Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Monolog o niemym żołnierzu

Do zony więcej nie pojadę, a wcześniej mnie ciągnęło. Jeśli będę to widziała, myślała o tym, zachoruję i umrę. Pamiętacie film Idź i patrz?[84] Nie mogłam go obejrzeć do końca, straciłam rozeznanie. Tam zabijali krowę. Jej oczy na całym ekranie. Jak zabijali ludzi już nie widziałam. Nie!!! Twórczość to miłość, jestem o tym przekonana całkowicie! Nie chcę włączać telewizora, czytać dzisiejszych gazet. Tam wciąż zabijają. W Czeczenii, Bośni. Tracę rozsądek, mąci mi się spojrzenie. Banalność zła. Dzisiejsze zło na ekranie ma być straszniejsze od wczorajszego. Inaczej już nie jest straszne. Przeszliśmy w tym diabła.

Jadę wczoraj w trolejbusie. Scenka: chłopczyk nie ustąpił miejsca staruszkowi. Ten go uświadamia:

– Będziesz stary, to także ci nie ustąpią.

– Nigdy nie będę stary – odpowiada chłopiec.

– Dlaczego?

– Wszyscy szybko umrzemy.

Wokół rozmowy o śmierci. Dzieci myślą o śmierci. A nad tym rozmyśla się w końcówce życia, a nie na początku.

Widzę świat w scenkach. Ulica jest dla mnie teatrem, dom także. Nigdy nie pamiętam całości wydarzeń, lecz w detalach, gestach.

Wszystko przesunęło się w pamięci, przemieszało. Coś z kina, coś z gazet, coś gdzieś tam widziałam, słyszałam, podpatrzyłam.

Widzę: brnie po porzuconej wiejskiej ulicy ogłupiały lis. Cichy, nieśmiały, jak dzieciak. Łasi się do zdziczałych kotów, kur.

Cicho. I nagle wśród tej ciszy dziwaczna ludzka rzecz: „Gosza dobry. Gosza dobry”. To na starej jabłoni kołysze się porzucona klatka z otwartymi drzwiczkami. Papuga rozmawia ze sobą.

Dlaczego to zbieram? Nigdy nie wystawię spektaklu o Czarnobylu, tak jak nie wystawiłam żadnego o wojnie. Nigdy u mnie nie będzie na scenie martwego człowieka. Nawet martwego jeżyka ani ptaka. W lesie podeszłam do sosny, coś szarego. Myślałam, że grzyby, a to martwe wróble z łapkami do góry. Tam, w zonie. Nie rozumiem śmierci. Wstrzymuję się z myśleniem o niej, żeby nie postradać zmysłów. Wojnę trzeba pokazywać w sposób tak straszny, żeby człowieka odrzucało. Żeby się rozchorował. To nie widowisko.

W tamte pierwsze dni, kiedy jeszcze nie pokazali ani jednego ujęcia, a już sobie wyobrażałam: zawalone pokrycia, zburzone ściany, dym, rozbite szkło. Gdzieś wywożą przycichłe dzieci. Warczenie aut. Dorośli płaczą, a dzieci nie. Nie zamieścili jeszcze żadnej fotografii. Zapewne, jeśli zapytać ludzi, innego obrazu apokalipsy nie mamy: wybuch, pożar, trupy, panika. Ja to znam z dzieciństwa. (Milknie). Ale o tym potem, oddzielnie. Stało się co innego. Inny strach. Nie widać go i nie słychać, nie ma zapachu, koloru, a fizycznie i psychicznie się zmieniamy. Zmienia się struktura krwi, kod genetyczny, zmienia się obraz, bez względu na to, co byśmy myśleli, czynili. Oto wstaję rankiem, piję herbatę, idę na próby do studentów. I jest im potrzebne to moje przyjście. Jak znak. Jak pytanie. Nie mogę tego do niczego porównać. Od dzieciństwa pamiętam coś takiego niepodobnego do niczego.



Widziałam raptem jeden dobry film o wojnie. Zapomniałam tytułu. Film o niemym żołnierzu. Milczał przez cały film. Niemka w ciąży, brzemienna od rosyjskiego żołnierza. I urodziło się dziecko, w drodze, na furmance. Podniósł je na rękach i trzyma, i noworodek sika na jego automat. Mężczyzna śmieje się. Ten jego śmiech. Patrzy na maleństwo, na swój automat i śmieje się. Koniec filmu.

