Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Ocena osobowości sprawcy 5 page

- Tak? - Wacek tylko na to czekał. Podszedł do kom­putera na biurku obok i włączył Internet.

- Zaraz zobaczysz obrońco uciśnionych. Stefan sam so­bie nagrabił. Wczoraj na „You Tube” ktoś zamieścił amatorski film z komórki. Cała komenda go już widziała. Zaraz zmie­nisz zdanie o swoim ulubionym dochodzeniowcu.

- Czy ja zawsze dowiaduję się o wszystkim ostatni? - jęknął podinspektor, wpatrując się w ekran monitora.

Film był słabej jakości. Trzaski, szumy, obraz ciemny i ziarnisty. Ale nie na tyle, by nie rozpoznać twarzy filmo­wanych ludzi. W klubie było mnóstwo osób. Większość sta­nowili homoseksualiści. Kobiety ocierały się o kobiety, męż­czyźni tańczyli z mężczyznami. Były też pary mieszane. Niektórzy goście uśmiechali się do kamery. Jakby fakt, że są filmowani, wcale im nie przeszkadzał.

-To wszystko nasza przyszłość-wtrącił Wacek.-To jest, kurwa mać, apokalipsa. O, teraz patrz. Teraz! - technik był tak podekscytowany, że aż dotykał ekranu monitora.

- Zabierz łapę, bo nic nie widać - warknął Szerszeń.

Na uboczu, tuż przed wejściem do toalety, stało dwóch męż­czyzn. Oddawali się zajęciu tak absorbującemu ich uwagę, że nie dostrzegali niczego wokół siebie, także tego, że są filmowani. Choć podinspektor nie miał przy sobie okularów, z łatwością rozpoznał w jednym z obściskujących się mężczyzn Stefana. To właśnie on, nikt inny, wodził dłonią po ciele swojego part­nera, grubawego łysielca w okularach w rogowej oprawie.

- Wyłącz to. Nie mogę - Szerszeń odwrócił głowę ze wstrętem. - To prowokacja. Jakaś gnida mu to zrobiła. Wystawili go.

- Co ty! Wszyscy go podejrzewali. Teraz są tylko do­wody. Stefan wziął urlop. Nie będzie miał życia. Nie tutaj.

I wyobrażasz sobie geja - postrach półświatka?

- Nikt z nas nie jest do końca normalny - westchnął Szerszeń i zapalił papierosa. - Ale Stefan dewiantem? Był ostatnim na ziemi, którego bym o coś takiego podejrzewał. Słuchaj, ile razy nadawaliśmy z nim na pedałów. Byłem pe­wien, że on ich tak samo nienawidzi jak ja. On zresztą nie wygląda... - jęknął. Nie był w stanie wymówić tego słowa: „homoseksualista”. Nie chciał w to wszystko uwierzyć. Ale jednocześnie był zmuszony przyjąć do wiadomości fakty. Film istniał. Nie mógł być fotomontażem. Chyba że...



- Myślałem, że oni są... no wiesz - zaprezentował od­stający najmniejszy palec, wykrzywił usta i udając miękkie ruchy bioder, zaczął się przemieszczać po pokoju.

- Nie wszyscy. Ci są babami, a ci normalni, to faceci. No wiesz, oni ładują. Chociaż nie wiem, może się zamieniają.

- Bleee - Szerszeń wydał odgłos wyrażający bezgra­niczny wstręt.

- To jeszcze nic. Ponoć widziano Stefana z tym twoim podejrzanym.

- Co?

- No, z tym mężem lekarki od śmieciowego króla.

- Gdzie?

Wacek wskazał na monitor. - W „Alienie” Tam cho­dzą wszystkie pedały.

- Kto ci to powiedział?

Wacek wzruszył ramionami:

- Nie wiem, takie słyszałem gadanie.

Szerszeniowi zaczęło się wszystko układać, choć wciąż nie był w stanie dać temu wiary.

