Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Maja – poniedziałek 2 page

- Poznam was - odparł zadowolony Szerszeń i złapał Werkę za łokieć. Po drodze huknął jej jeszcze do ucha: - On ma więcej rozumu w pięcie niż kto inny w głowie. A do tego jeszcze utalentowany didżej.

- Nie jestem głucha! - Weronika odruchowo zasłoniła ucho, chroniąc się przed kolejnym podobnym żartem pod­inspektora. Wtedy Szerszeń znów się pochylił i tym razem szepnął ostrzegawczo:

- Tylko ani słowa o tej szmirze, bo cię pożre zamiast śnia­dania. Nienawidzi tego filmu. A zwłaszcza jego zakończenia.

 

 

Meyer obserwował ją, odkąd się pojawiła. Widział, jak flirtuje z Szerszeniem, i jak stary wyga mięknie przy niej i po­zwala stroić z siebie żarty. Rzadki to był widok, więc przy­kuł uwagę profilera. Nie trzeba było głębokiej wiedzy psy­chologicznej, by dostrzec, że podinspektor ma do tej kobie­ty słabość. Kiedy zobaczył, że Szerszeń prowadzi ją w jego kierunku, na chwilę przerwał analizę miejsca zbrodni i śla­dów zachowania sprawcy. Poczuł się jak przebieraniec w tym wieczorowym garniturze i lakierkach.

- Czy to jest właśnie prokurator Rudy? - myślał go­rączkowo. Był trochę zaskoczony. Szerszeń uprzedził go, że prokurator dojedzie na miejsce zdarzenia trochę później, bo poranek obfitował w ujawnianie zwłok. Z niezrozumia­łych jednak powodów był przekonany, że jest nim mężczy­zna. A już na pewno nie spodziewał się, że będzie to ktoś tak ładny i perfekcyjnie zbudowany.

 

 

Szerszeń zerwał go po zaledwie kilku godzinach snu. Przyjaźnili się od lat. Odkąd pamięta, umawiali się na wspól­ny wypad na ryby. Wciąż jednak nie mogli zgrać się w cza­sie. Albo Hubert tropił jakiegoś seryjnego zabójcę czy de­sperata podkładającego bomby, albo Szerszeń miał owocny dyżur w swoim wydziale. Wczoraj Meyer był w Warszawie na premierze filmu sensacyjnego o rosyjskiej mafii, przy którym był konsultantem. Reżyser z ekipą nalegali, by zo­stał na bankiecie. Nudził się tam jednak jak mops i nie czuł zbyt pewnie. Dlatego już po dwudziestej był na gierkówce i pruł 140 na godzinę. GPS ostrzegał go przed stadem foto- radarów. Ale Meyer chciał jak najszybciej dotrzeć do swo­jego domu w Katowicach-Ligocie. Liczył, że przed północą znajdzie się w łóżku i choć raz wyśpi jak człowiek, bo na­stępnego dnia wyjątkowo miał wolne. W okolicy Siewierza usłyszał stukanie w lewym przednim kole. Zwolnił do 70., szukając jakiegoś miejsca do zaparkowania, gdzie mógłby sprawdzić oponę. Jechał tak kilka kilometrów, aż nagle roz­legł się huk, auto wypadło z drogi ekspresowej i prawym bokiem zatrzymało się na parkanie fabryki wafli. Tylko po­duszce powietrznej, zapiętym pasom i stosunkowo niedużej prędkości zawdzięczał życie. Kiedy wydostał się z wraku, zerknął na zmiażdżoną plątaninę blachy, która jeszcze nie­dawno była jego passatem, i nie mógł uwierzyć, że nic mu się nie stało. Obdzwaniał właśnie wszystkie służby, by za­wiadomić o wypadku, kiedy zatelefonował Szerszeń.



- Spisz, chłopie? - podinspektor spytał radośnie, jakby to był ranek, a nie grubo po 22.00. I nie czekając na odpo­wiedź, zaczął Meyerowi wyłuszczać swój genialny pomysł dotyczący sprawy internetowego pedofila, nad którą praco­wali z psychologiem niecałe dwa tygodnie temu.

