Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Nuda podróżowania

Podróżowanie i nuda tworzą z pozoru parę wyobrażeń przeciwstawnych. A jednak nawet wstępny rekonesans badawczy zmieni niejasne przeczucia, o istnieniu związków motywu podróży z kategorią nudy, w mocne przeświadczenie.

Ludzie podróżwali i nadal podróżują, a po powrocie najczęściej odczuwają przemożną potrzebę spisania swoich przygód. Znaczną cześć opowieści o podróżach stanowią przecież relacje faktograficzne. Odwieczne przekonanie o wartościach edukacyjnych takich świadectw nadal funkcjonuje, choć czasem tego typu relacje wydają się efektem rozpaczliwej chęci udowodnienia sobie i innym, że wreszcie w życiu podróżnika-narratora zdarzyło się coś ciekawego i dokonany został wyłom w szarej monotonii codzienności.

Z drugiej strony w niektórych tekstach podróż, niezależnie od tego, czy odbyła się naprawdę, zyskuje wymiar literackiego porządkowania sensów. Podróż jako jeden z najbardziej produktywnych typów organizacji czasoprzestrzennej w prozie jest jednocześnie niezwykle wyrazistym sposobem ukazania przeżyć wewnętrznych, jednostkowej wizji świta i wizji podmiotowego ,,ja” dążącego do poznania siebie w konfrontacji z obcą przestrzenią. Podróżowanie jest też sztuką, której należy się uczyć, a zarazem swoistym stanem ducha – zdolnością przeżywania własnej egzystencji oddzielonej od trwania w jednej określonej czasoprzestrzni. Ujawnieniu osobowości wyzwolonej spod nacisków obyczajowych własnego środowiska towarzyszy możliwość ukonkretnienia i nazywania przeżyć odkrywanych podczas nieuniknionej konfrontacji świadomości ,,ja” ze światem zewnętrznym.

Podróż ułatwiła przeżywanie i prezentowanie odczuć skrajnych – od totalnej nudy do głęboko przeżywanej grozy bytowania we wrogim świecie. I chyba właśnie pomiędzy tymi modelami doświadczeń rzeczywistaści i pojmowania egzystencji człowieka mieszczą się wszystkie podstawy wyobcowania jednostki. Nuda jest przecież stanem wyobcowania z realnych związków ze światem przyziemnych trosk i zarazem niemożnością nawiązania głębszych kontaktów z innymi ludźmi. Podobnie rzec się ma traumatycznym odczuwaniem grozy istnienia – ono również uniemożliwia powstanie więzi międzyludzkich i bytowanie w społeczności.

Co zatem zmusza ludzi do podróżowania? Czy jest to romantyczny ,,jaskółczy niepokój”, potrzeba doznania nowych wrażeń? A może jednak to nuda, poczucie pustki, niedosytu i bezsensu istnienia skłania do podjęcia próby wyzwolenia się z zamkniętego kręgu niemożliwości? Rodzi się pytanie, czy podróż może być lekarstwem na nudę? Wydaje się, iż może być tylko wtedy, gdy nuda jest uczuciem powierzchownym i w pewnym sensie wybranym. Na nudę totalną, organizującą doświadczenie i postrzeganie rzeczywistości nie ma lekarstwa, a pragnienie, by podróż okazała się ucieczką przed sobą pogrążonym w nudzie jest jedynie złudą.



 

Agnieszka Cieżak

Polecenia

1. Napisz szczegółowe streszczenie tego tekstu.

2. Omów jeden z polskich tekstów literackich, w którym pojawia się motyw podróżowania

 

Quo vadis

(fragmenty)

 

Za czasów Nerona weszły w zwyczaj rzadkie dawniej i wyjątkowo tylko dawane przedstawienia wieczorne, tak w cyrku, jak i w amfiteatrach. Augustianie lubili je, często bowiem po nich następowały uczty i pijatyki trwające aż do rana. Jakkolwiek lud przesycony był już przelewem krwi, jednakże gdy rozeszła się wieść, że nadchodzi koniec igrzysk i że ostatni chrześcijanie mają umrzeć na wieczornym widowisku, nieprzeliczone tłumy ściągnęły do amfiteatru. Augustianie stawili się jak jeden człowiek, domyślali się bowiem, że będzie to zwykłe przedstawienie i że cezar postanowił wyprawić sobie tragedię z boleści Winicjusza.