Przypomniał sobie teraz to dziwne porozumienie Stefana i Douglasa podczas przesłuchania. Musieli wtedy się rozpo­znać, spodobać sobie. Był zniesmaczony. Bardziej jednak zabolała go nie informacja, że jego ulubiony dochodzenio- wiec jest biseksualny, lecz fakt, że dla zaspokojenia swoich popędów złamał prawo. Z tego powodu nie zasługiwał już na jego szacunek.

Nie zastanawiając się dłużej, chwycił swoje rzeczy, jeszcze ciepły pojemnik z obiadem i wyszedł. Ruszył do domu, by przeprosić żonę. Miał poczucie, że Zofia i jego własny dom są jedyną ostoją normalności w tym święcie. Jeśli mu wyba­czy, gotów był jej nawet kupić nowego psa. Choćby miał być tak samo hałaśliwy i włochaty jak ten poprzedni.

 

***

Weronika dojechała do Sopotu dopiero pod wieczór. Była niezadowolona, że nie mogła wyrwać się wcześniej, bo nie zdążyła na wykład Meyera o karcie wizytowej sprawcy[73], na którym bardzo jej zależało. Potem, jak na złość, długo klu­czyła maleńkimi uliczkami, nie mogąc znaleźć willi przy uli­cy Chopina, w której zakwaterowano Meyera i gdzie dzisiej­szego wieczoru miało się odbyć nieformalne przyjęcie, które zarządził Hubert. Sami policjanci, sędziowie i prokuratorzy. Zagraniczni goście, zajmujący pokoje na górze, wyjechali na czwartkowe wykłady w Toruniu. Willa była praktycznie do ich dyspozycji. Meyer przywitał ją jak koleżankę z pracy. Cmoknął w policzek, przedstawił znajomym. Czuła się za­gubiona w tym tłumie ludzi. Tylko na początku rozmawiali o sprawie śmieciowego barona. Hubert opowiedział jej o tym, jak dostał paranoi, że Elwira Poniatowska-Douglas dybie na jego życie i jak z kluczem do kół rzucił się do drzwi, myśląc, że kąpie się w jego łazience.

- Wciąż jej nie odnaleźli - powiedziała mu. Meyer zbył tę uwagę milczeniem.

Weronika także nie zamierzała dłużej rozmawiać o spra­wie. Zwłaszcza że na przyjęciu było mnóstwo ludzi. Każdy z nich miał do Meyera pytania odnośnie do prowadzonej przez siebie sprawy i dopiero wtedy prokuratorka zrozumia­ła, że dla Huberta sprawa zabójstwa Schmidta była po pro­stu jednym z wielu śledztw, nad którymi jednocześnie pracował. Gdyby ona miała zajęcie wymagające takiej podziel­ności uwagi, chybaby nie podołała. Postanowiła odciąć się od tego, co zostawiła na Śląsku. Nie myśleć o pracy, swoim życiu, o niczym, co dotyczyło jej samej. Nowe miejsce i nowe okoliczności, w których się dziś znalazła, sprzyjały tej decy­zji. Piła więc jak wszyscy różne rodzaje alkoholu, wypaliła nawet wędrującego jointa. Impreza, która zapowiadała się dość drętwo, wraz z upływem nocy rozwinęła się w potań­cówkę. Weronika czuła się jak za czasów studenckich, kie­dy jej jedynym problemem był brak pieniędzy i zjadająca ją ambicja. Żadnych dylematów moralnych, bagaży w postaci byłych mężów, synka, z którym nie mogła spędzać czasu, ani wypełniania kwitów, do czego w gruncie rzeczy spro­wadzała się jej praca oskarżyciela. Alkohol skutecznie li­kwidował bariery i wkrótce poczuła się wyzwolona z czasu i przestrzeni. Spuszczona ze smyczy, która była tylko w jej umyśle. Kolejno wykruszali się mniej zabawowi uczestnicy imprezy, aż wreszcie została grupka najbardziej wytrwałych. Tańczyli aż do świtu.

