- Czyś ty rozum postradała? W jakim ty świecie żyjesz? - podinspektor wydawał się wyraźnie oburzony.
- To nie zabawa w podchody.
- Podchody? Jakie podchody? - w tym momencie z prawej strony podjechał do nich nissan pink. Szerszeń otworzył okno i rzucił do Meyera:
- My jedziemy do córki Schmidta, a ty do Boreckiej na Paderewskiego, jesteśmy w kontakcie.
Weronika podniosła swój telefon i pokazała psychologowi.
- Jutro idziemy z Waldkiem do salonu i osobiście kupię mu takie urządzenie.
- Po moim trupie - odparł Szerszeń.
Zanim Meyer nie skręci! na osiedle Paderewskiego, chwilę jechali obok siebie. Potem zaczęli ścigać się na jezdni. Niestety, nissan Meyera, nawet rozwijając największą prędkość, nie był w stanie dogonić Diamante. Rudy czuła tę przewagę 2,3-litrowego silnika i bawiło ją to. Pozwalała profilero- wi zbliżyć się, po czym gwałtownie odjeżdżała, zostawiając go w tyle. Nagle, nie wiadomo skąd, Szerszeń wyjął z przepastnej kieszeni kurtki świecący lizak. Zamachał przez okno Meyerowi i w taki oto sposób zarządził spokój na drodze.
- Zachowujecie się jak dzieci - skomentował.
- Wziąłeś więc z domu same najcenniejsze rzeczy: spławi- ki, sztormiak wędkarski i lizak policyjny? - upewniła się.
- Cicho, dziewczyno, świeża rana - odparł Szerszeń, ale nie wyglądał na zasmuconego. Przeciwnie. Weronika też czuła się swobodnie. Jakby jechali na piknik za miasto, a nie na zatrzymanie podejrzanych. Ulice były opustoszałe, więc zaraz znaleźli się w willowej dzielnicy. Zatrzymali się na Kilińskiego, dwie posesje od domu Schmidta. W oknie paliło się światło.
- Teraz bym coś zjadł - oświadczył Szerszeń i poklepał się po brzuchu.
- Poczekaj, wyjmę kanapki, gotowane jajka i termos z herbatą - powiedziała Weronika, a Szerszeń spytał: - Naprawdę?
- Chyba żartujesz - roześmiała się. - Kiedy miałabym to wszystko przygotować?
- To dlatego w Stanach na każdym rogu jest kiosk z hamburgerami. Ci gliniarze wciąż siedzą pod cudzymi domami - zaczął policjant.
- Przestań, bo robię się głodna.
- No właśnie, czasem powinnaś zjeść coś sensownego. Wyglądasz jak kościotrup.
- Kościotrupy są teraz w modzie - żachnęła się. - Zresztą mam wystarczająco dużo sadełka. Przytyłam ostatnio.
- Gdzie? - żachnął się Szerszeń. - Ja mam wrażenie, że ci się schudło. I to, niestety, wszędzie - westchnął, patrząc na jej biust.
- Ty, seksisto - uderzyła go planem miasta. - Nie wiem, dlaczego tak cię lubię - dodała i odebrała dzwoniący telefon.
- Hubert - nacisnęła zieloną słuchawkę i oddała aparat Szerszeniowi. Policjant trzymał ją z dala od ucha. Przez to słabo słyszał i wydzierał się na całe gardło. - Tak, już jesteśmy. Nic się nie dzieje!
Weronika ostentacyjnie zakryła dłonią prawe ucho. Szerszeń nie zwracał na nią uwagi.
- Chyba Boreckiej nie ma w domu. Okna są ciemne. Dzwoniłem domofonem. Będę jeszcze próbował.
- Spokojnie. Jeśli księgowa wyszła z domu, Magda nas do niej doprowadzi. Damy ci cynk- zarządził Szerszeń.
