Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






ROZDZIAŁ CZWARTY 15 page

– Są jakieś nowe tropy w sprawie Brzostka?

– Nie, nie ma – Krzycki zbył pytanie. – Po prostu skojarzyłem z Grobianami.

Pod kontenery za oknem zajechał kolejny samochód. Terenówka, z której elegancka blondynka bez wahania wyrzuciła do śmieci dwa czarne foliowe wory i, nie oglądając się, odjechała. Gruba kobieta w otwartych drzwiach na zapleczu marketu wykrzykiwała coś za nią, wycierając dłonie w brudnobiały fartuch. Potem energicznie zatrzasnęła drzwi.

Listwan odwrócił się od okna i wychylony przez biurko w stronę Krzyckiego powiedział:

– Nie chcę być niegrzeczny, w końcu jesteś wyższy rangą i przychodzisz z nadrzędnej jednostki. Z tego jednak, co mi wczoraj mówił twój kolega Bąbel, zostałeś na razie odsunięty od śledztw i zajmujesz się współpracą z mediami. Przy okazji, gdzie masz dziennikarkę?

Krzycki kiwnął głową w stronę drzwi.

– Właśnie. Fajnie było cię spotkać po latach i zamienić kilka słów ze starym kumplem. Ja tu jednak mam swoją robotę, a ty masz swoją tam. – Przechylił się jeszcze bardziej. – Andrzej, niczego tu nie znajdziesz, poza tym, co i tak widać gołym okiem. Jeśli mogę ci coś radzić – mówiąc to, wydłużył odpowiednio spojrzenie – nie wchodź zbyt głęboko w Grobiany. Udaje mi się utrzymać jaki taki porządek i niech tak zostanie.

Odsunął się na swoje miejsce, wepchnął jakieś kartki do papierowej teczki i schował ją do szuflady. Potem podniósł wzrok na Krzyckiego i wzruszył ramionami, sugerując, że tak to już po prostu jest.

Andrzej wstał i ruszył w kierunku drzwi. W połowie drogi się odwrócił.

– Dwa lata temu pod Grobianami został zamordowany miejscowy biznesmen. Pchnięto go nożem w serce, wcześniej przywiązując sznurami do drewnianej belki. Sprawcy nie znaleziono. Jego interes przejął Mroczek, człowiek, który po uszy siedzi w produkcji i hurtowym handlu narkotykami. Jego szwagier z kolegą zostali kilka dni temu zamordowani w dziwnych okolicznościach, jednego z nich również pchnięto nożem w serce. Sam Mroczek zniknął bez śladu. Wczoraj w lesie pod Grobianami znaleziono dwa ciała, jedno zgwałcone i uduszone, drugie z raną kłutą serca. Rzeczywiście udaje ci się utrzymać jaki taki porządek. Jeśli mogę ci coś poradzić, Listwan, rozejrzyj się uważniej po swoim terenie. Wejdź trochę głębiej w Grobiany.

Starszy aspirant Marek Listwan już otwierał usta, ale Krzycki mu przerwał:



– Gdzie tu jest knajpa?

 

– Ulżyło? – Trochę ochłonęła i wróciła do pierwotnych planów strategicznych. Zignorowała niebezpieczne pytanie o przeglądaniu piersi w lusterku i zmierzyła go badawczym spojrzeniem, czując przyjemne ciepełko satysfakcji rozlewające się po całym ciele. Zmieszał się. To dobrze. Niech sobie nie myśli, że mu tak łatwo pójdzie. Mnie także na coś stać. Powoli odzyskiwała równowagę. Krakowski komisarz widocznie walczył ze sobą, żeby coś sensownego odpowiedzieć. W końcu zrezygnował i bez słowa uruchomił silnik.