 

 

Wspólnie odprowadzili do drzwi ostatnich gości. Meyer zasunął zamek i zostali sami. Stali tuż obok siebie. Hubert odwrócił twarz w kierunku Werki i lekko się do niej uśmiech­nął. W korytarzu panował półmrok. Weronika nie wytrzy­mała jego spojrzenia, rozpalało ją do żywego. Odwróciła się i wolno ruszyła do salonu. Byli w ogromnym pomieszcze­niu, w którym jeszcze niedawno bawił się tłum ludzi. Cała przestrzeń zalana była słońcem. Wdzierało się przez wiel­kie okna odważnie, oślepiając. Noc dawno odeszła w niebyt, a wraz z nią wszystko to, co wiąże się z jej księżycowymi, ta­jemniczymi wpływami. Minął już nieśmiały świt, struchla­ły poranek. Majestatycznie wkraczał dzień. Był bezwzględ­ny. Nie ocieplał postaci magnetycznym blaskiem świec, któ­rych wymagała noc, nie przydawał twarzom rozmarzenia, jak to czynił świt. Weronika czuła się zagubiona. Podeszła do okien. Marzyła, by pospieszył za nią, objął wpół i poca­łował delikatnie w kark, ale on tego nie zrobił.

W świetle dnia wszystko było autentyczne, prawdziwe i, niestety, pozbawione ozdobników. Weronika obawiała się, że Meyer dostrzeże jej podkrążone oczy i zmęczoną z niewy­spania twarz. Hubert jednak zdawał się nie zwracać uwagi na takie drobiazgi. W ogóle nie wykazywał nią zaintereso­wania. Był całkowicie pochłonięty zajęciem tak prozaicznym jak zasłanianie okien. Kolejno wchodził na szerokie parapety i spinaczami biurowymi łączył lniane zasłony, które miały ochronić ich przed wścibskim nosem słońca. Patrzyła na nie­go lekko zagubiona. Nie wiedziała, co teraz nastąpi. Jak się zachować? Co robić? Gdzie jest jej miejsce? A może powinna uciec i nie konfrontować rzeczywistości z własnymi pragnie­niami? Stała więc jak słup soli, obserwując go. Nie był teraz dla niej wybitnym ekspertem psychologii śledczej ani kolegą z pracy, tylko mężczyzną, dla którego przejechała tyle kilo­metrów, z którym przetańczyła całą noc i którego obłędnie pragnęła od dnia, kiedy go ujrzała. Patrzyła na niego i na to, co robił, jak obserwuje się scenę w teatrze. Była publiczno­ścią, a on był głównym aktorem. Poruszał się z nieznaną do­tąd energią, jakby wyzbył się tej flegmy, która wcześniej tak ją fascynowała. Zrozumiała, że taki właśnie miał sposób na życie. Pozornie wydawał się siłą spokoju. Nic bardziej myl­nego. Jego niespożyta energia tkwiła wewnątrz, drzemała w uśpieniu do czasu, gdy padnie rozkaz: działać. Meyer nie wykonywał ani jednego niepotrzebnego gestu, nie poruszył najmniejszym palcem, jeśli to nie było konieczne. Każdy jego ruch był obliczony na osiągnięcie konkretnego celu. Czy to znaczy, że nie pomyliła się, przyjeżdżając tutaj? Nie zapra­szałby jej, gdyby tego nie chciał. Miał dość czasu, by się wy­cofać. Mógł wymyślić jakiś błahy wykręt i jednym telefonem odwołać spotkanie. Ale tego nie zrobił. Przeciwnie. Dzwonił. Pytał, gdzie Werka się znajduje. Czekał na nią. I przygoto­wywał się do jej przyjazdu. Rozejrzała się po pokoju. Była tu tylko jedna sofa. Meyer milczał. Przyszło jej do głowy, że boi się tego, co nieuniknione. A może tego, że rzeczywistość nie dorówna jej fantazjom? Miała wrażenie, że moment, gdy wszystko, co mogło się między nimi zacząć, już minął. Tej nocy było kilka takich sytuacji, kiedy miała szansę zbliżyć się do niego, a on próbował jej dotknąć. Ale widać nie odczy­tywali właściwie swoich intencji. Zrobiło jej się smutno, że ze strachu przegapiła ten moment. Pojawiła się obawa, że to już się nie powtórzy. Zaświtała też jednak nadzieja. Wciąż tu są. Sami. Jeszcze nie wszystko stracone.