Niepewność, oczekiwanie i zaciekawienie opanowały wszystkich widzów. Cezar przybył wcześniej niż zwykle i wraz z jego przybyciem poczęto znów sobie szeptać, że jednak nastąpi zapewne coś nadzwyczajnego, gdyż Neronowi towarzyszył Kasjusz, centurion olbrzymiej postawy i olbrzymiej siły, którego cezar brał z sobą tylko wówczas, gdy chciał mieć przy boku obrońcę. Zrozumiano, że cezar pragnie się na wszelki wypadek ubezpieczyć przed wybuchem rozpaczy Winicjusza i ciekawość wzrosła jeszcze bardziej.

Wszystkie spojrzenia zwracały się z natężonym zajęciem na miejsce, na którym siedział nieszczęsny. On zaś blady bardzo, z czołem pokrytym kroplami potu, niepewny był jak inni widzowie, ale zaniepokojony do ostatnich głębin duszy. Wszystkie dawniej przebyte bóle odezwały się w nim na nowo. Uciszona rozpacz poczęła znów krzyczeć w duszy, ogarnęła go dawna chęć ratowania Ligii za wszelką cenę. Od rana chciał się przekonać, gdzie Ligia się znajduje, ale straże pilnowały wszystkich wejść i rozkazy były surowe, że żołnierze, nawet znajomi, nie dali się zmiększyć ni prośbą, ni złotem. Winicjuszowi wydawało się, że niepewność zabije go wprzód, nim ujrzy widowisko. Gdzieś na dnie serca kołatała mu się jeszcze nadzieja, że może Ligii nie ma w amfiteatrze i że wszystkie obawy są płonne. Chwilami czepiał się tej nadziei ze wszystkich sił. Mówił sobie, że Chrystus mógł ją przecież zabrać z więzienia, ale nie może pozwolić na jej mękę w cyrku, począł Go błagać w duszy z namiętnością, podobną niemal do groźby, o ratunek. „Ty możesz!”, powtarzał zaciskając konwulsyjnie ręce. „Ty możesz!” Przedtem ani pomyślał się, że ta chwila, gdy zmieni się w rzeczywistość, będzie tak straszna. Teraz, nie zdaje sobie sprawy z tego, co się z nim dzieje, miał jednak poczucie, że jeśli ujrzy mękę Ligii, to jego miłość zmieni się w nienawiść, jego wiara w rozpacz. I zarazem przerażał się tym poczuciem, bał się bowiem obrazić Chrystusa, którego błagał o zmiłowanie i cud. Już nie prosił jej o życie, lecz by umarła nim ją wywiodą na arenę i z niezgłębionej otchłani bólu powtarzał w duszy: „Choć mi tego nie odmów, a ja Cię umiłuję bardziej jeszcze, niż miłowałem Cię dotąd.” W końcu myśli jego rozpętały się jak fale potargane wiatrem. Budziła się w nim rządza zemsty i krwi. Porywała go szalona chęć rzucić się na Nerona i zdusić go wobec wszystkich widzów, a jednocześnie czuł, że tą rządzą obraża znowu Chrystusa i łamie jego Przykazania.

Wreszcie jak człowiek, który spadając w przepaść chwyta się wszystkiego, co rośnie nad jej krawędzią, tak i on oburącz chwycił się myśli, że jednak tylko wiarą może ją ocalić. Wszak zostawał tylko ten jeden sposób! Wszak Piotr mówił, że wiarą ziemię można wzruszyć w posadach!

