Nowiny! O ileż ważniejsze jest znać coś, co się nigdy nie starzeje! „Pewnego razu Ciou-he-ju (wysoki dygnitarz państwa Wej) posłał swego sługę do Kung-cy (Konfucjusza), aby się dowiedzieć, co u niego słychać. Kung-cy usadził posłańca obok siebie i zagadnął: «Cóż porabia twój pan?» Przybysz zaś odparł z szacunkiem: «Mój pan usiłuje zmniejszyć liczbę swych wad, aliści robocie tej nie ma końca.» Gdy zaś udał się w drogę powrotną, filozof zauważył: «Cóż to za zacny posłaniec!»”[123] Zamiast brzęczeć nad uszami sennych farmerów w dzień wypoczynku pod koniec tygodnia – niedziela jest bowiem stosownym ukoronowaniem niewłaściwie spędzonego tygodnia, a nie świeżym i śmiałym początkiem nowego – kaznodzieja powinien w swoim niechlujnym kazaniu nawoływać grzmiącym głosem: „Basta! Stop! Przestańcie udawać, że płyniecie całą naprzód, przecież ledwo się posuwacie!”[124]
Pozory i złudzenia przyjmuje się za niezbitą prawdę, a rzeczywistość za fantazję. Gdyby ludzie stale obserwowali tylko rzeczywistość i nie pozwalali sobie na złudzenia, życie – w porównaniu z wiadomymi nam sprawami – przypominałoby bajkę z tysiąca i jednej nocy. Gdybyśmy uznawali tylko to, co nieuchronne i ma prawo być nieuchronne, ulice rozbrzmiewałyby muzyką i poezją. Po dłuższym zastanowieniu uświadamiamy sobie, że tylko to, co wielkie i cenne, jest wieczne i absolutne – że lekkie niepokoje i drobne przyjemności pozostają jedynie cieniem rzeczywistości. Taka chwila zawsze jest radosna i podniosła. Ludzie przymykają oczy i drzemią, godząc się na złudę pozorów, przez co codzienne życie opiera się na rutynie i nawykach, podczas gdy jego podstawy nadal są czysto iluzoryczne. Dzieci, które bawią się w życie, z większą aniżeli dorośli przenikliwością pojmują prawo życia i jego związki.[125] Dorośli bowiem nieumiejętnie i niegodnie żyjąc uważają, że są mądrzejsi dzięki doświadczeniu, czyli w tym wypadku niepowodzeniu. Czytałem w jakiejś hinduskiej księdze o „Królewskim synku, którego wywieziono z rodzinnego miasta, gdy był niemowlęciem. Znalazł go pewien mieszkaniec dżungli i zaopiekował się maleństwem. Gdy chłopiec dorósł, nic nie wiedział o swoim prawdziwym pochodzeniu. Aliści pewnego dnia odnalazł go w dżungli jeden z ministrów króla i wyjawił całą prawdę. Tak to chłopiec się dowiedział, że jest księciem. Podobnie dzieje się z duszą – snuł swą myśl hinduski filozof – która sądząc po swoim położeniu, błędnie pojmuje swoją rolę, dopóki jakiś święty nauczyciel nie objawi jej prawdy. Wówczas wie, że jest Brahmą.” Jak sądzę, my, mieszkańcy Nowej Anglii, żyjemy w ten nędzny sposób, dlatego że nie przenikamy wzrokiem powierzchni rzeczy. Naszym zdaniem coś jest takie, jakie się wydaje. Gdyby ktoś przeszedł przez nasze miasteczko dostrzegając tylko rzeczywistość, dokąd – można by się zastanowić – powędrowałaby Mill-dam[126]? Gdyby potem ów człowiek opowiedział nam, co widział, nie poznalibyśmy miasta. Wystarczy popatrzeć na zbór, gmach sądu, więzienie, sklep albo dom mieszkalny i opowiedzieć, czym są owe budynki pod badawczym spojrzeniem, a rozsypią się na kawałki. Ludzie uważają prawdę za odległą kategorię, której miejsce jest gdzieś na rubieżach układu słonecznego, za najdalszą gwiazdą, przed Adamem i po ostatnim człowieku. Wieczność ma w sobie coś z prawdy i wzniosłości. Wszystko jednak istnieje i dzieje się tutaj i teraz. Nawet Bóg jest w tym właśnie momencie Bogiem i nigdy na przestrzeni wieków nie osiągnie bardziej wysublimowanej boskości. Tylko przez ustawiczne wpajanie i dawkowanie sobie otaczającej