Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Ocena osobowości sprawcy 2 page

- Niestety, chyba mówi prawdę.

- Okay. Ale gdzie zgubił i komu o tym mówił? To jest przesłanka, żeby mu się bliżej przyjrzeć w tej kwestii.

- Już od dawna przyglądam mu się i jakoś nic z tego nie wynika.

Meyer westchnął ciężko. - Jeszcze jest sprawa żony Schmidta. To małżeństwo ewidentnie było nieklawe. Dlacze­go Johann opuścił dom tydzień przed śmiercią? Nie zasta­nawia cię to? Wiem, że to trudne, bo jej stan... Nikt z gro­na jej znajomych nie będzie mówił o niej źle, bo o zmarłych tak się nie mówi, ale...

- Co? - Szerszeń stał się czujny.

- Czy nie brałeś pod uwagę, że Douglas i Klaudia mogli kontaktować się ze sobą? Tych dwoje łączy postać Schmidta.

- Jak to?

- To klasyczny trójkąt: Douglas, Poniatowska i Schmidt. Zresztą w dniu zabójstwa Schmidta, a dokładniej w czasie zbrodni, jego żona i kochanka pobiły się w „Latawcu”. Byłem tam. Rozmawiałem z kelnerem.

- To znaczy, że obie mają alibi... - mruknął podin­spektor.

- Tak, ale to oznacza też, że Klaudia wiedziała o Ponia­towskiej. Była o nią zazdrosna. Kelner pamięta doskonale, że żona Schmidta w trakcie bójki oskarżała lekarkę o zdra­dę. Wiemy od lekarki, że jej mąż zachowywał się dość libe­ralnie wobec jej fascynacji Schmidtem... Wydaje mi się to dość dziwne. Chyba że...

- Sądzisz, że Klaudia mogła dogadać się z Douglasem, by załatwić Schmidta? - zamyślił się Szerszeń.

- Nie wiem. Ale mieli prawo nie lubić gościa. Klaudię po­rzucił, a Douglasowi przyprawił rogi. Obojgu zniszczył ży­cie. Chyba że Douglasowi z jakichś przyczyn było na rękę, że żona go zdradza. Niepokoi mnie jednak fakt, że Poniatowska zataiła informację o tej bójce. Nie powiedziała o niej podczas żadnego przesłuchania ani w trakcie tej żenującej spo­wiedzi na dziedzińcu szpitala... A zresztą ukrywała ślady. Starała się bardzo, żebym nie dostrzegł kilku siniaków i za­drapań. Całkiem zresztą sprytnie. Gdyby nie była zmęczo­na, może by się jej udało.

- Bardziej mnie niepokoi, że czmychnęła. Jak się nie znajdzie... Ciężko będzie.

- Jak to się nie znajdzie? - wszedł mu w słowo profiler.

- Ona musi się znaleźć!

- Dobra już, Hubert. Nie denerwuj mnie. Swoją drogą widziano ją przed domem letniskowym rodziców - wtrącił Szerszeń. - Właśnie przesłuchujemy jej rodziców. Twierdzą, że jej tam nie było. Sam już nie wiem, czego się chwycić. Wszystko wymyka mi się z rąk.



- Pamiętaj o motywie - mruknął profiler. - To jest klucz. Dla wykonawców zbrodni to była swoista okazja. Podjęli się zadania, które wydawało im się łatwe. Niestety, na miejscu zdarzenia sytuacja wymknęła im się spod kon­troli i nie rozwinęła zgodnie ze scenariuszem, który opra­cowali.

- Ale tak jest zawsze - jęknął Szerszeń. - Chyba żadnej zbrodni nie da się zaplanować i wykonać stuprocentowo...

- Jasne, ale tutaj zdarzyło się coś zupełnie nieoczekiwa­nego. Oni przyszli dokonać zbrodni. Od zleceniodawcy do­stali klucze. W koszty dokonywanego przestępstwa wkalku­lowali morderstwo. To nie ulega kwestii. Mieli ze sobą narzę­dzia: taśmę i nóż. Wykorzystali je do zawładnięcia ofiarą. Ale używali też pięści oraz elementów otoczenia.