Ruszyli ku głównej drodze, mijając niewielki budynek banku i pocztę. Do miejscowej pijalni alkoholu, zwanej szumnie restauracją „Pod Wesołym Wieprzem”, zjeżdżało się spory kawałek w dół, mijając kościół i piekarnię, gdzie na uklepanym placu gołej ziemi mieścił się niewielki parking połączony z przysklepowym ogródkiem, ustawionym dla klientów piekarni z cukierenką. Gdy zbliżali się do placu, Iza dostrzegła znajomą parę miejscowych wielbicieli nirwany z chłopcem w tle. Szli niepewnie, co chwilę się zatrzymując i wymieniając między sobą jakieś zawiłe, trudne dla nich do wyartykułowania kwestie, intensywnie przy tym machając rękami. Mężczyzna czegoś się natarczywie domagał, kobieta odpowiadała zaczepnie i odwracała się do niego plecami. Chłopiec jak zwykle trzymał dystans kilku metrów. Dokładnie w momencie, gdy Andrzej z Izą przejeżdżali obok, mężczyzna zamachnął się i na odlew uderzył kobietę w twarz. Upadła, wyrzucając w górę siatkę z zakupami, z której wyleciała główka kapusty, pół chleba i jakieś torebki zupek w proszku. Chłopiec natychmiast przyskoczył do matki i chwycił za rękę, chcąc ją postawić na nogi. Honorowy małżonek i dzielny tatuś najwyraźniej nie dokończył dzieła, ponieważ zbierał się jeszcze do wymierzenia kopniaka. Krzycki musiał kątem oka dostrzec całe zajście i zanim Iza zdążyła cokolwiek powiedzieć, gwałtownie zahamował, zjechał na pobocze i wyskoczył. Podbiegł do mężczyzny i szarpnął za klapy wytartej marynarki. Tamten wyglądał na zdezorientowanego, co w połączeniu z zamroczeniem alkoholowym spowodowało, że zesztywniał i wielkimi zaczerwienionymi oczyma patrzył z wyraźnym lękiem na wyższego od siebie faceta o szerokich barach. Komisarz coś wołał, czego Iza zza zamkniętej szyby nie mogła dosłyszeć. Chciała wysiąść, ale Krzycki tak zaparkował, że gdyby otworzyła drzwi, wpadłaby do rowu melioracyjnego. Opuściła szybę w oknie, ale wtedy już było po wszystkim. Komisarz odepchnął pijaka, pomógł kobiecie wstać, pozbierał zakupy do rozerwanej siatki i oddał chłopcu. W stronę pijaka zrobił dwa ostrzegawcze kroki, ale tamten już pojął i zaczął się taktycznie oddalać. Chłopiec patrzył na niego smutnym, obojętnym wzrokiem. Stwierdziwszy, że mężczyzna odszedł na bezpieczną odległość, Krzycki wrócił do samochodu. Usiadł za kierownicą, odsapnął głęboko i ruszyli dalej. Iza przez tylną szybę patrzyła przez chwilę za siebie, ale nic więcej już się nie działo.

– Co mu pan powiedział?

– Zaproponowałem, żeby mnie uderzył – padła zwięzła odpowiedź.

– Miał pan ochotę naprawdę mu przywalić – bardziej stwierdziła niż zapytała Iza.

– Tak. Ale nie przy chłopcu. To z pewnością jego ojciec.

– A także jego matka. Kiedy ktoś bije matkę, nawet ojciec, dziecko zaczyna się bać. Traci poczucie bezpieczeństwa. Karząc prześladowcę matki, przywracamy dziecku poczucie sprawiedliwości świata – wydeklamowała z dumą, że może błysnąć.

– Dziękuję. To bardzo pouczające. Następnym razem przywalę bez wahania. Małemu też palnę w ucho. Na wszelki wypadek. Żeby w przyszłości nie brał przykładu z tatusia i nie bił mamusi.

– Nic pan nie rozumie. Mówię poważnie. Broniąc matki, bardziej mu pan pomaga niż oszczędzając nachlanego tatusia, który zabiera się do kopania jej.

– Przecież jej broniłem – warknął Krzycki i nacisnął hamulec, bo właśnie dojechali na miejsce.

