Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Ekspertyza pierwsza 12 page

Była w połowie drogi do Katowic, gdy zadzwoniła ko­mórka. Nie zatrzymując się, zaczęła jedną ręką przeszuki­wać torebkę. Miała tego dnia dyżur, powinna być stale pod telefonem. I tak miała szczęście, że nienękana służbowymi wezwaniami mogła spędzić tyle czasu z synkiem. Zerknęła na wyświetlacz i zobaczyła, kto do niej dzwoni. Miała wra­żenie, że serce zatrzymało się jej z wrażenia. W ostatniej chwili zmniejszyła prędkość, inaczej wjechałaby w tył rol­niczego ciągnika, który nieoczekiwanie wyrósł przed nią na jezdni.

- Meyer, dzień dobry.

- Przepraszam, sądziłam, że to... Dlaczego dzwonisz? Co się stało? - zapytała, z trudem siląc się na obojętny ton.

- Naprawdę można się ciebie bać - zaśmiał się Hubert. I zaraz dodał: - Jestem nad morzem... Ale nie dosłownie, niestety. W Sopocie, pamiętasz... Mam tu cykl wykładów i zostaję na tydzień. Okazało się, że jedno miejsce jest wol­ne. Mówiłaś, że chciałabyś uczestniczyć w szkoleniu z pro­filowania. Mogę ci je zarezerwować. Co ty na to?

Weronika chwilę milczała. To oczywiście nie znaczyło zupełnie nic. Po prostu wyjazd na wykłady. - Kiedy? - spytała.

- Zajęcia są od jutra do soboty - odparł. - Możesz przyjechać, kiedy chcesz. Jeśli się zdecydujesz, miejsce bę­dzie czekało, więc...

- Bardzo bym chciała - zapewniła go. - Ale... ile to kosztuje?

- Za wykłady nic nie musisz płacić. Są w budżecie ko­mendy - odparł Meyer.

- A co z noclegiem?

- Z tym może być kłopot. W hotelu policyjnym nie ma już miejsc. A w pozostałych ceny takie, że głowa boli. Jedyne, co mogę ci zaproponować - odchrząknął - to nocleg w sta­rej willi, którą pomorska komenda policji wynajmuje na spe­cjalne okazje. Żadne luksusy, ale ja tu mieszkam i... mógł­bym cię przenocować.

Rudy nabrała powietrza. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Jeszcze wczoraj marzyła o takiej sytuacji. Teraz jednak była pełna niepokoju.

- Może mi się uda wziąć wolne na kilka dni - odpar­ła. - Jeszcze się odezwę.

- Dobrze, to rezerwuję ci to miejsce - odparł Meyer i rozłączył się.

Weronika odłożyła telefon na siedzenie pasażera, jakby kładła rannego motyla. Spojrzała raz jeszcze na komórkę i za­stanowiła się, czy przed chwilą nie śniła. Czy wyobraźnia nie płata jej jakiegoś figla. Chwyciła telefon i sprawdziła rejestr połączeń. Wyraźnie widziała nazwisko Meyera. Troskliwie schowała komórkę do kieszonki bluzki. Miała wrażenie, że niebo nagle się rozjaśniło. Świat poweselał. W głowie słysza­ła cudowną muzykę. Była szczęśliwa. Zaczęła dostrzegać ko­lory, zapachy. To było cudowne. Znów dawała sobie szansę na życie. Miała wrażenie, że niedługo skończy się jej wege­tacja, zamartwianie się i podporządkowywanie. Wszystko dzięki tej jednej rozmowie, a właściwie obietnicy, którą ta rozmowa niosła. Nagle uwierzyła, że wszystko w jej życiu może się odmienić. Zapragnęła oddalić się od głównej szo­sy, zatrzymać i odetchnąć świeżym powietrzem. Przedłużyć tę chwilę, by nie umknęła jak kilometry, które pokonywała. Skręciła w piaszczystą alejkę tuż za zagubionym przystan­kiem autobusowym i podjechała kawałek. Wysiadła z auta i napawała się tym, co ją spotkało. Miała wrażenie, że to prezent od losu, na który tak długo czekała. Takie małe za­dośćuczynienie za lata smutku, cierpienia i chłodu emocjo­nalnego, w który wpędził ją Niki.



