Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Monolog o tęsknocie za rolą i sensem

Napisano już dziesiątki książek, opasłych tomów. Skomentowano. Ale życie jest bardziej skomplikowane niż komentarz filozofa. Słyszę i czytam, iż kwestie Czarnobyla stają przed nami jako problemy samopoznania. To współgra z moimi odczuciami. Długo czekam, aż ktoś rozumny mi wyjaśni. Tak jak tłumaczą Stalina, Lenina, bolszewizm. Ale dudnią bez końca: „Rynek! Rynek! Wolny rynek!”.

A my, wychowani w świecie bez Czarnobyla, żyjemy z Czarnobylem.

***

Zawodowo zajmuję się rakietami, jako specjalista od napędu rakiet. Służyłem w Bajkonurze[56]. Programy: „Kosmos”, „Interkosmos”[57] – to wielki kawał mego życia. Wspaniałe czasy! Niebo! Arktyka! Pustkowie! Kosmos! Wspólnie z Gagarinem świat sowiecki poleciał w kosmos, oderwał się od ziemi. Wszyscyśmy wzlecieli! Wspaniały Rosjanin! Z pięknym uśmiechem! Nawet jego śmierć była wyreżyserowana. Chłopięce marzenia o locie, wolności. Cudowne czasy!

Z powodów rodzinnych przeniosłem się na Białoruś. Wkrótce pogrążyłem się w tę czarnobylską przestrzeń, która zmieniła moje uczucia. Trudno wyobrazić sobie coś podobnego, choć zawsze miałem do czynienia z najnowocześniejszą techniką kosmiczną. Do dziś trudno to znieść. Nie daje się wyobrazić. (Zamyśla się). A sekundę wcześniej wydawało się, że pojąłem sens. Ciągnie do filozofowania. Z kimkolwiek zagadam o Czarnobylu, wszystkich do tego ciągnie.

***

Czymże się tu nie zajmujemy! Budujemy cerkiew. Czarnobylską cerkiew, na cześć ikony Matki Bożej „Patronki Poległych”. Zbieramy ofiary, odwiedzamy chorych i umierających. Piszemy kronikę. Tworzymy muzeum.

Na początku myślałem, że nie dam rady. Z moim sercem pracować w takim miejscu! Pierwsze polecenie brzmiało:

– Oto pieniądze, rozdziel je na trzydzieści pięć rodzin. Pomiędzy trzydzieści pięć wdów po likwidatorach. Sprawiedliwie.

Sprawiedliwie, czyli jak? Jedna wdowa ma chorą córeczkę, druga ma dwoje dzieci, trzecia sama jest chora, inna wynajmuje mieszkanie, jeszcze inna ma czwórkę dzieci. Nocą biłem się z myślami: jak tu je obdzielić sprawiedliwie? Myślałem i liczyłem, liczyłem i myślałem. I nie podołałem. Rozdaliśmy pieniądze po równo, według listy.

Moim dziełem jest muzeum. Muzeum Czarnobyla. (Milczy). Niekiedy wydaje się, że to nie muzeum, a zakład pogrzebowy. Że służę w firmie pogrzebowej! Dziś rano nie zdążyłem zdjąć palta, otwierają się drzwi, kobieta od progu krzyczy przez łzy:



– Weźcie jego medal i dyplomy! Zabierzcie ulgi! Oddajcie mi męża!

Długo krzyczała. Zostawiła medal, dyplomy. Będą wystawione w muzeum, za szkłem. Będą na nie patrzeć. Ale jej krzyku nikt poza mną nie słyszał i tylko ja będę o tym pamiętał przy rozkładaniu pamiątek.

Obecnie umiera pułkownik Jaroszuk, chemik-dozymetrysta. Zdrowy był chłop, a leży sparaliżowany. Żona obraca go jak poduszkę. Karmi łyżką. Do tego kamień w nerkach, trzeba go rozbić, nie ma czym opłacić operacji. Jesteśmy biedni, poprzestajemy na tym, co kto da. A państwo, jak oszust, zostawiło nas. Umrze – nazwą jego imieniem ulicę, szkołę albo jednostkę wojskową. Dopiero kiedy umrze. Pułkownik Jaroszuk pieszo chodził po zonie i wydzielał granice maksymalnych punktów skażenia. Człowiek, w pełnym tego słowa znaczeniu, był jak android. Wiedział o tym, ale szedł, zaczynając od elektrowni atomowej, przez rozchodzącą się radiację, aż po sektory. Pieszo, z przyborami dozymetrycznymi w rękach. Wykrywał „plamę” i ruszał w dół granicy „plamy”, żeby dokładnie nanieść na mapę.