Znajdowali się na sporym placu, który równie dobrze mógł pełnić funkcję parkingu, bazaru i tanecznej estrady na festyny. Zwieńczony był w głębi szerokim, płaskim i brzydkim budynkiem z oknami oprawnymi w żelazne ramy. W okolicy nie było nikogo i komisarz pewnym krokiem udał się do wejścia. Tym razem drzwi Izy nic nie blokowało, bez pytania wysiadła więc i ruszyła za Krzyckim. Nad wejściem do restauracji tkwił wielki świński łeb wyrzeźbiony z jednego kawałka pnia, a nad nim zwisała na łańcuchu wycięta w łuk deska z wypalonym napisem POD WESOŁYM WIEPRZEM. Gdy weszli do środka, od progu uderzył ich kwaśny odór starego piwa, dymu papierosowego i środków czyszczących z toalety. Dwa szerokie okna od ulicy były zaciągnięte gęstą pożółkłą firanką, przez co w lokalu panował półmrok charakterystyczny dla miejsc podejrzanych i dwuznacznych. Było przedpołudnie, dlatego cała klientela tego zaledwie przed chwilą otwartego przybytku składała się z trzech ponurych piwoszów, a każdy z nich mógł z powodzeniem odgrywać rolę brata bliźniaka spotkanego przed chwilą damskiego boksera. Za kontuarem, którego zielone nakrycie dawno już zapomniało czasy swojej względnej czystości, na wysokim taborecie siedział smutny młodzieniec z pryszczami. W lustrze za jego plecami odbijało się zwisające z góry szkło oraz twarze tych, którzy przychodzili z zamówieniem. Na widok wchodzącej pary nieznacznie się wyprostował i usiłował wywołać na swojej twarzy grzeczny uśmiech. Podczas gdy Iza odruchowo poprawiała w odbiciu fryzurę, Krzycki zamówił dwie kawy. Barman usłużnie włączył ekspres.

– Z mleczkiem?

Krzycki skinął głową.

– Kawka będzie za momencik – powiedział młodzieniec z serialową elegancją i równie serialowym gestem poprosił o zajęcie miejsc. Usiedli przy małym stoliku pod oknem, z dala od tamtej trójki.

– Ciągle to samo: „kawka z mleczkiem i z kożuszkiem”, „za momencik”, a u fryzjera „grzyweczka z przedziałeczkiem”. Czy wy kiedyś dorośniecie?

– Obawiam się, że nie. Za to nie mamy dorosłego sejmu z dorosłymi posłami i jeszcze bardziej dorosłych gmachów telewizyjnych.

Zaśmiała się głośno.

– Okej, punkt dla pana. Nie dorastajcie.

Usiadła tyłem do sali, ponieważ Krzycki to właśnie krzesło jej odsunął, sam zaś zajął miejsce naprzeciw niej, mając przed sobą całe pomieszczenie. Teraz powoli lustrował je wzrokiem.

Iza Karwacka miała mało czasu, a Krzycki niezbyt zwracał na nią uwagę pochłonięty swoim śledztwem, postanowiła więc nie dać tak łatwo za wygraną.

– Co my tutaj właściwie robimy, panie oficerze śledczy? Czyżby morderca ukrywał się pod jednym z tych poplamionych buraczkami obrusów?

Ponieważ Krzycki nie reagował, ciągnęła dalej.

– Hej, ma pan przy sobie strzelbę, żeby go zastrzelić? Dopiero co z trudem poradził pan sobie z półprzytomnym pijakiem, to jak pan chce bez strzelby pokonać seryjnego mordercę?

Specjalnie wymówiła „szczelbę”, żeby go jeszcze bardziej podrażnić. Nie chciała się droczyć, chciała powalczyć naprawdę. I wygrać. Czuła, że losy tego pojedynku rozstrzygną się jeszcze dziś, dlatego nieustępliwie nacierała. Naprawdę miała mało czasu – musiała szybko uprzątnąć i przygotować sobie teren do działania na najbliższe dni. Niewiele osiągnie, jeżdżąc potulnie z komisarzem, który załatwia własne sprawy. Umowa umową, ale ona musi w całym tym bajzlu zadbać też o własne interesy.

