Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Monolog obrońcy władzy sowieckiej

Cóż tam zapisujesz? Kto ci pozwolił? Fotografujesz? Zabierz to swoje cacko. Schowaj. Ja to zdemaskuję. O żeż ty, przyjechała... Żyjemy. Żniwa. Mącisz ludziom w głowie. Buntujesz. Wypytujesz nie o to, co trzeba. Dziś nie ma porządku! Nie ma! O żeż ty, przyjechała... Z magnetofonem.

Tak, bronię. Bronię władzy sowieckiej. Naszej władzy. Ludowej! Pod władzą sowiecką byliśmy silni, wszyscy się nas bali. Cały świat patrzył na nas! Jednych trzęsło ze strachu, drudzy biedowali. K...! A teraz co? Dziś? Za demokracji. „Snikersy” i zleżałą margarynę przywożą, znoszone dżinsy, jak tubylcom, co niedawno zeszli z drzewa. Z palmy. To uwłacza państwu! O żeż ty, przyjechała... A takie było państwo! K...! Dopóki nie nastał Gorbaczow i jego carstwo. Czort ze znamieniem na łysinie! Gorbi, Gorbi! A Gorbi działał według ich planów, planów CIA... Cóż mi tu udowadniasz? O żeż ty... To oni zrobili wybuch w Czarnobylu. CIA i demokraci. Czytałem w gazetach. Gdyby nie wybuchł Czarnobyl, państwo by nie runęło. Wielkie państwo! K...! O żeż ty... Bochen chleba kosztował za komunistów dwadzieścia kopiejek, a teraz dwa tysiące. Za trzy ruble kupowałem butelkę, a jeszcze zostało na zakąskę. A za demokratów? Wszystko rozprzedali! Zastawili! Nasze wnuki się nie rozliczą.

Nie jestem pijany, jestem za komunistami! Byli dla nas, dla prostych ludzi. Bajek mi nie trzeba! Demokracja... Wolny człowiek... K...! Gdy umrze ten wolny człowiek, nie ma go za co pochować. Zmarła babcia. Samotna, bezdzietna. Dwa dni biedaczka leżała w chałupie. W starej kufajce. Pod obrazami. Trumny nie mogli kupić. A kiedyś była stachanówką, brygadzistką. Dwa dni nie wychodziliśmy na pole. Demonstrowaliśmy. K...! Dopóki przewodniczący kołchozu nie wystąpił. Przed narodem. I nie obiecał, że teraz kiedy umrze człowiek, kołchoz wydzieli bezpłatnie: trumnę drewnianą, cielaka albo prosiaka i dwie skrzynki wódki na stypę. Za demokratów... Dwie skrzynki wódki. Bezpłatnie! Butelka na jednego chłopa – na przepicie, pół litra – na leczenie. Nas. Z radiacji.

Czemuż tego nie zapisujesz? A zapisujesz tylko to, co wam wygodne. Mącisz ludziom w głowach. Buntujesz. Potrzebny polityczny kapitał? Nabijać kieszenie dolarami? Tu żyjemy. Cierpimy. A winnych nie ma! Nazwij ich po imieniu. A ja za komunistami! Wrócą tu i znajdą winnych. K...! O żeż ty, przyjechała... Zapisuje...

(Nazwiska nie podał)



Monolog o tym, jak dwaj aniołowie spotkali małą Oleńkę

Mam materiały. Siedem lat zbierałam – wycinki z gazet, zapiski, liczby. Wszystko oddam. Nigdy już nie odejdę od tego tematu, ale sama napisać nie umiem. Mogę dobijać się: organizować demonstracje, pikiety, zdobywać lekarstwa, odwiedzać chore dzieci – ale nie mogę pisać. Weźcie. Mam tyle odczuć, że nie daję sobie z nimi rady, paraliżują mnie. Czarnobyl ma już swoich Stalkerów[89]. I swoich pisarzy. Nie chcę wejść do kręgu tych, którzy eksploatują ten temat. Jeśli pisać, to uczciwie! (Zamyśla się).

