Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Ekspertyza pierwsza 7 page

- Czyś ty rozum postradała? W jakim ty świecie ży­jesz? - podinspektor wydawał się wyraźnie oburzony.

- To nie zabawa w podchody.

- Podchody? Jakie podchody? - w tym momencie z pra­wej strony podjechał do nich nissan pink. Szerszeń otworzył okno i rzucił do Meyera:

- My jedziemy do córki Schmidta, a ty do Boreckiej na Paderewskiego, jesteśmy w kontakcie.

Weronika podniosła swój telefon i pokazała psycholo­gowi.

- Jutro idziemy z Waldkiem do salonu i osobiście kupię mu takie urządzenie.

- Po moim trupie - odparł Szerszeń.

Zanim Meyer nie skręci! na osiedle Paderewskiego, chwi­lę jechali obok siebie. Potem zaczęli ścigać się na jezdni. Niestety, nissan Meyera, nawet rozwijając największą pręd­kość, nie był w stanie dogonić Diamante. Rudy czuła tę prze­wagę 2,3-litrowego silnika i bawiło ją to. Pozwalała profilero- wi zbliżyć się, po czym gwałtownie odjeżdżała, zostawiając go w tyle. Nagle, nie wiadomo skąd, Szerszeń wyjął z prze­pastnej kieszeni kurtki świecący lizak. Zamachał przez okno Meyerowi i w taki oto sposób zarządził spokój na drodze.

- Zachowujecie się jak dzieci - skomentował.

- Wziąłeś więc z domu same najcenniejsze rzeczy: spławi- ki, sztormiak wędkarski i lizak policyjny? - upewniła się.

- Cicho, dziewczyno, świeża rana - odparł Szerszeń, ale nie wyglądał na zasmuconego. Przeciwnie. Weronika też czu­ła się swobodnie. Jakby jechali na piknik za miasto, a nie na zatrzymanie podejrzanych. Ulice były opustoszałe, więc zaraz znaleźli się w willowej dzielnicy. Zatrzymali się na Kilińskiego, dwie posesje od domu Schmidta. W oknie paliło się światło.

- Teraz bym coś zjadł - oświadczył Szerszeń i pokle­pał się po brzuchu.

- Poczekaj, wyjmę kanapki, gotowane jajka i termos z herbatą - powiedziała Weronika, a Szerszeń spytał: - Naprawdę?

- Chyba żartujesz - roześmiała się. - Kiedy miałabym to wszystko przygotować?

- To dlatego w Stanach na każdym rogu jest kiosk z ham­burgerami. Ci gliniarze wciąż siedzą pod cudzymi doma­mi - zaczął policjant.

- Przestań, bo robię się głodna.

- No właśnie, czasem powinnaś zjeść coś sensownego. Wyglądasz jak kościotrup.

- Kościotrupy są teraz w modzie - żachnęła się. - Zresztą mam wystarczająco dużo sadełka. Przytyłam ostatnio.

- Gdzie? - żachnął się Szerszeń. - Ja mam wrażenie, że ci się schudło. I to, niestety, wszędzie - westchnął, pa­trząc na jej biust.



- Ty, seksisto - uderzyła go planem miasta. - Nie wiem, dlaczego tak cię lubię - dodała i odebrała dzwonią­cy telefon.

- Hubert - nacisnęła zieloną słuchawkę i oddała apa­rat Szerszeniowi. Policjant trzymał ją z dala od ucha. Przez to słabo słyszał i wydzierał się na całe gardło. - Tak, już je­steśmy. Nic się nie dzieje!

Weronika ostentacyjnie zakryła dłonią prawe ucho. Szerszeń nie zwracał na nią uwagi.

- Chyba Boreckiej nie ma w domu. Okna są ciemne. Dzwoniłem domofonem. Będę jeszcze próbował.

- Spokojnie. Jeśli księgowa wyszła z domu, Magda nas do niej doprowadzi. Damy ci cynk- zarządził Szerszeń.

W tym momencie w domu Schmidta zgasło światło. Po chwili usłyszeli łoskot odsuwanej bramy. Z posesji wyje­chało auto. Oboje pochylili głowy, kiedy ich mijało. Za kie­rownicą siedziała Magda Wiśniewska. Ruszyli za nią. Jechali w bezpiecznej odległości. Kilka razy omal jej nie zgubili.