Krzycki dopiero po chwili przesunął wzrok z sali na dziennikarkę. Jak ona ma na imię?

– Mam prośbę. Czy moglibyśmy posiedzieć kilka minut w milczeniu?

– Nie. Chcę wiedzieć, co tutaj robimy.

Krzycki westchnął.

– Nic takiego. Po prostu chciałbym przez chwilę przyjrzeć się ludziom. I posłuchać, o czym mówią.

Iza skrzywiła się teatralnie i wyjęła z torebki papierosy.

– Mogę notować? – bąknęła z przekąsem, ale odwróciła głowę do okna na znak, że wyraża zgodę i nie oczekuje od niego odpowiedzi.

Istotnie zapadło milczenie. Krzycki spoglądał ponad jej głową na drugi koniec restauracji, skąd dochodziły ściszone pomruki ochrypłych gardeł. Iza zapaliła papierosa, po czym zerknęła przez ramię za siebie. Tamci trzej także spoglądali na nich i półgłosem komentowali między sobą pierwsze rezultaty obserwacji. Z min należało wnioskować, że nie są zbyt przychylnie nastawieni do siedzącej pod oknem pary, z czasem ich uwagi stawały się coraz głośniejsze i bardziej rechotliwe. Alkohol pobudził im na nowo krążenie krwi, a wraz z nim poprawiał się metabolizm i narastał życiowy wigor. Do uszu Izy zaczęły dolatywać pojedyncze słowa w rodzaju „dupa” albo „jebanko” i raczej nie miała wątpliwości, że dotyczą ich dwojga. Bynajmniej nie budziło to w niej większych obaw, potrafiła znakomicie radzić sobie w podobnych sytuacjach. Obecność komisarza również stanowiła dodatkowy czynnik zabezpieczający. Jeśli czegoś się zaczęła obawiać, to raczej tego, że Krzycki nie wytrzyma i znów podejmie jakąś szlachetną interwencję, która tym razem zakończy się większą bijatyką i ich misternie uknuty zaledwie dziś rano plan runie z łoskotem. Poza tym zupełnie nie rozumiała celu ich wizyty tutaj.

Krzycki, jakby odpowiadając na jej wątpliwości, wstał od stolika i ruszył do rozochoconej trójki autochtonów. Czapkę zostawił na krześle, na jego potylicy nadal widniał spory opatrunek, nadając mu wygląd częstego bywalca podobnych miejsc. Z początku trochę ich zaskoczył, umilkli więc niepewni i obserwowali zbliżającą się energicznym krokiem sylwetkę. Własna reakcja musiała ich jednak trochę speszyć. Zaczęli gadać między sobą i się podśmiechiwać, aby dodać sobie animuszu. Iza, chcąc mieć lepszy widok, obróciła się z całym krzesłem i zaciekawiona śledziła, co będzie dalej. Liczyła również, że coś jej się rozjaśni w nieodgadnionych zachowaniach komisarza.

Niewiele się jednak wyjaśniło. Z tej odległości nie słyszała, o czym rozmawiali, mogła tylko wnioskować co nieco z gestów i min. Krzycki usiadł na wolnym krześle i pochylony nad buraczkowym obrusem spokojnie o coś pytał. Spośród interlokutorów pierwszy odezwał się największy, potężny grubas z wąsem wielkości podwórzowej miotły i w za małym kaszkiecie na głowie. Warknął coś pod nosem i potoczył wzrokiem po pozostałych, jakby sprawdzając skuteczność własnych słów. Ci skrzywili się w oślizłych uśmiechach i potaknęli głowami. Poczuli pewność i przewagę. Konfrontacja odbywała się na ich terenie, z przewagą fizyczną i doskonałą znajomością otoczenia oraz przy akompaniamencie alkoholowej adrenaliny. Wąsaty grubas znowu warknął, jego kompani po raz kolejny przytaknęli głowami i zarechotali między sobą. Z perspektywy Izy wyglądało to na początek awantury i poczuła narastającą któryś raz już dzisiaj irytację na Krzyckiego. Ten jednak nadal siedział spokojnie między typkami i z jakiegoś powodu zagadywał dalej. Barman wycierał ścierką kieliszki i śledził sytuację trochę niepewnym spojrzeniem.

