Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






MIAŁEM SZCZĘŚCIE – URODZIŁEM SIĘ DLA PRZYGODY

„Każdy jest kowalem swego szczęścia”, mówi stare porzekadło. Każdy urodził się pod jakąś gwiazdą, złą czy dobrą; gwiazdą przeznaczenia. Podobno ma go ona wieść przez całe życie, ku szczęściu lub niedoli, sławie czy upadkowi. Ja urodziłem się, tak przynajmniej mi się wydaje, pod gwiazdą przygody. Ale powodzenie musiałem sobie sam zdobywać, nie spadło mi ono z nieba. Trzeba było łapać każdą okazję i walczyć, naginać ją do swego życzenia i zmusić, by przygoda się udała.

Samo szczęście nie wystarczy. Trzeba je zdobyć, utrwalić i przywiązać do siebie, by służyła jak wierny przyjaciel. I szczęście stało się moim przyjacielem, wspomagając mnie w wielu sytuacjach, zdawałoby się bez wyjścia, zawsze bowiem wierzyłem, że nigdy mnie nie opuści. Całe życie grałem o najwyższą stawkę. I wygrywałem, bo przegrać można tylko raz. Dziś, gdy spogladam w przeszłość, jak w kalejdoskopie pojawiaja się obrazy wspomnień, niecodzienni ludzie, przygody, miejsca, do których dotarłem, niebezpieczne sytuacje i radosne chwile, które przeżywałem, bo miałem ze sobą szczęście-przyjaciela.

W tej książce pragnę podzielić się z Tobą, drogi Czytelniku, niektórymi z moich wspomnień z przygód, które przeżyłem na kontynencie Ameryki Południowej. A zdarzały się i takie:

Włączyłem interfon pokładowy śmigłowca.

- Operator filmowy do pilota...

- Pilot, słucham...

- Proszę o wzniesienie sie na cztery i pół tysiąca stóp i pozwolenie otwarcia drzwi. Będę filmował granicę Hondurasu.

- Zrozumiałem, wykonam. Proszę pamiętać, że musimy lądować w San Andres za pół godziny.

Poprawiłem pasy bezpieczeństwa, przygotowałem kamerę. Lecieliśmy nad pokrytymi dziewiczym lasem wzgórzami Chalatenange w Salwadorze w kierunku małej miejscowości San Andres, w górach Hondurasu, gdzie trwała koncentracja wojsk tego kraju. Mieliśmy wymienić obserwatorów ONZ, którzy pilnowali rozejmu i zawieszenia działań wojennych po krótkotrwałej, ale batdzo krwawej WOJNIE FUTBOLOWEJ.

Wojskowy śmiglowiec meksykański produkcji USA leciał zgodnie z planem. Obok mnie siedziało czterech oficerów z różnych krajów.

- Pilot do operatora – zaskrzeczał interfon. – Redukuję szybkość i zezwalam na otwarcie drzwi. Proszę sprawdzić pasy bezpieczeństwa.



Silny prąd powietrza wdarł się do kabiny. Nacisnąłem spust i kamera zaczęła rejstrować gorzystą granicę i wijącą się w oddali rzekę Mocal, miejsce krwawych walk.

Wszystko biegło zgodnie z rutyną, najwyżej za dwie godziny znajdę się w luksusowym hotelu w salwatorze, wyślę materiał i będę mógł popływać w basenie, jeśli wszystko dobrze pójdzie...

- trach! Trrrach!!! – coś zgrzytnęło, wybuchło, coś szarpnęło i nagły, silny prąd powietrza wypełnił kabinę. Spadalismy w dół jak kamień. Przeraźliwy świat – spojrzałem na pilotów: ukryte pod hełmami twarze były niewidoczne, a jednak czułem, że są śmiertelnie blade, podobnie jak twarze siedzących obok oficerów.

- O Boże...

- Co się stało?! – krzyknął jeden z nich. Pytanie pozostało bez odpowiedzi. Nagły, histeryczny śmiech któregoś z oficerów. Spadlismy z coraz większą szybkością. Ziemia zbliżała sie w zawrotnym tempie, ukazując nam stoki wzgórz, pokryte zielonoszarą masą roślinności. Coraz wyraźniej zaczęły wyłaniać się pojedyncze pnie drzew. A więc koniec... Wypadek... Katastrofa nieunikniona. Śmiglowiec to nie samolot, który ma skrzydła i może lepiej lub gorzej lądować bez podwozia, z jakąś szansą na ocalenie... Jako były pilot zdawałem sobie sprawę z całej groszy sytuacji... Prawdopodobnie wybuchła turbina i aby uniknąć pożaru, pilot wyłączył dopływ paliwa. Przeciągłe wycie ustało, pozostał tylko świat obracającego się śmigła-wirnika i ciągle wzrastający ped powietrza...