W tym momencie w domu Schmidta zgasło światło. Po chwili usłyszeli łoskot odsuwanej bramy. Z posesji wyjechało auto. Oboje pochylili głowy, kiedy ich mijało. Za kierownicą siedziała Magda Wiśniewska. Ruszyli za nią. Jechali w bezpiecznej odległości. Kilka razy omal jej nie zgubili.
- Idę o zakład, że pojedzie na Paderewskiego - oświadczył Szerszeń.
- I przegrałbyś - mruknęła Weronika i gwałtownie przyspieszyła, bo auto Magdy zamiast skręcić w kierunku osiedla, gdzie mieszkała księgowa, jechało dalej. Werka i Szerszeń spojrzeli na siebie zdziwieni.
- W ciągu ostatnich dwóch dni jadę tędy po raz kolejny - powiedziała. - A może... - zawiesiła głos.
- Co? - spytał Szerszeń.
- Nie, to głupie - próbowała wymigać się od odpowiedzi prokuratorka.
- Nic w tej robocie nie jest głupie. Mów - polecił podinspektor.
- Normalne miasto, co ty gadasz - obruszył się Szerszeń. - Nie widzę tutaj nic nadzwyczajnego. Filmów się naoglądałaś.
Magda nie prowadziła najlepiej. Weronika, mając wolną prawą rękę, bo skrzynia biegów pracowała sama, paliła papierosa i rozmawiała z Szerszeniem o samochodach: ile pali takie amerykańskie auto, ile litrów mieści bagażnik, czy opłaca się je przerabiać na gaz. Rozmowa była nudnawa, ale ile można gadać o sprawie śmieciowego barona? Potem zeszli na dziwne zachowanie małżonki podinspektora. Weronika była przekonana, że jutro przyjdzie do komendy i będzie go przepraszać, a przez najbliższe kilka miesięcy codziennie będzie miał na obiad flaki i golonkę. A już roladę z kluskami na pewno. - Tylko jak ci będzie zbywać, przynoś do pracy. Mnie takich smakołyków nikt nie robi - mówiła. - A, i koniecznie kup jej nowego psa.
- O nie! - zaprotestował Szerszeń. - Nie wydam tylu pieniędzy na kolejnego kudłacza! Toż to lepiej mieć złotą rybkę. Policjant wciąż był nabzdyczony i nie czuł ani trochę wyrzutów sumienia.
- Ciężki z ciebie typ - skomentowała Weronika i nagle przyhamowała. Zbyt późno zorientowała się, że Magda zwolniła i zbytnio zbliżyłaby się do jej auta.
- Co ty robisz, dziewczyno? - pouczył ją zaraz Szerszeń.
Na szczęście Magda ich nie dostrzegła. Wyglądało na to, że miała poważne problemy z orientacją w terenie. Zatrzymywała się kilka razy i rozpytywała o drogę. Prokuratorka i policjant nie słyszeli jednak, czego szuka. Stawało się coraz bardziej prawdopodobne, że śledzona kobieta wreszcie zauważy Diamante jadące za nią od Katowic.
Meyer dzwonił już kilkakrotnie. - Tutaj nic się nie dzieje - narzekał. Wreszcie Szerszeń wspaniałomyślnie pozwolił mu podjechać na stację i kupić sobie hot doga oraz papierosy.
- I kup dla nas - krzyknęła Rudy. - Jestem głodna jak wilk.
Wreszcie Magda znalazła poszukiwany adres. Parter i pierwsze piętro długiego jak jamnik budynku zajmowały drobne firmy oraz małe sklepiki. Na wyższych kondygnacjach były mieszkania. W jednym z lokali na parterze mieścił się salon odzieży używanej, fryzjer, solarium, studio paznokci i salon kosmetyczny. Wszystkie okna były ciemne, lecz Magda pewnie zatrzymała auto, wysiadła z wozu i ruszyła w tym kierunku.
- Co ona? - wychrypiał Szerszeń. - Do fryzjera, o tej porze?
Kiedy kobieta zbliżyła się do „Studia Paznokci Karo”, drzwi się uchyliły i dziewczyna wślizgnęła się do środka. Światło zapaliło się we wnętrzu. Werka i Szerszeń zaparkowali zbyt daleko. Nie mogli dostrzec, ile postaci jest wewnątrz ani co tam robią.
