Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Dziedziczka Ludwinowa

(fragment)

I właśnie wtedy ofiarowała swe usługi dziedziczka Ludwinowa, dwudziestodwuletnia pani Eliza Orzeszko.

- Ja przewiozę naczelnika do granicy. Podejmuję się tego. Pan Piotr Orzeszko tylko westchnął:

-Lise!

Nie mógł inaczej protestować. Nie wypadało tu, w obecności tych ludzi,w obliczu niedalekiej mogiły sąsiadów, przyjaciół, krewnychdomagać sie, żeby nie narażała spokoju, majątku życia...

Zresztą Lise nie słuchała.

Już dawno przestała na nią dzialać magiczna formułka: Lise il no convient pas, słowa, którymi mąż i matka tak łatwo szerowali dawniej, zanim „demokratyczne mrzonki „ ogarnęły tę głowę zapaloną i upartą.

Teraz Lise powtórzyła:

- Ja przewiozę naczelnika. Inaczej jak w towarzystwie kobiety i zamkniętym, po pańsku wyglądającym powozie jechać nie można.

Hofmeister z ukosa spojrzał na młodą kobietę.

-To bardzo niebiezpieczna wyprawa, pani Elizo. Muszę uprzedzić.

Ale Traugutt ucieszył się.

- Nasza mila gospodynia juz robila podobne niebezpieczne wyprawy. Wozila mnie przecież na na poleskie placówki. Wytrawna z niej partyzanka, a przytomność umysłu może jej pozazdrościć niejeden dowódca. [ ...]

Leliwę najbardziej niepokoiła kwestia woźnicy.

Nie ufał chlopcom.[...]

Ale woźnica znalazł się nie byle jaki.

Kiedy pani Eliza, skłopotana i zmartwiona daremnym szukaniem, zdecydowala, że jednak trzeba po woźnicę iść na wieś, do pokoju wsunęła się wysoka postać.

- Roman! Ucieszyla sie pani Eliza. – sam Pan Bóg Romana przysłał.[...]

- Roman pojedzie najludniejszą drogą. Jakby kto pytał, kogo wiezie, trzeba mowić, że to dziedziczka ledzie z chorym bratem az do Brześcia. Do doktora.

Z Romanem na koźle nie bała się ruszyć nawet międy kozackie oddziały. [...]

Panią Elizę najbardziej niepokoiły postoje [...]. dopiero kiedy minęli Brześć i ruszyli w stronę Białej, odetchnęła spokojnie: granica byla niedaleko, zbliżal się kres podroży.

Zdrzemnęła się nieco, gdyż nie poczula nawet, że kareta zatrzymała się gwałtownie. Obudziło ją silne szarpnięcie.

To Kostecki, blady i wystraszony, potrzasnąl ją za ramię.

- Co się stało? – pani Eliza usiłowała zebrać rozproszone myśli.

- Rewizja...

Spojrzała na Taugutta. Spokojnym szeptem przypominał umowę:

- Jestem chory...

Skinęła głową i energicznie otworzyła drzwiczki karety, wusuwając na zewnątrz głowę tuloną w jedwabny podróżny kapturek.



- Co sie stało, Romanie? Czemu stoimy?

Roman z kozła starał się spokojnie wytłumaczyć coś dwom żandarmom. Na głos pani Elizy zeskoczył i pobiegł do drzwiczek.

- Oni, proszę jaśnie pani dziedziczki, każą zawracać. Nie pozwalają...[...]

Nie wysiadajac z powozu, z cała wielkopańskością tonu i gestów, Orzeszkowa zwróciła się ku niemu:

- Panowie zechcą uprzejmie nie zatrzymywać nas tutaj. Mój brat rozchorował się i wracam właśnie od lekarza. Każda chwila jest mi droga.[...]

Ton pani elizy był tak spokojny, że zandarmi nie nalegali dłużej. [...]