- Idę o zakład, że pojedzie na Paderewskiego - oświad­czył Szerszeń.

- I przegrałbyś - mruknęła Weronika i gwałtownie przyspieszyła, bo auto Magdy zamiast skręcić w kierun­ku osiedla, gdzie mieszkała księgowa, jechało dalej. Werka i Szerszeń spojrzeli na siebie zdziwieni.

- W ciągu ostatnich dwóch dni jadę tędy po raz kolej­ny - powiedziała. - A może... - zawiesiła głos.

- Co? - spytał Szerszeń.

- Nie, to głupie - próbowała wymigać się od odpowie­dzi prokuratorka.

- Nic w tej robocie nie jest głupie. Mów - polecił pod­inspektor.

- Może ona jedzie do Rudy...

Faktycznie kwadrans później minęli znak.

- Ruda jest dziwna, niepokojąca... - powiedziała, kie­dy mijali zaułki, kopalnie, osiedla.

- Normalne miasto, co ty gadasz - obruszył się Szer­szeń. - Nie widzę tutaj nic nadzwyczajnego. Filmów się naoglądałaś.

Magda nie prowadziła najlepiej. Weronika, mając wolną prawą rękę, bo skrzynia biegów pracowała sama, paliła papie­rosa i rozmawiała z Szerszeniem o samochodach: ile pali ta­kie amerykańskie auto, ile litrów mieści bagażnik, czy opła­ca się je przerabiać na gaz. Rozmowa była nudnawa, ale ile można gadać o sprawie śmieciowego barona? Potem zeszli na dziwne zachowanie małżonki podinspektora. Weronika była przekonana, że jutro przyjdzie do komendy i będzie go przepraszać, a przez najbliższe kilka miesięcy codziennie bę­dzie miał na obiad flaki i golonkę. A już roladę z kluskami na pewno. - Tylko jak ci będzie zbywać, przynoś do pracy. Mnie takich smakołyków nikt nie robi - mówiła. - A, i ko­niecznie kup jej nowego psa.

- O nie! - zaprotestował Szerszeń. - Nie wydam tylu pieniędzy na kolejnego kudłacza! Toż to lepiej mieć złotą rybkę. Policjant wciąż był nabzdyczony i nie czuł ani tro­chę wyrzutów sumienia.

- Ciężki z ciebie typ - skomentowała Weronika i na­gle przyhamowała. Zbyt późno zorientowała się, że Magda zwolniła i zbytnio zbliżyłaby się do jej auta.

- Co ty robisz, dziewczyno? - pouczył ją zaraz Szer­szeń.

Na szczęście Magda ich nie dostrzegła. Wyglądało na to, że miała poważne problemy z orientacją w terenie. Zatrzymywała się kilka razy i rozpytywała o drogę. Prokuratorka i policjant nie słyszeli jednak, czego szuka. Stawało się coraz bardziej prawdopodobne, że śledzona kobie­ta wreszcie zauważy Diamante jadące za nią od Katowic.

Meyer dzwonił już kilkakrotnie. - Tutaj nic się nie dzie­je - narzekał. Wreszcie Szerszeń wspaniałomyślnie pozwo­lił mu podjechać na stację i kupić sobie hot doga oraz pa­pierosy.

- I kup dla nas - krzyknęła Rudy. - Jestem głodna jak wilk.

Wreszcie Magda znalazła poszukiwany adres. Parter i pierwsze piętro długiego jak jamnik budynku zajmowały drobne firmy oraz małe sklepiki. Na wyższych kondygna­cjach były mieszkania. W jednym z lokali na parterze mie­ścił się salon odzieży używanej, fryzjer, solarium, studio pa­znokci i salon kosmetyczny. Wszystkie okna były ciemne, lecz Magda pewnie zatrzymała auto, wysiadła z wozu i ru­szyła w tym kierunku.

- Co ona? - wychrypiał Szerszeń. - Do fryzjera, o tej porze?