Przed nią rozciągało się pole gryki. Soczysta żółć kwia­tów sprawiała wrażenie gorącej. Razem z soczystą zielenią trawy i błękitem nieba, po którym wiatr ganiał pulchne cu- mulusy, sprawiały, że wszystko wydawało się przerysowane; wyjęte z folderu reklamowego o przekłamanych barwach - zbyt smacznych, by były prawdziwe, lecz skutecznie pobu­dzających apetyt odbiorcy. Podeszła i pogładziła czupry­nę gryczanego pola, poczuła miękkość kwiatów i skierowa­ła twarz do słońca. Zamknęła oczy. Wiatr smagał jej twarz, włosy wirowały, wplątywały się w okulary przeciwsłonecz­ne, które cały czas miała na nosie. Drżała. Po prostu trzę­sła się z podekscytowania. Obiema rękami odgarnęła wło­sy, zdjęła z szyi apaszkę, a włosy związała wysoko w koń­ski ogon. Uśmiechała się.

Otworzyła oczy i rozejrzała się. Ponad dachem samocho­du zobaczyła widok równie piękny. Przed nią rozciągało się pole płaskie jak naleśnik, z jasnozieloną, młodziutką trawą, jakby jakiś austriacki rolnik wystrzygł ją zgodnie z unijną normą. Pośrodku niego rosło drzewo. Było rozłożyste i stare. Jak z bajki. Miało powykręcane gałęzie. Nie mogła od niego oderwać wzroku. Pomyślała, że tak właśnie wygląda symbol mądrości. Była przekonana, że jeśli teraz wypowie życzenie, to ono się spełni. Zamknęła oczy i skoncentrowała się.

„Żeby było magicznie. Żeby było mistycznie. Jakkolwiek miałoby się skończyć”, powiedziała w myślach. Czuła teraz moc i magię życia. Potrzebowała chwili, by wrócić do real­ności. A może wcale nie chciała wracać. Nagle ktoś brutal­nie pociągnął ją za rękaw.

- Pani! Pani! - usłyszała.

Zachwiała się i omal nie upadła na ziemię jak długa.

Otworzyła oczy i zobaczyła, jak niewysoki i niestary męż­czyzna z wytrzeszczonymi, jasnymi oczami oraz nieprawdopodobnie pomarszczoną od słońca skórą, zamachuje się, by uderzyć ją w twarz. Wtem rozległ się rumor - nieprzy- trzymywany przez mężczyznę stary, odrapany rower ude­rzył w lewy reflektor Mitsubishi Diamante. Hałas blyska- wicznie przywrócił Weronikę do rzeczywistości i zanim za­częła znów konstruktywnie myśleć, pierwsze do równowagi wróciło jej ciało. Dosłownie w locie złapała dłoń wieśniaka, przytrzymała ją i wykręciła na plecy.

- Ja, ja tylko... Pani taka była dziwna. Jak zjawa - du­kał przerażony.

- Czego chcesz - syknęła prokuratorka.

- Ja wołałem. Pani nie mówiła nic. Myślałem, że to za­paść. Moja córka miała zapaść. Pomogło uderzenie w twarz. Wtedy wróciła.

Weronika momentalnie puściła mężczyznę. Próbował jej pomóc. Myślał, że źle się czuje. - Przepraszam - szepnęła. Kucnęła i podniosła z trawy telefon, który w wyniku szarpa­niny wpadł pod koło auta. Gdyby go nie zauważyła, przeje­chałaby po nim i nie wiedziałaby, gdzie go zgubiła.

- To ja już... - mężczyzna dłuższą chwilę wpatrywał się w tę zadziwiająco piękną, lecz - był przekonany - chorą ko­bietę. Nie wiedział, skąd się tu wzięła ani dlaczego tak dziw­nie się zachowuje. Ale wiedział, że powinien znaleźć się jak najdalej od niej. Żadna z kobiet, które znał, ba! żaden mężczy­zna, nie ma takich umiejętności, by w jednej chwili i niemal bez użycia siły obezwładnić napastnika. Kiedy kobieta trzy­mała go w żelaznym uścisku, poczuł, że za paskiem jedwab­nej spódnicy w kolorowe kwiaty ma coś twardego. Doskonale wiedział, co to mogło być, lecz nie chciał sprawdzać, czy w ka­burze była broń i czy była naładowana. Pedałował więc teraz ile sił w nogach, przekonany, że spotkał morderczynię, która na zlecenie dokonuje zbrodni. Być może właśnie kogoś zabi­ła i napawała się swoim bestialstwem, myślał.