W pewnym momencie Krzycki podniósł się, przysunął swoje krzesło do grubasa, z tylnej kieszeni spodni wyjął jakiś kartonik i położył przed tamtym. Jednocześnie pochylił się nieznacznie, jakby poprawiał ręką but, i szepnął mu coś do ucha, posyłając pozostałym przepraszający uśmieszek. Grubas szarpnął się krótko, wyprostował kark i zesztywniał w nienaturalnej pozycji, czerwony na twarzy, co z daleka sprawiało wrażenie, jakby siedział na sedesie z wielką potrzebą. Nawet posapywał przy tym podobnie, o czym Iza wnioskowała z regularnie wydymających się wąsów. Odpowiadał pośpiesznie na krótkie pytania Krzyckiego, który postukiwał palcem w kartonik i wskazywał kciukiem za siebie w stronę wsi. Kompani grubasa po krótkiej próbie zerwania się z miejsc także znieruchomieli z rozdziawionymi gębami, usiłując nakłonić swoje umysły do pojęcia tego, czego właśnie są świadkami. Krzycki, wciąż pochylony, powiedział coś do nich z przepraszającym uśmiechem i powrócił do indagowania wąsatego. U Izy irytacja przeszła w zaciekawienie. Zapomniała o pretensjach i zaintrygowana czekała na dalszy rozwój wydarzeń. Krzycki swobodnie pytał, wąsaty z trudem odpowiadał, a jego kolesie gapili się tępo na nich obu. Barman, który podobnie jak Iza obserwował całą scenę z rosnącym zainteresowaniem, w pewnym momencie uśmiechnął się do niej i wzruszył ramionami. Odwzajemniła mu się tym samym i nadal śledzili rozwój wydarzeń. Po jednym z pytań wąsaty zerknął niepewnie na Krzyckiego, następnie na dwóch kumpli, ci zaś wymienili między sobą jakieś krótkie uwagi i starszy z nich udzielił odpowiedzi, wymachując przy tym ręką w nieokreślonym kierunku. Coś tłumaczył skwapliwie, a z jego bełkotliwych wykrzykników doleciały do Izy słowa „pod lasem”, „ostatni dom” i „niedojda”. Drugi, młodszy, próbował coś dopowiedzieć, ale wyrazy uwięzły mu gdzieś między krtanią a językiem i nie mogły się wydostać, pokiwał więc tylko smętnie głową i zamilkł. Krzycki schował kartonik, skinął całej trójce głową w geście podziękowania i rzucił na stół papierek wyglądający na banknot, po czym wrócił do Izy.

– Jak kawa? – Sprawiał wrażenie zadowolonego.

– Dziękuję, kiepska. Jak wywiad środowiskowy?

– Dziękuję, kiepski. W takim razie chodźmy.

Wyszli przed lokal. Iza z przyjemnością wciągnęła świeże powietrze. Natychmiast jednak się skrzywiła, prychając i marszcząc nos.

– Co tutaj tak śmierdzi?

Krzycki uśmiechnął się z satysfakcją.

– Witamy na balu „Pod Wesołym Wieprzem”. A raczej pod wesołą świniarnią. Właśnie jedziemy odwiedzić całe tabuny roześmianych prosiaków o skłonnościach do używek.

Pospiesznie wsiadła do samochodu i wyjęła chusteczkę do nosa.

– Podziwiam talenty integracyjne. Od czego on się zrobił taki czerwony?

– Ten z wąsami? – Krzycki wzruszył ramionami. – Stary filmowy greps: nóż na genitaliach.