- Siedzę tu sobie przy piwku i nagle, słuchaj, eureka. On je wyłapuje w sieci, ale wybiera tylko dziewczynki z oko­licy Będzina. Zorka z kadr tam mieszka. Jej córka chodzi do tej samej klasy co jedna z tych biednych ośmiolatek, więc podszyje się pod małolatę, nada temat, że jest uczennicą tej szkółki, i chwycimy go na gorącym... Cały budynek będzie otoczony. Nie będzie miał szans!

- Tak, Waldek, świetnie... Jutro pogadamy - próbował zbyć go Hubert i jednocześnie wydobyć z bagażnika trójkąt ostrzegawczy, który powinien ustawić za wrakiem passata.

- No przyznaj. Sam byś lepiej nie wymyślił - Szerszeń wydawał się lekko obrażony.

- Tak, świetnie to obmyśliłeś, przyznaję. Jutro wszystko omówimy. Pomogę ci. Ale teraz, wiesz... - psycholog zawiesił głos i starannie zasłoni! głośnik telefonu ręką, tak by nie prze­dostawały się przezeń odgłosy dobiegające z trasy szybkiego ruchu. - Jestem w takim biurze... Wiesz, w takim miejscu... Mam tu trochę słaby zasięg. Halo, halo... - Meyer wstydził się przyznać, że w idiotyczny sposób rozbił swój ukochany wóz.

W tym momencie obok niego przejechała ciężarówka, głośno trąbiąc klaksonem i całkowicie zagłuszając rozmowę.

- W biurze? W jakim biurze? - natychmiast zreflek­tował się podinspektor. - Co ty mi tu za farmazony napie- przasz. Ty myślisz, że ja głuchy jestem? Co ty, autostopem jedziesz, że ciężarówki słyszę?

- No... właściwie to jestem na ulicy... - jąkał się Meyer.

- Miałeś wypadek? Co ci się stało? Gadaj!

- Rozwaliłem się jak baba - skapitulował Hubert.

- Opona mi pękła. Już miesiąc temu mnie ostrzegali, że są na niej jakieś burchle i powinienem wymienić. Ale czasu nie było... Kurwa mać, żeby tak własne auto mnie zawiodło.

- Gdzie jesteś? - Szerszeń natychmiast spoważniał.

- Ile wypiłeś?

- No co ty, Waldek. Nie wsiadłbym za kółko, za kogo mnie masz - żachnął się Meyer.

- Słabość, ludzka rzecz. Lepiej powiedz prawdę.

- Jestem trzeźwy - powtórzył z naciskiem Meyer.

- Jak niemowlę.

- Dobra, kurwa. Gdzie jesteś?

- Pod Siewierzem.

Zerknął na parkan z napisem.

- Darex. Fabryka wafli - odczytał.

- Dobra, wiem. Siedź tam i czekaj. Ale to potrwa. Jestem po piwku, muszę zorganizować radiowóz - odrzekł Szerszeń i odłożył słuchawkę.

Godzinę później auto Meyera trafiło na policyjny parking w Siewierzu, a profiler do domu podinspektora, bo Szerszeń nie chciał słyszeć, że Hubert zamierza płacić za taksówkę do Ligoty czy nocować w komendzie. Oczywiście Meyer poską­pił na autocasco, więc będzie musiał wyłożyć trochę grosza na naprawę wozu, a raczej jego złomowanie. Szerszeń całą drogę suszył więc profilerowi głowę.

- Bęcwał jesteś, ot co - powtarzał.

- Wiem, stary. Odpuść już sobie.

- Nie strugaj mi tu bohatera! Zachowałeś się jak cipa!

- I tak miałem fart.

- I to jaki. Tylko passacika szkoda. Ale nic to. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Dobrze, że Zofijka poje­chała akurat do wód. Dopiero byś usłyszał lament.

