Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Ekspertyza pierwsza 9 page

- I co, klepnęłaś geszeft? - zapytał uśmiechnięty od ucha do ucha, eksponując mocno wybrakowany stan uzę­bienia.

Obie zwróciły w jego kierunku zaskoczone spojrzenia.

- Zgódź się, dziołszka! Ta pani kupi ta gryfno chata, a jo pójdą do bloków - przekonywał córkę.

- Pani może już iść - Karina zwróciła się do prokuratorki. - My się z tatuśkiem zastanowimy.

Weronika postanowiła opuścić dziś to miejsce. Zade­cydowała jednak, że wkrótce wezwie Karinę na oficjalne przesłuchanie. A jeśli będzie się opierała lub unikała prze­słuchania, dopilnuje, by doprowadził ją konwój.

- Aha, jeszcze jedno pytanie - Weronika odwróciła się na pięcie w drzwiach. - To pani prowadzi salon pielęgna­cji paznokci przy Rzeźniczej w Rudzie Śląskiej? Nazywa się chyba „Karo”... To od pani imienia, jak rozumiem?

- A pewnie - odparł zamiast córki Sylwester Zie- losko.

- Myli się pani. To jeden z kolorów w kartach. Oznaczony czerwonym rombem - odparła Karina. - Mój ulubiony.

- W jakich godzinach czynny jest pani zakład? - zmru­żyła oczy Weronika. - Czy często otwiera go pani nocą?

Karina pobladła, zacisnęła usta ze złości. Nie odpowie­działa ani słowa. Wpatrywała się w prokuratorkę ze stra­chem w oczach.

- Myślę, że o tym porozmawiamy innym razem. U mnie. Wyślę stosowne zaproszenie - uśmiechnęła się szeroko i zwróciła do staruszka. - Miłego weekendu.

Nie czekając na odpowiedź, odmaszerowała do auta, któ­re tym razem zaparkowała przed samą klatką Mięsnej 5.

 

 

Po wizycie prokuratorki Karina nie mogła sobie zna­leźć miejsca. Czuła, że tylko kwestią czasu jest, gdy do jej drzwi zapuka policja. Było to nieuniknione, skoro proku­ratorka zadała sobie tyle trudu i użyła takich forteli, by do niej dotrzeć w sobotnie przedpołudnie. Pospiesznie wybie­gła z mieszkania ojca, dając mu w garść więcej banknotów niż zwykle i wsiadła do swojego terenowego wozu. Zapaliła silnik, lecz długo jeszcze nie ruszała z miejsca. Pogrążyła się w myślach. Prokuratorka wie, że córka Schmidta u niej była. Czy wie, po co? Czy wobec tego jest śledzona? Czy ma podsłuch? Wyjęła aparat telefoniczny i obejrzała go ze wszystkich stron. Zerknęła we wsteczne lusterko, ale nie dostrzegła nikogo, kto mógłby wyglądać na szpiega policji. Martwiło ją coś jeszcze: nie wiedziała, ile Rudy wie od swo­jego ojca o sprawie zabójstwa Troplowitza. Być może pro­kuratorka blefowała, udając niewiedzę. - To byłoby strasz­ne - szepnęła. Serce podeszło jej do gardła, kiedy uświado­miła sobie, że Rudy złapała ją na pośpiesznie wymyślanych kłamstwach. „Teraz mój ruch”, pomyślała. „Muszę zrobić coś, co zaszachuje królową. Odwróci jej uwagę i pozwo­li mi się do niej zbliżyć. Na tyle, by ta przebiegła prokura- torka straciła czujność”. Karina wiedziała, że to musi być majstersztyk, bo ta kobieta jest nieodrodną córką swojego ojca - śledczego. Znalazła ją, choć przecież Karina zrobi­ła wszystko, by zatrzeć ślady i zerwać jakiekolwiek więzi z tą starą sprawą.