- Stłuczona amfora z poczekalni - dokończył Szerszeń.

- Motywem wiodącym działania sprawców był motyw emocjonalny wynikający z lęku i niepokoju, czyli tak zwane nieokreślone emocje. Motywem uzupełniającym - ekono­miczny. U zleceniodawcy zbrodni dominowało zaś poczucie bycia zdradzonym, oszukanym. Ta osoba wynagrodziła zabójcom dokonanie przestępstwa i roztoczyła wizję, że zdo­będą na miejscu dodatkowy łup, co okazało się kłamstwem. To spowodowało zwielokrotnienie agresji i „overkill”. Zbyt wielka ilość ciosów, by pozbawić kogoś życia. Między inny­mi przejawiało się w poderżnięciu gardła ofierze.

- Hubert, to jeszcze powiedz coś o nich samych... Jak sądzisz, skąd pochodzą?

- Dość dobrze znają teren - odparł psycholog. - Mogą pochodzić z aglomeracji Katowic. Skutecznie oddalili się z miejsca zdarzenia. Nie mieszkają w okolicach Stawowej, ani nawet - jak sądzę - w centrum miasta. Nie znali dość dobrze topografii kamienicy. Możliwe, że nigdy wcześniej w niej nie byli. Jedynie obserwowali otoczenie. Miejsce na to pozwala, na ulicy zawsze jest spory ruch. Nawet gdyby sie­dzieli tam i obserwowali Kaiserhof całą dobę, nikt nie zwró­ciłby na nich uwagi.

- To, kurwa, jest problem - wtrącił się Szerszeń. - Nie lubię, jak nikt nie widzi, nie słyszy i...

- Ktoś musiał ich widzieć. Byli upaprani krwią... - po­cieszył go Meyer. - Wprawdzie wybrali porę, kiedy ich zda­niem mogli się oddalić z miejsca zbrodni bez indywidualne­go odznaczenia, ale akcja nie przebiegła, jak planowali.

- Mieli kombinezony.

- Mieli w rękach duże gabaryty: obrazy, figurki o tema­tyce seksualnej. Musiał ich ktoś widzieć!

- Kombinezony porzucili na dworcu.

- Musieli więc je zdjąć dopiero na dworcu albo nieść w rękach.

- Przeczeszemy każdego kelnerzynę, sprzątacza, pomy- wacza z restauracji przy Stawowej - zapalił się Szerszeń.

- I grajków, mima i towarzystwo rasta - dodał Meyer.

- Jak będzie trzeba, wszystkich ich zbadam pod kątem DNA...

- Stary nie będzie zachwycony tym pomysłem... - za­śmiał się Meyer.

- Pierdolić Starego... Słuchaj... - zawiesił głos podin­spektor. - Skoro to nie Schmidt był celem... To może w tym mieszkaniu jest coś, czego oni szukali... Może...

- Na przykład co? Masz jakieś hipotezy?

- Tak - odparł Szerszeń. Zniżył głos do szeptu, co za­intrygowało Meyera. - Dwu-dzie-sto-do-la-rów-ka... - powoli wyartykułował podinspektor. Ale Meyer zamiast zażądać odpowiedzi zbył go zniecierpliwiony: - Waldek, masz jeszcze jakieś pytania do profilu? Nie? To kończymy. Zadzwonię potem.

Zanim Szerszeń zdążył cokolwiek odpowiedzieć, psycho­log wyłączył komórkę i szybkim krokiem ruszył do sali wy­kładowej na prezentację słynnego amerykańskiego profile­ra - Dana Korema.