Więc skupił się, zgniótł w sobie zwątpienie, całą swą istotę zamknął w jedno słowo.

Jakoż w tej samej prawie chwili prefekt miasta cisnął przed siebie czerwoną chustkę, a on ów znak zaskrzypiały wrzeciądze naprzeciwko cesarskiego podium i z ciemnej czeluści wyszedł na jasno oświeconą arenę Ursus.

Henryk Sienkiewicz

Polecenia

1. Napisz szczegółowe streszczenie tego tekstu.

2. Kim jest Winicjusz? Jaka osobowość bohatera ujawnia się w tej wypowiedzi?

Skowronek

 

Nad polem śpiewał skowronek. Nucił swoją pierwszą wiosenną piosenkę. Śpiewał jednak nie tak, jak ubiegłej wiosny, gdy był tu złoty, zbożowy łan. W tym roku było inaczej. Pole było usłane żołnierzami. Martwe pole – inaczej nie można było go nazwać. Dookoła tylko popiół i ciała zabitych. Skowronek zamilkł. Nastała cisza. Straszna cisza. Ale co to? Czy on żyje? Tak, jeden żołnierz się poruszył. Spróbował wstać i znów upadł. Wreszcie zebrał wszystkie siły i… wstał. Z trudem szedł potem, mijając ciała poległych kolegów.

Chwilę jeszcze stał, wsłuchiwał się w ciszę. nie wiedział, w którą stronę ma iść. W lesie jeszcze gdzieniegdzie leżał śnieg. Wziął garść szarego śniegu i podniósł go do ust. Strasznie chciał pić. Nie myślał teraz o bólu głowy, o zmiażdżonej ręce. Pragnął prędzej dojść do swoich.

…Szedł już drugi dzień. Natknął się wreszcie na małą wioseczkę. Miał zamiar zasnąć, ale był tak głodny, że o niczym innym oprócz jedzenia nie mógł myśleć. Usiadł koło drzewa i przymknął oczy.

Powoli zapadał zmierzch, aż wreszcie całkiem się ściemniło. W domach po kolei gasły światła. Przemógł strach i poszedł do jednego z domów, w którego oknie paliło się słabe światełko. Zapukał.

Drzwi nagle się otworzyły i ujrzał w nich dziewczynę z wiadrami. Skrył się za framugę. Dziewczyna postawiła wiadra i rozglądała się po podwórzu.

- Kto tu? – spytała.

Wyszedł z cienia. Krzyknęła ze strachu.

- Nie bój się – powiedział. – Czy są tu Niemcy?

- Czasem przyjeżdżają, ale teraz nie ma – odpowiedziała dziewczyna. – A kto jesteś?

- Jestem żołnierzem. Zbłądziłem w lesie, nie wiem teraz, dokąd iść – odparł szybko.

Uśmiechnęła się, popatrzyła na jego mundur, jak gdyby mówiła, że przecież wie…

Dziewczyna poprowadziła go w głąb podwórza. Otworzyła drzwi stodoły. Sama zaś szybko pobiegła do studni, nabrała wody, potem wzięła z domu kawał chleba i słoniny. Odniosła wszystko rannemu zjadł i natychmiast zasnął.

Przez cały następny dzień żołnierz pilnie nasłuchiwał głosów z podwórza. Ale dzień minął spokojnie. A kiedy zapadł zmrok, zaskrzypiały drzwi stodoły i przyszła dziewczyna, by go odprowadzić do lasu.

Szli ostrożnie poza wsią, wpatrując się w ciemność. Kiedy zbliżyli się do lasu, dziewczyna się zatrzymała.

- Dalej pójdziesz sam. Kiedy przejdziesz jakieś sto metrów, postaraj się zagwizdać jak skowronek. Potrafisz?