Tamten ciepły deszcz kwietniowy. Dobrze go pamiętam. Deszczyki padały jak rtęć. Powiadają, że radiacja jest bezbarwna, ale kałuże stawały się zielone albo jaskrawożółte. Sąsiadka szeptem oznajmiła, że w Radiu „Swoboda” ogłosili o awarii w czarnobylskiej elektrowni atomowej. Nie przywiązywałam do tego żadnej wagi. Absolutnie ufałam, że gdyby to było coś poważnego, powiadomiliby nas. Działa przecież technika specjalna, specjalna sygnalizacja na wypadek wybuchu. Uprzedziliby nas. Byliśmy tego pewni! Wszyscy przechodziliśmy kursy obrony cywilnej. Prowadziłam tam nawet zajęcia. Wieczorem tegoż dnia sąsiadka przyniosła jakieś proszki. Dał je jej krewny, wyjaśnił, jak zażywać (pracował w Instytucie Fizyki Jądrowej), ale kazał jej zaręczyć słowem, że będzie milczeć jak ryba. Jak kamień! Szczególnie bał się rozmów i pytań przez telefon.

W tym czasie mieszkał u mnie mały wnuczek. A ja? A ja jednak nie uwierzyłam. Nikt z nas nie zażył tych proszków. Ufaliśmy władzy. Nie tylko starsi, młodzi też.

Wspominam pierwsze wrażenia, pierwsze pogłoski. Przechodzę z jednego czasu w drugi, z jednego stanu w drugi. Stamtąd – tutaj. Jako człowiek piszący rozmyślałam nad tymi przejściami, nurtowały mnie. Jest we mnie dwóch ludzi – przedczarnobylski i czarnobylski. Ale to „przed” trudno wyodrębnić z pełną dokładnością. Spojrzenie zmienia się przecież.

Jeździłam do zony od pierwszych dni. Pamiętam, zatrzymaliśmy się w jakiejś wsi i co mnie poraziło? Cisza! Idziesz ulicą – cisza. Chaty wymarłe, ludzi nie ma, wszystko wokół zamilkło, ni głosu ptaka.

Przyjechaliśmy do wsi Czudziany – sto czterdzieści dziewięć kiurów. We wsi Malinowka – pięćdziesiąt dziewięć kiurów. Ludności zagrażały dawki dziesiątki tysięcy razy większe od tych, jakich doznają żołnierze strzegący rejonów przechowywania bomb jądrowych na poligonach. Dziesiątki tysięcy razy więcej! Dozymetr trzeszczy, wskazówki przekraczają czerwoną kreskę. A w kołchozowych kantorach wiszą obwieszczenia podpisane przez rejonowych radiologów, że cebulę, sałatę, pomidory, ogórki – wszystko to można jeść. Wszystko, co rośnie, jedzą.

Cóż oni na to teraz, ci rejonowi radiologowie? Sekretarze rajkomów partii? Czym się usprawiedliwiają?

We wszystkich wsiach spotykaliśmy wielu ludzi pijanych. Chodzili na rauszu, nawet kobiety, szczególnie dojarki, cielętniczki[90].

W tejże wsi Malinowka (rejon czirikowski[91]) zaszliśmy do przedszkola. Dzieci biegają na dworze. Bawią się w piasku. Dyrektorka wyjaśnia, że piasek zmieniają co miesiąc. Skądś tam przywożą. Można sobie wyobrazić, skąd mogli go przywieźć... Dzieci osowiałe. Żartujemy, ale nie śmieją się. Hospitowana rozpłakała się.

– Nie starajcie się, nasze dzieci się nie uśmiechają. A przez sen płaczą.

Spotkaliśmy na drodze kobietę z noworodkiem.

– Kto doradził teraz rodzić? Pięćdziesiąt dziewięć kiurów... – mówię.

– Lekarz radiolog przyjeżdżała. Radziła tylko nie suszyć pieluch na powietrzu.

Ludzi przekonywali, aby nie wyjeżdżali. Niech zostaną. Plany trzeba wypełnić. Nawet gdy wieś wysiedlili, nadal przywozili ludzi do prac polowych, zbierania ziemniaków.

Co oni na to teraz? Ci sekretarze rajkomów i obkomów? Czym się usprawiedliwiają?