 

Maja – wtorek

 

 

Podinspektor Szerszeń działał na najwyższych obrotach. Na wielogodzinne przesłuchiwanie kolejnych silnorękich pozwalał mu fakt, że wciąż spał w komendzie. Zofia nie wybaczyła mu jeszcze, że dopuścił do uśmiercenia jej uko­chanego Fafisa, i nie chciała go widzieć, zanim nie usłyszy przeprosin. Mimo to każdego dnia przysyłała mu domo­wy obiad z trzech dań, który Szerszeń zjadał do ostatnie­go kęsa, a brudne słoiki i pudełka próżniowe ustawiał pod ścianą jak baranki. Kiedy tylko żona pojawiała się w komen­dzie z nową dostawą jedzenia, dyżurny dzwonił do niego, czy podinspektor zamierza zejść, lecz ten za każdym razem odmawiał. Wiedział, że gdyby zszedł na dół, Zofia zaczę­łaby go namawiać do powrotu do domu i byłby zmuszony wypowiedzieć magiczne słowo „przepraszam”. Tymczasem on nie chciał się korzyć. Nie pozwalała mu na to jego mę­ska duma. Dziś jednak wstał tak połamany, że bolały go wszystkie gnaty. Co gorsza, reumatyzm też zaczął dawać mu się we znaki.

- Dość tego - postanowił. - Jeśli dziś Zofia przynie­sie rybę, wrócimy do domu razem.

Około południa spakował wędkarski plecak i zwinął ka­rimatę. Zapakował słoiki do wielkiej torby z Ikei i z niecier­pliwością wypatrywał żony przez okno.

Sprawa śmieciowego króla wciąż była nierozwiązana. Sasza i Bajgiel, mimo wielokrotnych przesłuchań, wciąż przyznawa­li się jedynie do włamania do mieszkania Johanna Schmidta, a nie do zabójstwa. Szerszeń po rozmowie z Meyerem za­przestał dalszego „maglowania” złodziei. Z niechęcią musiał przyznać, że sprawcy włamania do domu Schmidta i jego zabójcy niekoniecznie muszą być tymi samymi ludźmi. Tak w każdym razie wynikało z profilu. Podinspektor nie wie­dział, jak wybrnąć z impasu. Tymczasem komendant na od­prawie zażądał raportu w postępach śledztwa.

- Dajcie mi coś, cokolwiek. Mam dosyć tej bryndzy - rzucił mu dziś rano pod koniec odprawy.

- Ale... - zaczął Szerszeń. Chciał właśnie wyjaśnić, że ekspertyza Meyera rzuciła całkiem nowe światło na sprawę i musi ją właściwie rozpocząć od nowa, lecz komendant nie dał mu dokończyć.

- Muszę coś dać na żer społeczeństwu. Znajdź mi co­kolwiek. Masz czas do jutra - oświadczył, po czym opu­ścił salę konferencyjną.

- Tak jest - zdążył odpowiedzieć podinspektor, lecz ta­kie postawienie sprawy zdenerwowało go jeszcze bardziej.

- Co głupiemu po koronkach, skoro mówi, że to same dziury - mruknął, wpatrując się w otwarte drzwi. Pozostali uczestnicy odprawy powoli rozchodzili się do swoich obo­wiązków. Nikt na niego nie patrzył ani nie zwrócił uwagi na żart Szerszenia. Milczeli, a podinspektor wiedział, że myślą tylko o tym, by nie znaleźć się przypadkiem w takiej sytu­acji jak on teraz. - Czy ja tu wywczas mam? - dodał gło­śniej sam do siebie, bo sala już świeciła pustkami, po czym zniechęcony ruszył do swojego gabinetu, by po raz kolejny analizować akta Schmidta. Dziś jednak nie miał głowy do tego śledztwa.

Zerknął na zegarek, a potem raz jeszcze na spakowany bagaż. Uznał, że ma jeszcze chwilę do przyjścia żony, więc wyciągnął stare akta zabójstwa Troplowitza oraz opinię Meyera na temat zeznań Poloczka i na czystej kartce noto­wał swoje wnioski.