Polecenia

1. Napisz szczegółowy plan wydarzeń.

2. Napisz szczegółowe streszczenie tego tekstu.

Ikar

Stałem na rogu ulicy Trębackiej i Krakowskiego Przedmieścia, na przystanku tramwajowym. Tramwaje dźwięcznie dzwoniące szeregowały sie jedne za drugimi swoimi czerwonymi cielskami wzdłuż Krakowskiego Przedmieścia. Ludzie tłoczyli się do nich gromadami zwisali z tyłu i boków. Od czasu do czasu przemykało czerwone „zero”, przeznaczone tylko dla Niemców, więc pustawe. Musiałem dość długo czekać na jakiś wóz, do którego można się było latwiej dostać. A kiedy już nadszedl taki, nie chciało mi się wsiąść do niego, zasmakowałem nagle w tym tłumie, który mnie otaczał, obojętnie przyjmując do wiadomości moje istnienie. Przede mną wysoko stał na swoim cokole Mickiewicz, naokoło pomnika skromne kwiaty kwitły jednakże i pachniały, samochody skręcały ze zgrzytem przed kościołem Karmelitów, chłopcy sprzedawali gazety, wykrzykując głośno, handlarze papierosów, ciastek roili się przed połyskującym sklepem, z hałasem zasuwano żaluzje i zaciągano kraty na drzwiach i oknach magazynów, w ogródku, zapełnionym do ostatnich miejsc na ławkach przez starych i młodych, ćwierkały wróble, równie gęsto osadzone po wątłych drzewinach – wszystko to zanurzało się powoli w niebieskim mroku letniego wieczoru. W tej chwili słyszałem bijące serce Warszawy i mimo woli ociągałem się wśród ludzi, aby jeszcze trochę pobyć z nimi razem i razem z nimi odczuwać ten miejski letni wieczor.

W pewnej chwili spostrzegłem młodego chłopca, który idąc gdzieś od Bednarskiej, dość nierozważnie wysunął się zza czerwonego kadłuba tramwaju, który już ruszył, i stanąwszy twarzą do jezdni, a plecami do ruchu na małej wysepce, w dalszym ciągu nie odrywał oczu od książki, z którą razem wynurzyl się z szarzejącego zmroku. Miał lat piętnaście, szesnaście najwyżej. Czytając, od czasu do czasu wstrząsał płową czupryną, odgarniając włosy, które mu spadaly na czoło. Jednak książka sterczała mu z bocznej kiszeni, drugą rozłożoną trzymał przed oczami, najwidoczniej nie mogąc się od niej oderwać. Zdobył ją zapewne przed chwilą od jakiegoś kolegi czy też w tajnej wypożyczalni i nie czekając na powrót do domu, chciał się z jej treścią zaznajomić na gorąco na ulicy. Żałowałem, że nie wiedziałem, jaka to była książka, z daleka wyglądala jak podręcznik, ale chyba żaden podręcznik nie budzi w młodzieńcu takiego zainteresowania. Może były to wiersze? Może jakaś książka ekonomiczna? Nie wiem.

Chłopak przez chwilę stał na wysepce, pogrążony w czytaniu. Nie uważał na potrącanie, cisnący się do wagonów tłum. Parę czerwonych smug przeminęło za nim, on wciaż nie odrywał oczu od książki. I wciąż z tą książką pod nosem – czy to, że znudziły go potrącania i krzyki wokoło, czy też nagle podświadomie uczuł potrzebę pośpechu do domu – widziałem, że stąpnął z wysepki na jezdnię – wprost pod nadjezdżajacy samochód. Rozległ sie zgrzyt gwałtownie nacisniętych hamulców i gwizd gum na asfalcie, samochód unikając przejechania chłopca skręcił gwałtownie w bok i zatrzymał się nagle sprzed samym rogiem Trębackiej. Z przerażeniem spotrzegłem, że była to karetka gestapo. Młodzieniec z książką usiłował wyminąć samochód. Ale w tym samym momencie z tyłu karetki otworzyły się drzwiczki i dwóch osobników w hełmach z trupimi główkami wyskoczyło na jezdnię. Znaleźli się tuż obok chłopca. Jeden z nich krzyczał gardłowym głosem, okrągłym ruchiem ręki, z szyderstwem zaprosił go do środka.

Jarosław Iwaszkiewicz, Ikar, fragment opowiadania

gestapo –tajna policja polityczna hitlerowskich Niemiec, zwalczająca z użyciem terroru przeciwników reżimu hitlerowskiego w samych Niemczech i w krajach okupowanych

Polecenia:

1. Porównaj chłopca z mitologicznym Ikarem.

2. Spróbuj zakończyć opowiadanie.


Date: 2016-01-14; view: 844


<== previous page | next page ==>
MIAŁEM SZCZĘŚCIE – URODZIŁEM SIĘ DLA PRZYGODY | Kamienica Łęckich
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.007 sec.)