Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






GDZIE ŻYŁEM I PO CO 7 page

Piw­ni­cę wy­ko­pa­łem w po­łu­dnio­wym zbo­czu wzgó­rza, gdzie świ­stak wy­grze­bał so­bie przed­tem norę. Wy­ko­pa­łem jamę sześć stóp sze­ro­ko­ści na sie­dem głę­bo­ko­ści, prze­bi­ja­jąc się przez ko­rze­nie su­ma­ka i je­żyn, przez naj­niż­sze war­stwy ro­ślin­no­ści, aż do­tar­łem do drob­niut­kie­go pia­sku, w któ­rym kar­to­fle nie zmar­z­ną w naj­sroż­szą zimę. Ścia­ny osza­lo­wa­łem, za­miast wy­kła­dać ka­mie­nia­mi, ale po­nie­waż słoń­ce ni­g­dy tam nie do­cie­ra­ło, pia­sek się nie osy­py­wał. Kosz­to­wa­ło mnie to wszyst­ko dwie go­dzi­ny pra­cy. Wdzie­ra­nie się w głąb zie­mi da­wa­ło mi szcze­gól­ną przy­jem­ność, al­bo­wiem na wszyst­kich nie­mal sze­ro­ko­ściach geo­gra­ficz­nych lu­dzie ko­pią w zie­mi szu­ka­jąc sta­łej tem­pe­ra­tu­ry. Pod naj­wspa­nial­szym do­mem w mie­ście na­dal moż­na zna­leźć piw­ni­cę, gdzie miesz­kań­cy jak w daw­nych cza­sach trzy­ma­ją za­pa­sy, i jesz­cze dłu­go po znik­nię­ciu bu­dow­li na­ziem­nej po­tom­ko­wie mogą oglą­dać jej wklę­sły frag­ment w zie­mi. Dom to na­dal tyl­ko coś w ro­dza­ju gan­ku przed wej­ściem do nory.

Osta­tecz­nie na po­cząt­ku maja po­sta­wi­łem zrąb domu z po­mo­cą kil­ku przy­ja­ciół.[55] Sko­rzy­sta­łem z niej ra­czej ze wzglę­du na oka­zję roz­wi­nię­cia do­bro­są­siedz­kich sto­sun­ków ani­że­li ko­niecz­ność. Mia­łem ta­kich po­moc­ni­ków, jacy ni­g­dy jesz­cze ni­ko­go nie za­szczy­ci­li. Ufam, że prze­zna­cze­niem ich jest po­moc przy sta­wia­niu bar­dziej wznio­słych bu­dow­li. Za­miesz­ka­łem w domu czwar­te­go lip­ca, gdy tyl­ko skoń­czy­łem sta­wiać ścia­ny i po­ło­ży­łem dach. De­ski sta­ran­nie po­łą­czy­łem na za­kład­kę, to­też zu­peł­nie nie prze­pusz­cza­ły desz­czu. Przed­tem wsze­la­ko w jed­nym rogu domu wmu­ro­wa­łem fun­da­ment pod ko­min, zu­ży­wa­jąc na to dwie fury ka­mie­ni, któ­re wła­sno­ręcz­nie przy­dźwi­ga­łem ze sta­wu pod górę. Ko­min zbu­do­wa­łem je­sie­nią, gdy już się upo­ra­łem z oko­py­wa­niem ogród­ka, lecz jesz­cze za­nim pa­le­nie ognia sta­ło się ko­niecz­no­ścią ze wzglę­du na chło­dy. Tym­cza­sem go­to­wa­łem na zie­mi przed do­mem, wcze­śnie rano, któ­ry to spo­sób na­dal uwa­żam za wy­god­niej­szy i przy­jem­niej­szy pod wie­lo­ma wzglę­da­mi niż ten na ogół prak­ty­ko­wa­ny. Je­że­li zry­wa­ła się bu­rza, za­nim upie­kłem chleb, nad ogni­skiem sta­wia­łem da­szek z de­sek i sia­da­łem tam, aby pil­no­wać bo­chen­ka. Spę­dza­łem w ten spo­sób kil­ka przy­jem­nych go­dzin. W owym cza­sie, kie­dy to ręce mie­wa­łem bar­dzo za­ję­te, czy­ta­łem mało, lecz naj­mniej­sze, wa­la­ją­ce się tu i ów­dzie świst­ki pa­pie­ru do­star­cza­ły mi tyle samo roz­ryw­ki – a wła­ści­wie speł­nia­ły tę samą rolę – co Ilia­da.