Czuła się dziwnie. Może była upojona alkoholem i tą sy­tuacją, która wydawała się tak absurdalna. Była też zmęczo­na. Miała wrażenie, że jeśli zaraz się nie położy, upadnie. Kręciło się jej w głowie. Nie zrobiła jednak nic.

- No, Werka, jak widzisz, jest tylko jedno łóżko - oświadczył wreszcie Hubert. Nie było w tym nic romantycz­nego - ani zachęty, ani uprzedzenia. Po prostu stwierdzenie faktu, konkret: jedno łóżko. Ale czy powiedział to obojęt­nie? Uśmiechnęła się do siebie. O nie, bał się. Dlatego ubrał te słowa w pozorną obojętność. Spojrzał na nią i poczuła się jak za pierwszym razem, kiedy się zobaczyli. Czuła gorąco stalowych tęczówek, które ją przenikało. Tak, bał się i jedno­cześnie jej pragnął. Zapraszał ją do tego jednego łóżka. To tak ją ucieszyło, że miała ochotę podejść i przytulić się. Chciała wyznać, że trzęsie się w środku na myśl, że do czegoś mię­dzy nimi może dojść, a jednocześnie jest przerażona, że nie stanie się nic. Ale dalej stała w miejscu i czekała. Meyer nie miał wyjścia, przejął dowodzenie. Jednym ruchem rozłożył sofę i z szuflady na dole wyjął kołdrę i poduszkę. Rzucił je niedbałym gestem i zaczął niezdarnie rozkładać.

- A prześcieradło? - jęknęła Weronika.

Hubert zdawał się zaskoczony. Widać nie pomyślał, że może być potrzebne.

- Rzeczywiście - wzruszył ramionami i zaczął grzebać w stercie rzeczy na fotelu obok. Kiedy wyciągał prześcieradlo i podał Weronice, reszta spadła na podłogę. - Tu masz poduszkę. Jest czysta.

Kiedy Weronika je rozłożyła, w powietrzu uniósł się za­pach wykrochmalonej pościeli. Dokładnie wygładziła je na łóżku. Meyer położył na nim kołdrę. Była duża i kolorowa. Nie czekając na jej reakcję, Hubert zaczął zbierać puszki po piwie i brudne szklanki. Pomogła mu w noszeniu kil­ku pierwszych partii naczyń do kuchni. Bałagan był jed­nak straszny. Nie czuła się na siłach, by teraz to wszystko ogarniać. Jej myśli wirowały wokół seksu. Wokół jego umię­śnionych ud, których dotykała w tańcu. Szczupłych, dłu­gich palców, opalonych wklęsłych policzków z niewielkim zarostem. Chciała spać, odpłynąć w te znane rejony, w któ­rych jest bardzo blisko niego. Wszyscy znajomi, uważający ją za pedantkę, która nie położy się bez pozbierania śmieci i zrobienia prania, teraz by Werki nie rozpoznali. Było jej wszystko jedno, czy wokół jest brudno, czy nie. Upewniła się tylko, czy Hubert zamierza teraz to wszystko sprzątać, i odetchnęła ulgą, kiedy pokręcił głową. Zrozumiała, że to tylko gra na zwłokę, by opóźnić moment, kiedy będą mu­sieli się położyć obok siebie. Oświadczyła, że idzie do ła­zienki. Umyła się i przebrała w koronkową koszulkę oraz bawełniane szorty, które miały zastąpić jej piżamę. Kiedy wróciła, on był już w bokserkach, t-shircie i skarpetkach. Na nogach miał klapki ze zbyt dużym wycięciem na pal­ce, co powodowało, że stopa przesuwała się do przodu. Z pewnością były wygodne, lecz zdecydowanie mało sek­sowne. Uśmiechnęła się do siebie, bo normalnie taki wi­dok zburzyłby jej romantyczny nastrój. Teraz jednak wy­dało jej się to urocze. Zresztą ona sama też musiała wy­glądać dość zabawnie. W krótkich szortach, które ledwie zasłaniały pośladki, i w butach na obcasie, bo żadnych in­nych nie miała, a podłoga starej willi nie należała do naj­czyściejszych. Z podkrążonymi oczami i rozczochranymi włosami. Zmęczona i blada.