nas rzeczywistości mamy możność pojąć, co to jest wzniosłość i szlachetność. Posłuszny wszechświat ciągle odpowiada naszym pojęciom; otwiera się przed nami trakt, niezależnie od tego, czy wędrujemy szybko, czy powoli. Przeto spędźmy życie na pojmowaniu. Tak chlubnego i szlachetnego celu nigdy jeszcze nie miał ani poeta, ani artysta, niechże więc osiągną go niektórzy ich potomkowie. Chociaż jeden dzień spędźmy tak rozważnie jak Natura i nie pozwólmy, aby cokolwiek skłoniło nas do zboczenia z raz obranej drogi. Wstańmy wcześnie, wraz ze świtaniem, nie ociągając się, cicho i bez zamieszania; niechaj zajrzy sąsiad, a potem sobie pójdzie, niech bije dzwon i płaczą dzieci. Postanówmy, że to wypełni nam dzień. Dlaczegóż mielibyśmy się poddawać i pędzić wraz z nurtem? Później nie pozwólmy wytrącić się z równowagi i porwać z mielizny południa temu gwałtownemu wirowi zwanemu obiadem. Przetrwajmy owe niebezpieczne chwile, a będziemy uratowani, dalej bowiem już z górki. Trzymając nerwy na wodzy, pełni porannego wigoru płyńmy przez dzień przywiązani do masztu jak Ulisses, wpatrzeni przed siebie. Jeżeli zagwiżdże lokomotywa, niechaj sobie gwiżdże do woli, póki nie ochrypnie. Jeżeli odezwie się dzwon, niech sobie bije, nie będziemy się zrywać i biec. Wsłuchujmy się w muzykę. Pracujmy w spokoju, wiercąc nogami w błocie i coraz głębiej wpychając je w grząską breję opinii, przesądu, tradycji, złudzenia, pozorów, aż przebijemy się przez ten namuł, który pokrywa kulę ziemską, przez Paryż i Londyn, przez Nowy Jork, Boston i Concord, przez Kościół i państwo, przez poezję, filozofię i religię, aż dotrzemy do twardego, skalistego dna, do tego, co możemy nazwać rzeczywistością. I wówczas powiedzmy: „O to niewątpliwie szło.” Potem zaś na owym twardym gruncie, który znaleźliśmy, głębiej aniżeli koryto rozszalałego strumienia, mrozu i ognia, poszukajmy miejsca, gdzie moglibyśmy postawić mur, położyć podwaliny państwa albo ustawić bezpiecznie słup latarni czy też może drąg z podziałką – lecz nie nilometr[127], tylko realnometr – ażeby przyszłym stuleciom było wiadomo, jak głęboki wzbierał czasami strumień brei i pozorów. Stanąwszy oko w oko z faktem spostrzeżemy, że obie jego strony połyskują w słońcu niby metal bułatu, i poczujemy, jak jego rozkoszne ostrze przeszywa nam duszę i kość do szpiku, kładąc kres naszej, śmiertelnicy, szczęśliwej wędrówce po ziemskim padole. Życie czy śmierć, łakniemy tylko rzeczywistości. Doprawdy, skoro istotnie umieramy, niech z naszych gardeł wyrwie się charkot, a członki niech ostygną; skoro zaś żyjemy, róbmy, co do nas należy.
Czas to jedynie strumień, w którym łowię ryby. Czerpię z niego, lecz pijąc dostrzegam piaszczyste dno. Płytka woda toczy się leniwym nurtem, wieczność jednak nie przemija. Napiłbym się czerpiąc głębiej, łowiłbym ryby w niebiosach, których dno usiano gwiazdami. Nie potrafię zliczyć do jednego. Nie znam pierwszej litery alfabetu. Zawsze żałuję, że nie jestem taki mądry jak w dzień narodzin. Intelekt to topór, wie, jak wyrąbać sobie drogę do tajemnic poznania. Nie pragnę mieć rąk zajętych częściej aniżeli to konieczne. Głowa zastępuje mi ręce i nogi. W niej, mniemam, skupiły się moje najbardziej niezwykłe dary. Instynkt podpowiada mi, że wprawdzie niektóre stworzenia ryją pyskiem i przednimi łapami, lecz ja powinienem czynić to głową. I właśnie przy jej pomocy wykopię i przeryję sobie drogę przez te wzgórza. Sądząc po różdżce i podnoszących się mgłach, najbogatsza żyła znajduje się gdzieś w tej okolicy. Zatem tu zacznę kopać.