- Kurwa, co jest grane? - Szerszeń przykleił się do szyby.
- To nieprawdopodobne... Przyjechała do Kariny... - szepnęła Weronika, wpatrując się w szyld salonu. - One są w zmowie!
- Co? Kto? O co, do cholery, chodzi? Kto z kim? - awanturował się Szerszeń. Jego wiązankę przekleństw przerwał dzwonek telefonu.
- Ty, co jest grane? - krzyczał do profilera podinspektor.
- Ciszej, Waldek... - prosiła go Weronika.
- Może trzeba jechać przeszukać mieszkanie Magdy - Szerszeń nie przejmował się prośbami Weroniki. - Jak to nie będziesz się włamywał! Jak to czekać! Ale ja wiem, czego szukać. Wiem! Jak to czego? Dwudziestodolarówki.
Teraz Weronika patrzyła na Szerszenia nic nierozumieją- cym wzrokiem. W pewnej chwili pociągnęła go za rękaw.
- Wyszła - oświadczyła.
Oboje spojrzeli w tamtym kierunku. Magda wyszła z salonu w swoim stylu. Zupełnie niezauważona, jakby nosiła „czapkę-niewidkę”
- Halo, halo. Co się tam dzieje? - próbował dowiedzieć się Meyer.
- Zaraz oddzwonię - syknął Szerszeń i rzucił komórką w Weronikę, która już ruszyła za Magdą. Zerknęła na wyświetlacz i nacisnęła czerwoną słuchawkę. - To trzeba wyłączać - podkreśliła. - Uspokój się. I powiedz, o co chodzi z tą monetą.
- Chyba ty masz mi co nieco do powiedzenia. Gadacie z Meyerem o jakiejś Karinie, o jakiejś zmowie i chyba tylko ja nie wiem, co jest grane. A wydawało mi się, że prowadzę to śledztwo - dodał obrażony.
Teraz Magda jechała do samego centrum. Przejechała ulicą Mickiewicza, Słowackiego, koło dworca i skręciła w Świętego Jana. Na chwilę zniknęła im z oczu. Wiedzieli, że śledzenie jej w tych małych jednokierunkowych uliczkach będzie bardzo utrudnione. Wreszcie Werka zaryzykowała - zamiast kluczyć z Magdą po małych ulicach, zrobiła skrót i znaleźli się na Dworcowej.
- Bingo - krzyknął Szerszeń, kiedy kilkaset metrów dalej zauważyli auto Magdy, która stanęła niemal w poprzek, zajmując kilka miejsc parkingowych. Podinspektor kazał pro- kuratorce zaparkować w sporej odległości, pod samym starym dworcem. Widzieli doskonale, jak Magda biegnie niemal całkowicie wygaszoną Dyrekcyjną.
- Co tam jest? - Weronika wskazała neobarokową kamienicę z czerwonej cegły.
- Sklep z futrami - odpowiedział Szerszeń.
- Nie tu, tam dalej. W tym domu z aniołami - wskazała Weronika.
- Nie widzę bez okularów - wzruszył ramionami podinspektor i wyciągnął rękę w jej kierunku: - Pożycz swoje.
Weronika pokiwała głową z politowaniem. - Na pewno ci pomogą. Zamiast okularów wziąłeś spławiki... - mruknęła. Wychyliła się z okna samochodu i dodała:
- Tam jest chyba jakaś speluna.
- Tam nie ma żadnej knajpy, mówię ci - upierał się Szerszeń. - Co najwyżej w prywatnym mieszkaniu. A wydawałoby się, że to dziewczyna z dobrego domu.
Po chwili jednak potargał wąsa i dodał: -Albo faktycznie jakaś mordownia, albo... lipa.
- Co?
- Nielegalna knajpa, agenturka, nie mam pojęcia. Jeszcze tydzień temu byłem nieopodal na zdarzeniu i tego tu nie było. Śmierdzi mi to jak cholera.