– Nóż? – Skrzywiła się z niesmakiem. – Nie wiedziałam, że oficerowie policji chodzą z nożami.

Krzycki spoważniał i z obrażoną miną uruchomił silnik.

– Niewyleczony nawyk z młodości – mruknął. – Zanim zostałem policjantem, byłem bandytą.

Nie wiedziała, czy mówi poważnie, czy sobie z niej jaja robi. Chyba to drugie. Znowu jej się wymykał.

Wyjechali na główną ulicę i przecięli zakopiankę nowym wiaduktem, kierując się na wschód. Po prawej stronie ciągnęły się pasma mlecznych Beskidów, po lewej zaś, za pofałdowaniami Gaju i Libertowa, rozpościerał się panoramiczny widok na Kraków. Nad olbrzymimi połaciami białych osiedli i zielonych pasów zieleni wznosiły się wieże kościołów, w tym zaostrzona jak skalpel dzwonnica sanktuarium w Łagiewnikach, potężna bryła Wawelu, a w oddali kominy elektrociepłowni, z których snuł się popielaty dym. Arterią komunikacyjną ciągnęły do miasta kolumny samochodów, to znikając, to wyłaniając się zza kolejnych pagórków. Górą podchodził do lądowania wielki samolot pasażerski. Cały obraz zasnuwała delikatna wrześniowa mgiełka. Witajcie w najpiękniejszym z miast, dziś w wersji soft. Iza nie mogła się napatrzeć na ten urokliwy pejzaż, w który natychmiast zaczęły się wplatać dawne wspomnienia. Melancholia babiego lata nieuchronnie poprowadziła ją prostą ścieżką ku przeszłości, z której wyłoniły się ciemne postaci o trochę niewyraźnych rysach, jakby rozmazanych przez wrześniową mgłę. Potrzebowała chwili namysłu, żeby przypomnieć sobie nazwisko przyjaciółki z podgórskiego pokoju, której później, po skończeniu studiów, więcej nie widziała i do teraz nie miała pojęcia, co się z nią dzieje. Wrzesień na studiach wiązał się z poszukiwaniem lokum na następny rok akademicki – zawsze zwlekała z tym do końca, po czym na wariata zaczepiała wszystkich wokół, pytając, czy może wiedzą o czymś fajnym. W tamtej epoce mieszkań było niewiele – głównie pokoje w mieszkaniach starszych krakowskich paniuś, przeważnie trochę stukniętych, czasem bezczelnych, które z wynajmu czyniły sposób na zdobycie taniej siły roboczej, potrzebnej do noszenia węgla z piwnicy, wyrzucania śmieci, robienia zakupów i podobnych zajęć, na które same nie miały siły ani ochoty. Młodzież z prowincji szła na taki układ z braku innych możliwości. Socjalistyczna współpraca i świadczenie usług wzajemnych na linii „miasto – wieś”.

Magda Mielcarz. Tak się nazywała ta dziewczyna. Iza jak zwykle pod koniec września wpadła do Krakowa jak po ogień, prosto z jakiegoś kolejnego wypadu w góry, i trafiła w instytucie na Magdę, która szukała współmieszkanki do dużego pokoju z osobnym wejściem z klatki schodowej. Lokum było wyposażone w szafę i dwa łóżka oraz metalowy zlew, miało toaletę na korytarzu, a sympatyczna gospodyni dodatkowo pozwalała korzystać z łazienki i wanny. Obskurny pokój dziś budziłby w niej obrzydzenie, ale wtedy nie przejmowały się tym wcale – takie standardy panowały w całym starym Krakowie.

Twarze sprzed lat się rozmazały. Pływały w jej pamięci jak zatopione ciała ofiar jakiejś wielkiej katastrofy morskiej i zamiast pełnych rysów, wskakiwały Izie oderwane szczegóły: czubek nosa, pieprzyk na małżowinie usznej, kraciasta koszula z podwiniętymi rękawami. Największy kłopot był z oczami – pozostawał kolor, ale zanikał blask. Jakby w pamięci przechowywała się jedynie martwa materia, pozbawiona przytomności, wyrazu, życia.