Kiedy dojechał do głównej drogi, nawet się nie rozejrzał. Tak bardzo chciał być jak najdalej od tej szalonej kobiety, że nie dostrzegł nadjeżdżającego z prawej strony busa. Trąbiąc niemiłosiernie, w ostatniej chwili wyminął rowerzystę, któ­ry już prawie był po drugiej stronie szosy, ale pęd powietrza powalił go na ziemię. Po chwili z obu stron nadjechały kolej­ne auta i mężczyzna zrozumiał, że miał dużo szczęścia.

- W ciągu kwadransa dwukrotnie uniknąłem śmierci - ucieszył się i przeżegnał kilka razy.

Werka obserwowała go z zaciekawieniem. Kiedy omal nie wpadł pod bus, przeraziła się. Ale gdy stoczył się do rowu, wybuchła szczerym śmiechem. Musiała być dla niego nie­zwykłym widokiem na tym pustym polu. Znów zapatrzyła się na żółtą, puchatą przestrzeń.

- Co się ze mną dzieje? - spojrzała na telefon, przez któ­ry niedawno rozmawiała z Hubertem. - I co ja robię? Boże, co ja robię? - przestraszyła się teraz swojej decyzji. Bo nie miała żadnych wątpliwości: jedzie do niego. Cokolwiek mia­łoby się między nimi zdarzyć.

 

***

- Jest pani wolna - oświadczył Waldemar Szerszeń i puścił przodem Magdę Wiśniewską. Kobieta wpatrywała się w niego z wyrzutem. - Mówiłam, że będzie mnie pan musiał wypuścić. Jestem niewinna - dodała.

Szerszeń spojrzał na nią spode łba i powstrzymał się przed cierpkim komentarzem. Czuł się zdruzgotany. Jakby wypompowano z niego całą energię. Nie miał sił na rozmo­wy z podejrzaną. Był skołowany. Nie rozumiał już nic. Był w kropce.

- Wychodzi pani za kaucją. Proszę nie wyjeżdżać z mia­sta i być w ciągłym kontakcie. Nie muszę dodawać, że bę­dzie pani pod obserwacją - odparł i skinął na funkcjona­riusza, by zwrócił zatrzymanej osobiste rzeczy i odprowa­dził ją do wyjścia z komendy.

Magda wyprostowała się i nie spojrzała więcej na Szerszenia. - Proszę mi wezwać taksówkę - zwróciła się do funkcjonariusza wyniośle. Kiedy spiorunował ją wzro­kiem, wskazała na swój telefon. - Jest rozładowany - wy­jaśniła i wyszła.

Stojąc na schodach komendy, wpatrywała się w granato­we, rozgwieżdżone niebo, jakby zastanawiała się nad czymś, układała w myślach plan. Zapaliła papierosa, ale przy pierw­szym zaciągnięciu, zakrztusiła się. Paliła jednak dalej, wpa­trując się w pusty podjazd. Zgniatała niedopałek w popiel­niczce przy drzwiach, kiedy podjechała jej taksówka. Gdy już siedziała w środku, wyjęła z torebki komórkę, włączyła ją i wpisała kod pin. Odsłuchała pocztę głosową, spisała kil­ka numerów z rejestru abonentów, a potem wyłączyła apa­rat i wyjęła z niego kartę SIM, którą przełamała i wyrzuci­ła przez uchylone okno auta.

- Muszę zadzwonić. Gdzie o tej porze mogę kupić kar­tę do automatu telefonicznego? - zapytała.

Taksówkarz zawiózł ją na pocztę główną. Tam Magda kupiła kartę chipową i wykręciła numer spisany w taksów­ce na chusteczce higienicznej.

- Karina Maliszewska? - odezwała się, bacznie rozglą­dając się na boki. - Będę u pani za dziesięć minut. Proszę założyć płaszcz. Jest zbyt piękna noc, by nie wybrać się na mały spacer.

 

 


Date: 2016-01-05; view: 557


<== previous page | next page ==>
Ekspertyza pierwsza 11 page | Maja – poniedziałek
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.008 sec.)