-To twój teren, a nie wiesz, co się tu dzieje? - zaśmiała się Weronika i przechyliła do tyłu, sięgając po swojego glocka.
- Co ty kombinujesz? - zaniepokoił się Szerszeń.
- Jak to co? Wchodzimy. Sprawdzimy, co tam dają.
- Ja nigdzie nie idę. - Szerszeń założył rękę na rękę.
- A co ja tam będę szedł, jak widzę, że jest ciemno, a po ćmoku nie dają, chyba że w zęby...
- Wobec tego idę sama - zacisnęła usta. Wyjęła broń z kabury, przeładowała ją i schowała ponownie.
- Sama? - jęknął podinspektor.
- Az kim? Nie mamy radia, nie wezwiemy posiłków. A zresztą, co mi się może stać?
- Czekaj - powstrzymał ją policjant. - Myślę.
- To szybciej, panie Olsen. Bo nam ptaszek ucieknie z klatki... - opadła na siedzenie. Nie przestawała jednak wpatrywać się w drzwi, w których zniknęła Magda. Zastanawiała się, co tam jest, jak tam wejść, czy jest hasło? Żadnego szyldu, okna pozaslaniane.
- Trzeba iść - powiedziała. - Sam mnie tu ściągnąłeś. Chciałeś je złapać na gorącym uczynku, a teraz tchórzysz?
- Filmów się naoglądałaś... I to amerykańskich! Dzwoń do Meyera i czekamy - złapał ją za rękę Szerszeń. - Nigdzie nie idziesz. To nie jest, kurwa, żaden thriller.
- Ale nie wiemy, z kim się spotyka - naciskała Werka.
- Najpierw w Rudzie, teraz tutaj. Wszystko to dziwne, nie sądzisz?
- Meyer przyjedzie, to pójdziemy.
- Czyli sama nie dam rady? - zaperzyła się. - Przecież tylko się rozejrzę, do nikogo nie będę strzelać.
- To jest niebezpieczne! - każdą zgłoskę Szerszeń dokładnie wyartykułował. - Nie mogę cię narażać. Pomyśl o dziecku!
Weronika, słysząc te słowa, nieco ostudziła swój zapał.
- Dobra, to ja pójdę - skapitulował Szerszeń i niezdarnie zbierał się do wyjścia.
- Żartujesz chyba... - na cały głos zaśmiała się prokuratorka. - Ty nie możesz iść!
- A dlaczego? - obruszył się Szerszeń.
- Spójrz na siebie! - odchyliła zasłonkę od słońca, w której było wielkie lusterko. Szerszeń wpatrywał się w nie i czuł narastającą złość.
- Pieprzysz, Wera! - huknął. - Ty możesz, a ja nie?
O co ci chodzi?
- Zaraz zobaczą, że jesteś gliną. Nie ma takiej możliwości! - westchnęła Werka i jednym ruchem otworzyła drzwi. Na siedzenie rzuciła swoje okulary.
- Nie idź, Werka - poprosił Szerszeń. - Poczekajmy na Huberta.
- Tylko zerknę. Jeśli coś będzie się działo, spadam. A ty grzej silnik.
- No... dobra - odrzekł podinspektor. Minę miał jednak nietęgą, bo męska duma nie pozwalała mu się przyznać, że nigdy nie jeździ! samochodem z automatyczną skrzynią biegów.
- Wracaj szybko - szepnął jej na odchodne i dodał, choć nie mogła tego usłyszeć: - I bądź ostrożna.