War­to by­ło­by bu­do­wać jesz­cze bar­dziej roz­waż­nie, niż ja to ro­bi­łem, za­sta­no­wić się, co w na­tu­rze czło­wie­ka każe mu mieć na przy­kład drzwi, okno, piw­ni­cę czy strych, i być może ni­g­dy nie wzno­sić bu­dow­li na­ziem­nej, do­pó­ki nie znaj­dzie­my ku temu lep­szych po­wo­dów ani­że­li za­spo­ko­je­nie na­szych do­cze­snych po­trzeb. W bu­do­wa­niu domu przez czło­wie­ka jest ele­ment tego sa­me­go przy­sto­so­wa­nia co w bu­do­wie gniaz­da przez pta­ka. Gdy­by lu­dzie wzno­si­li swo­je do­mo­stwa wła­sny­mi rę­ka­mi i za­opa­try­wa­li sie­bie i swo­je ro­dzi­ny w żyw­ność w spo­sób do­sta­tecz­nie pro­sty i uczci­wy, kto wie, może wów­czas roz­wi­nę­ły­by się po­wszech­nie zdol­no­ści po­etyc­kie, tak jak u pta­ków umi­ło­wa­nie śpie­wu. Lecz nie­ste­ty! W isto­cie rze­czy lu­bi­my ka­cy­ki i ku­kuł­ki, któ­re skła­da­ją jaja w gniaz­dach zbu­do­wa­nych przez inne pta­ki i nie roz­we­se­la­ją wę­drow­ca ani szcze­bio­tem, ani nie­me­lo­dyj­nym ku­ka­niem. Czy na za­wsze mamy zre­zy­gno­wać na rzecz cie­śli z przy­jem­no­ści bu­do­wa­nia? Ja­kie zna­cze­nie dla masy ludz­kiej ma ar­chi­tek­tu­ra? Ni­g­dy pod­czas swo­ich wę­dró­wek nie na­tra­fi­łem na czło­wie­ka za­ję­te­go czymś tak pro­stym i na­tu­ral­nym jak bu­do­wa wła­sne­go domu. Na­le­ży­my do spo­łe­czeń­stwa. Czło­wiek jest w jed­nej dzie­wią­tej czę­ści nie tyl­ko kraw­cem, lecz tak­że ka­zno­dzie­ją, kup­cem i rol­ni­kiem.[56] Temu po­dzia­ło­wi pra­cy nie ma koń­ca! I ja­kie­mu ce­lo­wi on osta­tecz­nie słu­ży? Ktoś inny może nie­wąt­pli­wie my­śleć za mnie, nie­zbyt to jed­nak po­żą­da­ne, al­bo­wiem ja prze­sta­nę praw­do­po­dob­nie my­śleć za sie­bie.