Kiedy kobieta zbliżyła się do „Studia Paznokci Karo”, drzwi się uchyliły i dziewczyna wślizgnęła się do środka. Światło zapaliło się we wnętrzu. Werka i Szerszeń zapar­kowali zbyt daleko. Nie mogli dostrzec, ile postaci jest we­wnątrz ani co tam robią.

- Kurwa, co jest grane? - Szerszeń przykleił się do szyby.

- To nieprawdopodobne... Przyjechała do Kariny... - szepnęła Weronika, wpatrując się w szyld salonu. - One są w zmowie!

- Co? Kto? O co, do cholery, chodzi? Kto z kim? - awanturował się Szerszeń. Jego wiązankę przekleństw prze­rwał dzwonek telefonu.

- Ty, co jest grane? - krzyczał do profilera podinspek­tor.

- Ciszej, Waldek... - prosiła go Weronika.

- Może trzeba jechać przeszukać mieszkanie Magdy - Szerszeń nie przejmował się prośbami Weroniki. - Jak to nie będziesz się włamywał! Jak to czekać! Ale ja wiem, cze­go szukać. Wiem! Jak to czego? Dwudziestodolarówki.

Teraz Weronika patrzyła na Szerszenia nic nierozumieją- cym wzrokiem. W pewnej chwili pociągnęła go za rękaw.

- Wyszła - oświadczyła.

Oboje spojrzeli w tamtym kierunku. Magda wyszła z sa­lonu w swoim stylu. Zupełnie niezauważona, jakby nosiła „czapkę-niewidkę”

- Halo, halo. Co się tam dzieje? - próbował dowie­dzieć się Meyer.

- Zaraz oddzwonię - syknął Szerszeń i rzucił komórką w Weronikę, która już ruszyła za Magdą. Zerknęła na wy­świetlacz i nacisnęła czerwoną słuchawkę. - To trzeba wy­łączać - podkreśliła. - Uspokój się. I powiedz, o co cho­dzi z tą monetą.

- Chyba ty masz mi co nieco do powiedzenia. Gadacie z Meyerem o jakiejś Karinie, o jakiejś zmowie i chyba tylko ja nie wiem, co jest grane. A wydawało mi się, że prowadzę to śledztwo - dodał obrażony.

Teraz Magda jechała do samego centrum. Przejechała ulicą Mickiewicza, Słowackiego, koło dworca i skręciła w Świętego Jana. Na chwilę zniknęła im z oczu. Wiedzieli, że śledzenie jej w tych małych jednokierunkowych ulicz­kach będzie bardzo utrudnione. Wreszcie Werka zaryzyko­wała - zamiast kluczyć z Magdą po małych ulicach, zrobi­ła skrót i znaleźli się na Dworcowej.

- Bingo - krzyknął Szerszeń, kiedy kilkaset metrów da­lej zauważyli auto Magdy, która stanęła niemal w poprzek, zajmując kilka miejsc parkingowych. Podinspektor kazał pro- kuratorce zaparkować w sporej odległości, pod samym sta­rym dworcem. Widzieli doskonale, jak Magda biegnie nie­mal całkowicie wygaszoną Dyrekcyjną.

- Co tam jest? - Weronika wskazała neobarokową ka­mienicę z czerwonej cegły.

- Sklep z futrami - odpowiedział Szerszeń.

- Nie tu, tam dalej. W tym domu z aniołami - wska­zała Weronika.

- Nie widzę bez okularów - wzruszył ramionami podin­spektor i wyciągnął rękę w jej kierunku: - Pożycz swoje.

Weronika pokiwała głową z politowaniem. - Na pewno ci pomogą. Zamiast okularów wziąłeś spławiki... - mruk­nęła. Wychyliła się z okna samochodu i dodała:

- Tam jest chyba jakaś speluna.

- Tam nie ma żadnej knajpy, mówię ci - upierał się Szerszeń. - Co najwyżej w prywatnym mieszkaniu. A wy­dawałoby się, że to dziewczyna z dobrego domu.

Po chwili jednak potargał wąsa i dodał: -Albo faktycz­nie jakaś mordownia, albo... lipa.

- Co?