A żołnierze, którzy pracowali na samym dachu reaktora? Do likwidacji następstw awarii rzucono dwieście dziesięć jednostek wojskowych, około trzystu czterdziestu tysięcy służących w armii. W największe piekło dostali się ci, co oczyszczali dach. Wydawano im ołowiane fartuchy, ale tło szło niżej, tam gdzie człowiek nie był chroniony. A oni w zwyczajnych butach. Jednego dnia po półtorej – dwie minuty na dachu. A potem zwalniali ich z armii, dawali dyplom i premię – sto rubli. I znikali w bezkresnych przestrzeniach kraju. Z dachu strącali paliwo i reaktorowy grafit, odłamki betonu i armatury. Dwadzieścia-trzydzieści sekund, żeby naładować nosidła i zdążyć strącić „odpadki” z dachu. Te specjalne nosidła ważyły czterdzieści kilogramów. Wyobraźcie sobie: ołowiany fartuch, maski, nosidła i szaloną szybkość. W kijowskim muzeum jest atrapa grafitu, wielkości czapki. Mówią, że gdyby był prawdziwy, ważyłby szesnaście kilogramów, taki zwarty i ciężki. Sterowane radiem roboty często nie chciały wykonywać poleceń albo wykonywały je niedokładnie, gdyż wysiadały ich układy elektroniczne w obszarach wysokiej radiacji. Najpewniejszymi robotami byli więc żołnierze. Nazywano ich „zielonymi robotami” (od koloru wojskowych mundurów). Przez dach uszkodzonego reaktora przeszło trzy tysiące sześciuset żołnierzy. Spali na ziemi; opowiadają, że początkowo w namiotach rzucali na ziemię słomę. A brali ją stąd, ze stert koło reaktora.

Młodzi chłopcy. Dziś umierają, ale wiedzą, że gdyby tego nie zrobili...

Był moment, kiedy istniało niebezpieczeństwo wybuchu termojądrowego i trzeba było spuścić spod reaktora ciężką wodę, żeby nie runął. A ciężka woda to prosty składnik paliwa jądrowego. Wyobrażacie sobie?! Dali zadanie: ten, kto wskoczy do tej ciężkiej wody i odsunie zasuwę zaworu spustowego, dostanie samochód, mieszkanie, daczę i utrzymanie rodziny do końca swych dni. Szukali ochotników. I znaleźli! Chłopcy nurkowali, wiele razy wskakiwali, aż odsunęli tę zasuwę. I dano im według rozkazu siedem tysięcy rubli. O obiecanych samochodach i mieszkaniach zapomniano.

Tak, nie dla nich nurkowali. Nie dla dobrobytu, najmniej z powodów materialnych. (Rozchmurzył się). Nie ma ich już. Tylko dokumenty zostały w muzeum. Fotosy rodzinne. A gdyby tego nie zrobili? Ta nasza gotowość do całopalenia... Nie mamy sobie równych.

Z kimś się o to pokłóciłem. Udowadniał mi, iż jest to związane z faktem, że życie ma u nas niską cenę. Że to azjatycki fatalizm. Człowiek, który siebie ofiarowuje, nie czuje się jak unikat, niepowtarzalna istota, od której nic większego nigdy nie będzie. Jest to więc tęsknota za rolą. Wcześniej był człowiekiem bez tekstu, statystą. Nie brał udziału w akcji, służył za tło. Aż nagle staje się główną postacią. Tęsknota za sensem. Cóż bowiem jest naszą propagandą? Ideologia! Proponują umierać. I w tym znaleźć sens. Wyróżniają. Dają rolę! Wielka cena śmierci, bo za nią jest wieczność. Tak mi udowadniał.