Słusz­nie, są w na­szym kra­ju tak zwa­ni ar­chi­tek­ci. Sły­sza­łem przy­naj­mniej o jed­nym owład­nię­tym my­ślą, aże­by w zdob­nic­twie ar­chi­tek­to­nicz­nym zna­la­zło się miej­sce na ziar­no praw­dy i nie­od­zow­ność, czy­li na pięk­no. Myśl owa była dla nie­go jak­by ob­ja­wie­niem. Słusz­na to i wspa­nia­ła idea, lecz nie­wie­le wy­kra­cza poza zwy­kły dy­le­tan­tyzm. Cóż to za sen­ty­men­tal­ny re­for­ma­tor ar­chi­tek­tu­ry – za­czął od gzym­su, za­miast od fun­da­men­tu. Wy­star­czy­ło te­raz tyl­ko do­pil­no­wać, aby w ozdo­bach zna­la­zło się ziar­no praw­dy, aby każ­dy cu­kie­rek miał w środ­ku mig­dał albo kmi­nek – choć ja utrzy­mu­ję, że mig­da­ły naj­zdrow­sze są bez cu­kru – za­miast za­dbać o to, aby miesz­ka­niec mógł bu­do­wać na­praw­dę we­wnątrz i na ze­wnątrz, zdob­nic­two zaś po­zo­sta­wić w spo­ko­ju. Czy ktoś roz­sąd­ny uwa­żał kie­dy­kol­wiek, że ozdo­by to coś ze­wnętrz­ne­go, co do­ty­czy tyl­ko po­wło­ki? Że żół­wia ob­da­rzo­no pla­mi­stą sko­ru­pą, a mię­cza­ka masą per­ło­wą z po­dob­nych wzglę­dów, z ja­kich miesz­kań­com Bro­ad­wayu po­da­ro­wa­no ko­ściół Świę­tej Trój­cy? Czło­wiek ma tyle wspól­ne­go ze sty­lem ar­chi­tek­to­nicz­nym swo­je­go domu, ile żółw z kształ­tem swo­jej sko­ru­py. Żoł­nierz zaś nie musi być do tego stop­nia próż­ny, aby ko­niecz­nie ma­lo­wać sztan­dar do­kład­nie na ko­lor swo­je­go mę­stwa. Wróg i tak to spraw­dzi. Sko­ro na­dej­dzie czas pró­by, żoł­nierz może zbled­nąć. Wy­da­wa­ło mi się, że ów ar­chi­tekt po­chy­la się nad gzym­sem i bo­jaź­li­wie szep­ce swo­ją pół­praw­dę do pry­mi­tyw­nych miesz­kań­ców, któ­rzy w rze­czy­wi­sto­ści zna­ją ją le­piej niż on. Wiem, że owo wi­docz­ne te­raz dla oka pięk­no ar­chi­tek­tu­ry kieł­ko­wa­ło stop­nio­wo od we­wnątrz i roz­krze­wia­ło się na ze­wnątrz; wy­ro­sło z po­trzeb i cha­rak­te­ru miesz­kań­ca, któ­ry jest je­dy­nym bu­dow­ni­czym – z ja­kiejś nie wy ra­cho­wa­nej praw­do­mów­no­ści i szla­chet­no­ści nie wy­pły­wa­ją­cych z chę­ci stwa­rza­nia po­zo­rów. Aby mo­gło jesz­cze po­wstać ja­kie­kol­wiek pięk­no tego ro­dza­ju, źró­dłem jego musi być po­zba­wio­ne wy­ra­cho­wa­nia pięk­no ży­cia. Naj­bar­dziej in­te­re­su­ją­ce do­mo­stwa w na­szym kra­ju – o czym wie ma­larz – są na ogół naj­mniej pre­ten­sjo­nal­ny­mi, skrom­ny­mi cha­ta­mi z bali, dom­ka­mi lu­dzi bied­nych. Ma­low­ni­cze sta­ją się dzię­ki ży­ciu miesz­kań­ców, dla któ­rych sta­no­wią sko­ru­pę, a nie tyl­ko dzię­ki szcze­gól­nej fa­sa­dzie. Rów­nie in­te­re­su­ją­cy bę­dzie do­mek oby­wa­te­la na przed­mie­ściu, gdy ży­cie jego sta­nie się tak pro­ste i przy­jem­ne, że miło bę­dzie o nim po­my­śleć, i gdy rów­nież w sty­lu do­mo­stwa wy­klu­czy się ele­men­ty ob­li­czo­ne na efekt. Znacz­na część ozdób ar­chi­tek­to­nicz­nych jest do­słow­nie pu­sta i wy­star­czył­by po­ryw wrze­śnio­we­go wia­tru, aby obe­drzeć z nich za­sad­ni­czą kon­struk­cję – niby z cu­dzych pió­rek – nie przy­no­sząc jej sa­mej uszczerb­ku. Ci, któ­rzy nie prze­cho­wu­ją w piw­ni­cach oli­wek i win, mogą się obyć bez ar­chi­tek­tu­ry. Co by to było, gdy­by tyle samo szu­mu ro­bio­no wo­kół ozdob­ne­go sty­lu w li­te­ra­tu­rze i gdy­by ar­chi­tek­ci na­szych bi­blii tyle samo cza­su po­świę­ca­li ozdob­ni­kom, co ar­chi­tek­ci ko­ścio­łów gzym­som? Tak też two­rzy się li­te­ra­tu­rę pięk­ną, sztu­ki pięk­ne oraz ich pro­fe­so­rów. Do­praw­dy, dużo to ob­cho­dzi czło­wie­ka, w jaki spo­sób na­chy­la się nad nim czy pod nim kil­ka de­sek i na jaki ko­lor po­ma­lo­wa­ną ma skrzy­nię. Ob­cho­dzi­ło­by do pew­ne­go stop­nia, gdy­by to istot­nie on ukła­dał te de­ski i ma­lo­wał. Gdy jed­nak duch opu­ści miesz­kań­ca, co ozna­cza po­trze­bę zbi­cia wła­snej trum­ny i łą­czy się z ar­chi­tek­tu­rą gro­bu, „cie­śla” to nikt inny, jak „wy­twór­ca tru­mien”. Pe­wien czło­wiek po­grą­żo­ny w roz­pa­czy czy też obo­jęt­nie na­sta­wio­ny do ży­cia ra­dzi, co na­stę­pu­je: „Na­le­ży się schy­lić, wziąć garść zie­mi i po­ma­lo­wać swój dom na jej ko­lor.” Czy ma na my­śli ostat­nie, wą­skie i po­dłuż­ne schro­nie­nie? Za­graj­my w orła i resz­kę rów­nież o to. Ja­kiż on musi mieć nad­miar wol­ne­go cza­su! Po co brać ową garść pia­chu? Le­piej po­ma­lo­wać dom na ko­lor wła­snej twa­rzy – niech się za nas ru­mie­ni i bled­nie. Oto przed­się­wzię­cie, któ­re­go ce­lem jest ulep­sze­nie sty­lu ar­chi­tek­to­nicz­ne­go chat! Ozdo­by będę wie­szał, gdy do­sta­nę je od ko­goś w po­da­run­ku.

