Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






ROZDZIAŁ CZWARTY 14 page

– Halo, jest pan tam?

– Przepraszam, zamyśliłem się. – Dopił szybko kawę. – Znakomicie. Pojedzie pani ze mną do Grobian.

– Dokąd? – Potrząsnęła głową tak, jak to czasem robią członkowie jury w Mam talent.

– To miejscowość, gdzie wczoraj doszło do podwójnego morderstwa. Pewnie pani słyszała?

– Wiem. Pytam o co innego. Rozumiem, że pan nie ma czasu, ja również mam go niewiele, ale może należałoby najpierw...

– Jedziemy! – Krzycki zignorował jej obiekcje i zerwał się z krzesła. Ledwie się powstrzymał, żeby nie wybiec pierwszy, złapał uchwyt i odchylił drzwi z ponaglającym spojrzeniem. Tak bardzo ucieszył się z nieoczekiwanej możliwości, że postanowił natychmiast przystąpić do jej realizacji. Kobieta wstała powoli i kiwnęła głową w kierunku pana Adasia, który skłonił się uprzejmie i wzruszył z uśmiechem ramionami, jakby chciał powiedzieć, że z tym facetem to tak zawsze. Gdy dochodzili do recepcji, Krzycki zwolnił krok, nadając swoim ruchom wymuszoną swobodę, aby zaznaczyć, że nie robi niczego ciekawego.

– Połącz mnie, skarbie, z komisariatem w Grobianach.

Ewa zrobiła pytająco-strofująco-wybaczającą minę i połączyła. Listwan był na miejscu.

 

Wsiadała do służbowego samochodu komisarza z pewnym ociąganiem, chcąc dać mu do zrozumienia, że nie odpowiada jej takie instrumentalne traktowanie. Jednym z jej zawodowych odruchów było przejmowanie od początku inicjatywy i podporządkowywanie sobie rozmówców. Tym razem również się jej to wstępnie udało, ale komisarz coraz wyraźniej wymykał się spod kontroli. Narzucał swoje tempo. Odnosiła wrażenie, że niemal została porwana. Trzeba z tym coś zrobić.

– Zawsze pan tak traktuje dziennikarki?

Mężczyzna za kierownicą uśmiechnął się ze źle zagraną nonszalancją.

– W moim życiu nie było ich dotychczas zbyt dużo.

– To znaczy ile?

Jechali przez dobrze jej znane Podgórze, gdzie na studiach przez pewien czas wynajmowała z koleżanką mieszkanie. Szukała teraz wzrokiem znajomych sklepów, w których kiedyś lubiła robić zakupy, większość z nich już jednak nie istniała. Do dziś z sentymentem zakładała spódnicę kupioną kilkanaście lat temu w butiku przy Kalwaryjskiej albo nosiła torebkę z czerwonej skóry, wygrzebaną spośród setki innych w małej galanterii na Rynku Podgórskim. Miała również swoje ulubione sklepy spożywcze, ale tych też już nie było. Nawet zakład fryzjerski na rogu zniknął. Na ich miejscu działały banki lub agencje ubezpieczeniowe, czasem salony sieci komórkowych. Ogólnie rzecz biorąc, firmy handlujące niczym. Zamyśliła się nad sensem tej zamiany i zapomniała o postawionym pytaniu, na które nie doczekała się odpowiedzi, nagle więc drgnęła.



– A jak je traktuję?

Aha, chodzi o dziennikarki.

– Najpierw zbywa mnie pan niechętnymi półsłówkami, później wychodzi w trakcie rozmowy i obiecuje wrócić, po czym nie wraca, w końcu zaprasza na kawę, której nie pozwala dopić, i porywa do samochodu, wywożąc gdzieś na wieś. Czy to regulaminowy standard?

Chyba zadziałało, lekko się spłoszył.

– Przepraszam. Od wczoraj jestem trochę... wytrącony z równowagi.

