Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Monolog o tym, co święty Franciszek przepowiadał ptaszkom

To moja tajemnica. Nikt więcej o tym nie wie. Mówiłem o tym tylko ze swoim przyjacielem.

Jestem operatorem filmowym. Jechałem tam, pomny, czego nas uczyli: prawdziwym pisarzem zostaje się na wojnie i tym podobne. Ulubiony pisarz – Hemingway, ukochana książka – Pożegnanie z bronią. Przyjechałem. Ludzie kopią w ogrodach, na polach – traktory, siewniki. Co filmować – niepojęte. Nic nigdzie nie wybucha.

Pierwsze ujęcie. W wiejskim klubie. Na scenie postawili telewizor, zebrali społeczność. Słuchali o Czarnobylu: wszystko dobrze, wszystko prawidłowo. W tej wsi, gdzie to kręciliśmy, była dezaktywacja. Myli dachy. Ale jak umyć dach, skoro u babci przecieka? Ziemię trzeba było usunąć na sztych łopaty, czyli ściąć całą płodną warstwę. Głębiej jest u nas żółty piasek. Oto babcia, wypełniając nakazy, łopatą obraca ziemię, ale nawóz z niej strzepuje. Szkoda, że tego nie sfilmowałem. Gdziekolwiek byś przyjechał, słyszysz:

– A, kamerzyści. Teraz znajdziemy wam bohaterów.

Bohater – starzec z wnukiem, co dwa dni pędzili spod samego Czarnobyla kołchozowe krowy. Po ujęciu zootechnik zaprowadził mnie nad gigantyczny dół, gdzie buldożerem zasypywali te krowy. Ale do głowy nie przyszło, aby to nakręcić. Stałem plecami do dołu i kręciłem epizod zgodnie z lepszymi tradycjami ojczystej dokumentalistyki: buldożeryści czytają „Prawdę”, nagłówek – tłustymi czcionkami – „Ojczyzna w biedzie nie opuści”. A nawet poniosło mnie: migawkę, obrazek – bocian opada na pole. Symbol! Jakakolwiek bieda przyjdzie – zwyciężamy! Życie trwa...

Wiejskie drogi. Kurz. Wiedziałem już, że to nie jest zwyczajny kurz, lecz pył radioaktywny. Kamerę okrywałem, żeby się nie zapyliła, wszak to optyka. Był bardzo suchy maj. Ile się tego nawdychaliśmy, nie wiem. W ciągu tygodnia spaliliśmy węzły limfatyczne. Taśmą filmową gospodarzyliśmy jak nabojami, bo miał tu przyjechać pierwszy sekretarz KC, Sljuńkow[44]. W którym akurat miejscu miał się zjawić, nikt nie mówił, ale się domyślaliśmy: wczoraj jechaliśmy drogą, słup kurzu, a dziś kładą asfalt, i to jaki – na dwa, trzy sztychy! Tak więc jasne, gdzie oczekują wysokiego kierownictwa! Potem filmowałem to całe kierownictwo, jak chodzili równiutko po świeżym asfalcie. Ani centymetra w bok! Też to miałem w kadrze, ale do tematu nie wstawiłem.

Nikt nic nie rozumiał, to było najstraszniejsze. Dozymetryści odczytują jedne cyfry, a w gazetach wydrukowano inne. Aha, zaczynasz więc powoli czegoś tam dochodzić. Zostawiłem w domu małego synka, ukochaną żonę. Jakimże jestem głupcem, żeby ich tam zostawić! Tak, medalem nagrodzą. A żona ucieknie. Zbawienie – w śmiechu. Opowiadaliśmy kawały. W porzuconej wiosce osiedlił się bezdomny i cztery babcie tam zostały. Pytają je:



– Czyżby to wasz mężuś?

– Ten samiec jeszcze do drugiej wsi biega.