Kiedy poszedł zanieść do kuchni kolejne puste butelki, wślizgnęła się pod kołdrę. Od razu poczuła ulgę. Tu była bezpieczna. Wkrótce Hubert także stracił instynkt szopa- -sprzątacza i ulokował się obok. Nie dotykali się nawzajem. Lecz i tak z wrażenia serce podeszło jej do gardła. Była prze­konana, że Hubert musi słyszeć bicie jej serca. Miała wraże­nie, że za chwilę wyskoczy z jej piersi.

Było tak cholernie jasno. Ani trochę romantycznie. Przez okna wychodzące na ulicę do mieszkania docierał pierw­szy gwar poranka. Zdawało jej się, że nasila się z każdą mi­nutą. Słyszała jadące samochody, śmiejących się głośno lu­dzi. Odwróciła głowę w kierunku Huberta i przyglądała mu się dłuższą chwilę. Leżał na wznak. Kołdra sięgała mu nie­mal pod brodę. Miał zamknięte oczy. Oddychał miarowo. Leżąc na boku, patrzyła na jego twarz, która z daleka wy­dawała się jak wyrzeźbiony z marmuru wizerunek wojow­nika, a z bliska była tak delikatna. Wyraźnie zarysowane kości żuchwy kontrastowały z pięknym kształtem ust, zbyt pełnych u mężczyzny.

Miała nadzieję, że już zasnął i będzie mogła bezkarnie zrobić to, co wyobrażała sobie już setki razy. O czym ma­rzyła, odkąd go zobaczyła. Wyciągnęła rękę, zamknęła oczy i poprowadziła wzdłuż najdelikatniejszej skóry za uchem, po czym zanurzyła palce w jego włosach. Poczuła miękkość i niesforność kosmyków. Ciepło, spokój i narastające podnie­cenie. Pomyślała, że to już jej wystarczy. Nie musi zdarzyć się nic więcej. Właściwie po to przyjechała. Ponieważ nie poruszał się, otworzyła oczy i już odważniej poprowadziła rękę wyżej, gładziła jego włosy, jakby były oddzielnym by­tem - miały własną tożsamość, a nie były częścią jego cia­ła. Była tak zaabsorbowana tą czynnością, że wzdrygnęła się zaskoczona, gdy otworzył oczy. Spojrzał na nią hipno­tycznie niczym kot, ale kiedy zobaczył w jej oczach strach dziewczynki przyłapanej na gorącym uczynku, szybko je zamknął. Cofnęła dłoń.