- Skoro kluczem jest Kaiserhof, a Schmidt miał niefart pojawić się w kamienicy w nieodpowiednim czasie i miej­scu, to zabójcy mogli czyhać tylko na właścicieli budynku. Celem miała być więc Poniatowska albo jej zniewieścialy mę- żulek - założył. -Ale dlaczego? Po co chcieliby ich zabić? Może chodziło o dwudziestodolarówkę? Nigdy jej nie znale­ziono. Może do dziś jest w kamienicy. Tylko, do cholery, dla­czego ktoś chciałby zabić dla jakiejś, nawet najstarszej mone­ty? I dlaczego akurat teraz, kiedy Schmidt wyprowadza się od Klaudii i postanawia zamknąć firmę - zastanawiał się na głos. Oparł głowę o dłonie i potarł czoło. Sprawdził go­dzinę. Minęła 13.00, Zofii wciąż nie było. Szerszeń już nie potrafił skupić się na pracy, wciąż zerkał na zegarek. Rano po odprawie planował powęszyć w „Latawcu”, jeszcze raz przycisnąć kelnerkę ze szpitalnego bufetu, lecz zamiast tego wpatrywał się w okno i czekał. Wiedział, że w ten sposób nie posunie śledztwa do przodu, lecz czuł, że musi siedzieć w pracy kamieniem, bo w każdej chwili w komendzie może pojawić się Zofia. Spotkanie z nią było dla niego teraz zde­cydowanie ważniejsze.

- Co robisz? - jego rozmyślania przerwała prokurator Rudy, która nieoczekiwanie pojawiła się w gabinecie.

Szerszeń poderwał się z miejsca, jakby wyrwała go ze snu.

- Bój się Boga, dziewczyno! Ale żeś mnie wystraszyła.

- Ja? Ciebie? - zdziwiła się Weronika. - Przepraszam... Coś ty się nagle taki bojaźliwy zrobił? Waldek, nie pozna­ję cię...

Jej wzrok padł na słoiki stłoczone w wielkiej niebieskiej torbie.

- Otworzyłeś skład opakowań szklanych?

Szerszeń spiorunował ją wzrokiem. - Ze co, proszę?

- A co to jest? - wskazała na brudne naczynia. I zer­kając na spakowany plecak: - O, widzę, że wyjeżdżasz... Pogodziłeś się z Zofią?

Szerszeń nie odpowiedział. Machnął tylko ręką i wcisnął spakowany tobołek pod biurko, a torbę ze słoikami przesu­nął pod okno.

- Zapytać już nie można? - zaśmiała się Weronika.

- Zapytać możesz, wiedzieć nie musisz... - odburk­nął jej.

- Oho. Jaki dziś mamy humorek... Co cię ugryzło?

- Nie wywołuj indyka z kurnika - odciął się Szerszeń. Ostrzeżenie zabrzmiało jednak groźnie. Weronika natych­miast spoważniała. Zwłaszcza że po chwili dodał: - A ty coś taka wesoła jak skowronek? Dawno już nie byłaś taka uradowana. W totka wygrałaś, czy jak?

Prokuratorka zaczerwieniła się i odwróciła głowę.

- A jak ten profil? - zapytała, zanim znów odważyła się spojrzeć na Szerszenia. - Właściwie po to przyszłam. Chyba że nie chcesz mi go pokazać. Tajemnica śledztwa, wiedza operacyjna... Macie z Meyerem swoje sprawki... Rozumiem... - zaczęła zbierać się do wyjścia.

- Daj już spokój... - mruknął pojednawczo podinspek­tor i wskazał ekspertyzę Meyera. Prokuratorka wzięła ją do ręki i zaczęła kartkować.

- Profil dostałem, przeczytałem i dalej jestem ciemny jak tabaka w rogu - ciągnął. W kilku zdaniach streścił jej najważniejsze elementy opinii Meyera. Opowiedział jej tak­że o dzisiejszym rozkazie komendanta. - Gadać łatwo, zro­bić trudniej - dokończył.

Weronika milczała chwilę, po czym odparła z naciskiem.

- Musisz przesłuchać Karinę Maliszewską.

- Kim ta baba, do cholery, jest? Dlaczego miałbym tra­cić czas na odgrzewanie starych kotletów...

- To była dziewczyna Królikowskiego vel Schmidta - odparła prokuratorka i streściła mu przebieg swojej rozmo­wy z Maliszewską. - To ją śmieciowy baron skrzywdził naj­bardziej - skwitowała na zakończenie.