Gdyby próbować być szczerym do końca, Czarnobyl, no, zdarzył się. Coś podobnego odczułem, kiedy zmarł bliski mi człowiek. Słońce. Ptaki latają. Jaskółki. Przeszedł deszcz. A on zmarł. Rozumiesz? Chcę nazwać słowem ten inny wymiar, przekazać, jak to we mnie się wtedy odbywało.

Zobaczyłem i zacząłem filmować kwitnącą jabłoń. Brzęczą trzmiele, biały, weselny kolor. Znowuż jakby nigdy nic, ludzie pracują, sady kwitną. Trzymam w ręku kamerę, ale nie mogę pojąć: coś nie tak! Normalna ekspozycja, piękny widoczek, ale coś jest nie tak. I nagle dociera: nie ma zapachu. Sad kwitnie, a nie ma zapachu! Potem wiedziałem, że następuje taka reakcja organizmu przy wysokiej radiacji, blokują się niektóre zmysły. Moja mama ma siedemdziesiąt cztery lata, pamiętam, narzeka, że nie czuje zapachów. No, myślę, teraz mnie się to przydarzyło. Pytam swoich w zespole, a było nas troje:

– Jak pachnie jabłoń?

– Nijak nie pachnie.

Coś się z nami stało. Bez nie pachniał. Bez! Pojawiło się we mnie odczucie, że wszystko, co wokół, to nieprawda, a ja – pośród dekoracji. I że nie mogę tego zrozumieć, nie sposób. Nigdzie o tym nie czytałem.

Z dzieciństwa. Sąsiadka, była partyzantka, opowiadała, jak w czasie wojny ich oddział wydzierał się z okrążenia. Miała na rękach małe dziecko, miesięczne, szli przez bagno, wokół pacyfikatorzy. Dziecko płakało. Nie mogło ich wydać, zlokalizowaliby ich, cały oddział. I ona je zadusiła. Mówiła o tym beznamiętnie, jakby to nie ona zrobiła, a jakaś inna kobieta, a dziecko było cudze. Dlaczego o tym wspominała, już zapomniałem. Ale pamiętam swój strach: cóż to ona takiego stworzyła? Jak mogła? Mnie się wydawało, że ten cały oddział partyzancki wychodził z okrążenia dla tego maleństwa, żeby je ocalić. A tu, żeby ocaleć, żywi, zdrowi, silni mężczyźni zadusili dziecię. W czym w takim razie sens życia? Nie chciało mi się po tym żyć. Mnie, chłopcu, niezręcznie było patrzeć na tę kobietę, dlatego że dowiedziałem się o niej czegoś takiego. A jak ona patrzyłaby na mnie? (Jakiś czas milczy). Oto, czemu nie chcę wspominać o tych dniach w zonie. Wymyślam sobie różne wytłumaczenia. Nie chce mi się otwierać „tam” drzwi. „Tam” chciałem zrozumieć, gdzie jestem prawdziwy, a gdzie nieprawdziwy. Miałem już dzieci. Syna. Kiedy się rodził, przestałem bać się śmierci. Ukazał się sens mojego życia.

Nocą w hotelu. Przysypiam – monotonny szum za oknem, niepojęte niebieskie strachy. Rozsuwam story: ulicą suną dziesiątki łazików z czerwonymi krzyżami i migaczami. W pełnej ciszy. Doświadczyłem czegoś na podobieństwo szoku. Spłynęły do pamięci kadry z filmu. Z dzieciństwa. Powojenne dzieci, lubiliśmy wojenne filmy. No i takie kadry. Z miasta uciekli wszyscy swoi, a ty zostałeś sam i musisz rozstrzygać. Co najlepsze? Udawać, żeś nieżywy? Albo jak? A jeśli coś powinieneś zrobić, to co?