- Po raz kolejny ich nie doceniłam - powiedziała do siebie. - Policja i prokuratura to nie ludzie, lecz system. Wyeliminujesz jednego człowieka, w jego miejsce pojawią się następni. Nowe psy gończe. Pełne zapału, sprytniejsze i jesz­cze lepiej wyedukowane. W tej sprawie zaś córka wypełnia niedokończoną misję ojca, choć prawdopodobnie nawet nie zdaje sobie z tego sprawy. „Mam tylko nadzieję, że ta kobie­ta nigdy nie dowie się, że to przeze mnie jej ojca zaatakował nożownik. Miał zginąć, by przestał węszyć, bo wcale nie za­mierzałam składać zeznań obciążających Królikowskiego”, pomyślała Karina. A na głos krzyknęła:

- Jak ja cię nienawidzę! Ty skurwysynu! Zygi Królu, Johannie Schmidcie, czy ile masz jeszcze nazwisk.

Silnik skutecznie zagłuszał jej głos, więc się nie powstrzy­mywała: - Twoja śmierć niczego nie zmieniła. Nie jest mi ani lżej, ani łatwiej. Może tylko przysporzyć mi kłopotów. Przeklinam dzień, w którym cię spotkałam i w którym się w tobie zakochałam. W każdym razie tak mi się wydawa­ło...

Kiedy wyładowała złość, opadła całym ciałem na kierow­nicę i zaczęła szlochać.

- Nienawidzę go, nienawidzę... Odejdź już. Zostaw mnie w spokoju.

Potem wyjęła swój przenośny miniaturowy komputer i w internetowej wyszukiwarce znalazła stronę przedsiębior­stwa Koenig-Schmidt. Znalazła numer centrali. Długo nikt nie podnosił słuchawki, aż wreszcie telefon odebrał strażnik.

- Dziś biuro jest nieczynne. Zapraszam w poniedzia­łek - oznajmił.

Posłużyła się kłamstwem, że jest znajomą prezesa i ma sprawę służbową, niecierpiącą zwłoki, po czym błyskawicz­nie otrzymała numer używany w sprawach awaryjnych. Kobieta dyżurująca pod telefonem podała jej e-mail do pa­sierbicy Schmidta, nowej pani prezes. Komórki podać jed­nak nie chciała.

- Nie mam takich dyspozycji. Przekażę pańskie dane i te­lefon pani prezes. Jeśli uzna, że sprawa jest pilna, oddzwoni - obiecała. Karina dodatkowo wysłała Magdzie e-mail z proś­bą o kontakt. Ale sieć BlackBerry poinformowała ją, że wia­domość nie może być dostarczona z powodu braku sygnału. Jeździła więc bez celu po mieście, oczekując, aż Magda za­dzwoni. Była przekonana, że kiedy tylko córka Schmidta usły­szy jej nazwisko, zechce się dowiedzieć, dlaczego Karina jej szuka. Jeszcze poprzedniego dnia Karina nie chciała zamienić z nią nawet zdania. Kiedy dziewczyna zaczęła ją wyzywać od morderczyń, bez ceregieli wyrzuciła ją z salonu. Właściwie umówiła się z nią jedynie z ciekawości. Chciała zobaczyć, jak wygląda córka Johanna. I rozczarowała się. Magda nie była ładna, na dodatek wyglądała na niedojdę. Karina nie rozu­miała, czym tak się zachwycał Johann i dlaczego to właśnie tej małej zapisał cały majątek. Zwłaszcza że była tylko jego pasierbicą. „ Z pewnością go roztrwoni” - pomyślała.

 

***

- Co to jest? - Szerszeń trząsł kartkami, wydartymi tej nocy z rąk Magdy i piorunował ją wzrokiem. - Co to ma być? - powtarzał.

Kobieta wpatrywała się w niego z pogardą. Kiedy się ode­zwała, głos miała niski i chrapliwy: - Spędziłam tutaj noc bezprawnie. Będzie pan miał kłopoty.

Podinspektor jakby nie słyszał groźby. Zniknęła jego do­brotliwa mina. Był teraz twardy i nieustępliwy. Wyjaśnił z przekąsem, że została rozpoznana przez dwóch włamy­waczy jako zleceniodawczyni przestępstwa i już teraz powi­nien postawić jej zarzuty. Zanim jednak rozpoczną przesłu­chanie, muszą wyjaśnić sobie kilka rzeczy.