– Można wiedzieć, z jakiego powodu? Chyba nie tym, że został pan odsunięty od śledztwa? To nie nowość dla pana, jak się domyślam.

Komisarz chwilę przeżuwał uszczypliwość. Zapewne rozważał, czy powiedzieć prawdę, a jeśli skłamać, to jak to zrobić, żeby brzmiało wiarygodnie. Wyjechali na nieciekawą ulicę Wadowicką, tak samo brzydką, jak była przed laty, odwróciła się więc ku kierowcy i przyjrzała mu się z uwagą. Wyglądał na mężczyznę przed czterdziestką, może na czterdziestkę, nad uszami pobłyskiwały pierwsze siwe włosy. Osiwieć można jednak wcześnie, z różnych przyczyn. Jego postawna figura sprawiała wrażenie dość młodej i sprawnej, co dodatkowo podkreślała szara sportowa bluza marki Reserved, opinająca szeroką klatkę piersiową. Spod podciągniętych rękawów wystawało przedramię pokryte ciemnym owłosieniem, sięgającym aż do dłoni. „Klatka piersiowa pod bluzą pewnie wygląda tak samo – pomyślała nagle i uśmiechnęła się pod nosem. – Można powiedzieć, interesujący mężczyzna”.

– Wczoraj doszło do kolejnego morderstwa. A właściwie dwóch.

– Tyle zdołałam się domyśleć, podsłuchując w poczekalni. Czy to ten mściciel?

Zawahał się, zanim odpowiedział.

– Rzecz w tym, że nie wiem. Jedną z ofiar jest mężczyzna w średnim wieku, drugą trzynastoletnia dziewczynka. On został ugodzony nożem w serce, tak jak poprzednie ofiary hipotetycznego – podkreślił to słowo – mściciela, ją jednak uduszono gołymi rękami, wcześniej zaś brutalnie zgwałcono. Ciała leżały w odległości pięćdziesięciu metrów od siebie.

Widziała, że stara się mówić rzeczowo, ale w jego głosie dosłyszała ledwie wyczuwalne drżenie. Szybko dopowiedziała sobie resztę i zaczęła rozumieć jego wczorajsze niefortunne zaniedbanie. Czy jednak doświadczony śledczy powinien tak reagować? Gdzie ten jego słynny profesjonalizm?

– I z tego powodu nie dotarł pan wczoraj z powrotem na Mogilską? Że te morderstwa nie pasują panu do obrazka?

Specjalnie mówiła lekkim tonem, z nadzieją, że w ten sposób ironia trafi go jeszcze dotkliwiej. Chciała wybadać tego asa policji śledczej, który nie potrafi pozbierać się do kupy po obejrzeniu dwóch trupów. Przy okazji zamierzała zrealizować swój plan przejęcia inicjatywy.

– Nie wiem, jaki obrazek ma pani na myśli – zaczął powoli i wyczuła zmianę tonu – ale chyba nie ten, który widziałem.

– To niech mi pan opowie, skoro mamy pracować razem. Tylko konkretnie, same fakty. I bez czułości poproszę.

Miała nadzieję trafić w jego męskie ego. Odpowiedź daleko przeszła jej najśmielsze oczekiwania, i to w najgorszym sensie.

– Te dwa trupy – zaczął spokojnie – jaskrawo do siebie nie pasują, dlatego się stropiłem. Bo sam widok zwłok w lesie nie robi na nikim wrażenia. Wie pani, w policji przywykliśmy już do widoku ciał zmasakrowanych na bardzo różne sposoby. – Mówił powoli, mechanicznie. – Po latach pracy w tym zawodzie człowiek obojętnieje na wszystko, zwłaszcza na typowe wypadki morderstwa czy gwałtu. Dlatego po odnalezieniu pod krzewem uduszonej dziewczynki – jego głos nie miał barwy, jakby autystyczne dziecko stukało łyżką w talerz – przystąpiłem do rutynowych czynności. I tutaj będą pierwsze cenne wskazówki, proszę sobie zanotować. Kiedy policjant znajduje ciało, musi najpierw dokładnie sprawdzić teren wokół, aby rozpoznać rodzaj śladów. Rzecz w tym, aby ich nie zniszczyć przed zbadaniem przez techników. Nie patrzy na zwłoki, tylko na ziemię wokół. Po latach treningu to bardzo łatwe.