Meyer tylko westchnął i cierpliwie wysłuchiwał filozo­fii podinspektora o stanie polskich dróg, jakości ogumienia, szczęściu i, rzecz jasna, sytuacji w polskiej policji. Szerszeń wreszcie znalazł słuchacza, który nie był w stanie uciec, i opowiedział Meyerowi kolejne dziesiątki dowcipów, któ­re zresztą profiler słyszał już wiele razy. Po przyjeździe do Katowic podinspektor wręczył Meyerowi drinka. - Odpręż się. Znasz to? Pesymista widzi ciemny tunel.

- Chyba nie... - uśmiechnął się Meyer i upił łyk pod­rzędnej whisky. Czul, jak alkohol rozgrzewa mu gardło. Im mniej miał alkoholu w szklance, tym bardziej śmieszyły go dowcipy Szerszenia.

- No to słuchaj - Waldek z impetem uderzył rękoma o uda. - Bo to o mnie i o tobie.

- Tak? - zaciekawił się profiler. - A ja to niby pesy­mista jestem?

- Zaraz się dowiesz! Coś ty taki w gorącej wodzie kąpa­ny - uciszył go Szerszeń. - Więc pesymista widzi ciemny tunel. Optymista widzi światełko w tunelu. Realista widzi światło pociągu. A maszynista?

Meyer zamyślił się. - Semafor?

- Trzech debili na torach widzi! - Szerszeń aż zatrząsł się ze śmiechu. Widząc jednak zmarszczone czoło psycho­loga i jego marsową minę, dodał: - Czyli ciebie, Hubercie. No i mnie. Ja też jestem z tobą na tych torach. Jak zawsze. No już, uśmiechnij się. Humor to najlepsze koło ratunkowe na oceanie życia.

- Zmęczony jestem - profilerowi nie drgnął nawet ką­cik ust. Przymknął oczy i przeciągnął się. Szerszeń usłyszał strzelanie kości.

- To jeszcze po jednym i do wyrka - zarządził.

- A ten trzeci? Kim jest ten trzeci debil? - zaintereso­wał się wreszcie Meyer.

- Czekaj, niech pomyślę - podinspektor udał, że się zastanawia. - Może wielki debil z czerwonym godłem za plecami. Nasz stary! Jakby wiedział, że jest na torach ra­zem z nami...

Tym razem Szerszeniowi naprawdę udało się rozśmieszyć psychologa. Akurat przełykał ostatni łyk whisky, kiedy wy­buchnął gromkim śmiechem, zakrztusił się i zaczął dusić. Szerszeń ze spokojem wstał z fotela i z impetem walnął go kilka razy w plecy.

- Co ty, fabryka wafli cię nie załatwiła, a chcesz mi tu wykorkować? Wstydu nie masz...

Meyer kasłał jeszcze chwilę, a podinspektor wciąż mó­wił, nie przerywając ani na chwilę:

- Co by zresztą Zośka powiedziała na widok trupa na nowiutkim dywanie. Cipa z ciebie jak nic, Meyer.

Zanim się położyli, było grubo po drugiej w nocy.

 

 

Dziś Hubert cieszył się, że skończyło się na kilku szkla­neczkach, w przeciwnym razie nie dalby rady przyczołgać się na miejsce zdarzenia, a co dopiero zbierać śladów i je analizo­wać. Wpół do ósmej obudził ich telefon z komendy. Szerszeń został wezwany na Stawową. Meyer nie miał wyjścia, wyszli z domu razem. Wtedy zaproponował swoją pomoc.

- Tylko rzucisz okiem i pójdziesz do swoich spraw - odrzekł z wdzięcznością podinspektor. I tak profiler zna­lazł się na miejscu zbrodni. Rzucanie okiem ciągnęło się już czwartą godzinę i psycholog ledwie trzyma! się na no­gach ze zmęczenia.

- Weronika Rudy - przedstawiła się prokuratorka.

- Miło w końcu pana poznać.

- Meyer - odrzekł. Ściągnął gumową rękawiczkę i po­czuł nazbyt silny uścisk jak na kobietę, choć dłoń pani prokurator była szczupła i praktycznie całkowicie mieściła się w jego dłoni.