- Dziekuję ci za wszystko – powiedział i ruszył w gąszcz.

 

Polecenia

1. Napisz szczegółowe streszczenie tego tekstu.

2. Zinterpretuj tytuł opowiadania. Zwróć uwagę na nawiązania do motywu walki narodowowyzwoleńczej.

Winda

 

W wieżowcu, w którym mieszka Roman, są trzy windy- po jednej na każdej klatce schodowej. Roman, Jurek i Wojtek mieszkają na pierwszym piętrze i wcale nie muszą korzystać z tego urządzenia, ale to wcale nie znaczy, że nie lubią windy. Przeciwnie, do niedawna bardzo im się podobały podróże między piętrami i odbywali je na wszystkich trzech klatkach.

Któregoś dnia, zaraz po szkole, postanowili sobie pojeździć. Wsiedli do środka i Wojtek dotknął przycisk z cyfrą „II”. Winda drgnęła i uniosła ich w górę. Szybko mijali piętra, a jak już dojechali, Jurek powiedział:

- A teraz na piąte. Zapukamy do drzwi Jadźki i uciekniemy na górę.

Pomysł przypadł wszystkim do gustu. Zaśmiewali się do łez, gdy Jadźka otworzyła drzwi, rozglądała się na wszystkie strony, ale już nie mogła ich dojrzeć, najwyżej ich nogi w windzie. Zatrzymali się na dziewiątym piętrze.

- Pojedziemy na drugie – chciał Wojtek, ale Jurek zaprotestował:

- Zjedźmy jeszcze raz do Jadźki.

- Teraz moja kolej – powiedział Roman. – Wracamy już na parter.

- A to dlaczego? – wrzasnął Jurek.

We trzech nacisnęli jednocześnie trzy różne guziczki i… nie ruszyli z miejsca. Spróbowali jeszcze raz, ale winda ani drgnęła. Zepsuła się. Całe szczęście, że to się nie stało między piętrami i mogli z niej wyjść. Dziewięć pięter to kawał drogi nawet, kiedy się schodzi w dół, a cóż dopiero wchodzić tak wysoko! Ale ich to przecież nie obchodziło, bo oni mieszkają na pierwszym piętrze.

Na parterze zobaczyli pana Nowakowskiego. Stał przygnębiony przy wejściu do ich „kolejki linowej”, a obok niego ciężka torba z zakupami.

- Zepsuta – westchnął – a ja dziś zrobiłem takie duże zakupy…

Pana Nowakowskiego lubią wszyscy chłopcy. Całe lato, jak jest ciepło, siedział na ławce przy klombie i opowiadał im różne ciekawe historie. Ma dużo czasu, bo jest emerytem.

- My zaniesiemy – powiedział Wojtek.

Nieśli na zmianę, bo torba była rzeczywiście okropnie ciężka.

Za nimi wspinał się zadyszny pan Nowakowski. Wreszcie zatrzymali się na IV piętrze przed jego mieszkaniem.

- Dziękuję wam, chłopcy – powiedział z wdzięcznością.- Gdyby nie wy, nie wiem, co bym zrobił. Dziękuje jeszcze raz. Jesteście bardzo mili. Szkoda, że nie wszyscy chłopcy są tacy jak wy, windę pewno znowu popsuły jakieś łobuziaki…

- Zaraz pójdziemy zawiadomić dozorcę, aby wezwał pogotowie techniczne. Wojtek ukłonił się grzecznie.

Chłopcy szybko zbiegli na dół. Nie, nie przyznali się do swojej bezmyślnej zabawy. Trudno, bali się awantury, ale przyrzekli wtedy sobie, że już nigdy żaden z nich osobno ani wszyscy razem nie będą bawić się windą . I słowa dotrzymują.