- Salvame Dios... Boże, ocal mnie... – zaszlochał pułkownik wenezuelski. Co robić – myślałem. Jak spadniemy, to cały kadłub zostanie zgnieciony, a my jak szczury w potrzasku... Co robić?... Kamera filmuje... To dobrze, może przynajmniej uratuje sie film jako dokument, więc dobrze... Zresztą patrząc przez wizjer kamery czuje się mniej strachu. Wszystko wygląda mniej realnie, jak na ekranie kinowym... Co dalej? To już koniec,... Kiedyś i tak musi nastąpić, szkoda, że właśnie tu...

Ale łopaty wirnika stale się krecą, nabierają szybszych oborotów, choć motor przestał pracować... Dobry pilot, wyłączył główne sprzęgło, a więc będzie hamował spadek odwróconym kątem natarcia winnika nośnego. Akumuluje energię spadając jak wiatraczek-zabawka wystrzelony za pociągnieciem sznurka... Ma tylko jedną szansę podejscia do ladowania... Ale czy zdąży? Gdzie wyladuje? Czy maszyna nie wybuchnie?

Już najwyżej sto metrów dzieli nas od ziemi. Przerzut dźwigni i zmiana „piczu”, czyli kata natarcia wirnika nosnego. Gwałtownie hamowanie oderwało mnie od siedzenia, zawisłem na pasach. Na trzech metrach śmiglowiec szczęsliwie wyhamował. Jednym ruchem odpiałem pasy bezpieczeństwa i wyskoczyłem, zanim śmiglowiec zwalił sie na ziemię ze zgrzytem łamanych blach. Wirnik jak maczeta sciął małe drzewko – widziałem to spadajac na ziemię w ułamku sekundy. Poczułem ból w ramieniu... Kamera nadal filmowała. Leżałem bezwładny, ale mimo bólu przycisnąłem wizjer do oka, filmując dalszą część wypadku: pogiętą kabinę, wygrzebującego się pułkownika i dwóch kapitanów, Argentyńczyka i Bolowijczyka, który padł na kolana, wzniósł ręce do nieba i zaczął się modlić... Najbardziej ucierpieli pilot i mechanik, który miał złamaną nogę i rany cięte od rozbitej tablicy z instrumentami. Krwawił... Odłożyłem kamerę i próbowałem im pomóc przy udziale najbardziej przytomnego półkownika... Czułem straszny ból w prawej łopatce, lecz zrozumiałem, ze należy uciekać jak najdalej od helikoptera, który w każdej chwili mógł wybuchnąć.

Ale mój „przyjaciel szczęście” był przy mnie. Pomógł mi wyciagnąć rannych na bezpieczna odległość... Wybuch nie nastąpił, nic się nie stało. Z powrotem wziąłem kamere od ręki. Jak sie później okazało, pilot prawie odruchowo odłączył wirnik od motoru, co nas uratowało... Nikt nie został zabity ani poważnie ranny. Złamana noga, mój wybity obojczyk, parę ran, zadrapań, potłuczeń... Przed zachodem słońca odnalazł nas specjalnie wysłany śmiglowiec. Ładowaniem rannych i zdjęciami rozbitego helikoptera zakończyłem filmowanie reportażu.

Pilot uścisnął mi zdrową rekę.

- No miał pan przeczucie z tą wysokoscią, gdyby nie ona, na pewno już byśmy nie żyli. Nie miałbym możliwości wyhamowania.

- Bo ja mam serdecznego przyjaciela – odpowiedziałem skromnie – Po prostu mama szczęście.

Po powrocie wysłałem teleksy i filmy do NBC, wypadek nabrał rozgłosu. Nazwałem ten unikatowy reportaż: MIAŁEM SZCZĘŚCIE, BO URODZIŁEM SIĘ DLA PRZYGODY...

 

Antoni Halik

Urodzony dla przygody

fragment

1. Kim jest narrator, a kiedy bohater opowiada?

2. Przedstaw cechy jego charakteru.

 

 

Gabriela Pauszer-Klonowska


Date: 2016-01-14; view: 540


<== previous page | next page ==>
Czerwony kapturek... | Dziedziczka Ludwinowa
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.008 sec.)