Samochód szarpnął na światłach i ruszył z piskiem opon. Mężczyzna trzymał kierownicę sztywnymi, wyprostowanymi rękami, jakby odpychał od siebie natarczywe zwierzę. Wrzucał biegi, niemal łamiąc drążek. Iza odniosła wrażenie, że za chwilę rzeczywiście go złamie. Głos Krzyckiego nadal brzmiał monotonnie.

– Kiedy policjant zbada już dokładnie najbliższe otoczenie, przystępuje do oględzin ciała. W wypadku zgwałconej i uduszonej dziewczynki należy oczywiście sprawdzić najpierw, czy naprawdę nie żyje, czyli odgarnąć z policzka jasne długie włosy i przystawić dwa palce do szyi w celu wyszukania pulsu. Jeśli go nie ma, odpada jeden z istotnych czynników, czyli pośpiech. Nie musimy natychmiast wzywać służb medycznych i możemy spokojnie zająć się dalszymi oględzinami. Przechodzimy do samego ciała.

Iza w zawodowym odruchu sięgnęła do torebki po notes i długopis, ale kiedy się zorientowała, że coś jest nie tak, schowała je z powrotem. Komisarz mówił dalej.

– Ofiary gwałtu zwykle są częściowo lub w całości pozbawione ubrania, w tym drugim wypadku badanie wzrokowe przedstawia mniejszy problem. Jeśli jednak ciało jest zakryte na przykład niebieskim płaszczykiem, należy go odsunąć, aby się przekonać, czy krew ściekająca po kończynach dolnych pochodzi z narządów płciowych, czy też jest być może skutkiem ran ciętych lub szarpanych na korpusie. W wypadku ofiar nieletnich – zacisnął zęby jak schizofrenik i syczał przez zęby – zwykle znacznie słabszych fizycznie od sprawcy, w grę wchodzi raczej ten pierwszy wariant. Wtedy krew ma dodatkowe znaczenie, potencjalnie zawiera bowiem nasienie gwałciciela. To bardzo ułatwia identyfikację sprawcy. W każdym razie, pod żadnym pozorem nie wolno jej ścierać czy w inny sposób doprowadzać zwłok do tak zwanego przyzwoitego wyglądu.

Na pierwszym łuku zakopianki opony zajęczały ostro. Iza przytrzymała się uchwytu nad szybą, aby nie wpaść na kierowcę, który prowadził służbowego passata w coraz większym napięciu i coraz bardziej niesłużbowo. Kurczowo trzymał kierownicę i wpatrywał się przed siebie, jakby wygłaszany tekst odczytywał z ekranu zawieszonego przed przednią szybą. Iza słuchała tego jak monologu wariata i czuła, że ją samą również zaczyna to wyprowadzać z równowagi. Zamiast zyskiwać panowanie nad komisarzem, coraz bardziej je traci.

– Wszystko musi pozostać tak, jak jest. Jeśli głowa jest przechylona w lewą stronę, niech nadal będzie przechylona. Jeśli na policzku znajdują się grudki ziemi, powinny tam zostać. Mogą zawierać jakieś ślady. Nie wolno także zamykać otwartych oczu ani ust. Ubranie nasuwamy z powrotem na okaleczone ciało, czyli przywracamy mu początkowe ułożenie. Aż do przyjazdu służb technicznych i lekarza. Niebagatelne znaczenie mają wystające spod niebieskiego płaszczyka dłonie – pod pomalowanymi brokatowym lakierem paznokciami mogły pozostać resztki tkanki...

