Dzień był piękny, niebo prawie bez obłoku, bruk bez kurzu. Okna domów pootwierane, niektóre dopiero myto;figlarny wiatr miotał spódnicami pokojówek, przy czym można było spostrzec, że warszawska służba łatwiej odważa się myć okna na trzecim piętrze aniżeli własne nogi. Z wielu mieszkań odzywały się fortepiany, z wielu podwórek katarynki albo monotonne nawoływania piaskarzy, szczotkarzy, tandeciarzy i im podobnych przedsiębiorców. Tu i owdzie pod bramą ziewał stróż, odziany w niebieską bluzę; kilka psów goniło się po ulicy, którą nikt nie przejażdżał; małe dzieci bawiły się odzieraniem kory z młodych kasztanów, którym jeszcze nie zdążyły pociemnieć jasnozielone liście.
W ogóle ulica przedstawiała się czysto, spokojnie i wesoło. Na drugim jej końcu widać nawet było odrobinę horyzontu i kępę drzew, lecz wiejski ten pejzaż, niestosowany dla Warszawy, zasłaniano teraz rusztowaniami i ścianą z cegły.
Idąc prawym chodnikiem, dostrzegł Wokulski na lewo, mniej wiecej w połowie ulicy, dom niezwykle żółtej barwy. Warszawa posiadała bardzo wiele żółtych domów; jest to chyba najżółciejsze miasto pod słońcem. Ta jednak kamienica wydawała się żółciejsza od innych i na wystawie przedmioów żółtych (jakiej zapewne doczekamy się kiedyś) otrzymałaby pierwszą nagrodę.
Podszedłszy bliżej, Wokulski przekonał się, że nie tylko on zwrócił uwagę na szczególną kamienicę; nawet psy, częściej tu niż na jakimkolwiek innym murze, składały wizytowe bilety.
„Do licha! – szepnął - zdaje mi się, że to właśnie jest ów dom...”
Istotnie, była to kamienica Łęckich.
Zaczal się przypatrywać. Dom był trzypiętrowy; miał parę żelaznych balkonów i każde piętro zbudowane w innym stylu. Za to w architekturze bramy panował tylko jeden motyw, mianowicie: wachlarz. Górna część wrót miała formę rozłożonego wachlarza, którym mogłaby się chłodzić przedpotopowa olbrzymka. Na obu skrzydlach bramy były wyrzeźbione ogromne prostokąty, które w rogach rownież ozdobiono do połowy otwartymi wachlarzami. Najcenniejszym jednak upiększeniem bramy były umieszczone w pośrodku jej skrzydeł dwie rzeźby, przedstawiające główki gwoździ, ale tak wielkich, jakby nimi była przytwierdzona brama do kamienicy, a kamienica do Warszawy.
Prawdziwą osobliwość stanowiła sień wjazdowa, posiadajaca bardzo lichą podłogę, ale za to bardzo ładne krajobrazy na ścianach. Było tam tyle wzgórz, lasów, skał i potoków, że mieszkańcy domu śmiało mogli nie wyjeżdzać na letnie mieszkania.
Podwórko, otoczone ze wszystkich stron trzypiętrowymi oficynami, wyglądało jak dno obszernej studni napełnionej wonnym powietrzem. W każdym rogu były drzwi, a w jednym aż dwoje drzwi, pod oknem mieszkania znajdował się śmietnik i wodociąg.