[104] Pierwszy, drugi, trzeci i piąty akapit tego rozdziału ukazały się pierwotnie pt. A Poci Buying a Farm (Poeta kupuje gospodarstwo) w czasopiśmie „Sartairfs Union Magazine” Xl, 1852.
[105] Stara farma położona nad rzeką Sudbury, pod Concord.
[107] Mowa albo o czasopiśmie „Boston Cultivator”, albo o „New England Cultivator”
[108] Marek Porcjusz. Katon, O gospodarstwie wiejskim, przełożył Stanisław Łoś, Zakład im. Ossolińskich, Wrocław 1956.
[109] Dzięki temu zabiegowi Walden zyskuje na zwartości. Jest to ulubiony zabieg Thoreau, zastosowany także w pierwszej książce A Week On the Concord and Merrimack Rivers, w której doświadczenia wielu wypraw opisuje jako tygodniową wyprawę. Podobnie w Przylądku Cod wiele wycieczek przedstawił jako jedną.
[110] Jest to zdanie, które stanowi motto dzieła. Oda do zniechęcenia – odniesienie do utworu Samuela Coleridge’a pod takim tytułem.
[111] Harivansa – dodatek do Mahabharaty.
[112] Mowa o bitwie, która rozegrała się podczas amerykańskiej wojny o niepodległość 19 kwietnia 1775 r.
[113] Damodaragupta – poeta indyjski (VIII-IX w n.e.).
[114] Autor nieznany, wiersz zawarty w The Muses Gardin for Delights, cz. IX, do muzyki napisanej w 1611 r. przez Roberta Jonesa. Przełożył Piotr Sommer.
[115] „I trąbka, która sławę opiewa.” Felicia Hemans, The Landing of the Pilgrims
[116] W czasach cesarstwa rzymskiego z imieniem Memnona związano stojące koło Teb nad Nilem dwa posągi (zwane do dziś kolosami Memnona), z których o świcie wydobywały się dźwięki: miało to być powitanie pojawiającej się na niebie Eos przez syna.
[117] Dzięki modłom Ajakosa, syna Zeusa i Eginy, ustala susza na wyspie Eginie, ale że ludzie zdążyli tymczasem wymrzeć, uprosił on Zeusa o pomoc. Ten zamienił mieszkańców mrowiska w ludzi, których nazwano Myrmidonami.
[118] Gdy ustawiły się wojska w ordynku z wodzami na czele,
Z wrzawą ruszyli Trojanie i skwirem rozgłośnym jak ptaki:
Niczym żurawie, co z wielkim klangorem w podniebne bezkresy
Wzlatują w ucieczce przed zimą, przed ulew groźnymi upusty,
Prują przestworza zmierzając ku rzece Okeanowi,
Na skrzydłach zaś niosą zagładę i śmierć plemieniu Pigmejów…
Homer, Iliada, III, 1-6. Przełożył Ignacy Wieniewski.
[119] W maju 1844 r. Thoreau wraz ze znajomym, Edwardem Hoarem, z którym wybrał się na ryby w pobliże stawu Walden, rozpalili ognisko. Ogień rozprzestrzenił się w lesie, którego spory obszar spłonął. Chociaż Thoreau pobiegł wezwać straż pożarną i sam usiłował gasić pożar, mieszkańcy miasteczka nie mogli mu wybaczyć tego, że uznawszy swoje samotne wysiłki za daremne, wspiął się na pobliski pagórek, aby przyglądać się widokowi lasu trawionego ogniem. Gdyby jego towarzysz nie był synem jednego z najbardziej poważanych obywateli miasteczka, Thoreau najprawdopodobniej zamknięto by w więzieniu. Echa tego wydarzenia do dziś rozbrzmiewają w Concord i służą za argument opozycjonistom Thoreau.