W Chojnikach w centrum miasta wisiała tablica wyróżnionych[45]. Wyróżniający się ludzie rejonu. Pojechał więc w skażoną strefę i wywiózł dzieci z przedszkola szofer pijanica, a nie ci z tablicy. Wszyscy stali się samymi sobą. A tu jeszcze ewakuacja. Pierwsze wywożone są dzieci. Powrzucali je w wielkie autobusy marki Ikarus. A ja łapię siebie na tym, że filmuję, tak jak to widziałem na filmach wojennych. I tu zamarzyłem, że nie ja jeden, ale i ludzie, którzy uczestniczą w tym wszystkim, kierują się podobnym obrazem. Trzymają się tak jak kiedyś, pamiętacie, w ulubionym przez nas wszystkich filmie Lecą żurawie[46]. rzadka łza w oczach, krótkie słowa pożegnania. Wychodziło na to, że wszyscyśmy chcieli odnaleźć formę przezwyciężenia siebie, swojego strachu, taką, która byłaby nam już znana. Staraliśmy się czemuś odpowiadać. To zostało w pamięci. Dziewczynka macha mamie ręką, myśli, wszystko w porządku, jest dzielna. Zwyciężymy!

Pomyślałem, że przyjadę do Mińska, a tam też ewakuacja. Jak będę żegnał się ze swoimi – żoną, synem? Wyobrażałem sobie w tej liczbie i taki gest: zwyciężymy! My – ratownicy! Ojciec mój, odkąd pamiętam, nosił wojskowe mundury, choć nie był wojskowym. Myśleć o dzieciach – mieszczaństwo, o swoim życiu – niepatriotycznie. Normalny stan – głodni. Oni, nasi rodzice, przeżyli zniszczenie, i my także powinniśmy je przeżyć. Inaczej nie zostaniesz prawdziwym człowiekiem. Uczono nas wojować i przeżyć w każdych warunkach. Mnie samemu po obowiązkowej służbie w armii cywilne życie wydawało się bez smaku. Nocą chodziliśmy ulicami w poszukiwaniu uczuć. W dzieciństwie czytałem wspaniałą książkę Czistilszcziki[47], autora zapomniałem, tam łapali dywersantów, szpiegów. Ryzyko! Dobrowolni ochotnicy! Tak jesteśmy zbudowani. Jeśli każdego dnia praca i praca – staje się to nieznośne, bez komfortu!

Mieszkaliśmy na osiedlu jakiejś zawodówki wraz z likwidatorami. Młodzi chłopcy. Wydali im walizkę wódki, żeby wyprowadzić radiację. A potem okazuje się, że w tymże osiedlu rozlokował się oddział służby medycznej. Same dziewczyny.

– No, to teraz pohulamy! – powiadają chłopaki.

Poszło dwóch i zaraz wracają z takimi oczami. Obrazek: idą korytarzem dziewczyny. Pod dresy wkładają spodnie i kalesony z podwiązkami, ciągną się za nimi po podłodze, walają się. Wszystko stare, za duże. Wisi jak na wieszakach. Ta w rękawiczkach, ta w rozczłapanych butach. A na wierzchu dresów jeszcze gumowe odzienie specjalne naciągnięte, jakimś tam związkiem chemicznym pochlapane. Niektóre i na noc tego nie zdejmują. Żal patrzeć. I żadne z nich pielęgniarki, wzięto je z instytutu, z wojskowej katedry. Obiecywali, że na dwa dni, a kiedyśmy tam przyjechali, były już od miesiąca. Opowiadały, że wożono je na reaktor, tam napatrzyły się na oparzenia, ale tylko od nich słyszałem o poparzeniach. Dziś jeszcze widzę – brodzą po osiedlu jak we śnie.

Pisali w gazetach, że na szczęście wiatr wiał nie w tę stronę. Nie na miasto. Nie na Kijów. Jeszcze nikt nie wiedział. Nie domyślał się, że on wiał na Białoruś. Na mojego Jurika. W ten dzień chodziliśmy z nim po lesie, szczypaliśmy koniczynę zajęczą. Boże, nikt mnie nie uprzedził!

Wróciłem z ekspedycji do Mińska. Jadę trolejbusem do pracy. Dobiegają urywki rozmów: nakręcili film w Czarnobylu i jeden operator od razu tam umarł. Zgorzał. No, myślę: któż to taki?