- O Jezu! Będzie mi tu melo opowiadać.

- Co? - zmarszczyła brwi Weronika Rudy. - Co to jest melo?

- Romansik, melodramat. To nie gabinet psychiatrycz­ny, tylko komenda policji - wychrypiał zezłoszczony. A po chwili dodał już łagodniej: - Kto tu kogo bardziej skrzyw­dził, można by dyskutować. Mógłbym rozpisać nawet kon­kurs.. . To zależy od punktu widzenia. Ten facet miał talent do krzywdzenia ludzi. Kilku bankrutów mogłoby stanąć w szranki z tą babeczką i chybaby wygrali. Przez śmiecio­wego barona potracili miliony, z dnia na dzień znaleźli się na bruku.

- Ale on ją rozkochał w sobie i porzucił.

- Wielka mi rzecz - prychnął Szerszeń. - Sam mam kilka takich ofiar na koncie. Poza tym pracuję w o wiele większej grupie ryzyka. I jakoś żyję. Nikt nie roztrzaskał mi głowy ani nie poderżnął gardła. A zresztą, co w kobie­cym sercu na dnie, to i diabeł nie odgadnie.

- Była wtedy w ciąży - ciągnęła uparcie Weronika.

- Zabił jej wuja, pozbawił majątku, nadziei na lepsze ży­cie. Ta kobieta, nawet jak teraz o tym mówi, pała nienawi­ścią - przekonywała uparcie.

- Nikt nie trzyma złości przez siedemnaście lat - jęknął Szerszeń. - Nawet jeśli ktoś ci zajdzie za skórę najmocniej na świecie, po jakimś czasie chęć zemsty znika. A zresztą gdzie cienko, tam się rwie. Tyle ci powiem - przekonywał.

- Ale nie u kobiet - upierała się Rudy. - Kobieca ze­msta z czasem urasta. Staje się doskonalsza...

- A skąd ty takie rzeczy wiesz, gołąbeczko? - zaśmiał się ironicznie Szerszeń. - Zresztą, jak dożyjesz mojego wie­ku, pogadamy - uciął temat.

- Jak tam sobie chcesz - odparła obrażona prokurator- ka. - Ale przecież mówiłam ci: rozmawiałam z nią i ona coś ukrywa. Ewidentnie kłamie...

- Ludzie kłamią - przerwał jej. - Taka ich natura.

On sam był bowiem zdania, że najbardziej prawdopo­dobne jest, iż zbrodnię zleciła pasierbica śmieciowego kró­la. Co prawda Magda Wiśniewska nie przyznała się, że na­mówiła Saszę i Bajgla na włamanie, lecz jeden z opryszków rozpoznał ją jako dziewczynę, która wkładała do skrytki na dworcu pieniądze za napad. Na dzisiejsze popołudnie Szerszeń zaplanował konfrontację, która miała dodatkowo potwierdzić udział Wiśniewskiej we włamaniu. Szerszeń brał już wcześniej pod uwagę, że Magda współpracowa­ła z matką. Tymczasem Magda, przyparta do muru pod­czas przesłuchania, zapewniała, że jest niewinna i zrzuci­ła całą winę na matkę. Według jej słów to Klaudia znalazła Saszę i Bajgla. Zapłaciła im, by dokonali zbrodni i w tym właśnie celu Sasza i Bajgiel mieli najpierw dokonać włama­nia do domu Schmidtów. Na ten czas Klaudia wyjechała z Katowic i zabrała ze sobą córkę. Cała robota przebiegła sprawnie, ale do zabójstwa w parku, zaplanowanego na kilka dni później, nie doszło. Okazało się, że Schmidt był spryt­niejszy od zabójców i uniknął napaści. A że nie ufał policji, organy ścigania zostały powiadomione tylko o włamaniu, ponieważ ukradziono ważne dokumenty z domowego sejfu Schmidta. Próbę napaści w parku zataił. Ze słów pasierbi­cy wynikało, że Schmidta zastanowiło wtedy, skąd spraw­cy wiedzieli o dokumentacji trzymanej w domu i jak dosta­li się do sejfu. Od razu podejrzenie padło na żonę. Zaczął się jej przyglądać.