[120] Washita (Ouachita) – rzeka płynąca przez Arkansas, wpadająca do Rzeki Czerwonej w Luizjanie. Mieszkańcy jej dorzecza mieli zwyczaj wyłupywać swoim przeciwnikom oczy kciukiem. (Francis Allen, Walden, Boston 1910).
[121] W jaskini Mammoth w Kentucky żyje gatunek ślepych ryb.
[122] Gra słów. Autor robi aluzję do popularnego w języku angielskim powiedzenia: „Dam pensa za twoje myśli.”
[123] Konfucjusz, Wiosny i jesienie albo Kronika państwa Lu.
[124] Kaznodzieją tym był prawdopodobnie wielebny Taylor z Bostonu, słynący z używania żeglarskich terminów w swoich kazaniach, także literacki pierwowzór ojca Mapple z Moby Dicka Hermana Melville’a.
[125] Idea popularna wśród angielskich romantyków i amerykańskich transcendentalistów. Patrz: William Wordsworth Oda o przeczuciach nieśmiertelności czerpanych ze wspomnień o wczesnym dzieciństwie.
[126] Mill-dam – ulica handlowa w Concord.
[127] W Memfis zbudowano w starożytności „nilometr”, który miał wskazywać opadanie i podnoszenie się wód Nilu.
LEKTURA
Gdyby ludzie bardziej się zastanawiali nad wyborem własnej przyszłości, chyba wszyscy zostaliby przede wszystkim badaczami i obserwatorami, albowiem niewątpliwie wszystkich jednakowo interesuje własna natura i przeznaczenie. Gdy gromadzimy dobra dla siebie albo potomności, zakładamy rodziny albo kładziemy podwaliny państwowości, a nawet zyskujemy sławę – jesteśmy śmiertelni, gdy jednak dochodzimy prawdy, zyskujemy nieśmiertelność i nie musimy się obawiać, że zaskoczy nas coś niepomyślnego. Najstarszy egipski czy hinduski filozof uchylił skraj szaty narzuconej na pomnik boskości i od tego czasu udrapowana materia już go całego nie zasłania. Widzę ten sam co ów filozof świeży blask, albowiem to ja w mędrcu byłem wówczas tak zuchwały, teraz zaś on we mnie wspomina ten obraz. Materii nie pokrył kurz, nie upłynęła sekunda, odkąd ujawniono ową boskość. Czas, który naprawdę doskonalimy albo który nadaje się do udoskonalenia, nie jest ani przeszły, ani teraźniejszy, ani przyszły.
Miejsce mojego zamieszkania w większym stopniu aniżeli uniwersytet sprzyjało nie tylko rozmyślaniom, lecz także poważnej lekturze, i chociaż się znajdowałem poza zasięgiem zwykłej biblioteki objazdowej, byłem pod większym niż kiedykolwiek wpływem książek krążących po świecie, książek, których wersy wyryto pierwotnie na korze, teraz zaś tylko przepisuje się je na czerpanym papierze. Oto jak opowiada poeta Mîr Camar Uddîn Mast[128]: „Zasiadłem, ażeby się oddać wędrówce przez regiony świata duchowego; mogłem tego dokonać dzięki książkom. Doznałem przyjemności upicia się napojem z ezoterycznych doktryn niby jednym kieliszkiem wina.” Całe lato na stole moim leżała Iliada Homera, choć tylko od czasu do czasu rzucałem okiem na jej stronice. Uważniejszą lekturę uniemożliwiała mi na początku nie kończąca się praca fizyczna, musiałem bowiem skończyć budowę domu i okopać fasolę. Podtrzymywała mnie wszelako myśl, że w przyszłości będę się mógł oddać takiej lekturze. W przerwach, które robiłem sobie podczas pracy, przeczytałem dwie lekkie książki podróżnicze, aliści wkrótce sam przed sobą wstydziłem się tego, zastanawiając się, jak moja istota mogła na to pozwolić.