Polecenia

1. Napisz szczegółowe streszczenie tego tekstu.

2. Określ problematykę opowiadania.

 

Ciocia Lison

 

Była to małomówna kobiecina, usuwająca się, cicha; ukazywała się tylko w godzinach posiłków, po czym wracała do swego pokoju, gdzie zamykała się na resztę dnia.Wyglądała na poczciwą starowinkę, oczy miała łagodne i smune, w rodzinie nie liczono się z nią wcale.

Obie siostry, wdowy, które zajmowały pewną pozycję w świecie, uważały ją za nic nie znaczącą istotę. Traktowano ją z bezceremonialną poufałością, którą starano się ukryć, okazując starej pannie nieco lekceważącą pobłażliwość. Miała na imię Eliza, urodziła się bowiem w czasach, kiedy królował we Francji Beranger. Gdy się jednak przekonano, że nie wychodzi, że nigdy pewno nie wyjdzie za mąż, zaczęto ją nazywać nie Elizą, lecz Lison. Dzisiaj była „ciotką Lison”, pokorną, czyściutką staruszką, okropnie nieśmiałą nawet wobec najbliższych, ci zaś darzyli ją uczuciem, w którym dużo było przyzwyczajenia, współczucia i życzliwej obojętności.

Dzieci nigdy nie wpadały do jej pokoju, żeby ją uściskać. Tylko służąca tam zachodziła. Posyłano po ciotkę Lison, jeśli chciano z nią porozmawiać. Nie wiedziano niemal, gdzie znajduje się jej pokój, ów pokój, w którym upływało samotnie całe to smutne życie. Zdawało się, że nie zabiera prawie wcale miejsca w tym domu. Kiedy jej nie było, nigdy o niej nie mówiono, nigdy o niej nie myślano.Była to niska istota, jedna z tych, co nie pozostają nieznane nawet bliskim, jakby niezbadane – śmierć ich nie stwarza w domu pustki, braku ich nikt nie odczuwa – jedna z tych istot, co nie potrafią ani wrosnąć w życie, ani w przyzwyczajenia, ani w serca tych, którzy obok nich żyją.

Chodziła zawsze drobnymi, szybkimi kroczkami, nigdy nie hałasowała, nigdy nic nie potrącała, rzekłbyś, nadawała przedmiotom martwym całkowitą bezwdźwięczność; ręce jej były jakby zrobione z waty, tak lekko i delikatnie obchodziły się ze wszystkim, czego dotknęła.

Kiedy mówino „ciotka Lison”, te dwa słowa nie wywoływały właściwie w nikim żadnej myśli. Tak jakby powiedziano: „imbryk do kawy” albo „cukierniczka”.

Suczka Lulu zdawała sie o wiele silniejszą indywidualnością, toteż ciągle ją pieszczono, zwracano się do niej: „Moja kochana Lulu, moja śliczna Lulu, moja mała Lulu”. Będą zapewne znacznie dłużej po niej płakać.

Ślub młodej pary miał się odbyć pod koniec maja. Narzeczeni nieustannie patrzyli sobie w oczy, trzymali się za ręce, żyli jedną myślą, serce przy sercu. Wiosna, spóźniona w tym roku, wahająca się, dygocąca dotąd wśród kryształowych przymrozków nocy i mglistych chłodów poranku, wytrysnęła z nagłą siłą.

Kilka ciepłych, trochę zamglonych dni poruszyło uśpione w ziemi soki, roztulając jakby cudem jakimś liście i rozsuwając wszędzie ów miły, obezwładniający zapach pąków i pierwszych kwiatów.

Aż wreszcie pewnego popołudnia zwycięskie słońce osuszyło zwiewne opary, rozpostarło swą jasność po całej równinie. Jego promienna wesołość przeniknęła wszystko: rośliny, zwierzęta, ludzi. Zakochane ptaki fruwały, trzepotały skrzydełkami, nawoływały. Joanna i Jakub, oszołomieni jakimś czarownym szczęściem, jakby onieśmieleni, zaniepokojeni nieznanym dotąt dreszczem, którym przejmowało ich pulsujące w lesie życie, spędzili cały dzień razem na ławce przed pałacem, nie mając już odwagi oddalić się, widzieli jak przez mgłę goniące sie tam, na stawie, łabędzie.