Powoli przysunął się do niej całym ciałem, powiększa­jąc swoje terytorium łóżka. Wypełnił przestrzeń, która do tej chwili była pusta. Poczuła, jaki jest gorący. To był tylko jeden ruch. Nie przytulił Weroniki, nie odezwał się. Nadal ani jego ręce, ani nogi nie zmieniły swojej pozycji. Czekał chwilę, a kiedy nie zaprotestowała, zbliżył swoją twarz do jej twarzy. Poczuła dotyk jego ust. Były ciepłe i miękkie. Całował powoli, delikatnie i długo, stopniowo, z wyczu­ciem pogłębiając doznanie. Dawał jej czas, by się do niego przyzwyczaiła. Pozwalał jej się rozwinąć, rozkręcić, rozbu­jać. Dopiero wtedy delikatnie przygryzł jej wargę i wysu­nął język. Kiedy oddała pocałunek, zaczął prawdziwą ba­talię o jej ciało. Dotykał najwrażliwszych receptorów na jej skórze. Doskonale je rozpoznawał. Żaden jego dotyk nie był przypadkowy - każdy niósł ze sobą nowe doznania, któ­re to on reżyserował. Tu nie było działania po omacku ani na pokaz. Wiedział, dokąd zmierza i gdzie chce ją zaprowa­dzić. Poddała się temu. Nie wiedziała już, co jest magią, a co rzeczywistością. Gdzie jest granica pomiędzy ich ciałami? Wszystko nagle stało się zmysłem. Kiedy próbowała przejąć inicjatywę, stawił jej opór i powstrzymał. Zaakceptowała jego władzę. Zyskała pewność, że to tylko przedsmak tego, czym może ją obdarzyć. Nie mogła uwierzyć, że jest tak zmysło­wy. Dokładnie taki, o jakim marzyła. Teraz już rozumia­ła powód jego chłodu - wcześniej był speszony i niepewny jej reakcji. Czekał na potwierdzenie, że i ona tego pragnie. Zrobiło jej się błogo, odpłynęła, zatraciła się w jego ramio­nach, stopiła z nim. Był w swoim żywiole; władzę nad jej ciałem uznał za coś należnego mu i oczywistego. Nie musia­ła już nic robić. On, niczym czarodziej, spełniał wszystkie jej marzenia. Odkąd pierwszy raz go ujrzała, chciała spraw­dzić, czy jego smak jest taki, jak to sobie wyobrażała. Czy on sam jest taki, jak z jej fantazji. I gdyby ktoś zapytał ją w tym momencie, jak wypadł ten egzamin, odrzekłaby, że ma stuprocentową pewność, że Meyer nie jest człowiekiem, lecz półbogiem. Pozwoliła więc zmysłom fruwać, pozwoli­ła ciału szaleć. Nie poznawała siebie. Nie rozumiała, skąd w niej to pragnienie, ta gwałtowność, ten upór. Dokładnie wiedziała, czego chce i co może dostać. Jedynie iluzoryczną bliskość, którą sama musi sobie wydrzeć. On co najwyżej ła­skawie zgodzi się spełnić jej seksualne marzenia.

Kiedy więc zobaczyła jego płaski brzuch, pięknie zbudowa­ną klatkę piersiową, długie, smukłe nogi, dłonie i stopy o szla­chetnej linii palców, nie była w stanie się powstrzymać.

Plecy miał tak szerokie, że mogłaby się w nich ukryć, choć w gruncie rzeczy był szczuplejszy, niż podejrzewała. Kiedy pod wpływem podniecenia nabierał gwałtownie po­wietrza, w miejscu jego brzucha powstawała zmysłowa doli­na, w której mogła zanurzyć ręce. Dotykała go i zamierała. Był, naprawdę był. Ideał istniał. Nie mogła w to uwierzyć. To się zdarza tylko raz w życiu. Była tego pewna.

- Jesteś taki piękny - wyszeptała.