Homera i Ajschylosa można czytać po grecku bez obawy marnotrawstwa czy zbytku, albowiem wówczas w pewnej mierze naśladuje się gorliwie ich bohaterów i poświęca poranne godziny stronicom ich dzieł. Epopeje historyczne, nawet wydrukowane w naszym ojczystym języku, zawsze pozostaną martwe w obecnych zdegenerowanych czasach; musimy – zależnie od naszej mądrości, męstwa i wielkoduszności – mozolnie się doszukiwać sensu każdego słowa i wersu, domyślając się szerszej ich wymowy, aniżeli by to wynikało z podstawowego znaczenia. Współczesna tania i płodna prasa wraz ze wszystkimi zamieszczonymi w niej tłumaczeniami mało się przyczyniła do przybliżenia nam starożytnych twórców poezji heroicznej. Zarówno oni, jak litery, którymi drukuje się ich dzieła, pozostają jak zawsze niezwykli i osobliwi. Warto jest poświęcać młode lata i kosztowne godziny na naukę choćby kilku słów w językach klasycznych, albowiem wykraczają one poza trywialność ulicy i stanowią niewyczerpane źródło inspiracji i podniety.[129]
Nie na darmo farmer pamięta i powtarza kilka zasłyszanych łacińskich słów. Ludzie czasami uważają, że studiowanie literatury klasycznej jest drogą wiodącą ku bardziej współczesnym i praktycznym lekturom; jednakże człowiek bardziej żądny przygód pozostanie przy klasykach niezależnie od tego, w jakim języku napisano owe utwory i w jakim okresie starożytności. Czymże bowiem jest literatura klasyczna, jak nie skarbnicą najszlachetniejszych myśli ludzkości? Pozostają one jedynymi nie podupadłymi wyroczniami i można w nich znaleźć takie odpowiedzi na najbardziej współczesne pytania, jakich nie potrafiono udzielić ani w Delfach, ani w Dodonie. Równie dobrze moglibyśmy darować sobie studiowanie Natury, albowiem jest stara. Szlachetne to zajęcie – czytanie dobrej lektury, to znaczy prawdziwych książek przepojonych duchem autentyczności. Stawia ono przed czytelnikiem większe zadanie aniżeli powszechnie uznane codzienne zajęcia. Wymaga treningu podobnego do ćwiczeń sportowych, stałego poświęcenia prawie całego życia temu celowi. Książki powinno się czytać w podobnie rozsądny i powściągliwy sposób, jak sieje pisze. Nie wystarczy mówić językiem narodu, który je spłodził, istnieje bowiem znaczny przedział między językiem mówionym a pisanym, językiem słyszanym a czytanym. Ten pierwszy jest na ogół ulotnym dźwiękiem, mową, zaledwie prymitywnym dialektem; uczymy się go od matki nieświadomie, podobnie jak dzicy. Ten drugi stanowi dojrzałą formę pierwszego, wyrosłą na jego doświadczeniu. Jeśli pierwszy jest językiem naszych matek, drugi to język ojców – doborowy sposób wysławiania się, zbyt doniosły dla ducha, abyśmy mogli się nim posługiwać nie narodziwszy się po raz drugi.[130] Rzesze ludzi, którzy w średniowieczu mówili tylko po grecku i łacinie, z racji samego faktu urodzenia nie były uprawnione do czytania arcydzieł stworzonych w tych językach, albowiem owych utworów nie napisano w znanej im grece czy łacinie, lecz w wyborowym języku literackim. Zdaniem tych ludzi, którzy nie opanowali szlachetniejszych odmian greki czy łaciny, materia powstałych w tych językach dzieł była śmieciem, toteż przedkładali nad nią tanią literaturę współczesną. Gdy jednak kilka europejskich narodów wykształciło odrębne, choć prymitywne piśmiennictwo, z którego zaczęła wyrastać literatura narodowa, odrodził się pęd ku nauce i uczeni mieli możność dostrzec w odległej przeszłości starożytne skarby. Czego nie mogło słyszeć rzymskie i greckie pospólstwo, teraz, po upływie tylu stuleci, czytało kilku uczonych; i nadal czyta tylko kilku.
Wprawdzie wybuchy elokwencji oratora mogą wzbudzić w nas czasami największy podziw, lecz najszlachetniejsze słowo pisane przerasta na ogół ulotną mowę, podobnie jak gwiazdy na firmamencie górują nad chmurami. W tych dalekich gwiazdach mogą czytać ci, którzy potrafią. Zawsze obserwowali je i opisywali astronomowie. Gwiazdy to nie opary podobne do mgły naszych oddechów i codziennych rozmów. To, co na Forum nazywa się elokwencją, w gabinecie okazuje się na ogół retoryką. Orator porwany nastrojem, inspirowany chwilą przemawia do tłumu, czyli do zebranych, chętnych go słuchać, natomiast pisarza, którego inspiruje własne bardziej zrównoważone życie, rozpraszałyby wydarzenia i tłumy będące podnietą dla oratorów, toteż przemawia do intelektu i serca ludzkości, czyli do wszystkich rozumiejących go ludzi, niezależnie od wieku.