W filmie nie ma Rosjan i Niemców. Jest okropność – wojna. Ale teraz, po Czarnobylu, wszystko się zmieniło. I to także. Zmienił się świat, odtąd nie wydaje się wieczny, jaki był do niedawna. Ziemia nagle stała się mała. Straciliśmy nieśmiertelność – oto co się z nami stało. I widzę w telewizorze, jak ubywa nam każdego dnia. Strzelają. Dziś strzelają ludzie bez nieśmiertelności. Jeden człowiek zabija drugiego. Po Czarnobylu!

Miałam trzy lata, kiedy mnie z matką wywieźli do Niemiec, do obozu koncentracyjnego. Pamiętam wszystko – piękne. Możliwe że mam już taką naturę. Wysoką górę pamiętam. Ciągle ni to deszcz, ni śnieg, ogromnym czarnym półkolem stali ludzie, wszyscy mieli numery. Numery na bucikach. Na plecach. Wszędzie numery, numery. Kolczasty drut. Na wieży stoi człowiek w hełmie, biegają psy, szczekają głośno, bardzo głośno. I żadnego strachu. Dwóch Niemców, jeden wielki, tłusty, w czerni, a drugi mały, w szarym mundurze. Ten, co w czerni, pokazuje gdzieś ręką. Z ciemnego półkola wyłania się czarny cień i staje się człowiekiem. Niemiec w czerni zaczyna go bić.

Pamiętam wysokiego, pięknego Włocha. Cały czas śpiewał.

Miałam etiudy o wojnie. Próbowałam. Nic nie zaliczyłam. Nigdy nie wystawię spektaklu o wojnie. Nie sprawdzi się.

Do czarnobylskiej zony zawieźliśmy wesołe przedstawienie Studnio, daj wody. Bajkę. Przyjechaliśmy do miasta Chotimsk[85], gdzie jest dom dziecka. Nigdzie ich nie wywieźli. Antrakt. Nie reagują, nie wstają, milczą. Druga odsłona. Kończy się spektakl, znowu nie reagują, nie wstają, milczą. Studenci moi w płacz, zebrali się za kulisami: co się dzieje? Potem zrozumieliśmy: uwierzyli we wszystko, co się działo na scenie, gdzie przez cały spektakl czekają na cud. Zwyczajne dzieci zrozumiałyby, że to teatr. A tamte czekały na cud.

U nas, Białorusinów, nigdy nie było niczego wiecznego. Nie mieliśmy nawet odwiecznej ziemi, cały czas ktoś ją zabierał, zamiatał ślady po nas. I nie mogliśmy żyć czymś odwiecznym, jak w Starym Testamencie napisano: ten urodził tego, ten tego. Nie wiemy, co z tą odwiecznością robić, nie potrafimy z nią żyć. Nie potrafimy jej przemyśleć. I, koniec końców, darowano ją nam. Naszą odwiecznością jest Czarnobyl. Oto objawił się nam. A co my? Siniejemy się. Ludzie współczują człowiekowi, któremu spalił się dom, saraj, wszystko pogorzało. A on w odpowiedzi:

– Ale ile myszy zniknęło! – i czapką o podłogę.

W tym jest cały Białorusin!

A nasi bogowie się nie śmieją. Są męczennikami. To starożytni Grecy mieli śmiejących się bogów. A cóż z fantazją, snami, kawałami – to także teksty. O tym, kim jesteśmy. Ale nie potrafimy ich czytać. Wszędzie słyszę jedną melodię, jak się ciągnie. Ni to melodia, ni pieśń, ni mówienie. To zaprogramowanie naszego narodu do kochania biedy. Nieprzemijające oczekiwanie biedy. A szczęście? Szczęście – rzeczą tymczasową, przemijającą. Powiadają ludzie: „Jedna bieda to nie bieda”, „Od biedy kijem się nie obronisz”, „Gdziekolwiek się ruszysz, zawsze bieda”, „Nie do kolędy, kiedy chata pełna biedy”. Oprócz utraty nie ma u nas nic innego. Ani innej historii, ani innej kultury.

A moi studenci kochają się, rodzą dzieci. Słabe i ciche. Po wojnie wróciłam z obozu koncentracyjnego. Przeżyłam. Wtedy trzeba było tylko przeżyć. Mogłam zamiast wody jeść śnieg, latem nie wyłazić z rzeki, nurkować po sto razy. Ich dzieci nie mogą jeść śniegu. Nawet najczystszego, białego śniegu.

Lilja Michajłowna Kuzmienkowa,

wykładowca Mohylewskiej Szkoły Kultury, reżyser


Date: 2016-01-05; view: 522


<== previous page | next page ==>
Monolog o wolności i marzeniu o zwyczajnej śmierci | Monolog o wiecznym i przeklętym: cóż robić i kto zawinił?
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.006 sec.)