- Wynajął prywatnego detektywa? - zapytał podin­spektor pasierbicę podczas przesłuchania.

Magda pokręciła przecząco głową. - Nie. Myślę, że nie zależało mu na dowodach. Chyba nawet obawiał się, że po­dejrzenia mogą okazać się niesłuszne. A tak, mógł z czystym sumieniem rozpocząć formalności, by wyeliminować Klaudię z grona osób dziedziczących jego fortunę. Bo on chciał od nas odejść. Zaplanował, że porzuci mamę dla kochanki, a był takim człowiekiem, że jeśli raz powziął jakąś decyzję, nie odstępował od niej - wyjaśniała Magda.

- Skąd ty to wszystko wiesz? - zainteresował się pod­inspektor.

- Zwierzał mi się - odparła Magda. - Poprosił nawet, żebym ją obserwowała.

- I co? Zgodziłaś się? - zaciekawił się.

Magda skinęła głową. Wyglądało, że miała z tego powo­du poczucie winy.

Szerszeń nie uwierzył jednak w tę wersję zdarzeń. Wydało mu się nieprawdopodobne, by córka sprzeniewierzyła się mat­ce, a stanęła po stronie ojczyma. Ale mogła grać na dwa fron­ty. Donosiła na matkę, a jednocześnie z nią współpracowała. A jeśli tak, to musiała mieć w tym jakiś interes. Szerszeń nie miał jeszcze pojęcia jaki. Niestety, choć Klaudia wybudzi- ła się ze śpiączki, to nie znaczyło, że wróci do pełni władz umysłowych. Kiedy podinspektor zapytał o to jednego z le­karzy, usłyszał: -Wegetacja.

Szerszeń wiedział więc, że stracił ją zarówno jako podej­rzaną, jak i świadka, z którym mógłby skonfrontować ze­znanie Magdy.

Odrzucił też wersję, że Poloczek miałby zlecić mord. Może i chciałby uchodzić za osobę zlecającą zbrodnię, bo to nobilitowało go w środowisku przestępczym, ale intelek­tualnie nie udźwignąłby tego. Szerszeń sprawdził w tym celu wszystkie tropy; przesłuchał wielu ludzi z tego środo­wiska. Jednocześnie czuł, że te dwie sprawy łączy Kaiserhof. I choć policyjny dołek zapełniał się ludźmi, którzy poten­cjalnie mogli dokonać zbrodni, Szerszeń wciąż tkwił w im­pasie. Czekał z niecierpliwością, aż Hubert wróci z Sopotu i pomoże mu w konstruowaniu taktyki przesłuchania głów­nych bohaterów tego dramatu.

O swoich domysłach i hipotezach nie powiedział Weronice. Chciał najpierw sobie wszystko poukładać. Cenił ją, lecz nie wie­rzył, by młoda prokuratorka potrafiła mu w jakikolwiek sposób pomóc. Poza tym teraz bardziej zajmowało go, czy i kiedy przyj­dzie jego żona, niż dzielenie się przypuszczeniami z Weroniką. Nagle zadzwonił telefon z dyżurki. Szerszeń chwycił plecak i już chciał schodzić na dół, kiedy usłyszał drżący głos Weroniki.

- Właściwie to przyszłam, żeby ci powiedzieć... - kobie­ta spojrzała na zegarek. Szerszeń znieruchomiał. Jego twarz stężała w oczekiwaniu. - Muszę zwolnić Magdę z zarzutu zlecenia włamania. Jest za mało dowodów.

- Jak to? - podinspektor ciężko opadł na krzesło. Tego zupełnie się nie spodziewał. Zwolnienie z zarzutów Magdy oznaczało, że miał jeszcze mniej niż nic. Mimo profilu, śla­dów biologicznych, bilingów. Nic. Nadal zabójcy i zlecenio­dawca zbrodni chodzą na wolności. Szerszeń poczuł się, jak­by dostał w twarz. Nie rozwikłał nawet sprawy włamania, a co dopiero zbrodni.

