jo­mym, Edwar­dem Ho­arem, z któ­rym wy­brał się na ryby w po­bli­że sta­wu Wal­den, roz­pa­li­li ogni­sko. Ogień roz­prze­strze­nił się w le­sie, któ­re­go spo­ry ob­szar spło­nął. Cho­ciaż Tho­re­au po­biegł we­zwać straż po­żar­ną i sam usi­ło­wał ga­sić po­żar, miesz­kań­cy mia­stecz­ka nie mo­gli mu wy­ba­czyć tego, że uznaw­szy swo­je sa­mot­ne wy­sił­ki za da­rem­ne, wspiął się na po­bli­ski pa­gó­rek, aby przy­glą­dać się wi­do­ko­wi lasu tra­wio­ne­go ogniem. Gdy­by jego to­wa­rzysz nie był sy­nem jed­ne­go z naj­bar­dziej po­wa­ża­nych oby­wa­te­li mia­stecz­ka, Tho­re­au naj­praw­do­po­dob­niej za­mknię­to by w wię­zie­niu. Echa tego wy­da­rze­nia do dziś roz­brzmie­wa­ją w Con­cord i słu­żą za ar­gu­ment opo­zy­cjo­ni­stom Tho­re­au.

[120] Wa­shi­ta (Ouachi­ta) – rze­ka pły­ną­ca przez Ar­kan­sas, wpa­da­ją­ca do Rze­ki Czer­wo­nej w Lu­izja­nie. Miesz­kań­cy jej do­rze­cza mie­li zwy­czaj wy­łu­py­wać swo­im prze­ciw­ni­kom oczy kciu­kiem. (Fran­cis Al­len, Wal­den, Bo­ston 1910).

[121] W ja­ski­ni Mam­moth w Ken­tuc­ky żyje ga­tu­nek śle­pych ryb.

[122] Gra słów. Au­tor robi alu­zję do po­pu­lar­ne­go w ję­zy­ku an­giel­skim po­wie­dze­nia: „Dam pen­sa za two­je my­śli.”

[123] Kon­fu­cjusz, Wio­sny i je­sie­nie albo Kro­ni­ka pań­stwa Lu.

[124] Ka­zno­dzie­ją tym był praw­do­po­dob­nie wie­leb­ny Tay­lor z Bo­sto­nu, sły­ną­cy z uży­wa­nia że­glar­skich ter­mi­nów w swo­ich ka­za­niach, tak­że li­te­rac­ki pier­wo­wzór ojca Map­ple z Moby Dic­ka Her­ma­na Me­lvil­le’a.

[125] Idea po­pu­lar­na wśród an­giel­skich ro­man­ty­ków i ame­ry­kań­skich trans­cen­den­ta­li­stów. Patrz: Wil­liam Word­sworth Oda o prze­czu­ciach nie­śmier­tel­no­ści czer­pa­nych ze wspo­mnień o wcze­snym dzie­ciń­stwie.

[126] Mill-dam – uli­ca han­dlo­wa w Con­cord.

[127] W Mem­fis zbu­do­wa­no w sta­ro­żyt­no­ści „ni­lo­metr”, któ­ry miał wska­zy­wać opa­da­nie i pod­no­sze­nie się wód Nilu.

LEKTURA

Gdy­by lu­dzie bar­dziej się za­sta­na­wia­li nad wy­bo­rem wła­snej przy­szło­ści, chy­ba wszy­scy zo­sta­li­by przede wszyst­kim ba­da­cza­mi i ob­ser­wa­to­ra­mi, al­bo­wiem nie­wąt­pli­wie wszyst­kich jed­na­ko­wo in­te­re­su­je wła­sna na­tu­ra i prze­zna­cze­nie. Gdy gro­ma­dzi­my do­bra dla sie­bie albo po­tom­no­ści, za­kła­da­my ro­dzi­ny albo kła­dzie­my pod­wa­li­ny pań­stwo­wo­ści, a na­wet zy­sku­je­my sła­wę – je­ste­śmy śmier­tel­ni, gdy jed­nak do­cho­dzi­my praw­dy, zy­sku­je­my nie­śmier­tel­ność i nie mu­si­my się oba­wiać, że za­sko­czy nas coś nie­po­myśl­ne­go. Naj­star­szy egip­ski czy hin­du­ski fi­lo­zof uchy­lił skraj sza­ty na­rzu­co­nej na po­mnik bo­sko­ści i od tego cza­su udra­po­wa­na ma­te­ria już go ca­łe­go nie za­sła­nia. Wi­dzę ten sam co ów fi­lo­zof świe­ży blask, al­bo­wiem to ja w mę­dr­cu by­łem wów­czas tak zu­chwa­ły, te­raz zaś on we mnie wspo­mi­na ten ob­raz. Ma­te­rii nie po­krył kurz, nie upły­nę­ła se­kun­da, od­kąd ujaw­nio­no ową bo­skość. Czas, któ­ry na­praw­dę do­sko­na­li­my albo któ­ry na­da­je się do udo­sko­na­le­nia, nie jest ani prze­szły, ani te­raź­niej­szy, ani przy­szły.

