Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Pani Kasia Piotrowiczówna

Niedziela, najdłuższy dzień tygodnia

Miała rumianą, drobną twarz i włosy koloru dojrzewającego żyta, włosy splecione zawsze w kunsztowny warkocz, który opinał głowę jak przepaska. Nazywała się pani Kasia Piotrowiczówna i nigdy już jej po maturze nie spotkałem. Nie wiem nawet, gdzie żyje, jak żyje i czy w ogole żyje. Była naszą – chyba tak można powiedzieć – wychowawczynią na tajnych kompletach w Kolonii Wileńskiej.

Tyle lat minęło. Tyle dziwnych, burzliwych, głupich lat, a ja ciągle pamiętam panią Kasię, często o niej myślę i nigdy nikomu o niej nie opowiadam, bo kto mi uwierzy, że żyli na naszym trochę chaotycznym świecie tacy ludzie, a jeśli nawet żyli, to kogo to obchodzi, kto będzie chciał słuchać o jakichś dziwakach, którzy życie swoje poświęcili... Poświęcili, ale czemu lub komu poświęcili? Spójrzcie, jak to dziwnie i anachronicznie brzmi: obowiązkom, dyscyplinie społecznej, powołaniu nauczycielskiemu. A może wierności kanonom moralnym, a może wierności sobie, swojej dumie i swemu dorobkowi człowieczemu, a może poświęcili Panu Bogu i jego naiwnym, niemodnym przykazaniom?

Pani Kasia Piotrowiczówna za mojej pamięci nie dokonała żadnych nadzwyczajnych czynów. Nie cierpiała w obozie, walcząc z przemocą, nie odkryła wyrzutni rakiet V1, nie obrzuciła granatami oddziałów okupanta. Pani Kasia Piotrowiczówna uczyła po prostu w czasie wojny języka polskiego i historii. Od rana do nocy, w zimie i podczas lata, w zdrowiu i w chorobie, biegała po Kolonii Wileńskiej i po przedmieściach Wilna, odbywając lekcje z głupkowatą, pretensjonalną, bardzo pewną siebie młodzieżą wileńską. Pani Kasia przez szesnaście godzin na dobę uczyła nas zwykłych przedmiotow gimnazjalnych, wierząc, że ta skromna dawka wiedzy przyda nam się, jeśli przeżyjemy, w niewiadomej przyszłości i w nieokreślonej Polsce. Nie wiem, czy ktoś płacił za tę pracę pani Kasi, aby umożliwić jej egzystencję, ale wiem, że pani Kasia nie posiadała żadnej władzy wykonawczej, którą zwykle dysponują nauczyciele w normalnych szkołach. Swoją własną siłą wewnętrzną, siłą skromnej, młodej kobiety pani Piotrowiczówna musiała okiełznać naszą sztubacką głupkowatość i swoją słabość, i swoje zwątpienia.

Tak sobie myślę, co by się stało ze mną, gdyby pani Kasia nie dopilnowała mojej edukacji? Gdyby jej nie było albo gdyby była gdzie indziej? [...]



Pani Kasia Piotrowiczówna to ja w tych chwilach i okolicznościach, kiedy zdarzy mi się być w porządku. Pani Kasia Piotrowiczówna to trochę słonecznych dni na Wileńszczyźnie mojej młodości, której już nie ma...

Tadeusz Konwicki, fragment książki Kalendarz i klepsydra

komplety – po zamknięciu polskich szkół na ziemiach okupowanych przez Niemców, władze podziemia organizowały tajne nauczanie w mieszkaniach prywatnych; nazywano je kompletami

Kolonia Wileńska- dzielnica Wilna

kanon moralny- zbiór zasad postępowania

egzystencja- życie, warunki życia

 

Polecenia

1. Z jakimi sytuacjami kojarzą Ci się najczęściej słowa bohater i bohaterstwo? Jakie poprawki do tych wyobrażeń wnosi wspomnienie o nauczycielce?

2. 2. Wykaż różnice znaczeniowe zdań:

Wykonywała zawód nauczycielki.

Poświęciła się pracy nauczycielskiej.

 

 

O sobie

 

Zapoznawałem się z ojcem, wdrapując się na niego, kiedy siedział na krześle o wysokim oparciu i penetrowałem kieszenie jego czarnego, pachnącego tytoniem i szpitalem ubrania, do których mnie dopuszczał. W lewej kieszonce kamizelki nosił metalowy cylinder, podobny do pocisku na grubego zwierza, który rozkręcał się, ukazując w swym wnętrzu małą piramidkę nasadzonych, jeden na drugi, lejeczków niklowanych; każdy następny miał średnicę mniejszą od poprzedniego. To były wzierniki. Sąsiednia kieszeń zawierała ołówek, wypisany już prawie do końca w czasie pierwszych moich badań, w złotej oprawce, która, naciśnięta – ale z siłą większą niż ta, na jaką się mogłem zdobyć- pstryknąwszy, wysuwała z siebie ołówkowy ogryzek. W surducie znajdowało się pudełko metalowe, kłapiące dosyć groźnie, z aksamitną wyściółką, tamże leżał maluteńki pugilaresik, nie na monety, bo w ogóle niczego nie zawierał oprócz płatka