Nic dziwnego, że Aleksander Wielki na swoje wyprawy zabierał Iliadę w drogocennej kasecie. Słowo pisane stanowi najbardziej doborową spuściznę. Od razu wytwarza atmosferę większej intymności i uniwersalności aniżeli jakiekolwiek inne dzieło sztuki. Jest najbardziej zbliżone do samego życia. Można przetłumaczyć je na wszystkie języki i nie tylko czytać, lecz także wydychać ustami wszystkich ludzi; przedstawia się je nie tylko na płótnie czy w marmurze, lecz także rzeźbi w samym tchnieniu życia. Symbol myśli człowieka starożytności staje się mową człowieka współczesnego. Dwa tysiące lat nasyciło pomniki greckiej literatury, podobnie jak marmurowe posągi, jeszcze intensywniejszą jesienną barwą starego złota, Grecy bowiem przenieśli swoją pogodną niebiańską atmosferę do innych krajów, aby chronić swą spuściznę przed korozją czasu. Książki to najcenniejszy skarbiec bogactwa świata i najwspanialsze dziedzictwo pokoleń i narodów. Książki, te najstarsze i najlepsze, zapełniają półki we wszystkich domostwach, do czego z natury swej mają prawo. Nie występują w obronie własnej sprawy, lecz niosą czytelnikowi oświatę i podtrzymują go na duchu, czym zapewniają sobie poparcie jego zdrowego rozsądku. Autorami ich w każdym społeczeństwie jest urodzona arystokracja, która porywa ludzkość i wywiera na nią większy wpływ aniżeli królowie i imperatorzy. Gdy niepiśmienny i być może pogardzany kupiec dorobi się handlem i pracowitością należnego mu wolnego czasu i niezależności i zostanie dopuszczony do kół eleganckiego świata bogaczy, zwróci się nieuchronnie ku jeszcze wyższemu, lecz nieosiągalnemu środowisku intelektualistów i naukowców. Będzie sobie zdawał sprawę z niedoskonałości swojej kultury, próżności i nicości wszystkich swoich bogactw, dowiedzie zatem zdrowego rozsądku i dołoży wszelkich starań, aby dzieciom zapewnić ową kulturę intelektualną, której brak sam tak głęboko odczuwa. I w ten sposób zostanie założycielem rodziny.
Ci, którzy nie nauczyli się czytać literatury klasycznej w oryginale, muszą mieć bardzo niedoskonałą znajomość historii ludzkości, nigdy bowiem nie wykonano transkrypcji owych dzieł w żadnych współczesnym języku, chyba że naszą cywilizację można uważać za tego rodzaju transkrypcję. Nigdy jeszcze nie drukowano po angielsku Homera ani Ajschylosa, ani nawet Wergiliusza.[131] Dzieła ich są tyleż wytworne, ile trwałe, pięknem swym zaś niemal dorównują urodzie poranka. Utwory późniejszych pisarzy – cokolwiek byśmy powiedzieli o ich talentach – rzadko kiedy dorastały do pięknie opracowanych i wycyzelowanych starożytnych epopei heroicznych, dzieł całego życia. Tylko ci twierdzą, że należy o nich zapomnieć, którzy ich nie znają. Wystarczy, jeśli puścimy je w niepamięć, wówczas gdy wiedzą i duchem będziemy na tyle bogaci, aby mieć możność zajęcia się nimi i docenienia ich wartości. Naprawdę bogate będzie dopiero to stulecie, w którym nagromadzi się jeszcze więcej pamiątek nazywanych przez nas Literaturą Klasyczną i starszych, liczniejszych niż klasyczne, aliści znacznie mniej znanych pism świętych różnych narodów, stulecie, w którym Watykan przepełnią Wedy, Zend-Avesty i Biblie, Homerzy, Dantowie i Szekspirzy. Potem już wszystkie następne wieki powinny gromadzić nadzieję, że po takiej stercie dotrzemy w końcu do nieba.