- Muszę... - dodała Weronika. - Wiem, że to dla cie­bie cios...

- Ale są poszlaki...

- Porwany łańcuch, który nie ma prawa trzymać się kupy - przerwała mu. - Już po zawodach. Córka Schmidta jest wolna. Koniec dyskusji.

- Nie mogłaś z tym zaczekać? Tylko kilka dni... Jak Meyer wróci... - jęknął.

- Nic nie mamy. Wiesz o tym - syknęła. Była już zła i nie zamierzała tego ukrywać.

- Wiem tylko, że nic nie wiem - odparł zgodnie z prawdą.

- Nie mogłam czekać - odrzekła stanowczo prokurator- ka. - A zresztą od środy biorę urlop. Nie będzie mnie kilka dni. Wyjeżdżam... Możecie ją przecież obserwować.

- Czyś ty ocipiała, Wera? Teraz? Meyer wyjechał, Stary mnie przyciska do muru, a ty wyjeżdżasz na urlop? A postanowienia? Kto cię będzie zastępował? Nikt tak szybko nie zapozna się ze sprawą. Jesteś potrzebna!

- Waldek, to tylko trzy dni. Nie byłam na urlopie od dwóch lat. Nie chodzę nawet na zwolnienia lekarskie. Wanda wystawi za mnie postanowienia. Wszystko dogadałam. Nie powinieneś mieć problemów. Zresztą cały czas będę pod ko­mórką - odparła. Chwyciła torbę i wyszła z gabinetu, zo­stawiając Szerszenia w stanie kompletnego osłupienia.

Dosłownie kilka minut później wszedł do pokoju technik kryminalistyczny. - To chyba dla pana, podinspektorze - postawił przed nim pojemniki z obiadem i wymaszerował. Szerszeń w osłupieniu patrzył na przesyłkę od żony.

- Ryba... - mruknął i spojrzał na telefon. Słuchawka była przekrzywiona. Pewnie przesunął ją dokumentami, gdy poderwał się, by schować pod biurko plecak. Pomyślał, że to ironia losu, spakowany na powrót do domu plecak spra­wił, że do domu nie wróci. Gdyby miał komórkę, byłoby inaczej. Dyżurny, nie mogąc dodzwonić się na stacjonarny, by powiadomić go o wizycie Zofii, próbowałby na komór­kę. Szerszeń odebrałby i wrócił do domu. A tak znów musi czekać do jutra.

Otworzył największy pojemnik. Po pokoju rozniósł się zapach młodych ziemniaków z koperkiem i smażonej ryby. Obok, w nieco mniejszym, znajdowała się surówka z bia­łej kapusty.

- Dość tego użalania się nad sobą - powiedział do siebie podinspektor. Chwycił widelec, zjadł obiad. Następnie wy­kręcił numer do policjanta, który przed laty pracował z ojcem Weroniki przy sprawie zabójstwa Ottona Troplowitza.

- Tonący brzytwy się chwyta - powiedział do siebie na usprawiedliwienie, wsłuchując się w jednostajny sygnał telefoniczny.

- Odbierz, Zefek, dobrze ci radzę - mruknął. A potem pomyślał, że z alkoholikami lepiej jest rozmawiać w cztery oczy. - Choćbym miał ci zafundować detoks, wycisnę to z ciebie, stary lamusie - mruknął i szybkim krokiem wy­szedł z gabinetu.

 

***

Aby wejść do centrum numizmatycznego, trzeba było naci­snąć przycisk przy drzwiach. Szerszeń nie mógł znaleźć w ko­mendzie żadnego eksperta, który znałby się na monetach, po­stanowił więc sam zbadać sprawę „dwudziestodolarówki”

- Słucham pana - przy ladzie pojawił się nalany męż­czyzna. Z cienkim wąsikiem Herkulesa Poirot na czerwonej twarzy wyglądał komicznie.


Date: 2016-01-05; view: 670


<== previous page | next page ==>
Ocena osobowości sprawcy 1 page | Ocena osobowości sprawcy 3 page
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.014 sec.)