Przed zimą zbu­do­wa­łem ko­min i po­kry­łem sza­lun­kiem bocz­ne ścia­ny domu, cho­ciaż i bez tego były szczel­ne. Gon­ty mia­łem nie­zbyt do­bre­go ga­tun­ku, jesz­cze mo­kre, cią­łem je bo­wiem z pierw­szej de­ski pnia; brze­gi mu­sia­łem wy­gła­dzić he­blem.

W ten spo­sób zbu­do­wa­łem dom nie mniej szczel­ny od otyn­ko­wa­ne­go, o wy­mia­rach dzie­sięć stóp sze­ro­ko­ści na pięt­na­ście dłu­go­ści i osiem wy­so­ko­ści. Miał strych, spi­żar­nię, wiel­kie okna wy­cho­dzą­ce na dwie stro­ny, dwie pary drzwi za­pa­do­wych i jed­ną zwy­kłych w ką­cie izby, a na­prze­ciw­ko ko­mi­nek z ce­gieł. Do­kład­ne kosz­ty bu­do­wy domu li­czo­ne we­dług nor­mal­nych cen za ma­te­ria­ły, wy­łą­cza­jąc ro­bo­ci­znę, jako że sam wszyst­ko wy­ko­na­łem, po­da­ję po­ni­żej. Spo­rzą­dzi­łem szcze­gó­ło­wy wy­kaz, al­bo­wiem nie­wie­lu lu­dzi po­tra­fi po­wie­dzieć, ile do­kład­nie kosz­tu­ją ich domy, a jesz­cze bar­dziej nie­licz­ni – je­śli w ogó­le tacy się znaj­dą – mogą po­dać ceny po­szcze­gól­nych ma­te­ria­łów, skła­da­ją­ce się na koszt ogól­ny.

De­ski $ 8,03 ½ w więk­szo­ści de­ski sza­lun­ko­we.

Sza­lun­ki (z od­pa­dów) na dach i boki 4,00

Li­stwy 1,25

Dwa uży­wa­ne oszklo­ne okna 2,43

Ty­siąc sztuk sta­rej ce­gły 4,00

Dwie becz­ki wap­na 2,40 Było tego za dużo jak na moje po­trze­by.

Wło­sie 0,31

Że­la­zne drzwicz­ki do pie­ca 0,15

Gwoź­dzie 3,90

Za­wia­sy i śru­by 0,14

Klam­ka 0,10

Kre­da 0,01

Trans­port 1,40 Spo­rą część prze­nio­słem na wła­snych ple­cach.

Ra­zem $ 28,12½

Li­sta po­wyż­sza obej­mu­je wszyst­kie ma­te­ria­ły prócz drew­na, ka­mie­ni i pia­sku, któ­re sa­mo­wol­nie so­bie przy­dzie­li­łem. Obok domu zbu­do­wa­łem małą drew­nia­ną szo­pę, głów­nie ze zby­wa­ją­ce­go mi ma­te­ria­łu.

Je­śli spra­wi mi to tyle samo przy­jem­no­ści, ile bu­do­wa tego domu, i nie bę­dzie dro­żej kosz­to­wa­ło, za­mie­rzam zbu­do­wać so­bie inny – któ­ry wspa­nia­ło­ścią i luk­su­sem prze­wyż­szy wszyst­kie bu­dyn­ki przy głów­nej uli­cy w Con­cord.