Zachowałam wiele instrukcji. Ściśle tajnych. Wszystkie przekazuję. Napisz uczciwą książkę. Instrukcję do obróbki skażonych kurzych tuszek. W hali przy ich oprawianiu należało być odzianym jak na zagrożonym terytorium przy kontakcie z pierwiastkami radioaktywnymi: w gumowych rękawiczkach i gumowych chałatach, butach i wszystkim innym też z gumy. Jeśli tam mniej kiurów, trzeba wyparzyć w solonej wodzie, wylać wodę do kanalizacji, a mięso przemielić na pasztety, kiełbasy. Jeśli kiurów było więcej – w mączkę kostną, na paszę dla zwierząt. Tak wypełniano plany mięsne. Ze skażonych rejonów cielęta sprzedawali w inne miejsca po zaniżonej cenie. Kierowcy, co je wozili, opowiadali, że były dziwaczne – sierść do samej ziemi, a tak wygłodniałe, że zjadały wszystko – i szmaty, i papier. Karmić je było łatwo. Sprzedawali do kołchozów, ale jeśli kto chciał, mógł je sobie wziąć. Do swego gospodarstwa. Kryminalne sprawy! Kryminalne!!!

Spotkaliśmy na drodze auto. Ciężarowy samochód jechał powoli, jak na pogrzebie z nieboszczykiem. Stanęli. Za kierownicą młody chłopiec.

– Jest ci niedobrze, że tak powoli jedziesz? – pytam.

– Nie, wiozę radioaktywną ziemię.

A upał i pył!

– Zwariowałeś! – krzyczę. – Przed tobą ożenek, płodzenie dzieci.

– A gdzie indziej zarobię pięćdziesiąt rubli za jeden przejazd?

Za pięćdziesiąt rubli można było wtedy dostać dobry garnitur. I o pensjach mówili częściej niż o radiacji. O zarobkach i jakichś mizernych premiach. Mizernych w porównaniu z ceną życia.

Tragiczne i śmieszne zarazem.

Siedzą babcie na ławkach przy domu. Dzieci biegają. Zmierzyliśmy – siedemdziesiąt kiurów.

– Skąd te dzieci? – pytam.

– Z Mińska przyjechały na lato.

– Przecież u was wielka radiacja!

– Co ty tam wiesz o tej radiacji? Myśmy ją widziały.

– Przecież nie można jej zobaczyć.

– To patrz! Dom nie skończony, ludzie porzucili i wyjechali. Poszłyśmy tam wieczorem i zaglądamy w okno. A ona siedzi sobie pod belką, ta cała radiacja. Zła taka i oczy się błyszczą. Czarna, bardzo czarna.

– To niemożliwe!

– Przysięgniemy ci. Znakiem krzyża zaświadczymy!

I żegnają się. Wesoło tak. Śmieją się z siebie czy z nas?

Po wyjazdach zbieramy się w redakcji.

– No i jak się sprawy mają? – pytamy jeden drugiego.

– Wszystko normalnie!

– Normalnie? Spójrz na siebie w lustrze. Przyjechałeś siwy.

Pojawiły się czarnobylskie kawały. Najkrótszy:

– Dobry to był naród ci Białorusini.

Opowiadano wam, że fotografowanie w pobliżu reaktora było surowo wzbronione. Tylko ze specjalnym zezwoleniem. Zabierali aparaty fotograficzne. Przed odjazdem żołnierzy, którzy tam służyli, obszukiwali, jak w Afganie, żeby nie daj Boże żadnego zdjęcia. Żadnego dowodu. Kamerzystom zabierali klisze na KGB. Zwracali prześwietlone. Wiele dokumentów zniszczyli, świadectw. Przepadły dla nauki i dla historii.

Odnaleźć by tych, którzy nakazywali to robić! Cóż by oni dziś na to? Czym by się usprawiedliwiali?

Nigdy ich nie usprawiedliwię. Nigdy! Choćby za tę jedną dziewczynkę, co tańczyła w szpitalu poleczkę. Miała dziewięć lat. Tak pięknie tańczyła. Po dwóch miesiącach zadzwoniła jej mama.

– Oleńka umiera! – krzyknęła.

I nie starczyło mi sił pójść tego dnia do szpitala. A potem było już za późno. Oleńka miała młodszą siostrzyczkę. Obudziła się rankiem i mówi:

– Mamusiu, widziałam we śnie, jak przyleciały dwa anioły i wzięły naszą Oleńkę. Powiedziały, że będzie jej tam dobrze. Nic jej nie będzie bolało. Mamusiu, naszą Oleńkę zabrali dwaj aniołowie...

Nikogo nie mogę usprawiedliwić.

Irina Kisielewa, dziennikarka


Date: 2016-01-05; view: 506


<== previous page | next page ==>
Monolog o wiecznym i przeklętym: cóż robić i kto zawinił? | Monolog o nieograniczonej władzy jednego człowieka nad drugim człowiekiem
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.008 sec.)