– Dosyć! – warknęła. Jechali chyba z prędkością stu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Krzycki nie zwolnił przed radarem, przemknął przez dwa skrzyżowania, jedynie przed przejściem dla pieszych na chwilę zdjął nogę z gazu. Na jej okrzyk zamilkł i tylko sztywno wpatrywał się w drogę.

Zapadła cisza. Z zewnątrz dochodził szum opon i świst wiatru. Po chwili zjechali z zakopianki na Grobiany, skręcili pod urząd gminy i zaparkowali na parkingu dla petentów. Z tyłu budynku widniały niewielkie metalowe drzwi z napisem POLICJA. Krzycki wysiadł.

– Proszę tutaj na mnie poczekać.

Chciała zaprotestować, ale Krzycki zatrzasnął drzwi i odszedł szybkim krokiem w kierunku komisariatu. Nie bardzo wiedziała, co zrobić, nie wypadało przecież za nim biec, wyjęła więc notes z zamiarem zanotowania kilku zdań. Nic mądrego jednak nie przychodziło jej do głowy. Cała się trzęsła w środku i musiała skupić na czymś swoją uwagę, żeby się uspokoić. Ten facet naprawdę ją zdenerwował. Nie dość, że zwalił jej na głowę okropną historię w formie stosowanej zwykle do straszenia panienek z dobrego domu, to jeszcze zdemolował jej plan i zachował dominującą pozycję. A potem trzasnął drzwiami i po prostu poszedł sobie. Co za gbur. Najbardziej wkurzało ją jednak to, że zwyczajnie sobie z niej zakpił. Niby odpowiadał na jej pytanie, bronił się i przepraszał, a w gruncie rzeczy ponownie ją ośmieszył. Okazał się bardziej sprytny niż założyła. Biała ręka spod płaszczyka? Z brokatowymi paznokciami? Niech to szlag.

Jakaś para przeszła obok samochodu, potrącając zewnętrzne lusterko od jej strony. Oboje wyglądali na solidnie pijanych. Kobieta miała okrągłą, napuchniętą twarz i trochę wysadzone oczy, mężczyzna przeciwnie – policzki miał wąskie i zryte głębokimi bruzdami. Szli w kierunku niewielkiego marketu, kilka metrów za nimi wolnym krokiem wlókł się kilkuletni chłopiec. Przeszedł obok Izy z opuszczoną głową i bezwładnie zwisającymi wzdłuż chudego ciała rękami, łypnąwszy na nią smutnym okiem. Nie umiała stwierdzić, czy jest do nich podobny i czy to ich dziecko. Wszyscy troje wyglądali równie nijako. Z lekka się zataczając, kobieta weszła do sklepu, mężczyzna został przy wejściu, wygrzebując niedopałki z kosza na śmieci. Chłopiec stanął w niewielkiej odległości od niego i oparł się o ścianę. Izie przemknęło przez myśl, że gdyby ten dorosły nie był pijany, przypominaliby bohaterów włoskiego kina społecznego z połowy ubiegłego wieku. Nie, to nie jest kino, to rzeczywistość. Kobieta kupuje alkohol, a cierpliwy małżonek chwiejnie czeka na towar pod sklepem. Jemu by nie sprzedali, babie łatwiej. Kiedy dostaną to, po co przyszli, odpłyną w swoje plebejskie nirwany i komunikacja między nimi a kosmosem będzie stopniowo zanikała, aż osiągnie zero. Tylko nie bardzo wiadomo, co tutaj robi ten dzieciak. Niestety, Iza akurat dobrze wiedziała, co on tu robi. Chodzi za nimi, aby ich pilnować. Prędzej czy później jedno z nich wyrżnie o chodnik albo stoczy się do rowu i chłopak pospieszy z pomocą. Wystarczająco wiele podobnych sytuacji zanotowała w swojej dziennikarskiej karierze, aby gruntownie zapoznać się ze świadomością i z wyobraźnią dzieci alkoholików. Niektórzy z nich przyjmują rolę bohaterów, chcą zaradzić złu i rozwiązać wszystkie problemy rodziców za pomocą tytanicznego wysiłku. Sprzątają, gotują, zdobywają jedzenie, czasem podcierają bełkoczących tatusiów czy mamusie, żeby tylko zasłużyć na lepszy los. I nie ma za bardzo co z tym zrobić, ponieważ one tego właśnie chcą i potrzebują. Te dzieci są przekonane o swojej misji i latami nie ustają w wysiłkach, żeby ją wypełnić. Tragizm całej sytuacji polega na tym, że nie mają szans na zwycięstwo, a zapłatą dla nich będzie zwichnięta na resztę życia psychika.