zamszu, który sam się jakoś rozkładał po rozpięciu guziczka. Było tam też maleńkie srebrne pudełeczko z prztyczkiem na wieczku, w którym leżała jakby srebrna płytka z przytwierdzoną do niej od spodu płaską gumką ciemnofioletową, ale tam nie wolno było wtykać palców, ponieważ od razu stawały się atramentowe, a po przeciwległej stronie, w surducie —okrągłe lustro z dziurką w środku, pęknięte, na czarnej gurtowej taśmie ze sprzączką. To lustro powiększało energicznie moją twarz, czyniło z oka rodzaj ogromnego stawu, w którym jak okrągła ryba pływała piwna tęczówka, a obrastającym staw tatarakiem były masywne rzęsy. Na dewizce złotej zakotwiczony był, w kamizelce znowu, płaski zegarek, też złoty, z trzema kopertami. Miał cyfry, zwane rzymskimi, i mały sekundnik. Otwierać kopert odwrotnej strony sam nie umiałem i nie zawsze można to było robić. Żyły tam małe kołka z rubinowymi oczkami, świecąc sobie i chodząc. W ten sposob poznałem ojca; z bliska. [...]

*

Powoli specjalnością moją stawała się miłość nieszczęśliwa. Zakochałem się do szaleństwa w dziewczynce starszej ode mnie o jakieś cztery lata, a więc pannie prawie dorastającej, gdy ja miałem koło dziesięciu lat. Dziewczę to obserwowałem z dala, w Ogrodzie Jezuickim, w sposób- kontemplacyjny, mało się ruszając. Byłem już porządnie tłusty, postacią zaczynałem przypominać gruszkę, chociaż dokładniej formę jej, najszerszą poniżej środka, imitowałem poźniej w gimnazjum. Twarz miałem pucołowatą, oczy zwykle dość wytrzeszczone, bo z natury byłem ciekawy, a i gębę często rozdziawiałem, zdaje się, sądziłem, że dodaje mi -to uroku. Nie miałem tedy zbyt wielu szans, zresztą nie wyobrażałem sobie żadnych ziszczeń, nie wiedziałem bowiem, co można robić z dziewczynkami innego, aniżeli biegać za mmi wieczorem w ogrodzie, od krzaka do krzaka i straszyć je latarką. Miłość moja do dziewczynki z Ogrodu Jezuickiego nie miała więc żadnej akcji, nie nosiła piętna rozwoju, a jednak była niezwykle intensywna. Zdaje się, żem wyznał ją rodzicom, inaczej nie udawałoby mi się przebywać dostatecznie często w tym doskonałym punkcie, z którego mogłem ją obserwować. Chyba nic o mnie nie wiedziała, nie zamieniłem z nią jednego słowa a jednak linia jej profilu, podbródka, warg wypaliła mi się w pamięci tak dokładnie, że pozostał tego ślad do dzisiaj.

Stanisław Lem, fragmenty książki Wysoki Zamek

 

cylinder- tu: pojemnik o walcowatym kształcie

wziernik- przyrząd lekarski do oglądania narządów w głębi ciała

surdut- marynarka długa, dwurzędowa

pugilaresik- zdrobnienie od pugilares - portfel

gurtowa taśma- sztywna taśma płócienna

dewizka- łańcuszek do kieszonkowego zegarka

 

Polecenia

1. Uzasadnij, że wspomnienie dziecięcej miłości nie ma wyłącznie żartobliwego charakteru. Jaką prawdę o przeżyciach dziesięciolatka wypowiada? Odwołaj się do własnych doświadczeń.

2. Wskaż we fragmentach Wysokiego Zamku humor i autoironię.

 

Dusiołek

Szedł po świecie Bajdała,

Co go wiosna zagrzała -

Oprócz siebie - wiódł szkapę, oprócz szkapy - wołu,

Tyleż tędy, co wszędy, szedł z nimi pospołu.

 

Zachciało się Bajdale,

Przespać upał w upale,

Wypatrzył zezem ściółkę ze mchu popod lasem,

Czy dogodna dla karku - spróbował obcasem.

 

Poległ cielska tobołem

Między szkapą a wołem,

Skrzywił gębę na bakier i jęzorem mlasnął

I ziewnął wniebogłosy i splunął i zasnął.

 

Nie wiadomo dziś wcale,

Co się śniło Bajdale?

Lecz wiadomo, że szpecąc przystojność przestworza,

Wylazł z rowu Dusiołek, jak półbabek z łoża.

 

Pysk miał z żabia ślimaczy -

(Że też taki żyć raczy!) -

A zad tyli, co kwoka, kiedy znosi jajo.

Milcz gębo nieposłuszna, bo dziewki wyłają!

 

Ogon miał ci z rzemyka,

Podogonie zaś z łyka.

Siadł Bajdale na piersi, jak ten kruk na snopie -

Póty dusił i dusił, aż coś warkło w chłopie

 

Warkło, trzasło, spotniało!