- Nazwisko Poloczek... Mówi ci to coś? - zapytał.

- Nic - kobieta nawet nie mrugnęła okiem.

- I nie kontaktowałaś się z nim? - uśmiechnął się pół­gębkiem. - W co ty ze mną grasz, dziewczyno? Słyszałaś o więziennym rejestrze odwiedzin? Każde spotkanie, choć­by tylko próba widzenia z osadzonym w zakładzie karnym, jest odnotowywana. Nie wiedziałaś o tym? Nie wierzę...

Kobieta zaczerwieniła się, spuściła wzrok, lecz nic nie odrzekła.

- Wyjaśnisz mi łaskawie, co to ma być?

Magda pochyliła się nad stołem, zerknęła na kartki i od­parła najspokojniej na świecie:

- To są moje notatki z angielskiego. Wypracowanie i ostatni test. Jestem na szóstym poziomie, niedługo mam egzamin European MBA.

- Słucham? - huknął na nią Szerszeń.

- Master of Business Administration - wyjaśniała da­lej Magda.

- Nie jestem ślepy! - przerwał jej. - Dlaczego chcia­łaś spalić te notatki?

Magda podniosła głowę i wzruszyła ramionami. - Nie wmówi mi pan chyba, że palenie notatek jest łamaniem pra­wa.

Szerszeń zapalił papierosa i spod sterty papierów piętrzą­cych się na jego biurku wyciągnął plik dokumentów spię­tych spinaczem.

- Od kiedy używasz telefonu ojca? - spytał, wpatru­jąc się w wydruki bilingów telefonicznych. Niektóre numery były podkreślone czerwonym, inne żółtym lub niebieskim markerem. Szerszeń położył kartki na biurku, tak by prze­słuchiwana mogła je zobaczyć, po czym wstał i na chwilę odwrócił się do niej plecami. Wiedział, że dziewczyna wy­korzysta te ułamki sekund, by „zapuścić żurawia” do reje­stru. Liczył, że wreszcie uda mu się wyprowadzić ją z rów­nowagi i zacznie mówić. Po chwili znów odwrócił się do niej i postawił na biurku ciężką, kryształową popielniczkę, do której strzepywał popiół.

Magda obserwowała jego ruchy i głośno przełknęła ślinę. Jej twarz zdradzała teraz lekkie zaniepokojenie.

Wyciągnął w jej kierunku paczkę z papierosami. Ku jego zdziwieniu poczęstowała się jednym. Podał jej ogień. Wpatrywał się w nią i już zamierzał powtórzyć pytanie, kiedy sama zaczęła:

- Odkąd tato... - zaczęła i zaraz zamilkła.

- Tak? - zachęcił ją.

- Po jego śmierci czasami do niego dzwoniłam. Ot tak, żeby nagrać się na sekretarkę. Mówiłam mu, co czuję. To przynosiło ulgę.

- Ale nie tylko dzwoniłaś do tatusia... Sama też korzy­stałaś z jego aparatu! A przy okazji przejrzałaś jego spis te­lefonów, przeczytałaś sms-y, sprawdziłaś kontakty wpisane w komórkę - Szerszeń blefował, ale kiedy zobaczył zmie­szanie na twarzy pasierbicy, ciągnął dalej. - Z jego apa­ratu dzwoniłaś do co najmniej trzynastu osób, w tym do wszystkich udziałowców Koenig-Schmidt oraz do Boreckiej. Po co?

- Nieprawda - kłamała bardzo nieudolnie.

- Z kilkoma kontrahentami umówiłaś się na spotka­nie. Rozmawiałem już z nimi. Olszański, kojarzysz takiego? Chełmek, przetwórnia makulatury... Siedem okrągłych ba­niek, okazyjna cena zbytu... To właśnie on powiedział mi coś bardzo ciekawego.

- Nie wiem, o kogo chodzi - zaprzeczała wciąż Magda.