- W ubiegłym roku omal nie dotarłam na pana wykła­dy - uśmiechnęła się.

- Wobec tego bardzo żałuję - odrzekł niskim głosem o ciepłej barwie.

- Mamy szczęście, że Hubert był akurat w okolicy. Niełatwo go zwerbować do sprawy - podinspektor Szerszeń natychmiast włączył się do rozmowy, pozwalając Hubertowi i prokuratorce na wzajemne oglądanie się. - Nasz kochany komendant trzyma go jak słowika w złotej klatce i nie chce nawet słyszeć o wycieczkach poza okręg Katowic. Wie, jaki jest skuteczny. Dzięki temu na Śląsku od lat wzrasta wy­krywalność, a szef tylko odbiera medale. Skonfundowany tymi komplementami Meyer odwrócił głowę do okna. Źle czuł się w roli gwiazdy.

- Możesz teraz zadać mu wszystkie swoje pytania, Werka. Liczę, że Hubert zbada naszą sprawę i dzięki jego profilowi szybko złapiemy klienta - dokończył przemówie­nie Szerszeń.

Meyer nerwowo drapał się po policzku. W domu Szerszenia zmienił zapoconą koszulę na czarne polo. Nie zdążył się już jednak ogolić. Na twarzy czuł szczecinę, która go swędziała. Nie wyglądał jednak niechlujnie. Należał do tego typu męż­czyzn, którym niewielki zarost jedynie przydaje uroku.

- Chyba mnie przeceniasz, Waldek. Jak wiesz, cudotwór­cą nie jestem. Zrobię jednak, co w mojej mocy - promienny uśmiech rozchmurzył jego twarz. Prokurator Rudy poczuła sympatię do tego mężczyzny. Kiedy jednak podniósł dłoń do swędzącej brody, zauważyła, że na serdecznym palcu nosi obrączkę z wygrawerowanymi tajemniczymi znakami.

- No i co pan tutaj znalazł, czego nie widzą zwykli po­licjanci? - zapytała nagle tonem oskarżyciela.

- Zobaczymy, muszę zebrać dane - szare tęczówki pro­filera pociemniały. Zarejestrował, że w mgnieniu oka zmieniło się jej nastawienie. Usztywniła się i przybrała wojow­niczą pozę. Nie rozumiał jednak przyczyny. - Muszę to wszystko poukładać i przeanalizować. Jak mówiłem, nie je­stem wróżką.

- Siadów jest dużo. Chyba są odciski i krew spraw­ców. Przy szybkim zatrzymaniu będzie materiał porów­nawczy i sprawca znajdzie się w areszcie w ciągu 48 godzin. Podinspektor Szerszeń jest najlepszym policjantem w tutej­szym wydziale zabójstw. Jestem gotowa wydać postanowienie o postawieniu zarzutów - wyrecytowała Weronika, jakby składała raport zwierzchnikom. Wtedy już obaj - Szerszeń i Meyer - spojrzeli na nią zdziwieni.

- Werka, dziecko, chyba trochę przedwcześnie - jęk­nął z politowaniem Szerszeń.

- Pani prokurator, ja nie wchodzę w paradę detekty­wom. Taką mam zasadę - zaczął cicho, lecz stanowczo Meyer. - Zbieram ślady behawioralne, czyli ślady zacho­wania. Analizuję hipotezy. Badam sposób ułożenia zwłok, sposób zadania ciosów, analizuję liczbę ran. Ale nie po to, by ustalić przyczynę zgonu. Nie jestem medykiem sądowym. Szukam motywów. 1 nie w rozumieniu prawnym, lecz psy­chologicznym. To jest o wiele bardziej skomplikowane niż dostosowanie paragrafu do sprawy.

- Sugeruje pan, że prokurator nie potrafi ocenić, jaki jest motyw zbrodni? - zapytała wyzywająco.

- Niczego nie sugeruję. Tłumaczę tylko, na czym pole­ga moja praca.

- Słyszałam o panu i znam to słowo. Profilowanie. Choć może to pana dziwi - najwyraźniej dążyła do kłótni.