Nadal, słyszę: młody, dwoje dzieci. Mówią nazwisko: Witja Guriewicz. Jest u nas taki operator, bardzo młody chłopiec. Ale dwoje dzieci? Czyżby ukrywał? Podjeżdżamy do studia filmowego, ktoś uściśla: nie Guriewicz, a Guricz, i na imię ma Siergiej. Boże, przecież to ja! Śmiesznie teraz, ale wtedy szedłem z metra do studia i bałem się, że otworzę drzwi, i... Pierwsza myśl:

– A dokąd wzięli moją fotografię? Do działu kadr?

Skąd brały się te słuchy? Nieporównywalność skali wydarzenia z liczbą ofiar. Choćby bitwa kurska[48]. Tysiące poległych – to zrozumiałe. A tu? W pierwszych dniach coś około siedmiu strażaków. Potem jeszcze kilku ludzi. A poza tym zbyt abstrakcyjne określenia dla naszego poznania: „za kilka pokoleń”, „wieczność”, „nic”. Zaczynały się słuchy: latają trzygłowe ptaki, kury zadziobują lisy, lisie jeże.

Co dalej? Potem znowu ktoś musi jechać do zony. Jeden operator przyniósł zaświadczenie, że ma wrzód żołądka, drugi wykombinował urlop. Wzywają mnie:

– Trzeba!

– Przecież dopiero co wróciłem.

– Rozumiesz, ty już tam byłeś. Tobie wszystko jedno.

I potem:

– Ty już masz dzieci. A tamci – młodzi.

– Jołki-połki, a może ja także chcę mieć pięcioro-sześcioro!

Tak to filmowałem ludzi, którzy byli jakby w obozie koncentracyjnym. Ludzie, którzy przeżyli wiele wspólnego i poznali, jaki bywa człowiek w głębi podświadomości, uciekają jeden od drugiego. O tym, co tam, w Czarnobylu, dowiedziałem się, przyznam, nie chce się mówić. Na przykład o naszych humanistycznych wyobrażeniach. W ekstremalnej sytuacji człowiek nie jest taki, jak piszą w książkach. Człowieka z książek nie znalazłem. Wszystko na odwrót. Człowiek – antybohater. Wszyscyśmy sprzedawcami apokalipsy. Wielcy i mali. Migają w pamięci fragmenty, obrazki. Przewodniczący kołchozu chce dwoma samochodami wywieźć swoją rodzinę z rzeczami, meblami, a sekretarz partii prosi o jeden samochód dla siebie. A za kilka dni, byłem świadkiem, nie mogą wywieźć dzieci, grupy najmłodszych. Nie starcza transportu. A tu dwóch samochodów mało, żeby zapakować masę trzylitrowych słoików z konfiturami i marynatami. Widziałem, jak je nazajutrz rozwalali. Tego też nie sfilmowałem. (Mimowolnie się zaśmiał). Kupiliśmy tam w sklepie kiełbasę, konserwy, ale jeść strasznie. Woziliśmy to ze sobą. Wyrzucić także szkoda. (I nagle poważnie). Mechanizm zła będzie działać i w czasie apokalipsy. To zrozumiałem. Także będą plotkować, oszukiwać przed kierownictwem, chronić swój telewizor i futro karakułowe. I przed końcem świata człowiek ostanie się takim, jaki jest teraz. Zawsze.

Jakoś tak mi niezręcznie, że nie dobiłem się dla swej grupy operatorskiej żadnych ulg. Jednemu z naszych chłopców potrzebne było mieszkanie, idę do komitetu kinematografii.

– Pomóżcie, pół roku przesiedzieliśmy w zonie. Mamy zasługi.

– Dobrze – powiedzieli – przynieście zaświadczenia. Z pieczęciami.

A tam przyjeżdżaliśmy do rajkomu, a po korytarzach chodzi taka jedna ciotka Nastia ze szczotką. Wszyscy się rozbiegli. Jest u nas reżyser, ma teczkę zaświadczeń: gdzie był, co filmował. Bohater!