- Przecież spotkaliście się w firmie przed moim przyj­ściem w czwartek. Mam chyba z siedmiu świadków.

- Nie pamiętam...

- W pierdlu sobie wszystko przypomnisz. Odwiedziłaś Poloczka, widziałaś, jak tam jest...

- Ja naprawdę... - jąkała się. - Nie miałam złych za­miarów. ..

- Tak, tak - uśmiechnął się krzywo Szerszeń. - Cie­kawe, dlaczego na przykład Krzywicki, ten, co ma 10 procent udziałów w spółce twojego ojca, o przepraszam, w twojej spół­ce, omal nie dostał zawału po waszej rozmowie. Opowiedział mi dokładnie, jaką propozycję mu złożyłaś. Ja nazwałbym to zwykłym szantażem... Tego też nie pamiętasz?

Szerszeń już nie musiał blefować. Po tym, jak jego tech­nik przejrzał bilingi telefonu zmarłego i zauważył, że ktoś wciąż używa komórki, poprosił Weronikę Rudy, by wniosła o założenie podsłuchu na wszystkie telefony córki Schmidta. A także na ten, którym przed śmiercią posługiwał się Johann. Wiedział o każdej przeprowadzonej przez Magdę rozmowie, o każdej wiadomości, którą wysłała z komórki ojca. Kiedy zażądała kilkuset tysięcy za przedłużenie kontraktów pod­pisanych przez jej ojca na przetworzenie butelek plastiko­wych typu pet przez niewielką firmę w Alwerni, skontak­tował się z jej właścicielem. Prezes firmy natychmiast zgo­dził się na współpracę. Potraktował to jako jedyny sposób, by uratować skórę przez płaceniem haraczu, jakiego żąda­ła Magda. Gdyby Johann Schmidt żył, mógłby być dumny z córki. Błyskawicznie weszła w zadaną jej rolę. Niestety, zgubiła ją brawura i mania wielkości. Powinna była przewi­dzieć, że stare wygi, z którymi od lat współpracował ojciec, niełatwo złożą broń w walce z młodą kobietą. To dlatego, kiedy tylko nadarzyła się sposobność, wyśpiewali wszystko policji. Od udziałowców spółki Szerszeń dowiedział się o za­niżaniu zysków, a także o fikcyjnej fundacji charytatywnej, która służyła do prania pieniędzy. Na te przekręty wyrazili zgodę. Teraz jednak byli przerażeni, ponieważ okazało się, że różnych „myków” Schmidt zastosował więcej i wcale nie zamierzał o nich informować wspólników. Kiedy do spół­ki przyjechał potencjalny właściciel przetwórni makulatu­ry z Chełmka, udziałowcy zrozumieli, że nielegalna funda­cja i zaniżanie dochodów to jedynie wierzchołek góry lodo­wej ich przyszłych kłopotów. Dopóki prezesem był Johann Schmidt, to nawet gdyby odkryli prawdę, żaden z nich nie miałby odwagi donieść o tym policji. Zainkasowaliby zysk i cieszyli się, że ktoś prowadzi tę fabrykę pieniędzy. Śmierć Johanna wszystko zmieniła. Nie zamierzali milczeć, tym bardziej że kobiety, która w tej chwili zasiadła na prezesow­skim tronie, nie byli w stanie zaakceptować. Szerszeń spędził z każdym z udziałowców mnóstwo czasu. Dzięki ich zezna­niom zrozumiał, na czym miała polegać strategia Johanna, a teraz jego córki. Potem wpadł na trop porozumienia pa­sierbicy z księgową. Magda nie dzwoniła do niej często. Zaledwie kilka razy. Jednak treść tych rozmów wskazywa­ła, że obie panie łączy jakaś tajemnica. Szerszeń chciał się teraz przekonać, jaki szwindel planują te kobiety. Miał już nakaz przeszukania mieszkania księgowej. Tam jednak znaj­dowało się kilka ton różnego typu dokumentów. Szerszeń musiał dokładnie wiedzieć, czego szukają. Nie miał pojęcia także, czy kobiety zaczęły współpracować po śmierci pre­zesa, czy ta koalicja nie zawiązała się jeszcze za jego życia. Rozwikłanie tej zagadki śledczy uważał za kluczowe.