Werka ruszyła w kierunku kamienicy. Dopiero kiedy podeszła bliżej, zauważyła niewielkie zielone drzwi. Budynek był ze starej poczerniałej przez lata cegły. W niektórych miejscach łuszczącej się jak skóra chorego człowieka. Myślała, co zrobić, by nie wyglądać oficjalnie. Rozpuściła włosy i przeczesała je dłonią, by nabrały puszystości. Przygryzła wargi, by wydały się karminowe. Szła, przesadnie kołysząc biodrami, jakby była na lekkim rauszu. Zapukała, wybijając tylko sobie znany rytm. Serce podeszło jej do gardła, kiedy drzwi się uchyliły, a ze szpary wychyliła się głowa ochroniarza. Był muskularny, lecz niski, znacznie niższy od niej. Na sobie miał obcisłą koszulkę, która eksponowała jego napompowane muskuły.
- Cześć, kotku - zniżyła głos do chrapliwego szeptu i uśmiechnęła się szeroko. Ochroniarz na jej widok zmarszczył brwi i już zamierzał zamykać drzwi, kiedy nagle schwyciła go za koszulkę, pozorując upadek. Ten gwałtowny ruch spowodował urwanie jednego guzika od jej koszuli, która rozchyliła się, odsłaniając dekolt. Był na tyle głęboki, że widać było jej czerwony stanik.
- Jakie bicepsy - szepnęła i czknęła teatralnie. Kołysała się przy tym, jakby stała na łódce na pełnym morzu. Mężczyzna wpatrywał się w nią skołowany.
- Co jest, przystojniaku? Nie mów, że potrzebuję biletu - wydęła wargi. Po czym wyciągnęła papierosa, włożyła go do ust i czekała, aż ochroniarz poda jej ogień. Zbity z tropu osiłek natychmiast zaczął szukać zapalniczki. Kiedy zaciągnęła się papierosem, zadzwoniła jej komórka. Udawała, że jej nie słyszy. Dzwonek narastał. Adrenalina dodała jej odwagi. Lekko uderzyła biodrem ochroniarza i właściwie taranując go wypiętym biustem, wdarła się do środka.
- Ciao - machnęła ręką i posłała mu całusa.
Szła na miękkich nogach dość długim i zaciemnionym korytarzem, licząc, że w każdej chwili osiłek ją powstrzyma. Bała się, że chwyci ją z tyłu i odstawi na ulicę. Ale nie zrobił nic. Szła w kierunku, skąd dochodził gwar, który z każdym krokiem narastał. Kiedy znalazła się wewnątrz, odetchnęła z ulgą. Lokal był pełen ludzi. Pierwsza sala była mordownią z barem, przy którym na wysokich stołkach siedziało kilka osób. Farba odłaziła ze ścian, nikt nie zatroszczył się o wyszukany wystrój. Jeśli jutro wyniesiono by stoliki, te kilka szafek, na których ustawiono alkohol, blat jak z masarni i beczki z piwem, nikt by nie domyślił się, że kiedykolwiek mieściła się tutaj knajpa. Kobiet nie było tutaj zbyt wiele. Niemal sami mężczyźni w wieku dojrzałym, raczej biednie odziani, z wygłodniałymi, skupionymi twarzami. Czuła na sobie ich ciekawskie spojrzenia. Wiedziała, że ma naprawdę niewiele czasu, by znaleźć Magdę i Borecką, jeśli w ogóle tutaj były. Komórka znów wibrowała na jej biodrze. Stanęła pod ścianą i odebrała telefon, bacznie obserwując wszystko wokoło.
- Tak? - zapytała, próbując przekrzyczeć gwar i głośną muzykę.
- Co się dzieje? - zapytał Meyer i nie czekając na jej odpowiedź, wyrzucił: - Już wszystko wiem. Borecka nie do- jedzie na spotkanie. Jest w szpitalu. Straciła przytomność. Dopiero gdy się ocknęła, zadzwoniła po pogotowie.