- Nielegalna knajpa, agenturka, nie mam pojęcia. Jeszcze tydzień temu byłem nieopodal na zdarzeniu i tego tu nie było. Śmierdzi mi to jak cholera.

-To twój teren, a nie wiesz, co się tu dzieje? - zaśmiała się Weronika i przechyliła do tyłu, sięgając po swojego glocka.

- Co ty kombinujesz? - zaniepokoił się Szerszeń.

- Jak to co? Wchodzimy. Sprawdzimy, co tam dają.

- Ja nigdzie nie idę. - Szerszeń założył rękę na rękę.

- A co ja tam będę szedł, jak widzę, że jest ciemno, a po ćmoku nie dają, chyba że w zęby...

- Wobec tego idę sama - zacisnęła usta. Wyjęła broń z kabury, przeładowała ją i schowała ponownie.

- Sama? - jęknął podinspektor.

- Az kim? Nie mamy radia, nie wezwiemy posiłków. A zresztą, co mi się może stać?

- Czekaj - powstrzymał ją policjant. - Myślę.

- To szybciej, panie Olsen. Bo nam ptaszek uciek­nie z klatki... - opadła na siedzenie. Nie przestawała jednak wpatrywać się w drzwi, w których zniknęła Magda. Zastanawiała się, co tam jest, jak tam wejść, czy jest hasło? Żadnego szyldu, okna pozaslaniane.

- Trzeba iść - powiedziała. - Sam mnie tu ściągnąłeś. Chciałeś je złapać na gorącym uczynku, a teraz tchórzysz?

- Filmów się naoglądałaś... I to amerykańskich! Dzwoń do Meyera i czekamy - złapał ją za rękę Szerszeń. - Nigdzie nie idziesz. To nie jest, kurwa, żaden thriller.

- Ale nie wiemy, z kim się spotyka - naciskała Werka.

- Najpierw w Rudzie, teraz tutaj. Wszystko to dziwne, nie sądzisz?

- Meyer przyjedzie, to pójdziemy.

- Czyli sama nie dam rady? - zaperzyła się. - Przecież tylko się rozejrzę, do nikogo nie będę strzelać.

- To jest niebezpieczne! - każdą zgłoskę Szerszeń dokładnie wyartykułował. - Nie mogę cię nara­żać. Pomyśl o dziecku!

Weronika, słysząc te słowa, nieco ostudziła swój zapał.

- Dobra, to ja pójdę - skapitulował Szerszeń i niezdar­nie zbierał się do wyjścia.

- Żartujesz chyba... - na cały głos zaśmiała się proku­ratorka. - Ty nie możesz iść!

- A dlaczego? - obruszył się Szerszeń.

- Spójrz na siebie! - odchyliła zasłonkę od słońca, w któ­rej było wielkie lusterko. Szerszeń wpatrywał się w nie i czuł narastającą złość.

- Pieprzysz, Wera! - huknął. - Ty możesz, a ja nie?

O co ci chodzi?

- Zaraz zobaczą, że jesteś gliną. Nie ma takiej możliwo­ści! - westchnęła Werka i jednym ruchem otworzyła drzwi. Na siedzenie rzuciła swoje okulary.

- Pamiętaj, biorę komórkę i spluwę - zakomunikowa­ła. - Obserwuj drzwi.

- Nie idź, Werka - poprosił Szerszeń. - Poczekajmy na Huberta.

- Tylko zerknę. Jeśli coś będzie się działo, spadam. A ty grzej silnik.

- No... dobra - odrzekł podinspektor. Minę miał jed­nak nietęgą, bo męska duma nie pozwalała mu się przyznać, że nigdy nie jeździ! samochodem z automatyczną skrzynią biegów.

- Wracaj szybko - szepnął jej na odchodne i dodał, choć nie mogła tego usłyszeć: - I bądź ostrożna.