- A teraz powiedz, co zrobiłaś księgowej ojca? - Szerszeń sprawdzał pasierbicę.

- Słucham? - Magda wybałuszyła oczy ze zdziwienia. Wydawała się naprawdę zaskoczona.

- Borecka jest w szpitalu...

- Jak to? Ja nic nie wiem. Co się stało?

Szerszeń odchrząknął. - Po co chciałaś się z nią spo­tkać? Lepiej powiedz, bo jeśli jej stan się pogorszy, będziesz miała jeszcze większe kłopoty.

- Nic więcej nie powiem bez adwokata - odrzekła Magda.

- Sprawa machlojek mnie nie interesuje. Tym zajmą się nudziarze z PG[68]. Wiesz, nad czym się zastanawiam? - uśmiechnął się kwaśno Szerszeń.

Na twarzy Magdy zagościł strach.

- Zostałaś wprowadzona w arkana funkcjonowania fir­my. .. Znałaś plan dnia Schmidta... Pojechałaś do Poloczka...

Zleciłaś włamanie do własnego domu, by wzbudzić w nim strach. A może to ty wykonywałaś te anonimowe telefony? Może to ty... zleciłaś tę zbrodnię. Zyskujesz na jego śmier­ci najwięcej.

Kobieta nagle zaniosła się płaczem: - To nie tak! - po­wtarzała. Szerszeń wpatrywał się w nią w milczeniu.

- A jak?

Magda nie odrzekła. Łkała jeszcze dłuższą chwilę. Szerszeń znudzony wpatrywał się w okno.

- Nie chcesz po dobroci... Wobec tego zadzwoń do swo­jego mecenasa i inaczej pogadamy - odparł.

Magda jednak nie wykonała żadnego ruchu.

- Powiem, dlaczego umówiłam się z Borecką - odpar­ła wreszcie. - Ona ma pewien dokument, który pośrednio wskazuje na jej dług wobec ojca. Obiecałam jej, że w zamian za pewną przysługę anuluję go. To znaczy zniszczę.

- Jaką przysługę?

- Miała popełnić pewną nieprawidłowość księgową... - westchnęła dziewczyna.

- Jaką? - powtórzy! w skupieniu.

- Miała wykazać, że firma jest niewypłacalna, tak by w ciągu kilku najbliższych miesięcy można było ogłosić ban­kructwo. ..

- Niestety, nic z tego nie rozumiem... I mówiłem już, że nie interesują mnie zbytnio te nudne sprawy gospodar­cze - udawał Szerszeń. Tak naprawdę chłonął każde jej sło­wo. W ten sposób chciał ją sprowokować, by opowiedzia­ła jak najwięcej.

- Nie musiałabym płacić za odpady, na które były fak­tury z przedłużonym okresem płatności. Jeśli Krzywicki czy Stępień nie wysłaliby nam zamówionego towaru na czas, tylko by na tym zyskali. Mogliby sprzedać to innej fir­mie. Bo po ogłoszeniu bankructwa nie dostaliby od Koenig- -Schmidt ani złotówki. Zachowałam się jak szantażysta, ale jak sam pan widzi, dla ich dobra. Tutaj chodziło o wielotysięczne kwoty. Nie mogłam inaczej. Ojciec ich znał, mógłby się z nimi rozmówić. Mnie by nie zaufali. Zgłosiliby prze­kręt prokuraturze i... Nieważne. Ojciec zamierzał to zrobić. W ten sposób chciał wyprowadzić z firmy jak najwięcej go­tówki i tym samym pozbawić zysku jej udziałowców oraz mojej matki... jeśli doszłoby do rozwodu. Podpisała stosow­ny dokument, który kilka dni przed śmiercią ojca został po­twierdzony notarialnie. Wszystkie pieniądze znalazłyby się na jego koncie, a on z kochanką wyjechałby do ciepłych kra­jów. Część zysków ze sprzedaży ciągów technologicznych, ziemi i budynków dostałabym ja. Ale ja nie chciałam tych pieniędzy. Teraz jednak, kiedy i matka jest w śpiączce, nie widzę sensu ciągnąć tego wszystkiego. Jestem pewna, że prawnicy i trzej członkowie rady nadzorczej szykują coś na kształt zamachu stanu. Od wielu dni ślęczę nad dokumen­tami tej firmy, ale nie udało mi się zgłębić wszystkich pla­nów ojca. Wiem dużo, ale nie na tyle, by móc stanąć z nimi w szranki. Ojciec już wcześniej wprowadził mnie do firmy. Wiem o tym przedsiębiorstwie naprawdę wiele. Musiałam jednak skontaktować się z Borecką. Tylko ona mogła mi po­móc. Miała motywację.