Dzię­ki swo­je­mu przed­się­wzię­ciu prze­ko­na­łem się, że stu­dent po­szu­ku­ją­cy schro­nie­nia może zna­leźć je do koń­ca ży­cia za cenę nie prze­wyż­sza­ją­cą czyn­szu, któ­ry te­raz re­gu­lar­nie pła­ci. Je­że­li czy­imś zda­niem prze­chwa­lam się wię­cej, niż­by wy­pa­da­ło, mam na swo­je uspra­wie­dli­wie­nie fakt, że ro­bię to bar­dziej dla do­bra ludz­ko­ści ani­że­li swo­je­go wła­sne­go, a moje nie­do­cią­gnię­cia i nie­kon­se­kwen­cje nie mają żad­ne­go wpły­wu na pra­wi­dło­wość tego wy­wo­du. Nie zwa­ża­jąc na wie­le czczych fra­ze­sów i ob­łud­nych stwier­dzeń – jed­nym sło­wem na ple­wy, któ­re trud­no mi od­dzie­lić od ziar­na psze­ni­cy i za któ­re prze­pra­szam, tak jak każ­dy czło­wiek – będę od­dy­chał swo­bod­nie i uży­wał so­bie, al­bo­wiem to taka ulga za­rów­no pod wzglę­dem mo­ral­nym, jak i fi­zycz­nym. Po­nad­to zaś po­sta­no­wi­łem, że przez po­ko­rę nie zo­sta­nę ad­wo­ka­tem dia­bła. Spró­bu­ję szep­nąć słów­ko za praw­dą. Na uczel­ni w Cam­brid­ge[57] sam czynsz za stu­denc­ki po­kój, tyl­ko trosz­kę więk­szy od mo­je­go, wy­no­si trzy­dzie­ści do­la­rów rocz­nie, cho­ciaż kor­po­ra­cja sko­rzy­sta­ła z moż­li­wo­ści zbu­do­wa­nia trzy­dzie­stu dwóch po­koi je­den obok dru­gie­go i po­kry­cia ich wspól­nym da­chem. Na­jem­ca cier­pi nie­wy­go­dy, musi zno­sić licz­nych ha­ła­śli­wych są­sia­dów, a może jesz­cze miesz­kać na czwar­tym pię­trze. Nie mogę się oprzeć my­śli, że gdy­by­śmy byli do­praw­dy mą­drzej­si, nie tyl­ko nie trze­ba by po­bie­rać tylu nauk – al­bo­wiem lu­dzie już by się ich wy­uczy­li – lecz tak­że w znacz­nym stop­niu ogra­ni­czy­ło­by to fi­nan­so­we kosz­ty kształ­ce­nia. Owe wy­go­dy, któ­re są udzia­łem stu­den­ta w Cam­brid­ge czy gdzie in­dziej, kosz­tu­ją go albo tę dru­gą stro­nę dzie­sięć razy tyle wy­rze­czeń, ile kosz­to­wa­ły­by przy umie­jęt­nym po­kie­ro­wa­niu spra­wą przez obie stro­ny. Rze­czy po­chła­nia­ją­ce naj­wię­cej pie­nię­dzy nie są wca­le naj­bar­dziej stu­den­to­wi po­trzeb­ne. Na przy­kład waż­ną po­zy­cję w ra­chun­ku se­me­stral­nym sta­no­wi cze­sne, pod­czas gdy za da­le­ko bar­dziej war­to­ścio­wą edu­ka­cję, któ­ra zwią­za­na jest z prze­by­wa­niem wśród naj­bar­dziej uczo­nych i kul­tu­ral­nych współ­cze­snych, nie po­bie­ra się żad­nej opła­ty. Uczel­nię za­kła­da się na ogół po to, aby naj­pierw ze­brać opła­ty w do­la­rach i cen­tach, po­tem zaś prze­strze­ga­jąc śle­po i prze­sad­nie za­sad po­dzia­łu pra­cy, za­sad do­pusz­czal­nych je­dy­nie przy roz­waż­nym ich sto­so­wa­niu, zna­leźć so­bie wspól­ni­ka chęt­ne­go do spe­ku­la­cji, któ­ry za­trud­ni Ir­land­czy­ków albo in­nych ro­bot­ni­ków, aby po­ło­ży­li fun­da­men­ty, pod­czas gdy przy­szli stu­den­ci po­dob­no się przy­go­to­wu­ją do wstą­pie­nia na uczel­nię. Za nie­do­pa­trze­nie nad­zor­cy mu­szą pła­cić na­stęp­ne po­ko­le­nia. My­ślę, że by­ło­by le­piej, gdy­by na­wet stu­den­ci albo ci, któ­rzy pra­gną na tym sko­rzy­stać, sami po­ło­ży­li fun­da­men­ty. Stu­dent, któ­ry zdo­by­wa so­bie upra­gnio­ny wol­ny czas i od­osob­nie­nie dzię­ki sys­te­ma­tycz­ne­mu uchy­la­niu się od wszel­kiej ko­niecz­nej dla czło­wie­ka pra­cy, zy­sku­je tyl­ko mar­ne i ja­ło­we go­dzi­ny, al­bo­wiem okra­da sie­bie z do­świad­cze­nia i prze­żyć – je­dy­nych czyn­ni­ków za­pład­nia­ją­cych czas wol­ny. „Czyż­by – ktoś za­uwa­ży – au­tor miał na my­śli, że stu­den­ci po­win­ni za­cząć pra­co­wać fi­zycz­nie, za­miast umy­sło­wo?” Nie, nie to do­kład­nie mam na my­śli, ale coś bar­dzo po­dob­ne­go. Uwa­żam, że nie po­win­ni ba­wić się w ży­cie ani tyl­ko stu­dio­wać go na koszt spo­łecz­no­ści utrzy­mu­ją­cej ich pod­czas owej kosz­tow­nej za­ba­wy, lecz prze­ży­wać ży­cie su­mien­nie od po­cząt­ku do koń­ca. Jak le­piej mo­gli­by się mło­dzi na­uczyć żyć, je­śli nie przez bez­po­śred­nie do­świad­cza­nie ży­cia? Zda­je mi się, że gim­na­sty­ko­wa­ło­by to ich umy­sły w ta­kim sa­mym stop­niu jak ma­te­ma­ty­ka. Gdy­bym chciał, aby chło­piec do­wie­dział się na przy­kład cze­goś z dzie­dzi­ny nauk hu­ma­ni­stycz­nych i ści­słych, nie sto­so­wał­bym po­wszech­ne­go spo­so­bu, któ­ry po­le­ga po pro­stu na wy­sła­niu go w po­bli­że ja­kie­goś pro­fe­so­ra, gdzie wy­kła­da się i prak­ty­ku­je wszyst­ko prócz sztu­ki ży­cia; gdzie bada się świat za po­mo­cą te­le­sko­pu i mi­kro­sko­pu, a ni­g­dy go­łym okiem; gdzie stu­diu­je się che­mię, ale nikt nie na­ucza, jak robi się chleb, albo me­cha­ni­kę, lecz nikt nie tłu­ma­czy, kie­dy ma­szy­ny są ren­tow­ne; gdzie od­kry­wa się nowe sa­te­li­ty Nep­tu­na[58], lecz nie wy­kry­wa się drza­zgi w oku stu­den­ta[59] ani nie wy­ja­śnia mu, ja­kie­go piel­grzy­ma on sam jest sa­te­li­tą; gdzie mogą po­żreć go kłę­bią­ce się wo­kół po­two­ry, pod­czas gdy on przy­pa­tru­je się po­czwa­rom w kro­pli octu. Któ­ry chło­piec zro­bił­by przez mie­siąc więk­sze po­stę­py: czy ten, któ­ry wy­ko­nał­by scy­zo­ryk z wy­do­by­tej przez sie­bie i wy­to­pio­nej rudy, prze­czy­taw­szy na ten te­mat, ile by­ło­by ko­niecz­ne, czy ten, któ­ry w tym sa­mym cza­sie uczęsz­czał­by na wy­kła­dy o me­ta­lur­gii w in­sty­tu­cie, a scy­zo­ryk fir­my Ro­ger­sa otrzy­mał­by od ojca? Któ­ry by się prę­dzej ska­le­czył w pa­lec?… W dniu ukoń­cze­nia uczel­ni do­wie­dzia­łem się ku swo­je­mu zdu­mie­niu, że stu­dio­wa­łem na­wi­ga­cję![60] Cóż, gdy­bym raz wy­pły­nął z por­tu, le­piej po­znał­bym tę dzie­dzi­nę. Na­wet bied­ne­go stu­den­ta na­ucza się w na­szych uczel­niach tyl­ko eko­no­mii po­li­tycz­nej, pod­czas gdy na do­brą spra­wę wca­le mu się nie wy­kła­da owej eko­no­mi­ki ży­cia jed­no­znacz­nej z fi­lo­zo­fią. W re­zul­ta­cie stu­dent czy­ta Ada­ma Smi­tha, Ri­car­da i Saya, jego oj­ciec zaś bez­pow­rot­nie po­grą­ża się w dłu­gach.