- Ty też, Werka - uśmiechnął się, ale mu nie uwierzyła. Miała wrażenie, że powiedział to z grzeczności. Bo tak wy­pada w sytuacji, w jakiej się znaleźli. Ale zupełnie jej to nie przeszkadzało. Postanowiła czerpać, ile się da. Wiedziała, że nie będzie drugiej szansy. Czuła, że nie uda jej się dotrzeć do jego serca. I nie ma co próbować. Meyer chronił się przed światem w twardej skorupie. I jeśli sam nie będzie chciał tego zrobić, nie zmusi go. Wiedziała, że jej nie kocha. A to, że jest z nim w łóżku, że jego dłonie dotykają jej ciała, drażnią sutki, muskają brzuch, wędrują po żebrach, linii bioder, za­ciskają się na pośladkach - jest wszystkim, czego może od niego oczekiwać. To i tak wielki komplement - sprawiła, że zdjął ten swój zewnętrzny pancerz. Ile kolczug ma jesz­cze na sobie? Nie chciała o tym myśleć. Wtuliła się w nie­go, jakby wszystko miało zaraz przestać istnieć.

 

 

Ssał jej piersi. Był tak delikatny, tak doskonały i czarowny w każdym swoim działaniu, że mogłaby umrzeć z tej błogości. To nie była już rozkosz. Jasność, która zaczęła ją wypeł­niać, była oślepiająca. Doskonale czytał z jej reakcji, z każ­dego ruchu. Miała wrażenie, że znają się całe lata, całe życie. Nigdy z nikim nie była tak zsynchronizowana. Kiedy mimo­chodem przesunął dłonią pomiędzy jej nogami, nie chciała już dłużej czekać. Była tak rozerotyzowana, że pozwoliła­by mu wejść zaraz po pierwszym pocałunku. Kiedy zaś po­czuła jego twardość na swoim łonie i znajome pulsowanie już nie była eteryczna ani nieśmiała. Spalał ją ogień, którego nie była w stanie powstrzymać. Hubert obudził w niej żar, kobiecość. Teraz to ona chciała go posiąść, w tym momen­cie, ani chwili później. Pragnęła go każdą komórką swojego ciała. Nie była w stanie uwierzyć, że to jej się nie śni. Nigdy w żadnej fantazji nie spodziewała się takiego wymiaru sek­su. Głębia tego przeżycia graniczyła z perwersją. Meyer tak­że wyglądał na odurzonego.

- Jesteś piękny. Cały - zapewniła, kiedy wreszcie zsu­nęła mu bokserki niczym znienawidzoną powłokę czegoś idealnego. Najpierw patrzyła. Napawała się widokiem jego przyrodzenia.

Nie powstrzymywała jęku, kiedy w nią wchodził. Czuła go głęboko. Po chwili zaczął się poruszać: spokojnie i mia­rowo, bez pośpiechu. Ona zaś miała wrażenie, że za chwilę pożądanie rozerwie ją na części, pozbawi ciała i już nigdy nie będzie w stanie do niego wrócić. Spod półprzymknię- tych powiek sprawdzała co jakiś czas, czy to dzieje się na­prawdę. Miał długie rzęsy, które łaskotały, kiedy całował jej szyję. Czuła, że płynie, zanim jeszcze całkiem ją rozkoły­sał i dotarła do szczytu swojego spełnienia. Miała całkiem mokre uda, ślizgał się w niej. Uśmiechnęła się, bo ta reak­cja nie wymagała wyjaśnień. Otworzyła oczy i zobaczyła, że on w tym samym momencie patrzy na nią. Wydało jej się, że jego tęczówki przestały być stalowe, jak na jawie - zmieniły się w złote. Przeraziła się, bo wtedy zatrzymał się i zamarł na moment. Widać sam był zaskoczony, że tak przedwcześnie zakończył pierwszą z nią podróż. Ale choć skończył, to wcale jej nie opuścił. Wciąż był twardy i słabł bardzo powoli. Jego moc była większa, niż mogła podejrze­wać. Przytuliła się do niego najmocniej, jak potrafiła, i odu­rzona ich jednym, wspólnym zapachem, z trudem walczy­ła z omdleniem. Po chwili ponownie go poczuła. Teraz już wniknęła w ten bezmiar miłości całkowicie.


Date: 2016-01-05; view: 615


<== previous page | next page ==>
Ocena osobowości sprawcy 4 page | Ocena osobowości sprawcy 6 page
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.009 sec.)