Starał się nie pokazać po sobie, że go zaskoczyła. Był pe­łen podziwu dla jej inteligencji biznesowej. Nagle spostrzegł, że ta dziewczyna wcale nie jest taka brzydka. Gdyby ją ina­czej uczesać, umalować, zmienić oprawki okularów... Zająć się nią. Kiedy mówiła o swoim planie ratunkowym dla fir­my ojca, Szerszeń nie mógł oprzeć się wrażeniu, że ona rze­czywiście ma łeb do interesów. Chciała przechytrzyć starych wyjadaczy. Kiedy to wszystko sobie uświadomił, zoriento­wał się, że stoi z elektrycznym czajnikiem w ręku, w którym kilka minut temu zagotował wodę na kawę.

- Szatański plan - zaśmiał się i odstawił czajnik.

Magda odparła całkiem poważnie: - Chciałam urato­wać to, co było. Ogłosić bankructwo, ale odejść z honorem, by dobrze funkcjonująca machina, to jego przedsiębiorstwo, które tyle lat budował, nagle po jego śmierci nie zmieniła się w kupę złomu, nie obróciła w puch.

- Chyba w perzynę.

-No tak... Niestety, nic z tego nie wyjdzie, zwłaszcza że o wszystkim opowiedziałam panu. A Borecka... Co z nią?

Szerszeń machnął ręką i odparł lakonicznie. - Wyliże się.

Nie chciał jej na razie mówić, że księgowa złamała nogę, straciła przytomność. Magda smutno zwiesiła głowę. Szerszeń złapał się na tym, że nawet współczuje podejrza­nej. „Straciła ojca, matkę. Mimo to zajmuje się firmą”. A po­tem nagle pojawiła się inna myśl: „Ale przecież ona mogła to wszystko ukartować. Może taki właśnie miała plan, by zli­kwidować ojca, który chciał odejść do kochanki...”.

- Dlaczego zleciłaś włamanie do gabinetu ojca?

- Nie zrobiłam tego. To jakieś pomówienie. Nigdy bym czegoś takiego... - znów się rozpłakała. - Ja nie mam z tym nic wspólnego. Przyznaję się do tych przekrętów. Do niepra­widłowości finansowych. Za to mogę pójść siedzieć, wiem. Ale ja... ja... nie zabiłam taty...

- A twoja matka? Może ona chciała zabić męża? - za­pytał.

- Myślę, że tak - odrzekła Magda.

Szerszeń zamilkł. Był zaskoczony.

- Powiedz mi, królewno, co o tym wiesz – zachęci ją?­

- Dobrze - Magda uśmiechnęła się nieśmiało. - Wszy­stko panu opowiem, ale proszę, niech pan wreszcie zrobi tę kawę.

Policjant pokiwał głową i zaczął nasypywać do kubków proszek instant.

- Były momenty, że bardzo tego chciała - opowiada­ła Magda. - Wiedziałam, że próbowała kogoś znaleźć, po­magała jej jakaś koleżanka ze szpitala.

- Marta Robak?

Magda zmarszczyła brwi, szukając w myślach osoby o tym nazwisku.

- Szczupła, krótka mini, paznokcie jak wielkanocne jaja... Brunetka...