Po­dob­nie jak z uczel­nia­mi spra­wa ma się z ty­sią­cem „no­wo­cze­snych wy­na­laz­ków” – są one ilu­zją, po­stęp nie za­wsze jest rze­czy­wi­sty. Dia­beł nie­prze­rwa­nie wy­ma­ga skła­da­nia mu do ostat­ka pro­cen­tu od jego ka­pi­ta­łu za­kła­do­we­go i licz­nych in­we­sty­cji zwią­za­nych z po­stę­pem. Na­sze wy­na­laz­ki to zwy­kle ślicz­ne bły­skot­ki, któ­re od­ry­wa­ją na­szą uwa­gę od rze­czy po­waż­nych. Są tyl­ko ulep­szo­ny­mi środ­ka­mi wio­dą­cy­mi do nie ulep­szo­ne­go celu, celu już i tak zbyt ła­two osią­gal­ne­go; przy­po­mi­na­ją ko­lej do Bo­sto­nu czy No­we­go Jor­ku. Bar­dzo nam spiesz­no skon­stru­ować te­le­graf ma­gne­tycz­ny z Ma­ine do Tek­sa­su, może ato­li Ma­ine i Tek­sas nie mają so­bie nic waż­ne­go do prze­ka­za­nia. Każ­dy z tych sta­nów jest w kło­po­tli­wym po­ło­że­niu, ni­czym męż­czy­zna, któ­ry żar­li­wie pra­gnął, aby przed­sta­wio­no go wy­bit­nej ko­bie­cie cier­pią­cej na głu­cho­tę[61], lecz gdy uczy­nio­no za­dość jego ży­cze­niu i po­da­no mu do ręki dru­gi ko­niec trąb­ki, któ­rą ona przy­ło­ży­ła so­bie do ucha, nie miał nic do po­wie­dze­nia. Jak gdy­by głów­nym ce­lem było mó­wie­nie szyb­ko, za­miast sen­sow­nie. Pra­gnie­my prze­ko­pać tu­nel pod Atlan­ty­kiem i przy­bli­żyć Sta­ry Świat do No­we­go o kil­ka ty­go­dni po­dró­ży, nie­wy­klu­czo­ne jed­nak, że pierw­sza wia­do­mość, któ­ra do­trze do wiel­kie­go złak­nio­ne­go no­win ame­ry­kań­skie­go ucha, bę­dzie do­ty­czy­ła ko­klu­szu księż­nicz­ki Ade­laj­dy.[62] Mimo wszyst­ko czło­wiek na ko­niu ga­lo­pu­ją­cym milę na mi­nu­tę nie bywa po­słań­cem w naj­waż­niej­szych spra­wach; nie jest ewan­ge­li­stą ani nie przy­by­wa ży­wiąc się chle­bem świę­to­jań­skim i mio­dem dzi­kich psz­czół.[63] Wąt­pię, czy Fru­wa­ją­cy Chil­ders[64] za­niósł kie­dy­kol­wiek gar­niec zbo­ża do mły­na.