Zapadający wieczór przyniósł im ukojenie. Po obiedzie rozmawiali cichutko w salonie, wsparci łokciami o parapet otwartego okna, podczas gdy ich matki grały w pikietę w kręgu światła padającym od przysłoniętej ciemnikiem lampy. Ciotka Lison robiła na drutach pończochy dla biednych ze wsi.

Wysoki las ciągnął sie daleko za stawem i nagle, poprzez rzadkie jeszcze korony drzew, ukazał sie księżyc. Wschodził powoli, przeświecając przez gałęzie rysujące się na jego tarczy, a wznosząc się coraz wyżej na niebie wśród blednących przy nim gwiazd, zaczął zalewac świat cały swym mętnym blaskiem, w którym unosiły się białawe mgiełki i sny, tak drogie czułym sercom, poetom i kochankom.

Joanna i Jakub przyglądali mu się przez chwilę, a potem urzeczeni cichą pieszczotą tej nocy, rozproszonym światłem padającym na murawę i skupiny krzewów, wyszli z domu i spacerowali powoli po wielkim, bielejącym trawniku aż nad migotliwy staw.

Obie matki przegrały tymczasem swe codzienne cztery partie pikiety, zaczęła je ogarniać senność i miały ochotę pójść się położyć.

- Trzeba zawołać dzieci – powiedziała jedna.

Druga rzuciła okiem na pobladłe niebo na horyzoncie, na poruszające się z wolna dwa cienie.

- Daj im spokój – rzekła – tak pięknie w ogrodzie! Lison na nich poczeka, prawda, Lison?

Stara panna podniosła zalęknione oczy i odpowiedziała niesmiało:

- Ależ tak, poczekam na nich.

Obie siostry poszły więc się położyć.

Wówczas wstała z kolei ciotka Lison i zostawiając na poręczy fotela zaczętą robotę, wełnę i druty, oparła się na parapet okienny i zapatrzyła w czarowną noc.

Wiosenny wieczór (fragment) Guy de Maupassant

Polecenia

1. Napisz szczegółowe streszczenie tego tekstu.

2. Opisz sytuację bohaterki, cioci Lison.

Poeta i świat

Dzisiejszy poeta jest sceptyczny i podejrzliwy nawet – a może przede wszystkim – wobec samego siebie. Z niechęcią oświadcza publicznie, że jest poetą – jakby się trochę tego wstydził. Ale w naszej krzykliwej epoce dużo łatwiej przyznać się do własnych wad, jeżeli tylko prezentują się efektownie, a dużo trudniej do zalet, które są głębiej ukryte, i w które samemu się nie do końca wierzy... W różnych ankietach czy rozmowach z przypadkowymi ludźmi, kiedy poecie już koniecznie wypada określić swoje zajęcie, podaje on ogólnikowe „literat” albo wymienia nazwę dodatkowo wykonywanej pracy. Wiadomość, że mają do czynienia z lekkim niedowierzaniem i zaniepokojeniem. Przypuszczam, że i filozof budzi podobne zakłopotanie. Jest jednak w lepszym położeniu, bo najczęściej ma możność ozdobienia swojej profesji jakimś tytułem naukowym. Profesor filozofii – to brzmi już dużo poważniej.

Nie ma jednak profesorów poezji. To by przecież znaczyło, że jest to zatrudnienie wymagające specjalistycznych studiów, regularnie zdawanych egzaminów, rozpraw teoretycznych wzbogaconych bibliografią i odnośnikami, a wreszcie uroczyście otrzymywanych dyplomów. A to z kolei oznaczałoby, że po to, żeby zostać poetą nie wystarcza kartki papieru zapisanej, choćby najświetniejszymi wierszami – konieczny jest, i to przede wszystkim, jakiś papierek z pieczątką. Przypomnijmy sobie, że na tej właśnie podstawie na zesłanie skazano chlubę poezji rosyjskiej, późniejszego noblistę Josifa Brodskiego. Uznano go za „pasożyta”, ponieważ nie miał urzędowego zaświadczenia, że wolno mu być poetą...