- Daj spokój, Werka. Co cię ugryzło? - próbował za­łagodzić sytuację Szerszeń. Ona jednak nie odpuszczała. Nakręcała się w złości.

Meyer zrobił ruch, jakby chciał odejść. Skrzywił się i wpa­trywał w kobietę spode łba, co tylko jeszcze bardziej nakrę­cało ją do konfrontacji.

- Co więc pan może zrobić w tej sprawie, czego nie po­trafi podinspektor Szerszeń?

- O, teraz już przesadziłaś... - gwizdnął Szerszeń.

- Proszę pani - Meyer zrobił krok w przód i zbliżył się do niej. Świadomie przekroczył granicę intymności, by poczuła się zagrożona. Zbladła, i choć starała się tego nie zdradzić, z jej oczu wyczytał, że przez moment poczuła lęk. Uśmiechnął się, kiedy się cofnęła. Wtedy pochylił się w jej kierunku, jakby chciał ją zatrzymać w miejscu, i do­kończył: - Mogę pomóc określić, jakimi cechami jest ob­darzony sprawca, ile ma lat, jakie wykształcenie i wresz­cie - czy był sam, czy przyszedł z pomocnikiem. A może to była kobieta? To wymaga czasu i analizy całego materia­łu dowodowego. Pani wybaczy, ale teraz nie będę wysnu­wał żadnych wniosków. Tym bardziej pod presją tak mło­dej prokuratorki... - dodał, a Weronika Rudy z trudem przełknęła obelgę.

- Sprawa wydaje się dość prosta - odsunęła się na bez­pieczną odległość i dalej atakowała. - Klasyczna zbrodnia na tle rabunkowym.

- Małe garnuszki prędko kipią, Werka - wtrącił Szerszeń, ale prokuratorka go zignorowała.

- Widziałam rany ofiary, ten bałagan... -wypaliła, ale w tym samym momencie poczuła, jak mało warte są jej uwa­gi, i straciła pewność siebie.

- Wobec tego jaki jest, pani zdaniem, motyw? - zapy­tał Meyer. Miał ochotę wybuchnąć gromkim śmiechem, sły­sząc te chybione wnioski. Ale nie przestawał się w nią wpa­trywać z zaciśniętymi ustami. Zastanawiał się, gdzie koń­czyła prawo.

- Rabunkowy, już mówiłam.

- Tak? - uśmiechnął się ironicznie.

- Tak.

- Jest pani tego pewna? - zawiesił głos. Weronika mil­czała.

Szerszeń zaśmiał się. - Dobry jest, co? Prokuratorka spiorunowała go wzrokiem.

- Zabójcy chcieli, by tak właśnie pani myślała - podjął wątek Meyer. Chwycił ją pod ramię i zaprowadził do pokoju, w którym w dalszym ciągu znajdowały się zwłoki. Zdziwił się, że nie odskoczyła, usztywniła się tylko i pozwoliła za­prowadzić pod jeden z regałów.

- Upozorowali rabunek, by nas zmylić.

- Werka, dałaś się zwieść na lewe sanki, wstyd - Szer­szeń cieszył się jak dziecko.

- Motywem na pewno nie jest rabunek. Ponadto można sądzić, że to zbrodnia na zlecenie. Być może nagrana przez osobę bliską dla ofiary. Dlaczego tak uważam? Co pani wi­dzi?

Rudy zacisnęła usta i milczała. Szerszeń zaś z pobłażli­wym uśmiechem przysłuchiwał się ich potyczce słownej.

- Proszę się rozejrzeć. Co pani widzi? - powtórzył Meyer i obrócił się wokół własnej osi, wskazując ręką bała­gan w pomieszczeniu.

Werka wpatrywała się w porozrzucane przedmioty, wy­bebeszone łóżko, telewizor leżący na podłodze. W głowie miała pustkę.

- Wielki bajzel.

- Zgadza się - kiwnął głową Meyer i wskazał na szaf­ki w wielkiej bibliotece oraz regał obok okna w salonie.