Nie zgodziłem się z nim! Kategorycznie! Owszem, wychowaliśmy się na żołnierzy. Tak nas uczyli. Zawsze do czegoś nas mobilizowali, żebyśmy byli gotowi na coś niemożliwego. Ojciec, kiedy chciałem pójść na uczelnię cywilną, był oburzony:

– Jestem zawodowym wojskowym, a ty chcesz chodzić w marynarce? Imienia ojca trzeba bronić.

Nie rozmawiał ze mną przez kilka miesięcy, dopóki nie złożyłem papierów na uczelni wojskowej. Był uczestnikiem wojny, już nie żyje. Na co dzień nie potrafił zrobić nic praktycznego, jak całe jego pokolenie. Nic mi po nim nie zostało: nie ma domu, samochodu, ziemi. Cóż odziedziczyłem? Oficerską teczkę polową otrzymaną przed kampanią fińską, a w niej jego wojenne ordery. No i w polietylenowej torbie trzysta listów z frontu, poczynając od czterdziestego pierwszego roku. Matka je ocaliła. To wszystko, co mi zostawił. Bezcenny kapitał!

Teraz rozumiecie, jak widzę nasze muzeum? Jest w słoiku czarnobylska ziemia. Garstka. Oto kask górniczy. Także stamtąd. Wiejski sprzęt z zony. Nie znajdziesz tu dozymetrów. Dźwięczałyby! Tu nade wszystko trzeba być prawdziwym! Bez atrap! To nam powinno się zawierzyć. Za wiele kłamstwa jest wokół Czarnobyla. Było i jest. Obrósł fundacjami, komercyjnymi strukturami.

Skoro piszesz o tym książkę, trzeba obejrzeć unikatowy materiał filmowy. Zbieramy z okruchów. Czarnobylskiej kroniki, wyobraź sobie, nie ma! Nie pozwolili jej nakręcić, wszystko utajnili. Jeśli komuś coś udało się zabezpieczyć, odpowiednie organy na miejscu odbierały ten materiał i zwracały uszkodzone taśmy. Nie mamy kronik z czasu, gdy ewakuowali ludzi, wywozili zwierzęta. Zakazywali filmować tragedię, filmowali heroizm! Są, owszem, czarnobylskie albumy, także wydane ostatnio, ale ile to razy kamerzystom rozbijali kamery. Żeby uczciwie opowiadać o Czarnobylu, potrzebne było męstwo, którego i dziś brak. Uwierz mi! Powinnaś zobaczyć te ocalałe kadry. Czarne jak grafit twarze pierwszych strażaków. A ich oczy? Oczy ludzi, którzy wiedzą, co odchodzi. Albo fragment z nogami kobiety, która rankiem po katastrofie szła obrabiać ogródek koło elektrowni atomowej. Szła po trawie, po rosie. Nogi przypominają sitko, całe w dziurkach do samych kolan. To trzeba zobaczyć, skoro piszesz o tym książkę.

Przychodzę do domu i nie mogę objąć małego syna. Potrzebuję wypić pięćdziesiąt-sto gramów wódki, żeby wziąć go na ręce.

Oto oddział poświęcony pilotom śmigłowców. Pułkownik Wodołażskij, bohater Rosji, pochowany na białoruskiej ziemi, we wsi Zuków Ług. Kiedy otrzymał dopuszczalną dawkę, powinien był uciec, ewakuować się, ale został i uczył jeszcze trzydzieści trzy załogi. Sam zrobił sto dwadzieścia lotów, zrzucił dwieście-trzysta ton gruzu. Cztery-pięć lotów w ciągu doby, na wysokości trzystu metrów nad reaktorem, temperatura w kabinie do sześćdziesięciu stopni. Wyobraź sobie, co działo się niżej, kiedy zrzucano worki z piachem. Radioaktywność sięgała tysiąca ośmiuset rentgenów na godzinę. Pilotom robiło się niedobrze. Żeby zrzucić dokładnie, sięgnąć celu, w ogniowy żar, wysuwali głowy z kabiny i naocznie przymierzali. Innego sposobu nie było. W czasie obrad komisji rządowej na porządku dziennym było:

– Na to trzeba by przeznaczyć dwa-trzy życia. Na to – jedno.