Przed kilkoma laty miałam zaszczyt i radość poznania Go osobiście. Zauważyłam, że on jeden spośród znanych mi poetów lubił mówić o sobie „poeta”, wymawiał to słowo bez wewnętrznych oporów, z jakąś nawet wyzywającą swobodą. Myślę, że to przez pamięć brutalnych upokorzeń, jakich zaznał w młodości.

W krajach szczęśliwych, gdzie godność ludzka nie jest naruszana tak łatwo, poeci pragną być oczywiście publikowani, czytani, rozumiani, ale nie robią już nic albo bardzo niewiele, żeby na co dzień wyróżniać się wśród innych ludzi. A jeszcze tak niedawno, w pierwszych dziesięcioleciach naszego wieku, poeci lubili szokować wymyślnym strojem, ekscentrycznym zachowaniem. Było to jednak zawsze widowisko na użytek publiczny. Przychodziła chwila, kiedy poeta zamykał za sobą drzwi, zrzucał z siebie te wszystkie peleryny, błyskotki i inne poetyckie akcesoria i stawał w ciszy, w oczekiwaniu na samego siebie, nad niezapisaną jeszcze kartką papieru. Bo tak naprawdę tylko to się liczy.

Marzą mi się czasem sytuacje niemożliwe do urzeczywistnienia. Wyobrażam sobie na przykład w swojej zuchwałości, że mam okazję porozmawiać z Eklezjastą, autorem jakże przejmującego lamentu nad marnością wszystkich ludzkich poczynań. Pokłoniłabym mu się bardzo nisko, bo to przecież jeden z najważniejszych – przynajmniej dla mnie – poetow. Ale potem pochwyciłabym go za rękę. „Nic nowego pod słońcem – powiedziałeś Eklezjasto. Ale przecież ty sam urodziłeś się nowy pod słońcem. A poemat, ktorego jesteś twórcą też jest nowy pod słońcem, bo przed Tobą nie napisał go nikt. I ponadto chciałam Cię spytać, Eklezjasto, co nowego pod słońcem masz jeszcze pokusę napisać. Czy coś, czym uzupełnisz jeszcze swoje myśli, czy może masz ochotę niektórym z nich zaprzeczyć jednak? W swoim poprzednim poemacie dostrzegłeś także i radość – cóż z tego, że przemijającą? Więc może o niej będzie Twój nowy pod słońcem poemat? Czy masz już jakieś notatki, jakieś pierwsze szkice? Nie powiesz chyba: „Napisałem wszystko, nie mam nic do dodania”. Tego nie może powiedzieć żaden na świecie poeta, a co dopiero tak wielki jak Ty”.

W mowie potocznej, która nie zastanawia się nad każdym słowem, wszyscy używamy określeń: „zwykłe życie”, „zwykły świat”, „zwykła kolej rzeczy”... jednak w języku poezji, gdzie każde słowo się waży, nic już zwyczajne i normalne nie jest. Żaden kamień i żadna nad nim chmura. Żaden dzień i żadna po nim noc. A nade wszystko niczyje na tym świecie istnienie.

Wygląda na to, że poeci będą zawsze mieli dużo do roboty.

Wisława Szymborska

 

Polecenia

1. Napisz szczegółowe streszczenie tego tekstu.

2. Opisz rolę poety wobec otaczającego go świata.

 

 


Date: 2016-01-14; view: 739


<== previous page | next page ==>
Die Wirtschaft der BRD | Sobótka świętojańska
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.014 sec.)