Iza przyglądała się miejscowym, żując miętową gumę. Chłodny lodowy smak trochę ją orzeźwił. Z supermarketu wyszedł jakiś starszy człowiek z długą brodą i w wyświechtanym płaszczu, na oko również nie do końca... uporządkowany. Przywitał się z pijakiem i coś do niego zagadał, ale tamten wykonał tylko nieskoordynowany ruch ręką i klepnął brodacza w ramię. Ten się uśmiechnął, obnażając spore ubytki w brązowym uzębieniu, coś jeszcze powiedział i odszedł. Alkoholik szybko o nim zapomniał i na powrót zawisł w czaplim oczekiwaniu na dostawę. Chłopiec tkwił nieruchomo pod ścianą.

Czekając na rozwój wypadków, Iza obserwowała brodacza. Szedł nieporadnym, kołyszącym się krokiem i machał raz po raz ręką, jakby sam ze sobą o czymś dyskutował. Wyglądał na typowego wiejskiego głupka. „Co to za miejsce?” – pomyślała ze zgrozą. Już miała się zająć swoim notesem, gdy coś przykuło jej uwagę. Podniosła oczy. Brodaty głupek oddalił się już na pewną odległość od sklepu, ale wciąż jeszcze pozostawał w zasięgu jej wzroku. Przypatrywała mu się coraz intensywniej i zastanawiała się z narastającym zdumieniem, czy widzi to, co widzi. Nad głową brodacza krążyły ptaki. To były raczej na pewno ptaki, owadów z tej odległości przecież by nie dostrzegła. Gromadka sześciu, może ośmiu wróbli zataczała nad głową brodacza regularne kółka, tworząc coś w rodzaju pierzastej aureoli. Latały szybko, dlatego trudno je było policzyć – ich ciałka zlewały się w jedną zamazaną, drżącą obręcz, jak rondo szerokiego kapelusza. Iza odruchowo zamrugała powiekami, ale obraz się nie zmienił. Siedziała w samochodzie i nie mogła tego słyszeć, ale z jakiegoś powodu była przekonana, że wróble przy tej zabawie ćwierkają radośnie i chcą zwrócić na siebie uwagę. Rozejrzała się wokół, żeby sprawdzić, czy ktoś oprócz niej jeszcze obserwuje ten fenomen, ale poza pijakiem i chłopcem w zasięgu wzroku nie było nikogo, ci dwaj kryli się pod ścianą i nie mogli widzieć, co się dzieje za rogiem sklepu. Przetarła oczy i spojrzała ponownie. Starzec był już daleko, niebawem miał zniknąć za zakrętem, ale drgająca i wirująca obręcz nadal unosiła się nad nim. Iza nie mogła oderwać wzroku, dopóki cała dziwna procesja nie przemaszerowała do końca ulicy i nie znikła za narożnikiem starej drewnianej chałupy.