Pułkownik Wodołażskij zmarł. W karcie odczytu dawek, pochłoniętych nad reaktorem, lekarze zapisali... siedem berów. A było ich sześćset!

A czterystu górników, którzy dzień i noc żłobili tunel pod reaktorem? Trzeba go było wyryć, żeby zlać tam ciekły azot i zamrozić gruntową poduszkę. Tak się to nazywa w języku inżynierów. Inaczej reaktor opadłby w wody gruntowe.

Górnicy Moskwy, Kijowa, Dniepropietrowska. Nigdzie o nich nie czytałem. Nadzy, bo w temperaturze przekraczającej pięćdziesiąt stopni pchali wagoniki na czworakach. Były tam setki rentgenów.

Dziś umierają. A jeśliby tego nie dokonali? Sądzę, że są bohaterami, a nie ofiarami wojny, do której nie było niczego podobnego. Nazywa się ją awarią, katastrofą, a to była wojna. Czarnobylskie pomniki są podobne do wojennych.

Są sprawy, których przyjęło się nie rozważać, słowiańska wstydliwość. Powinnaś o tym wiedzieć. Książkę o tym piszesz. U tych, co pracowali na reaktorze albo w bezpośredniej jego bliskości, występuje jako prawidło – porażenie układu moczowo-płciowego. Podobny symptom jest u pilotów. To znane sprawy. Ale głośno się o tym nie mówi. Nie wypada.

Oprowadzałem angielskiego dziennikarza, który przygotował bardzo interesujące pytania na ten temat, nurtowała go ludzka strona problemu. Co po tym wszystkim dzieje się z człowiekiem w domu, w życiu, w sprawach intymnych? Ani jednej otwartej rozmowy nie udało mu się odbyć. Prosił, żeby zebrać pilotów śmigłowców. Chciał pogadać w męskim towarzystwie. Przyjechali, niektórzy jako emeryci w wieku trzydziestu pięciu – czterdziestu lat, jeden przybył ze złamaną nogą, ze starczym uwiądem, bo pod wpływem radiacji kości rozmiękają. Anglik zadaje im pytania:

– Jak teraz żyjecie w rodzinie, z młodymi żonami?

Piloci milczą, przyszli opowiadać, jak wypełniali po pięć lotów na dobę. A ten o żonach! O czymś takim! Zaczął ich wyławiać pojedynczo. Odpowiadali poprawnie: zdrowie normalne, państwo ich ceni, a w rodzinie miłość. Żaden się nie otworzył. Kiedy wyszli, był przytłoczony.

– Teraz rozumiesz, czemu nikt wam nie wierzy? Samych siebie oszukujecie – powiedział.

Spotkanie to odbywało się w kawiarni, obsługiwały je dwie miłe kelnerki. Kiedy już zebrały ze stołów, nagle zapytał je:

– Możecie mi odpowiedzieć na kilka pytań?

I te dziewczyny wszystko mu wyjaśniły.

– Chcecie wyjść za mąż? – zapytał.

– Tak, ale nie teraz. Marzymy, by wyjść za cudzoziemca, żeby urodzić zdrowe dziecko.

– No a macie partnerów? – zaczął śmielej. – Jakże oni? Zadowalają was? Wiecie, co mam na myśli?

– Siedzieli tu z wami chłopcy – roześmiały się. – Piloci, po dwa metry wzrostu. Brzęczeli medalami. Zdatni do prezydiów, a nie do pościeli.

Sfotografował te dziewczyny, a mnie powtórzył:

– Wiesz czemu nikt wam nie wierzy? Oszukujecie samych siebie.