Pe­wien zna­jo­my tak do mnie po­wie­dział: „Dzi­wię się, że nie od­kła­dasz pie­nię­dzy. Tak lu­bisz po­dró­żo­wać, mógł­byś wsiąść w ko­lej, po­je­chać dziś do Fitch­bur­ga i obej­rzeć so­bie oko­li­cę,” Ależ je­stem na to za mą­dry. Prze­ko­na­łem się, że naj­szyb­ciej po­dró­żu­je się pie­szo. To­też od­po­wia­dam mu: „Może spró­bu­je­my, kto prę­dzej tam do­trze. Od­le­głość wy­no­si trzy­dzie­ści mil, opła­ta dzie­więć­dzie­siąt cen­tów. To pra­wie dzien­ny za­ro­bek. Pa­mię­tam, kie­dy ro­bot­ni­cy przy bu­do­wie tej wła­śnie ko­lei za­ra­bia­li sześć­dzie­siąt cen­tów dzien­nie. A za­tem ru­szam te­raz pie­szo i do­trę tam przed nocą; po­dró­żo­wa­łem już w tym tem­pie przez ty­dzień.

Tym­cza­sem ty za­ro­bisz na swój bi­let i przy­je­dziesz tam ju­tro albo może dziś wie­czo­rem, je­śli bę­dziesz miał szczę­ście w porę do­stać pra­cę. Za­miast iść do Fitch­bur­ga, bę­dziesz pra­co­wał tu przez więk­szą część dnia. My­ślę, że gdy­by ko­lej okrą­ża­ła świat, wciąż bym cię wy­prze­dzał. A co się ty­czy oglą­da­nia oko­li­cy i prze­ży­wa­nia tej po­dró­ży, two­ją zna­jo­mość spra­wy będę mu­siał cał­ko­wi­cie zi­gno­ro­wać.”

Ta­kie oto jest uni­wer­sal­ne pra­wo, któ­re­go ża­den czło­wiek ni­g­dy nie prze­chy­trzy, i w ta­kim sa­mym stop­niu do­ty­czy ono ko­lei. Zbu­do­wa­nie jej do­oko­ła świa­ta i udo­stęp­nie­nie ca­łej ludz­ko­ści rów­no­waż­ne jest ze zrów­na­niem ca­łej po­wierzch­ni pla­ne­ty. Lu­dzie mają nie­ja­sne prze­czu­cie, że je­śli przez do­sta­tecz­nie dłu­gi czas będą re­ali­zo­wać to wspól­ne przed­się­wzię­cie ka­pi­ta­łu ak­cyj­ne­go i ło­pat, wszy­scy w koń­cu do­kądś za­ja­dą, nad­zwy­czaj szyb­ko i za dar­mo. Wsze­la­ko gdy tłum po­pę­dzi na dwo­rzec, a kon­duk­tor wśród kłę­bów dymu i bu­cha­ją­cej pary za­wo­ła: „Pro­szę wsia­dać!”, oka­że się, że je­dzie tyl­ko kil­ka osób, resz­ta zaś zo­sta­ła prze­je­cha­na. I bę­dzie się wów­czas opo­wia­da­ło, zresz­tą zgod­nie z praw­dą, o „strasz­nym wy­pad­ku”. Po­ja­dą nie­wąt­pli­wie w koń­cu ci, któ­rzy za­ro­bią na bi­let, je­śli za­ło­żyć, że żyć będą do­sta­tecz­nie dłu­go i nie stra­cą do tego cza­su ży­wot­no­ści i chę­ci po­dró­żo­wa­nia. Ów pro­blem spę­dza­nia naj­lep­sze­go okre­su ży­cia na za­ra­bia­niu pie­nię­dzy po to, aby cie­szyć się wąt­pli­wą swo­bo­dą w okre­sie ży­cia naj­mniej war­to­ścio­wym, przy­po­mi­na mi o przy­pad­ku pew­ne­go An­gli­ka, któ­ry po­je­chał do In­dii, aby naj­pierw zbić ma­ją­tek, po­tem zaś móc wró­cić do An­glii i wieść ży­cie po­ety.[65] Po­wi­nien był od razu za­miesz­kać na man­sar­dzie. „Cóż zno­wu! – wy­krzyk­nie mi­lion Ir­land­czy­ków wy­ska­ku­jąc z nie­zli­czo­nych li­chych cha­łup w ca­łym kra­ju – czy to nie­do­brze, że zbu­do­wa­li­śmy ko­lej?” „Do­brze – od­po­wiem – na­wet zu­peł­nie nie­źle, mo­gli­by­ście się prze­cież spi­sać go­rzej. Lecz po­nie­waż je­ste­ście mo­imi brać­mi, prze­to ża­łu­ję, że nie mo­gli­ście spę­dzić ży­cia le­piej, ani­że­li ko­piąc w tym pia­chu.”