Miej­sce mo­je­go za­miesz­ka­nia w więk­szym stop­niu ani­że­li uni­wer­sy­tet sprzy­ja­ło nie tyl­ko roz­my­śla­niom, lecz tak­że po­waż­nej lek­tu­rze, i cho­ciaż się znaj­do­wa­łem poza za­się­giem zwy­kłej bi­blio­te­ki ob­jaz­do­wej, by­łem pod więk­szym niż kie­dy­kol­wiek wpły­wem ksią­żek krą­żą­cych po świe­cie, ksią­żek, któ­rych wer­sy wy­ry­to pier­wot­nie na ko­rze, te­raz zaś tyl­ko prze­pi­su­je się je na czer­pa­nym pa­pie­rze. Oto jak opo­wia­da po­eta Mîr Ca­mar Ud­dîn Mast[128]: „Za­sia­dłem, aże­by się od­dać wę­drów­ce przez re­gio­ny świa­ta du­cho­we­go; mo­głem tego do­ko­nać dzię­ki książ­kom. Do­zna­łem przy­jem­no­ści upi­cia się na­po­jem z ezo­te­rycz­nych dok­tryn niby jed­nym kie­lisz­kiem wina.” Całe lato na sto­le moim le­ża­ła Ilia­da Ho­me­ra, choć tyl­ko od cza­su do cza­su rzu­ca­łem okiem na jej stro­ni­ce. Uważ­niej­szą lek­tu­rę unie­moż­li­wia­ła mi na po­cząt­ku nie koń­czą­ca się pra­ca fi­zycz­na, mu­sia­łem bo­wiem skoń­czyć bu­do­wę domu i oko­pać fa­so­lę. Pod­trzy­my­wa­ła mnie wsze­la­ko myśl, że w przy­szło­ści będę się mógł od­dać ta­kiej lek­tu­rze. W prze­rwach, któ­re ro­bi­łem so­bie pod­czas pra­cy, prze­czy­ta­łem dwie lek­kie książ­ki po­dróż­ni­cze, ali­ści wkrót­ce sam przed sobą wsty­dzi­łem się tego, za­sta­na­wia­jąc się, jak moja isto­ta mo­gła na to po­zwo­lić.

Ho­me­ra i Aj­schy­lo­sa moż­na czy­tać po grec­ku bez oba­wy mar­no­traw­stwa czy zbyt­ku, al­bo­wiem wów­czas w pew­nej mie­rze na­śla­du­je się gor­li­wie ich bo­ha­te­rów i po­świę­ca po­ran­ne go­dzi­ny stro­ni­com ich dzieł. Epo­pe­je hi­sto­rycz­ne, na­wet wy­dru­ko­wa­ne w na­szym oj­czy­stym ję­zy­ku, za­wsze po­zo­sta­ną mar­twe w obec­nych zde­ge­ne­ro­wa­nych cza­sach; mu­si­my – za­leż­nie od na­szej mą­dro­ści, mę­stwa i wiel­ko­dusz­no­ści – mo­zol­nie się do­szu­ki­wać sen­su każ­de­go sło­wa i wer­su, do­my­śla­jąc się szer­szej ich wy­mo­wy, ani­że­li by to wy­ni­ka­ło z pod­sta­wo­we­go zna­cze­nia. Współ­cze­sna ta­nia i płod­na pra­sa wraz ze wszyst­ki­mi za­miesz­czo­ny­mi w niej tłu­ma­cze­nia­mi mało się przy­czy­ni­ła do przy­bli­że­nia nam sta­ro­żyt­nych twór­ców po­ezji he­ro­icz­nej. Za­rów­no oni, jak li­te­ry, któ­ry­mi dru­ku­je się ich dzie­ła, po­zo­sta­ją jak za­wsze nie­zwy­kli i oso­bli­wi. War­to jest po­świę­cać mło­de lata i kosz­tow­ne go­dzi­ny na na­ukę choć­by kil­ku słów w ję­zy­kach kla­sycz­nych, al­bo­wiem wy­kra­cza­ją one poza try­wial­ność uli­cy i sta­no­wią nie­wy­czer­pa­ne źró­dło in­spi­ra­cji i pod­nie­ty.[129]