 

 

Werka ruszyła w kierunku kamienicy. Dopiero kiedy po­deszła bliżej, zauważyła niewielkie zielone drzwi. Budynek był ze starej poczerniałej przez lata cegły. W niektórych miej­scach łuszczącej się jak skóra chorego człowieka. Myślała, co zrobić, by nie wyglądać oficjalnie. Rozpuściła włosy i prze­czesała je dłonią, by nabrały puszystości. Przygryzła wargi, by wydały się karminowe. Szła, przesadnie kołysząc biodra­mi, jakby była na lekkim rauszu. Zapukała, wybijając tylko sobie znany rytm. Serce podeszło jej do gardła, kiedy drzwi się uchyliły, a ze szpary wychyliła się głowa ochroniarza. Był muskularny, lecz niski, znacznie niższy od niej. Na so­bie miał obcisłą koszulkę, która eksponowała jego napom­powane muskuły.

- Cześć, kotku - zniżyła głos do chrapliwego szeptu i uśmiechnęła się szeroko. Ochroniarz na jej widok zmarsz­czył brwi i już zamierzał zamykać drzwi, kiedy nagle schwy­ciła go za koszulkę, pozorując upadek. Ten gwałtowny ruch spowodował urwanie jednego guzika od jej koszuli, która rozchyliła się, odsłaniając dekolt. Był na tyle głęboki, że wi­dać było jej czerwony stanik.

- Jakie bicepsy - szepnęła i czknęła teatralnie. Kołysała się przy tym, jakby stała na łódce na pełnym morzu. Mężczyzna wpatrywał się w nią skołowany.

- Co jest, przystojniaku? Nie mów, że potrzebuję bile­tu - wydęła wargi. Po czym wyciągnęła papierosa, włożyła go do ust i czekała, aż ochroniarz poda jej ogień. Zbity z tropu osiłek natychmiast zaczął szukać zapalniczki. Kiedy za­ciągnęła się papierosem, zadzwoniła jej komórka. Udawała, że jej nie słyszy. Dzwonek narastał. Adrenalina dodała jej odwagi. Lekko uderzyła biodrem ochroniarza i właściwie ta­ranując go wypiętym biustem, wdarła się do środka.

- Ciao - machnęła ręką i posłała mu całusa.

Szła na miękkich nogach dość długim i zaciemnionym korytarzem, licząc, że w każdej chwili osiłek ją powstrzy­ma. Bała się, że chwyci ją z tyłu i odstawi na ulicę. Ale nie zrobił nic. Szła w kierunku, skąd dochodził gwar, który z każdym krokiem narastał. Kiedy znalazła się wewnątrz, odetchnęła z ulgą. Lokal był pełen ludzi. Pierwsza sala była mordownią z barem, przy którym na wysokich stołkach sie­działo kilka osób. Farba odłaziła ze ścian, nikt nie zatrosz­czył się o wyszukany wystrój. Jeśli jutro wyniesiono by sto­liki, te kilka szafek, na których ustawiono alkohol, blat jak z masarni i beczki z piwem, nikt by nie domyślił się, że kie­dykolwiek mieściła się tutaj knajpa. Kobiet nie było tutaj zbyt wiele. Niemal sami mężczyźni w wieku dojrzałym, ra­czej biednie odziani, z wygłodniałymi, skupionymi twarza­mi. Czuła na sobie ich ciekawskie spojrzenia. Wiedziała, że ma naprawdę niewiele czasu, by znaleźć Magdę i Borecką, jeśli w ogóle tutaj były. Komórka znów wibrowała na jej bio­drze. Stanęła pod ścianą i odebrała telefon, bacznie obser­wując wszystko wokoło.

- Tak? - zapytała, próbując przekrzyczeć gwar i gło­śną muzykę.

- Co się dzieje? - zapytał Meyer i nie czekając na jej odpowiedź, wyrzucił: - Już wszystko wiem. Borecka nie do- jedzie na spotkanie. Jest w szpitalu. Straciła przytomność. Dopiero gdy się ocknęła, zadzwoniła po pogotowie.