Patrzyła na Kraków, mając przed sobą profil siedzącego obok komisarza. Poważny i zamyślony nad czymś, prowadził w skupieniu, ze wzrokiem utkwionym przed sobą. Dla zabawy dorobiła mu w wyobraźni okulary, trochę ściągnęła brodę w dół, wyostrzyła profil nosa. Nawet trochę podobny. Mógłby się jeszcze uśmiechnąć.

– Nad czym pan rozmyśla?

– Nad technikami szamańskimi.

Parsknęła śmiechem. Krzycki nieznacznie się uśmiechnął. A jednak.

– Czary również należą do arsenału policyjnych metod?

– U mnie tak. Kiedy rozum zawodzi, warto czasem posłuchać innych głosów.

Spoważniała i zerknęła na Krzyckiego z nowym zaciekawieniem.

– Proszę, proszę. Pan komisarz musi mi o tym opowiedzieć. To z pewnością zainteresuje czytelników. Zaczarować przestępcę – taki tytuł może być?

Zjechali z grzbietu w dolinę i otoczył ich chłód zacienionej alei, gęsto wysadzanej wysokimi topolami. Wraz z opadaniem drogi w dół robiło się coraz ciemniej, aż dojechali do szerokiej żelaznej bramy, wypełnionej zardzewiałą siatką i zakończonej betonowymi słupami, ale nie skręcili w nią, tylko pojechali dalej i Krzycki zatrzymał samochód na małym polnym zakręcie, już za ogrodzeniem obejścia.

– Jesteśmy na miejscu. Wiatr wieje od wschodu, tutaj będzie mniej śmierdziało.

Po raz kolejny popatrzyła na Krzyckiego z zainteresowaniem. Jej dziadek też zawsze wiedział, z której strony wieje wiatr i gdzie za chmurami jest słońce. Mówił, że to pomaga mu żyć. Każdy dzień rozpoczynał od wyjścia na podwórko, żeby obejrzeć niebo i powąchać powietrze. Jakby ustalał podstawowe współrzędne do dalszego działania. Ogromnie jej to w dzieciństwie imponowało i uchodziło za szczególnie ważną wiedzę, jaką dysponują tylko najważniejsi, wybrani dorośli, w tym oczywiście na pierwszym miejscu dziadek. Skrzywiła się na nagły koncept: Krzycki wie, skąd wieje wiatr.

Wysiadali ostrożnie. Iza delikatnie domknęła drzwi samochodu i dopchnęła kolanem, żeby nie robić zbędnego hałasu. W pierwszym odruchu chciała zapytać komisarza, czy tym razem może pójść, ale szybko zganiła siebie za tę słabość i bez pytania ruszyła za nim. Nie protestował.

Weszli na teren chlewni przez małą furtkę umieszczoną w rogu ogrodzenia, służącą zapewne dawniej za wyjście na skróty dla miejscowych pracowników. Długo nie była używana i zarosła trawą, Krzycki więc trochę się z nią szarpał, zanim ze zgrzytem ustąpiła. Plac pośrodku zabudowań sprawiał wrażenie opustoszałego, nie licząc kilku przyczep traktorowych ustawionych między stajniami. Zwierzęta pochrząkiwały i sporadycznie kwiczały na siebie w niewątpliwie ważnych sprawach, nigdzie jednak nie było widać obsługi tego przybytku. Zerkając na feralny budynek naprzeciw, Krzycki od razu poczuł ból w potylicy. O ile zdołał się zorientować, to właśnie gdzieś tam, na piętrze, mieściły się pokoje gościnne dla ukraińskich pracowników. Skoro mieszkają w swoim miejscu pracy, to powinni tu być, przynajmniej niektórzy.


Date: 2016-01-05; view: 1043


<== previous page | next page ==>
ROZDZIAŁ CZWARTY 14 page | ROZDZIAŁ CZWARTY 16 page
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.013 sec.)