Nie na dar­mo far­mer pa­mię­ta i po­wta­rza kil­ka za­sły­sza­nych ła­ciń­skich słów. Lu­dzie cza­sa­mi uwa­ża­ją, że stu­dio­wa­nie li­te­ra­tu­ry kla­sycz­nej jest dro­gą wio­dą­cą ku bar­dziej współ­cze­snym i prak­tycz­nym lek­tu­rom; jed­nak­że czło­wiek bar­dziej żąd­ny przy­gód po­zo­sta­nie przy kla­sy­kach nie­za­leż­nie od tego, w ja­kim ję­zy­ku na­pi­sa­no owe utwo­ry i w ja­kim okre­sie sta­ro­żyt­no­ści. Czym­że bo­wiem jest li­te­ra­tu­ra kla­sycz­na, jak nie skarb­ni­cą naj­szla­chet­niej­szych my­śli ludz­ko­ści? Po­zo­sta­ją one je­dy­ny­mi nie pod­upa­dły­mi wy­rocz­nia­mi i moż­na w nich zna­leźć ta­kie od­po­wie­dzi na naj­bar­dziej współ­cze­sne py­ta­nia, ja­kich nie po­tra­fio­no udzie­lić ani w Del­fach, ani w Do­do­nie. Rów­nie do­brze mo­gli­by­śmy da­ro­wać so­bie stu­dio­wa­nie Na­tu­ry, al­bo­wiem jest sta­ra. Szla­chet­ne to za­ję­cie – czy­ta­nie do­brej lek­tu­ry, to zna­czy praw­dzi­wych ksią­żek prze­po­jo­nych du­chem au­ten­tycz­no­ści. Sta­wia ono przed czy­tel­ni­kiem więk­sze za­da­nie ani­że­li po­wszech­nie uzna­ne co­dzien­ne za­ję­cia. Wy­ma­ga tre­nin­gu po­dob­ne­go do ćwi­czeń spor­to­wych, sta­łe­go po­świę­ce­nia pra­wie ca­łe­go ży­cia temu ce­lo­wi. Książ­ki po­win­no się czy­tać w po­dob­nie roz­sąd­ny i po­wścią­gli­wy spo­sób, jak sie­je pi­sze. Nie wy­star­czy mó­wić ję­zy­kiem na­ro­du, któ­ry je spło­dził, ist­nie­je bo­wiem znacz­ny prze­dział mię­dzy ję­zy­kiem mó­wio­nym a pi­sa­nym, ję­zy­kiem sły­sza­nym a czy­ta­nym. Ten pierw­szy jest na ogół ulot­nym dźwię­kiem, mową, za­le­d­wie pry­mi­tyw­nym dia­lek­tem; uczy­my się go od mat­ki nie­świa­do­mie, po­dob­nie jak dzi­cy. Ten dru­gi sta­no­wi doj­rza­łą for­mę pierw­sze­go, wy­ro­słą na jego do­świad­cze­niu. Je­śli pierw­szy jest ję­zy­kiem na­szych ma­tek, dru­gi to ję­zyk oj­ców – do­bo­ro­wy spo­sób wy­sła­wia­nia się, zbyt do­nio­sły dla du­cha, aby­śmy mo­gli się nim po­słu­gi­wać nie na­ro­dziw­szy się po raz dru­gi.[130] Rze­sze lu­dzi, któ­rzy w śre­dnio­wie­czu mó­wi­li tyl­ko po grec­ku i ła­ci­nie, z ra­cji sa­me­go fak­tu uro­dze­nia nie były upraw­nio­ne do czy­ta­nia ar­cy­dzieł stwo­rzo­nych w tych ję­zy­kach, al­bo­wiem owych utwo­rów nie na­pi­sa­no w zna­nej im gre­ce czy ła­ci­nie, lecz w wy­bo­ro­wym ję­zy­ku li­te­rac­kim. Zda­niem tych lu­dzi, któ­rzy nie opa­no­wa­li szla­chet­niej­szych od­mian gre­ki czy ła­ci­ny, ma­te­ria po­wsta­łych w tych ję­zy­kach dzieł była śmie­ciem, to­też przed­kła­da­li nad nią ta­nią li­te­ra­tu­rę współ­cze­sną. Gdy jed­nak kil­ka eu­ro­pej­skich na­ro­dów wy­kształ­ci­ło od­ręb­ne, choć pry­mi­tyw­ne pi­śmien­nic­two, z któ­re­go za­czę­ła wy­ra­stać li­te­ra­tu­ra na­ro­do­wa, od­ro­dził się pęd ku na­uce i ucze­ni mie­li moż­ność do­strzec w od­le­głej prze­szło­ści sta­ro­żyt­ne skar­by. Cze­go nie mo­gło sły­szeć rzym­skie i grec­kie po­spól­stwo, te­raz, po upły­wie tylu stu­le­ci, czy­ta­ło kil­ku uczo­nych; i na­dal czy­ta tyl­ko kil­ku.