Za­nim skoń­czy­łem bu­do­wę domu, mu­sia­łem za­ro­bić dzie­sięć czy dwa­na­ście do­la­rów w ja­kiś uczci­wy i przy­jem­ny spo­sób, aby po­do­łać nie­ocze­ki­wa­nym wy­dat­kom. Ob­sa­dzi­łem prze­to w po­bli­żu oko­ło dwóch i pół akra lek­kiej, piasz­czy­stej zie­mi głów­nie fa­so­lą, lecz czę­ścio­wo rów­nież kar­to­fla­mi, ku­ku­ry­dzą, grosz­kiem i rze­pą. Cała dział­ka obej­mu­je je­de­na­ście akrów w prze­wa­ża­ją­cej czę­ści po­ro­śnię­tych so­sna­mi i hi­ko­ra­mi. Sprze­da­no ją w po­przed­nim se­zo­nie za cenę ośmiu do­la­rów i ośmiu cen­tów za akr. Pe­wien far­mer twier­dził, iż dział­ka „do ni­cze­go się nie na­da­je, chy­ba że do ho­do­wa­nia pi­skli­wych wie­wió­rek”. Nie na­wo­zi­łem jej, jako że nie by­łem wła­ści­cie­lem, tyl­ko sa­mo­wol­nym osad­ni­kiem. Poza tym nie my­śla­łem, że kie­dyś zaj­mę się upra­wą tylu ro­ślin. Nie oko­pa­łem też od razu ca­łej dział­ki. Orząc wy­kar­czo­wa­łem kil­ka są­gów pnia­ków, któ­rych przez dłu­gi czas uży­wa­łem na opał. Parę wy­se­pek czar­no­zie­mu zo­sta­wi­łem w sta­nie dzie­wi­czym; la­tem ła­two było po­znać je dzię­ki buj­niej­szej ani­że­li gdzie in­dziej fa­so­li. Uschłe i w prze­wa­ża­ją­cej czę­ści nie na­da­ją­ce się do sprze­da­ży drze­wa za do­mem oraz ga­łę­zie wy­rzu­co­ne przez wodę na brzeg sta­wu uzu­peł­ni­ły moje za­pa­sy opa­łu. Wpraw­dzie zmu­szo­ny by­łem wy­na­jąć ko­nia i ora­cza, lecz pług pro­wa­dzi­łem sam. W pierw­szym se­zo­nie wy­dat­ki na na­rzę­dzia rol­ni­cze, ziar­no, ro­bo­ci­znę i tym po­dob­ne wy­nio­sły 14 dol. i 72½ cen­ta. Zbo­że siew­ne do­sta­łem w pre­zen­cie. Ni­g­dy nie kosz­tu­je ono tyle, aby war­to o tym wspo­mi­nać, chy­ba że za­sie­je się wię­cej, niż po­trze­ba. Ze­bra­łem dwa­na­ście busz­li fa­so­li, osiem­na­ście busz­li kar­to­fli, a po­nad­to tro­chę grosz­ku i ku­ku­ry­dzy cu­kro­wej. Żół­tą ku­ku­ry­dzę i rze­pę za­sa­dzi­łem za póź­no i nie wy­ro­sły. Cały do­chód z mo­jej far­my wy­niósł:


Date: 2016-01-14; view: 498


<== previous page | next page ==>
GDZIE ŻYŁEM I PO CO 6 page | GDZIE ŻYŁEM I PO CO 8 page
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.007 sec.)