Pomyślała, że coś z nią jest nie w porządku, sięgnęła więc do torebki po lusterko. Jej twarz nie przypominała jednak niczego innego poza jej twarzą, nie licząc dyskretnego błysku resztek złości i całkiem sporej dozy bezczelności w szeroko otwartych oczach. Wszystko przez Krzyckiego i jego autystyczny monolog. Wytrącił ją z równowagi, a do tego jeszcze popsuł wzrok – albo i gorzej. Może zwariowała? Może wpadła w mimowolny mistycyzm i widziała świętego Franciszka? Zgodnie ze starą regułą babci, przyjrzała się swoim oczom. Jej brązowe oczy. Ściślej rzecz biorąc, białe gałki, brązowe tęczówki i czarne źrenice. Drobniutkie zmarszczki dookoła, które przy pewnym samozaparciu właścicielki pozwalają się ukryć pod – na szczęście wciąż niewielką – warstewką pudru. Niżej policzki, które w lekko wypukłym lusterku kosmetycznym przypominają powierzchnię Księżyca w okularze lunety, lepiej więc ich zbyt dogłębnie nie studiować. Za to nos ładny, prosty i gładki, jak na rzymskiej rzeźbie albo na florenckim portrecie. Była dumna ze swojego nosa. Miał taki kształt, jak chciała, podobnie jak uszy i piersi.

– Piersi sobie w lusterku oglądać nie będę – mruknęła półgłosem do siebie, schowała lusterko i otworzyła drzwi, żeby wypluć gumę do żucia. Gdy je zatrzaskiwała, aż podskoczyła z wrażenia. Trzaśnięcie było podwójne. Obok niej siedział Krzycki.

– Właściwie dlaczego nie? – zapytał, patrząc w jej szeroko otwarte oczy.

 

Od Listwana dowiedział się kilku ciekawych rzeczy, choć – w jego odczuciu – nie popychały one sprawy do przodu. Mroczka nadal nie było, prawdopodobnie nie wrócił jeszcze z zagranicy, co stawiało go albo w centrum podejrzeń, albo poza wszelkim podejrzeniem. Krzyckiemu trop ten wydawał się jednak fałszywy. Listwan nie dysponował żadnymi przesłankami, które świadczyłyby o konflikcie interesów między Poprawą i jego szwagrem, będąc zaś osobą zorientowaną w miejscowych układach, zdawał się wiedzieć, co mówi. Poza tym nie istniał żaden sensowny związek między Poprawą i Knotem a wczorajszymi ofiarami z lasu. Tych dwoje było mieszkańcami Krakowa i wszystko wskazywało na to, że przyjechali razem. Mężczyzna pracował w dziale technicznym Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego, nie był notowany, nie można było jednak wykluczyć, że porwał dziewczynkę z miasta i wywiózł do lasu z zamiarem zgwałcenia. W tym wypadku musiałby być mordercą i dziewczynki, i siebie samego. Rodzaj ran to wykluczał. Rodzice zgłosili zaginięcie córki o dwudziestej, po obdzwonieniu wszystkich jej koleżanek i rodziny. Mniej więcej w tym samym czasie dziewczyna umierała.

– Wiesz, co jest w tym wszystkim najdziwniejsze? – Listwan stukał ołówkiem w papiery na biurku. – Że według lekarza jej śmierć nastąpiła jakieś dwie godziny później niż jego.

– Dlaczego to niby takie dziwne?

– Wszystko wskazuje na to, że to on ją porwał, zgwałcił i udusił. Stan jego ubrania i ślady na ciele już na pierwszy rzut oka nie pozostawiały wątpliwości. Chyba zdążyłeś zauważyć te niedopięte spodnie?

Krzycki w zamyśleniu pokiwał głową. Wynikało z tego, że potencjalny morderca zmarł wcześniej niż jego ofiara. Został zamordowany, zanim ona skonała uduszona przez niego.

– A gdyby się okazało, że to nie on? Może to po prostu przypadkowy świadek, który się napatoczył i musiał zginąć?

Listwan wzruszył ramionami.

– Wtedy byłyby jakieś dodatkowe ślady kogoś trzeciego, właściwego sprawcy.

– Właśnie. Jeśli nie ma śladów innych osób, to jak zginął morderca?