- Jesteśmy na Dworcowej - odparła mu Weronika. Mówiła szybko, starając się konkretnie przekazywać informacje. - Szerszeń siedzi w wozie. Jakby co, jestem w lokalu obok kamienicy z aniołem. Przyjedź jak najszybciej - rozłączyła się. Ruszyła przed siebie, rozglądając się na boki i wypatrując Magdy. Ale dziewczyny nigdzie nie było. Wtedy dostrzegła kotarę. Kiedy ją odsłoniła, zrozumiała, czym tak naprawdę był ten przybytek. Pomieszczenie zajmował wielki stół z ruletką, z boku stały stoliki, gdzie ludzie grali w pokera, a przy ścianach stało kilka Jednorękich bandytów”. Magda siedziała przy jednym ze stolików, plecami do wejścia. Nie grała. Na jej stoliku stała szklanka z wodą mineralną. Wyglądało, że na kogoś czeka. Co chwila zerkała na zegarek w telefonie leżącym na stole. Do piersi przyciskała plik dokumentów, jakby były czymś bardzo cennym. Nie wypuszczała ich z rąk. W tym momencie Magda spojrzała w kierunku odsłoniętej kotary. Weronika zamarła. Wytrzymała czujny wzrok 24-latki, po chwili Magda się odwróciła. Zaczęła nerwowo uderzać palcami o blat stołu. Weronika nie wzbudziła jej zainteresowania.
- Mogę postawić ci drinka? - nagle obok Werki wyrósł mężczyzna z włosami zaczesanymi „na pożyczkę”. Pokręciła głową i starając się stąpać jak najwolniej, ruszyła do wyjścia. W przejściu minęła parę pięćdziesięciolatków. Weszli do lokalu bez żadnych kłopotów. Nie musieli podawać żadnego hasła. Bez słowa minęli stojącego w przejściu osiłka.
- Dziś nie jest mój szczęśliwy dzień - rzuciła na pożegnanie. Dopiero zrozumiała, jak idiotycznie się zachowała. To dlatego był tak zdziwiony jej zachowaniem. Scena, którą odegrała, nie była wcale potrzebna, by dostać się do środka. Nie był to żaden elitarny klub „na hasło”.
- Szkoda - odrzekł niewzruszony.
Szybkim krokiem ruszyła w kierunku Diamante. Otworzyła drzwi i opadła całym ciężarem na siedzenie. Usłyszała trzask i podniosła do góry swoje zniszczone okulary. Zaniosła się śmiechem i przez chwilę nie mogła się uspokoić.
- Mów! Co tam się dzieje - popędził ją Szerszeń. W kilku słowach opowiedziała przebieg zdarzeń. Opisała nielegalne kasyno i streściła, co przekazał jej profiler.
- Już tu jedzie, mam nadzieję - dokończyła. - Co robimy?
- Kto czeka, ten się doczeka - skwitował Szerszeń.
- Zobaczymy, co w tej sytuacji zrobi córka Schmidta.
- Może pojedzie do księgowej?
- Albo zadzwoni... I mówiłaś, że ma dokumenty.
- Przytulała jakąś teczkę. Jakby to nie był plik papierów, tylko jakiś skarb. Hubert jest - dodała prokuratorka i wskazała różową zabawkę, która była widoczna z daleka. Meyer wysiadł z auta i szybkim krokiem ruszył w kierunku Diamante. Bez słowa wsiadł na tyle siedzenie za Szerszeniem.
- O, klamka działa - skomentował. A po chwili dodał, udając niezadowolenie: - To ja tam kisłem pod Borecką, a wy na dyskoteki chodzicie...
-Kto chodzi, ten chodzi-zamruczał Szerszeń.-Niektórzy bawią się nawet w dziewczynę Bonda - zarechotał.
Werka, czerwona ze wstydu, zgarnęła włosy i szybko związała je w ciasny kucyk. Próbowała zapiąć bluzkę i dopiero wtedy zorientowała się, że ma urwany guzik.
- Daj tę marynarkę - rozkazała Meyerowi i przykryła rękoma odsłonięty dekolt.
- Jeśli o mnie chodzi... Nie musisz - profiler uśmiechnął się szelmowsko. - Ta bluzeczka jest całkiem sexy.
- Zgadzam się w całej rozciągłości - dodał Szerszeń.
Werka ich nie słuchała. Płonęły jej uszy i policzki, a serce biło tak szybko, że omal nie wyskoczyło z piersi.