- A tutaj?

Przedmioty pozostawały na swoich miejscach, jakby były poza zasięgiem rąk zabójców. Były równo poukładane, praw­dopodobnie nikt ich nie dotykał. Profiler założył rękawiczkę i wyciągnął kilka książek, materiałową teczkę pełną doku­mentów oraz szkatułkę z biżuterią. Ostrożnie zdjął ją z pół­ki i zdmuchnął kurz.

- Bałagan jest zaplanowany - stwierdził stanowczo Meyer. - Sprawcy nie wspinali się na górę, by gruntownie zbadać zawartość regałów powyżej ich wzrostu. Czy zabójcy rabunkowi nie zajrzeliby do czegoś takiego? - wskazał szkatułkę. Była pełna błyskotek.

Meyer wnikliwie przejrzał jej zawartość.

- Nie wiem, czy jest tu jakiś drogocenny drobiazg, ale czy sprawcy dokonujący zbrodni na tle ekonomicznym zo­stawiają coś takiego w stanie nienaruszonym? - powtórzył pytanie. Nie oczekiwał odpowiedzi. Był zły na prokurator- kę i nie zamierzał tego ukrywać. - To może też oznaczać, że nie działali po omacku, ale szukali czegoś konkretnego i kiedy to znaleźli, upozorowali bezład.

- To dlatego wytłukli całą porcelanę - powiedziała do siebie.

- Co? - fuknął pogardliwie Szerszeń, a Meyer uśmiech­nął się i pokiwał głową. - Otóż to. Między innymi... Szybko się pani uczy, pani Rudy. - Jej nazwisko wypowiedział z na­ciskiem.

- Dlaczego mówi pan o sprawcach, a nie o sprawcy? - odważyła się zapytać Weronika.

- Kluczem jest ofiara - odrzekł. - Dla profilera to książka, którą trzeba umieć czytać. Ale tak pokrótce: ten człowiek był bardzo wysoki i silny. Na razie nic nie wiem o jego osobowości, zwyczajach, trybie życia. Mogę wniosko­wać jedynie na podstawie fizycznych elementów układan­ki. Prościej mówiąc - na podstawie obrażeń. Mimo otyłości i swojego wieku nie był łatwym przeciwnikiem dla jednej, nawet tak samo silnej jak on osoby. Proszę obejrzeć zada­ne ciosy. Jak są rozległe, jak jest ich wiele. Sprawcy nie byli w stanie nad nim zapanować, bo walczył o życie jak lew, a w obliczu zagrożenia jego siła była stokroć większa niż w normalnych warunkach.

- Czyli było ich dwóch?

- Za wcześnie na tak precyzyjną odpowiedź. Moja hi­poteza jest taka, że było ich kilku. Może dwóch, a może i trzech. Może ktoś stał na czatach, może współpracował z nimi kierowca, który umożliwił im błyskawiczne zniknięcie z miejsca zdarzenia. No i jest jeszcze zleceniodaw­ca, którego tu nie było, ale mógł pomagać w zorganizowa­niu tej zbrodni.

- Skąd pan to wie? - zdziwiła się Weronika.

- Brak śladów włamania. Poza tym to Stawowa, cen­trum Katowic, jedna z najczęściej uczęszczanych ulic. Skrzyżowanie ulic pełnych sklepów i restauracji, obok dwo­rzec. Słowem wyjątkowo łatwe warunki do wykonania za­bójstwa i zniknięcia bez śladu.

Prokuratorka stała jak słup soli. Czuła się jak idiotka. Nie przypuszczała, że w miejscu zbrodni można znaleźć tyle ważnych tropów. Pomyślała, że w kilku sprawach, któ­re nie zakończyły się znalezieniem sprawcy, być może za­brakło profilera. Tak dobrego jak Meyer. Nie śmiała się wię­cej odzywać.