Wpraw­dzie wy­bu­chy elo­kwen­cji ora­to­ra mogą wzbu­dzić w nas cza­sa­mi naj­więk­szy po­dziw, lecz naj­szla­chet­niej­sze sło­wo pi­sa­ne prze­ra­sta na ogół ulot­ną mowę, po­dob­nie jak gwiaz­dy na fir­ma­men­cie gó­ru­ją nad chmu­ra­mi. W tych da­le­kich gwiaz­dach mogą czy­tać ci, któ­rzy po­tra­fią. Za­wsze ob­ser­wo­wa­li je i opi­sy­wa­li astro­no­mo­wie. Gwiaz­dy to nie opa­ry po­dob­ne do mgły na­szych od­de­chów i co­dzien­nych roz­mów. To, co na Fo­rum na­zy­wa się elo­kwen­cją, w ga­bi­ne­cie oka­zu­je się na ogół re­to­ry­ką. Ora­tor po­rwa­ny na­stro­jem, in­spi­ro­wa­ny chwi­lą prze­ma­wia do tłu­mu, czy­li do ze­bra­nych, chęt­nych go słu­chać, na­to­miast pi­sa­rza, któ­re­go in­spi­ru­je wła­sne bar­dziej zrów­no­wa­żo­ne ży­cie, roz­pra­sza­ły­by wy­da­rze­nia i tłu­my bę­dą­ce pod­nie­tą dla ora­to­rów, to­też prze­ma­wia do in­te­lek­tu i ser­ca ludz­ko­ści, czy­li do wszyst­kich ro­zu­mie­ją­cych go lu­dzi, nie­za­leż­nie od wie­ku.

Nic dziw­ne­go, że Alek­san­der Wiel­ki na swo­je wy­pra­wy za­bie­rał Ilia­dę w dro­go­cen­nej ka­se­cie. Sło­wo pi­sa­ne sta­no­wi naj­bar­dziej do­bo­ro­wą spu­ści­znę. Od razu wy­twa­rza at­mos­fe­rę więk­szej in­tym­no­ści i uni­wer­sal­no­ści ani­że­li ja­kie­kol­wiek inne dzie­ło sztu­ki. Jest naj­bar­dziej zbli­żo­ne do sa­me­go ży­cia. Moż­na prze­tłu­ma­czyć je na wszyst­kie ję­zy­ki i nie tyl­ko czy­tać, lecz tak­że wy­dy­chać usta­mi wszyst­kich lu­dzi; przed­sta­wia się je nie tyl­ko na płót­nie czy w mar­mu­rze, lecz tak­że rzeź­bi w sa­mym tchnie­niu ży­cia. Sym­bol my­śli czło­wie­ka sta­ro­żyt­no­ści sta­je się mową czło­wie­ka współ­cze­sne­go. Dwa ty­sią­ce lat na­sy­ci­ło po­mni­ki grec­kiej li­te­ra­tu­ry, po­dob­nie jak mar­mu­ro­we po­są­gi, jesz­cze in­ten­syw­niej­szą je­sien­ną bar­wą sta­re­go zło­ta, Gre­cy bo­wiem prze­nie­śli swo­ją po­god­ną nie­biań­ską at­mos­fe­rę do in­nych kra­jów, aby chro­nić swą spu­ści­znę przed ko­ro­zją cza­su. Książ­ki to naj­cen­niej­szy skar­biec bo­gac­twa świa­ta i naj­wspa­nial­sze dzie­dzic­two po­ko­leń i na­ro­dów. Książ­ki, te naj­star­sze i naj­lep­sze, za­peł­nia­ją pół­ki we wszyst­kich do­mo­stwach, do cze­go z na­tu­ry swej mają pra­wo. Nie wy­stę­pu­ją w obro­nie wła­snej spra­wy, lecz nio­są czy­tel­ni­ko­wi oświa­tę i pod­trzy­mu­ją go na du­chu, czym za­pew­nia­ją so­bie po­par­cie jego zdro­we­go roz­sąd­ku. Au­to­ra­mi ich w każ­dym spo­łe­czeń­stwie jest uro­dzo­na ary­sto­kra­cja, któ­ra po­ry­wa ludz­kość i wy­wie­ra na nią więk­szy wpływ ani­że­li kró­lo­wie i im­pe­ra­to­rzy. Gdy nie­pi­śmien­ny i być może po­gar­dza­ny ku­piec do­ro­bi się han­dlem i pra­co­wi­to­ścią na­leż­ne­go mu wol­ne­go cza­su i nie­za­leż­no­ści i zo­sta­nie do­pusz­czo­ny do kół ele­ganc­kie­go świa­ta bo­ga­czy, zwró­ci się nie­uchron­nie ku jesz­cze wyż­sze­mu, lecz nie­osią­gal­ne­mu śro­do­wi­sku in­te­lek­tu­ali­stów i na­ukow­ców. Bę­dzie so­bie zda­wał spra­wę z nie­do­sko­na­ło­ści swo­jej kul­tu­ry, próż­no­ści i ni­co­ści wszyst­kich swo­ich bo­gactw, do­wie­dzie za­tem zdro­we­go roz­sąd­ku i do­ło­ży wszel­kich sta­rań, aby dzie­ciom za­pew­nić ową kul­tu­rę in­te­lek­tu­al­ną, któ­rej brak sam tak głę­bo­ko od­czu­wa. I w ten spo­sób zo­sta­nie za­ło­ży­cie­lem ro­dzi­ny.