- Tam jest kasyno. Robimy coś z tym? - zwróciła się do Szerszenia.
- Niech się tym zajmie prewencja - machnął ręką podinspektor.
- Dzwonimy - Meyer wykręcił numer do oficera dyżurnego i podał komórkę podinspektorowi.
- Załatwione. - Szerszeń po zakończonej rozmowie rozparł się na siedzeniu.
Siedzieli kilka minut w milczeniu, paląc papierosy. Nie minął kwadrans, kiedy z lokalu wyszła Magda. Szła lekko zgarbiona, wykrzywiając na boki stopy na zbyt wysokich obcasach.
„Jest taka nijaka”, myślał Szerszeń. „Jak kobieta, która zostawiała pieniądze w dworcowej skrytce. Nie jest gruba, a tak określił Borecką Bajgiel. Taka nijaka. Ciężko ją zapamiętać”.
Zatrzymała się na rogu Dworcowej i Dyrekcyjnej. Wyciągnęła spod pachy plik kartek, który jeszcze przed chwilą przyciskała do piersi. Meyer, Rudy i Szerszeń przyglądali się jej w napięciu. Wtedy Magda wysupłała z torebki jakiś mały przedmiot.
- Co to? - szepnęła Weronika.
- Zapalniczka - odpowiedział Meyer.
- Waldek, ona chce to spalić... - jęknęła prokurator- ka. - Co robimy?
- Nic nie możemy zrobić. Co najwyżej zawołać wiatr, który ją powstrzyma - westchnął Meyer. - Ile bym teraz dał, żeby dowiedzieć się, co jest w tych dokumentach.
Szerszeń nie odezwał się ani słowem. Patrzył, jak Magda po raz kolejny próbuje uruchomić zapalniczkę. Podmuchy wiatru jednak gasiły płomień. Wreszcie Magda podeszła do ściany budynku, stanęła do nich plecami i podpaliła jedną z kartek. Cała trójka siedząca w Diamante powstrzymała oddech. Magda także jak zaczarowana wpatrywała się w płonące kartki. Wtedy Szerszeń wyskoczył z wozu. Dopadł dziewczynę od tyłu, kiedy zapalała następny dokument. Podinspektor chwycił ją za ramiona. Dziewczyna próbowała się wyrwać. Krzyczała: - Ratunku! Nie ma pan prawa! Policja!
- Policja to ja - warknął.
Magda natychmiast przestała się opierać. Spojrzała na Szerszenia i dopiero go rozpoznała. Wyrwał jej wtedy z rąk nadpalone papiery, a ją samą usadowił na tylnym siedzeniu auta. Dokumenty podał Meyerowi, a Weronice kazał ruszać.
- Widzę, że dziś oboje nocujemy na komendzie, pani prezes - dodał z przekąsem, kiedy z piskiem opon ruszyli w kierunku komendy.
Magda chlipała cicho. Nie wyglądała na panią prezes dużej korporacji, raczej na zagubione dziecko. W połowie drogi próbowała oprzeć głowę na ramieniu Meyera. Zrobiła to niby przypadkiem, udając, że przysypia. Weronika widziała to we wstecznym lusterku. Zaskoczony policjant najpierw pozwolił na tę poufałość, lecz siedział sztywno, głowę odwrócił w kierunku okna. Dopiero kilka minut później odsunął się. Prokuratorka zastanawiała się, kto bardziej jest zaskoczony przebiegiem tej szalonej nocy - Magda czy oni. Także Szerszeń milczał. Być może zastanawiał się, jak z tego wybrnąć? Weronika wiedziała, że podinspektor ma jakiś plan. Nie zwykł doprowadzać do takich sytuacji bezpodstawnie. Kiedy Szerszeń i Magda wysiedli z wozu i ruszyli po schodach do komendy, Hubert pokazał Weronice nadpalone dokumenty. Przeleciała wzrokiem kilka pierwszych linijek i spojrzała na niego, nic nie rozumiejąc. Profiler z trudem tłumił wesołość.