- To wszystko jednak tylko moje domysły, pierwsze spo­strzeżenia - Meyer ciągnął już łagodniej. - Muszę to do­głębnie sprawdzić i wszystko opiszę w ekspertyzie. Na szczę­ście Waldek, znaczy podinspektor Szerszeń, doskonale o tym wie. Wie także, że opinię dostanie ode mnie jak najszybciej, ale dopiero po zbadaniu całej sprawy, nie tylko analizy miej­sca zdarzenia. Muszę jeszcze porozmawiać ze wszystkimi bohaterami tej tragedii. Chyba naprawdę szkoda, że nie do­jechała pani na moje wykłady - dokończył.

Werka spojrzała na podinspektora Szerszenia, szukając u niego ratunku, ten jednak odwrócił głowę. Odrzuciła więc plan, by zakończyć rozmowę z Meyerem uszczypliwym kom­plementem, iż cieszy się, że polski profiler naprawdę istnieje, choć musi przyznać, że wyobrażała go sobie nieco inaczej. Sądziła, że ma wąsy, nadwagę i jest mniej przystojny niż fil­mowy bohater Sprawy Niny Frank. Zamierzała się oddalić, bo ciężko było jej przełknąć takie upokorzenie. Psycholog zrugał ją na oczach całej ekipy. Była przekonana, że ich rozmowie przysłuchiwali się wszyscy, włącznie z młodym aspirantem, który pilnował czerwono-białej taśmy, by nikt niepowołany nie wszedł do pomieszczenia. Meyer jednak uśmiechnął się do niej i dodał pojednawczo:

- A jeśli chodzi o twarde dowody, pani prokurator, zna­lazłem to - odstawił na komodę ramkę ze zdjęciem synka lekarki, którą podczas rozmowy trzymał w ręku, po czym podszedł do biurka. Lewą ręką, wciąż w lateksowej rękawicz­ce, delikatnie i powoli, jakby rozbrajał bombę zegarową, wy­sunął półkę, na której powinna stać klawiatura komputera. Była pusta. Leżał tam tylko pęk kluczy na sporym kółku. Z gąszczu metalu wyraźnie wyróżniały się dwa: jeden solid­ny, stary, z kutym wykończeniem i skomplikowanymi ząb­kami oraz drugi, do auta z firmowym logo Saab i egzotycz­nym breloczkiem ze skóry.

- Ten większy prawdopodobnie pasuje do tego zamka - Meyer wskazał na ściankę, za którą były drzwi wejściowe do lokalu. - A ten do samochodu może należeć do denata.

- To wykaże ekspertyza. Co z tymi kluczami? Nie ro­zumiem - Weronika wydęła usta z dezaprobatą.

- Jeśli faktycznie należały do ofiary, jak zakładam, to oznaczałoby, że sam otworzył sobie drzwi. Może czekał na gospodynię. Nie było śladów włamania. Domofon jest w nienaruszonym stanie. W tym zestawie musi więc być też klucz do drzwi wejściowych do kamienicy. To dlatego sąsiadka nic nie zauważyła. Nie dlatego, że akurat ogląda­ła serial. Denat musiał mieć klucze, by tu wejść albo... - profiler zawiesił głos. Wszyscy zamilkli, czekając na dal­szy ciąg wywodu.

- Znał zabójcę - Rudy i Meyer powiedzieli jednocze­śnie.

- Lub zabójczynię - wtrącił Szerszeń.

- Słusznie - kiwnął głową Hubert. - I dlatego wpuścił ją do tego mieszkania, bo nie spodziewał się napaści. Ślady na miejscu zbrodni wskazują zresztą, że został zaatakowa­ny z zaskoczenia. A po zabójstwie drzwi zostały zamknięte. Rano policjanci musieli je wyważyć, by dostać się do środka, kiedy Michał Douglas zgłosił na komendę zaginięcie żony. Z całą pewnością musiał istnieć dodatkowy komplet - za­kończył swój wywód i podniósł do góry pęk kluczy z bre­lokiem. - Prawdopodobnie posiadał go zabójca i to dzięki niemu dostał się do środka.


Date: 2016-01-05; view: 664


<== previous page | next page ==>
Maja – poniedziałek 1 page | Maja – poniedziałek 3 page
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.012 sec.)