Listwan zapatrzył się w okno i ciągnący się za nim ogród z wąską ścieżką wydeptaną jako skrót. Na końcu podwórza stały kontenery na odpady, należące do pobliskiego supermarketu. Jego najczęstszą interwencją na co dzień było spisywanie nielegalnych użytkowników, którzy pokątnie wrzucali do kontenerów worki ze śmieciami. Czynił swoją powinność pod nieubłaganą presją rezolutnej kierowniczki sklepu, szantażującej go frazesami o obronie interesów „zwykłych obywateli”.

Szkoda, że tego nie stosuje do siebie, kanciara jedna.

Właśnie znowu podjechał samochód. Młody człowiek otworzył bagażnik, rozejrzał się szybko i wyjął dwa pokaźne pakunki foliowe, które sprawnie wepchnął w pojemniki. Równie sprawnie wsiadł i odjechał. Starszy aspirant Listwan uśmiechnął się pod nosem. Spisywał tego gościa już trzy razy.

– Nie wiem, Andrzej. Kilka elementów się tutaj nie układa, ale to nie moja broszka. Ja nie prowadzę śledztw, moje obowiązki polegają na pilnowaniu porządku we wsi, i tyle. To należy do was.

Zawahał się i spojrzał na Krzyckiego:

– To znaczy do ciebie podobno chwilowo nie.

– Ale myśleć ci chyba wolno? – odciął się Krzycki.

– Nie gryź mnie. Swoje zadania wypełniłem, teren zabezpieczyłem, zgłosiłem, co trzeba i gdzie trzeba, resztę przekazałem śledczym do Krakowa. Poza tym nie muszę się przed tobą tłumaczyć.

Na chwilę obaj zamilkli. Krzycki miał jeszcze jedno pytanie w zanadrzu i czekał na stosowny moment, żeby je zadać. Sięgnął po szklankę z wodą, upił łyk i odstawił na biurko. Po drugiej stronie blatu Listwan wpatrywał się w ekran swojego komputera i kiwał nieznacznie głową, jakby potwierdzał słuszność tego, co tam widzi.

– Gdzie stoi dom Henryka Brzostka?

Listwan nieznacznie się spłoszył.

– Kogo?

– Wiesz, o kim mówię. Poprzedni właściciel chlewni. Zamordowany jakieś dwa lata temu kilka kilometrów stąd, w opuszczonej stodole. Tamto morderstwo również zgłaszałeś na Mogilską.

– A, ten... – Listwan najwyraźniej nie był pewien, do czego zmierza Krzycki, zwlekał więc z odpowiedzią, zyskując na czasie. – Gdzieś po drugiej stronie zakopianki, nie pamiętam dokładnie. Duży żółty dom otoczony wysokim murem. Tylko że Brzostkowie tam już nie mieszkają, znaczy się Brzostkowa. Wyprowadziła się i chyba sprzedała posiadłość. Za wielka była dla niej samej.

Listwan zatrzymał wzrok na Krzyckim, jakby chciał wybadać jego ukryte zamiary. Zabójstwo Brzostka nigdy nie zostało wyjaśnione, a przed trzema miesiącami umorzono je z braku postępów w śledztwie. Jego krakowski kolega najwyraźniej nie pogodził się z tym i nadal węszył wokół starej stodoły. Zabójstwa Poprawy i Knota ponownie skierowały uwagę Mogilskiej na chlewnię w Grobianach wraz z jej niechlubną historią. Jeszcze trochę i zaczną wszystko ze wszystkim kojarzyć. Listwan nie był stąd, przyszedł na posadę kilka lat temu i nie rozpoznał jeszcze dokładnie miejscowych układów, ale zdążył zauważyć, że wokół świńskich obór w dolince zapadło coś w rodzaju zmowy milczenia i ludzie wolą nic nie mówić. Jedynym dopuszczalnym, a nawet lubianym tematem było gderanie na pracujących tam Ukraińców.


Date: 2016-01-05; view: 790


<== previous page | next page ==>
ROZDZIAŁ CZWARTY 13 page | ROZDZIAŁ CZWARTY 15 page
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.012 sec.)