- Jesteśmy na Dworcowej - odparła mu Weronika. Mówiła szybko, starając się konkretnie przekazywać infor­macje. - Szerszeń siedzi w wozie. Jakby co, jestem w lokalu obok kamienicy z aniołem. Przyjedź jak najszybciej - rozłączyła się. Ruszyła przed siebie, rozglądając się na boki i wy­patrując Magdy. Ale dziewczyny nigdzie nie było. Wtedy dostrzegła kotarę. Kiedy ją odsłoniła, zrozumiała, czym tak naprawdę był ten przybytek. Pomieszczenie zajmował wielki stół z ruletką, z boku stały stoliki, gdzie ludzie gra­li w pokera, a przy ścianach stało kilka Jednorękich ban­dytów”. Magda siedziała przy jednym ze stolików, plecami do wejścia. Nie grała. Na jej stoliku stała szklanka z wodą mineralną. Wyglądało, że na kogoś czeka. Co chwila zerka­ła na zegarek w telefonie leżącym na stole. Do piersi przy­ciskała plik dokumentów, jakby były czymś bardzo cen­nym. Nie wypuszczała ich z rąk. W tym momencie Magda spojrzała w kierunku odsłoniętej kotary. Weronika zamar­ła. Wytrzymała czujny wzrok 24-latki, po chwili Magda się odwróciła. Zaczęła nerwowo uderzać palcami o blat stołu. Weronika nie wzbudziła jej zainteresowania.

- Mogę postawić ci drinka? - nagle obok Werki wyrósł mężczyzna z włosami zaczesanymi „na pożyczkę”. Pokręciła głową i starając się stąpać jak najwolniej, ruszyła do wyjścia. W przejściu minęła parę pięćdziesięciolatków. Weszli do lo­kalu bez żadnych kłopotów. Nie musieli podawać żadnego hasła. Bez słowa minęli stojącego w przejściu osiłka.

- Dziś nie jest mój szczęśliwy dzień - rzuciła na poże­gnanie. Dopiero zrozumiała, jak idiotycznie się zachowała. To dlatego był tak zdziwiony jej zachowaniem. Scena, któ­rą odegrała, nie była wcale potrzebna, by dostać się do środ­ka. Nie był to żaden elitarny klub „na hasło”.

- Szkoda - odrzekł niewzruszony.

Szybkim krokiem ruszyła w kierunku Diamante. Otworzyła drzwi i opadła całym ciężarem na siedzenie. Usłyszała trzask i podniosła do góry swoje zniszczone okulary. Zaniosła się śmiechem i przez chwilę nie mogła się uspokoić.

- Mów! Co tam się dzieje - popędził ją Szerszeń. W kil­ku słowach opowiedziała przebieg zdarzeń. Opisała nielegal­ne kasyno i streściła, co przekazał jej profiler.

- Już tu jedzie, mam nadzieję - dokończyła. - Co robimy?

- Kto czeka, ten się doczeka - skwitował Szerszeń.

- Zobaczymy, co w tej sytuacji zrobi córka Schmidta.

- Może pojedzie do księgowej?

- Albo zadzwoni... I mówiłaś, że ma dokumenty.

- Przytulała jakąś teczkę. Jakby to nie był plik papierów, tylko jakiś skarb. Hubert jest - dodała prokuratorka i wskaza­ła różową zabawkę, która była widoczna z daleka. Meyer wy­siadł z auta i szybkim krokiem ruszył w kierunku Diamante. Bez słowa wsiadł na tyle siedzenie za Szerszeniem.

- O, klamka działa - skomentował. A po chwili dodał, udając niezadowolenie: - To ja tam kisłem pod Borecką, a wy na dyskoteki chodzicie...

-Kto chodzi, ten chodzi-zamruczał Szerszeń.-Niektórzy bawią się nawet w dziewczynę Bonda - zarechotał.

Werka, czerwona ze wstydu, zgarnęła włosy i szybko związała je w ciasny kucyk. Próbowała zapiąć bluzkę i do­piero wtedy zorientowała się, że ma urwany guzik.

- Daj tę marynarkę - rozkazała Meyerowi i przykryła rękoma odsłonięty dekolt.

- Jeśli o mnie chodzi... Nie musisz - profiler uśmiech­nął się szelmowsko. - Ta bluzeczka jest całkiem sexy.

- Zgadzam się w całej rozciągłości - dodał Szerszeń.

Werka ich nie słuchała. Płonęły jej uszy i policzki, a ser­ce biło tak szybko, że omal nie wyskoczyło z piersi.

- Tam jest kasyno. Robimy coś z tym? - zwróciła się do Szerszenia.