Ci, któ­rzy nie na­uczy­li się czy­tać li­te­ra­tu­ry kla­sycz­nej w ory­gi­na­le, mu­szą mieć bar­dzo nie­do­sko­na­łą zna­jo­mość hi­sto­rii ludz­ko­ści, ni­g­dy bo­wiem nie wy­ko­na­no trans­kryp­cji owych dzieł w żad­nych współ­cze­snym ję­zy­ku, chy­ba że na­szą cy­wi­li­za­cję moż­na uwa­żać za tego ro­dza­ju trans­kryp­cję. Ni­g­dy jesz­cze nie dru­ko­wa­no po an­giel­sku Ho­me­ra ani Aj­schy­lo­sa, ani na­wet We­rgi­liu­sza.[131] Dzie­ła ich są ty­leż wy­twor­ne, ile trwa­łe, pięk­nem swym zaś nie­mal do­rów­nu­ją uro­dzie po­ran­ka. Utwo­ry póź­niej­szych pi­sa­rzy – co­kol­wiek by­śmy po­wie­dzie­li o ich ta­len­tach – rzad­ko kie­dy do­ra­sta­ły do pięk­nie opra­co­wa­nych i wy­cy­ze­lo­wa­nych sta­ro­żyt­nych epo­pei he­ro­icz­nych, dzieł ca­łe­go ży­cia. Tyl­ko ci twier­dzą, że na­le­ży o nich za­po­mnieć, któ­rzy ich nie zna­ją. Wy­star­czy, je­śli pu­ści­my je w nie­pa­mięć, wów­czas gdy wie­dzą i du­chem bę­dzie­my na tyle bo­ga­ci, aby mieć moż­ność za­ję­cia się nimi i do­ce­nie­nia ich war­to­ści. Na­praw­dę bo­ga­te bę­dzie do­pie­ro to stu­le­cie, w któ­rym na­gro­ma­dzi się jesz­cze wię­cej pa­mią­tek na­zy­wa­nych przez nas Li­te­ra­tu­rą Kla­sycz­ną i star­szych, licz­niej­szych niż kla­sycz­ne, ali­ści znacz­nie mniej zna­nych pism świę­tych róż­nych na­ro­dów, stu­le­cie, w któ­rym Wa­ty­kan prze­peł­nią Wedy, Zend-Ave­sty i Bi­blie, Ho­me­rzy, Dan­to­wie i Szek­spi­rzy. Po­tem już wszyst­kie na­stęp­ne wie­ki po­win­ny gro­ma­dzić na­dzie­ję, że po ta­kiej ster­cie do­trze­my w koń­cu do nie­ba.


Date: 2016-01-14; view: 630


<== previous page | next page ==>
GDZIE ŻYŁEM I PO CO 11 page | GDZIE ŻYŁEM I PO CO 13 page
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.009 sec.)