Coć się stało, Bajdało?

Dmucha w wąsy ze zgrozy, jękiem złemu przeczy -

Słuchajta, wszystkie wierzby, jak chłop przez sen beczy!

 

Sterał we śnie Bajdała

Pół duszy i pół ciała,

Lecz po prawdzie niedługo ze zmorą marudził -

Wyparskał ją nozdrzami, zmarszczył się i zbudził.

 

Rzekł Bajdała do szkapy:

Czemu zwieszasz swe chrapy?

Trzebać było kopytem Dusiołka przetrącić,

Zanim zdążył mój spokój w całym polu zmącić!

 

Rzekł Bajdała do wołu:

Czemuś skąpił mozołu?

Trzebać było rogami Dusiołka postronić,

Gdy chciał na mnie swej duszy paskudę wyłonić!

 

Rzekł Bajdała do Boga:

O, rety - olaboga!

Nie dość ci, żeś potworzył mnie, szkapę i wołka,

Jeszcześ musiał takiego zmajstrować Dusiołka?

Bolesław Leśmian, Dusiołek

Polecenia

1. Opowiedz przygody Bajdały.

2. Kim jest tytułowy Dusiołek? Wskaż jego znaczenie symboliczne.

 

 

Dziewczyna

Dwunastu braci, wierząc w sny, zbadało mur od marzeń strony,

A poza murem płakał głos, dziewczęcy głos zaprzepaszczony.

 

I pokochali głosu dźwięk i chętny domysł o Dziewczynie,

I zgadywali kształty ust po tym, jak śpiew od żalu ginie...

 

Mówili o niej: "Łka, więc jest!" - I nic innego nie mówili,

I przeżegnali cały świat - i świat zadumał się w tej chwili...

 

Porwali młoty w twardą dłoń i jęli w mury tłuc z łoskotem!

I nie wiedziała ślepa noc, kto jest człowiekiem, a kto młotem?

 

"O, prędzej skruszmy zimny głaz, nim śmierć Dziewczynę rdzą powlecze!" -

Tak, waląc w mur, dwunasty brat do jedenastu innych rzecze.

 

Ale daremny był ich trud, daremny ramion sprzęg i usił!

Oddali ciała swe na strwon owemu snowi, co ich kusił!

 

Łamią się piersi, trzeszczy kość, próchnieją dłonie, twarze bledną...

I wszyscy w jednym zmarli dniu i noc wieczystą mieli jedną!

 

Lecz cienie zmarłych - Boże mój! - nie wypuściły młotów z dłoni!

I tylko inny płynie czas - i tylko młot inaczej dzwoni...

 

I dzwoni w przód! I dzwoni wspak! I wzwyż za każdym grzmi nawrotem!

I nie wiedziała ślepa noc, kto tu jest cieniem, a kto młotem?

 

"O, prędzej skruszmy zimny głaz, nim śmierć Dziewczynę rdzą powlecze!" -

Tak, waląc w mur, dwunasty cień do jedenastu innych rzecze.

 

Tak, waląc w mur, dwunasty młot do jedenastu innych rzecze.

 

I runął mur, tysiącem ech wstrząsając wzgórza i doliny!

Lecz poza murem - nic i nic! Ni żywej duszy, ni Dziewczyny!

 

Niczyich oczu ani ust! I niczyjego w kwiatach losu!

Bo to był głos i tylko - głos, i nic nie było oprócz głosu!

 

Nic - tylko płacz i żal i mrok i niewiadomość i zatrata!

Takiż to świat! Niedobry świat! Czemuż innego nie ma świata?

 

Wobec kłamliwych jawnie snów, wobec zmarniałych w nicość cudów,

Potężne młoty legły w rząd, na znak spełnionych godnie trudów.

Lecz cieniom zbrakło nagle sił, a cień się mrokom nie opiera!

I powymarły jeszcze raz, bo nigdy dość się nie umiera...

 

I nigdy dość, i nigdy tak, jak pragnie tego ów, co kona!...

I znikła treść - i zginął ślad - i powieść o nich już skończona!

 

Lecz dzielne młoty - Boże mój - mdłej nie poddały się żałobie!

I same przez się biły w mur, huczały śpiżem same w sobie!

 

Huczały w mrok, huczały w blask i ociekały ludzkim potem!

I nie wiedziała ślepa noc, czym bywa młot, gdy nie jest młotem?

 

"O, prędzej skruszmy zimny głaz, nim śmierć Dziewczynę rdzą powlecze!" -

 

I była zgroza nagłych cisz. I była próżnia w całym niebie!

A ty z tej próżni czemu drwisz, kiedy ta próżnia nie drwi z ciebie?

Bolesław Leśmian, Dziewczyna

 

Polecenia

1. Ułóż szczegółowy plan wydarzeń.

2. Kim jest tytułowa dziewczyna? Zaproponuj odczytanie symbolu.

 


Date: 2016-01-14; view: 494


<== previous page | next page ==>
O roztargnionej ciotce i potędze literatury | Uczynek miłosierdzia
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.013 sec.)