Mam w pamięci wielki, długi film, którego nie nakręciłem. Wiele serii. (Milczy). Wszyscyśmy sprzedawcami apokalipsy.

Zachodzimy z żołnierzami do chaty. Mieszka tam jedna babcia.

– No, babciu, jedziemy.

– Jedziemy, dzieci.

– No, to zbieraj się, babciu.

Czekamy na ulicy. Palimy. I oto ta babcia wychodzi: na rękach ikona, kotek i węzełek. To wszystko, co bierze ze sobą.

– Babciu, kota nie trzeba. Nie powinno się. Jego sierść radioaktywna.

– Nie, dzieci, bez kotka nie pojadę. Jakże go rzucę? Samego zostawię? To moja rodzina.

Ta babcia, ta kwitnąca jabłoń. Od nich wszystko się zaczęło. Teraz kręcę tylko zwierzęta.

Pewnego razu pokazałem swoje czarnobylskie tematy dzieciom. Przestrzegano mnie: po co? Nie wolno. Nie trzeba. I tak żyją w tym strachu, wśród tych rozmów, mają zmiany we krwi, uszkodzony układ odpornościowy. Spodziewałem się, że przyjdzie pięćdziesiąt osób. Wypełniła się cała sala. Pytania zadawali najróżniejsze, ale jedno wprost wbiło mi się w pamięć. Chłopczyk, jąkając się i czerwieniąc, widocznie z takich niewiele mówiących, pytał:

– A dlaczego nie było wolno pomóc zwierzętom, które tam zostały?

Nie potrafiłem mu odpowiedzieć. Nasza twórczość jest tylko o cierpieniu i miłości do człowieka, a nie do wszystkiego, co żyje. Tylko człowieka! Nie zniżamy się do nich: zwierząt, roślin. W ten inny świat. A Czarnobylem człowiek zamierzył się na wszystko.

Chcę nakręcić film Zakładnicy[49]. O stworzeniach[50]. Pamiętasz pieśń Płynęła po oceanie ruda wyspa! Tonie okręt, ludzie weszli do szalup. A konie nie wiedziały, że w szalupach nie ma dla nich miejsca.

Współczesna przypowieść. Dzieje się na dalekiej planecie. Kosmonauta w skafandrze słyszy przez słuchawki szum. Widzi, że toczy się na niego coś ogromnego. Niepojętego. Dinozaur? Jeszcze nie pojmuje, kto to, a strzela. Po chwili – znów coś się ku niemu zbliża. I to coś też niszczy. Za chwilę – stado. Stacza więc z nim bitwę. A tu się okazuje, że wybuchł pożar, a zwierzęta uciekały, biegły po tropie, który zostawił kosmonauta. Człowiek! Stała się tam ze mną nadzwyczajna rzecz. Przybliżyłem się do stworzeń. Do drzew, ptaków. Teraz są mi bliższe niż wcześniej. Skurczyła się odległość między nami. Jeżdżę do zony od wielu lat. Z porzuconego, zaoranego ludzkiego domu wyskakuje dzika świnia, wychodzi łosza. Oto co sfotografowałem. Chcę zrobić film i zobaczyć wszystko oczami zwierzęcia.

– O czym ty kręcisz? – pytają mnie. – Popatrz wokoło. W Czeczenii – wojna!

A święty Franciszek głosił kazania ptakom. Z ptakami rozmawiał jak z równymi. A co, jeśli to ptaki rozmawiały z nim w ptasim języku, a nie on zniżył się do nich? On rozumiał ich tajny język. U Dostojewskiego, pamiętacie, jak człowiek chłostał krótkowzrocznego konia. Bezrozumny człowiek!

Siergiej Gurin, operator filmowy


Date: 2016-01-05; view: 590


<== previous page | next page ==>
Monolog o tym, że nie umiemy żyć bez Czechowa i Tołstoja | Monolog na dwa glosy – męski i kobiecy
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.009 sec.)