- Niech się tym zajmie prewencja - machnął ręką pod­inspektor.

- Dzwonimy - Meyer wykręcił numer do oficera dy­żurnego i podał komórkę podinspektorowi.

- Załatwione. - Szerszeń po zakończonej rozmowie rozparł się na siedzeniu.

Siedzieli kilka minut w milczeniu, paląc papierosy. Nie minął kwadrans, kiedy z lokalu wyszła Magda. Szła lekko zgarbiona, wykrzywiając na boki stopy na zbyt wyso­kich obcasach.

„Jest taka nijaka”, myślał Szerszeń. „Jak kobieta, która zo­stawiała pieniądze w dworcowej skrytce. Nie jest gruba, a tak określił Borecką Bajgiel. Taka nijaka. Ciężko ją zapamiętać”.

Zatrzymała się na rogu Dworcowej i Dyrekcyjnej. Wyciągnęła spod pachy plik kartek, który jeszcze przed chwilą przyciskała do piersi. Meyer, Rudy i Szerszeń przy­glądali się jej w napięciu. Wtedy Magda wysupłała z toreb­ki jakiś mały przedmiot.

- Co to? - szepnęła Weronika.

- Zapalniczka - odpowiedział Meyer.

- Waldek, ona chce to spalić... - jęknęła prokurator- ka. - Co robimy?

- Nic nie możemy zrobić. Co najwyżej zawołać wiatr, który ją powstrzyma - westchnął Meyer. - Ile bym teraz dał, żeby dowiedzieć się, co jest w tych dokumentach.

Szerszeń nie odezwał się ani słowem. Patrzył, jak Magda po raz kolejny próbuje uruchomić zapalniczkę. Podmuchy wiatru jednak gasiły płomień. Wreszcie Magda podeszła do ściany budynku, stanęła do nich plecami i podpaliła jedną z kartek. Cała trójka siedząca w Diamante powstrzymała od­dech. Magda także jak zaczarowana wpatrywała się w płonące kartki. Wtedy Szerszeń wyskoczył z wozu. Dopadł dziewczy­nę od tyłu, kiedy zapalała następny dokument. Podinspektor chwycił ją za ramiona. Dziewczyna próbowała się wyrwać. Krzyczała: - Ratunku! Nie ma pan prawa! Policja!

- Policja to ja - warknął.

Magda natychmiast przestała się opierać. Spojrzała na Szerszenia i dopiero go rozpoznała. Wyrwał jej wtedy z rąk nadpalone papiery, a ją samą usadowił na tylnym siedzeniu auta. Dokumenty podał Meyerowi, a Weronice kazał ruszać.

- Widzę, że dziś oboje nocujemy na komendzie, pani prezes - dodał z przekąsem, kiedy z piskiem opon ruszyli w kierunku komendy.

Magda chlipała cicho. Nie wyglądała na panią prezes du­żej korporacji, raczej na zagubione dziecko. W połowie dro­gi próbowała oprzeć głowę na ramieniu Meyera. Zrobiła to niby przypadkiem, udając, że przysypia. Weronika widzia­ła to we wstecznym lusterku. Zaskoczony policjant najpierw pozwolił na tę poufałość, lecz siedział sztywno, głowę od­wrócił w kierunku okna. Dopiero kilka minut później odsu­nął się. Prokuratorka zastanawiała się, kto bardziej jest za­skoczony przebiegiem tej szalonej nocy - Magda czy oni. Także Szerszeń milczał. Być może zastanawiał się, jak z tego wybrnąć? Weronika wiedziała, że podinspektor ma jakiś plan. Nie zwykł doprowadzać do takich sytuacji bezpod­stawnie. Kiedy Szerszeń i Magda wysiedli z wozu i ruszyli po schodach do komendy, Hubert pokazał Weronice nadpa­lone dokumenty. Przeleciała wzrokiem kilka pierwszych li­nijek i spojrzała na niego, nic nie rozumiejąc. Profiler z tru­dem tłumił wesołość.


Date: 2016-01-05; view: 530


<== previous page | next page ==>
Ekspertyza pierwsza 6 page | Ekspertyza pierwsza 8 page
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.013 sec.)