***

Z tym angielskim dziennikarzem pojechałem do zony. Ze sprawozdań wynika, że wokół Czarnobyla jest osiemset mogilników. Szukał fantastycznych konstrukcji inżynierskich, znalazł zwykłe jamy. Leży w nich, wyrąbany wokół rektora na stu pięćdziesięciu hektarach, „czerwony las” (w pierwszych dwóch dniach po awarii sosny i świerki stały się czerwone). Leżą tam tysiące ton metali i stali, miękkie rury, odzież specjalna, konstrukcje betonowe. Pokazał mi zdjęcie z angielskiej gazety. Widok z lotu ptaka: tysiące jednostek samochodowej, traktorowej i lotniczej techniki, samochody pożarowe i karetki sanitarne. Największe cmentarzysko wokół reaktora. Chciał to sfotografować – tu i teraz – po dziesięciu latach. Obiecali mu za zdjęcie wielkie pieniądze. Krążymy, krążymy, naczelnik odsyła nas do naczelnika, to nie ma formularza, to znów pozwolenia.

Miotaliśmy się tak, dopóki nie dotarło do mnie, że tego cmentarzyska nie ma, funkcjonuje już tylko w sprawozdaniach. Że dawno rozprowadzili je po bazarach. Na części zamienne po kołchozach i podwórkach. Rozkradli, wywieźli. Tego Anglik nie mógł zrozumieć. Nie wierzył! Kiedy powiedziałem mu całą prawdę, nie uwierzył!

I wtedy odkryłem istotę rzeczy: w to, co się stało, nie wierzą. W podświadomości ciągle drąży mnie myśl: – A jeśli to kłamstwo? Albo jakieś bujdy?

Ominąć tragedię – stało się powszechne. Codzienna sztampa! Czarny humor!

(Kończy z rozpaczą. Milczy).

Wszystko taszczę do muzeum. Znoszę. Ale bywa, że myślę, aby rzucić to wszystko. Uciec! No bo jak wytrzymać?!

***

Miałem rozmowę z młodym duchownym. Staliśmy nad świeżą mogiłą sierżanta Saszy Gonczarowa. Z tych, co byli na dachu reaktora. Śnieg, wiatr, mroźnie. Duchowny odprawia panichidę[58]. Odmawia modlitwę z gołą głową.

– Czy aby nie czułeś się jak chochoł? – pytam go potem.

– Nie – odpowiedział. – W takich chwilach jestem wszechmocny. Żaden cerkiewny obrzęd nie daje mi takiej energii jak panichida.

Zapamiętałem te słowa człowieka oswojonego ze śmiercią. Nieraz pytałem cudzoziemskich dziennikarzy, co tu zjeżdżają, wielu po kilka razy:

– Dlaczego przyjeżdżacie, wręcz wpraszacie się do zony?

Głupio byłoby myśleć, że tylko dla pieniędzy, kariery.

– Podoba się nam – przyznawali. – Otrzymujemy potężny zastrzyk energii.

Nieoczekiwana odpowiedź, prawda? Dla nich, z pewnością, nasz człowiek, jego uczucia, jego świat to coś niezwykłego, hipnotycznego.

Ale dotąd nie wiem, co się im najbardziej podoba: my sami czy to, co o nas można napisać, a poprzez nas pojąć? I że wszyscy kręcimy się tu wokół śmierci?

Czarnobyl. Innego świata tu nie będzie. Początkowo, kiedy wyrwano nam grunt spod nóg, szczerze okazywaliśmy ból, a teraz przyszło zrozumienie, że innego świata nie ma. I że nie mamy gdzie się podziać. Doznanie tragicznego osadzenia na tej czarnobylskiej ziemi jest przede wszystkim innym odczuwaniem świata. Z wojny wraca pokolenie „przetrąconych”. Pamiętamy Remarque’a? A z Czarnobylem żyje pokolenie „rozstrojonych”. Rozstroiliśmy się. Niezmienna staje się tylko czarnobylska utrata. Jedyny nasz kapitał. Bezcenny!

Przychodzę do domu, żona wysłuchuje mnie. A potem cicho mówi:

– Kocham cię, ale syna ci nie oddam. Nikomu go nie dam. Ani Czarnobylowi, ani Czeczenii. Nikomu!

Osiedlił się już w niej ten strach...

Siergiej Wasiliewicz Sobolew,
zastępca przewodniczącego zarządu
Republikańskiego Stowarzyszenia „Tarcza Czarnobyla


Date: 2016-01-05; view: 563


<== previous page | next page ==>
Monolog o tym, jak zupełnie nieznana rzecz wpełza, włazi w ciebie | Chór narodowy
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.011 sec.)