- Tak, chyba ona. Dała matce numer do jakiegoś znajo­mego. Ale z tego, co wiem, ojciec uniknął zastawionej przez kilerów pułapki. Matce jednak nie zwrócili pieniędzy.

- Rozpoznasz ich?

Pokręciła głową. - Nigdy ich nie widziałam. Ale ta ko­bieta powinna ich znać. Tylko niech pan nie mówi, że ja wy­gadałam. To byli jej znajomi.

- Skąd tyle wiesz?

- Ojciec zawsze mówił, że jestem do niego podobna. Dużo widzę i słyszę, ale nie mam potrzeby przekazywać tego bez powodu i byle komu... - zawiesiła głos.

Szerszeń przemilczał tę uwagę.

- A ten mężczyzna, Rosiński, twój kierowca... - spoj­rzał na nią wnikliwie.

Magda wytrzymała jego spojrzenie. - To zaufany czło­wiek ojca czy może ty go zatrudniłaś? Długo pracował w fir­mie?

- To bardzo dobry chłopak. Ojciec osobiście go zatrud­nił. Z polecenia.

- Czyjego?

- Nie wiem, znajomych.

- Wcześniej pracował w pogotowiu. Twoja matka go znała?

Magda wzruszyła ramionami. - Nie wiem. Ale on... on... tego dnia miał wolne - mówiła powoli. Szerszeń zer­knął jednak na jej dłonie, które obracały nerwowo gumkę do włosów. „Co ukrywasz w związku z tym facetem?”, za­stanawiał się.

- To powiedz jeszcze raz, ile Borecka pożyczyła od two­jego ojca - zmienił temat i odniósł wrażenie, że kobieta odetchnęła z ulgą.

- Czterysta tysięcy plus odsetki. W ciągu ostatnich lat nazbierało się prawie siedemset tysięcy. Ojciec naliczał jej li­chwiarski procent. Ona wiedziała, że do końca życia będzie dla niego pracowała. Tak naprawdę to ona najwięcej skorzy­stała na jego śmierci. Teraz jest wolna.

- I nie chciałaś od Boreckiej zwrotu pieniędzy? - nie dowierzał jej Szerszeń. - Chciałaś puścić jej płazem taką kasę?

- Jeszcze do wczoraj najwięcej warte były jej umiejęt­ności. Gotowa byłam jej nawet dopłacić... W myśl zasady cel uświęca środki - wyjaśniła. - A zresztą nie dla pienię­dzy to wszystko. Chciałam to zrobić dla niego. Żeby był ze mnie dumny...

 

 

Magda ze szczegółami opowiedziała podinspektorowi powikłaną relację jej matki ze Schmidtem. Szerszenia tak zainteresowała jej opowieść, że niechętnie odebrał telefon. Rozmowa była krótka. Szerszeń zmienił się na twarzy i szyb­ko odłożył słuchawkę. Po czym wstał i chwycił bluzę dżin­sową, która wisiała na oparciu krzesła.

- Twoja matka wybudziła się ze śpiączki. Pojedziesz ze mną - powiedział.

Magda gwałtownie zerwała się z krzesła i niefortunnie za­czepiła o kubek z resztką kawy, która wlała się wprost do jej torebki. Chcąc ratować jej zawartość, wyrzuciła gwałtownie wszystko na stół. Szerszeń dostrzegł złożone kartki w biuro­wej koszulce. Schwycił je i zajrzał, zanim dziewczyna zdą­żyła zareagować. Była to umowa notarialna, ta sama, o któ­rej zapewniała, że była dla księgowej cenniejsza niż jej wła­sne życie. Bezterminowo zobowiązywała księgową do pracy na rzecz firmy Koenig-Schmidt Sauberung&Recycling sp. z.o.o. oraz konieczności dochowania tajemnicy biznesowej. W przypadku naruszenia tych punktów umowy księgowa zmuszona była oddać Magdzie Wiśniewskiej kwotę 700 ty­sięcy złotych. Szerszeń zerknął na datę.


Date: 2016-01-05; view: 572


<== previous page | next page ==>
Ekspertyza pierwsza 8 page | Ekspertyza pierwsza 10 page
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.014 sec.)