Mamy go! — krzyczeli goniący. — Mierz dobrze, nie żałuj! Zabijemy go i stratujemy!
W jednej chwili Dzięcioł przemienił się w dąb, worek zamienił w barć, a pieniądze w pszczoły. Goniąca go chmara łuczników pognała dalej, a Dzięcioł wrócił z workiem i pieniędzmi do zwykłej postaci i powlókł się dalej.
Już był blisko swojej wioski, kiedy ze wszystkich stron huknęły strzały z muszkietów. Chociaż nieprzyjaciół zasłaniały krzaki, Dzięcioł poznał, że jest otoczony. Rzucił przed siebie kamień i rozlało się jezioro. On sam przemienił się w łódź rybacką, worek zamienił w ceber z wodą, a dukaty w pływające w cebrze karasie.
Zbiegli się nieprzyjaciele z dymiącymi jeszcze strzelbami, popatrzyli na jezioro, poszwargotali w niezrozumiałym języku i zawrócili, skąd* przyszli.
Dzięcioł znowu dźwignął worek. Świtało już, więc westchnął z ulgą, bo wiedział, że razem z nocą i strachy też przeminą.
Już Dzięcioł staje we wrotach swojej chaty, już jest we drzwiach i za klamkę chwyta... Wtem słyszy za sobą głos Macieja, swego sąsiada:
Hej, Dzięcioł! A pokaż no, co tam dźwigasz nocą po kryjomu !
Rzucił się Dzięcioł naprzód i zawadził workiem o hak. Usłyszał, jak worek się rozerwał, a dukaty z brzękiem posypały się na ziemię.
Wtedy nie wytrzymał, zapomniał o przestrodze czarownicy i odwrócił się. Ukląkł i chce zbierać rozsypane dukaty — a tu zamiast złota pełno trocin dookoła.
Przed nim stoi znajomy diabeł w kusym fraczku i śmieje się szkaradnie...
Przerażony Dzięcioł upadł zemdlony.
Leżał tak do białego dnia. Kiedy otrzeźwiał i zajrzał do worka, zobaczył w nim też trociny. Po dukatach nie zostało ani śladu. Wziął głowę w ręce i gorzko zapłakał.
Odtąd Dzięcioł unikał ludzi i mówiono o nim, że jest ,,pomylony", bo wciąż tylko mamrotał:
Sprzedałem duszę, a gdzie moje złoto?
DWAJ SĄSIEDZI
Wybrał się Maciej w odwiedziny do sąsiada Grzegorza. Niedaleko chaty spotkał jego chłopaka.
Co robi twój tata, Józinku? — pyta go.
Właśnie zabierał się do jedzenia, ale jak was zobaczył za gumnem, to wstał od stołu i nie zjadł.
Dlaczegoż to?
A bo tata powiedział, że wy byście za dużo nam zjedli, więc matka musiała wszystko ze stołu pochować.
A gdzie schowała, Józinku?
Gęś na piec, ser do komina, kiełbasy z kapustą do piekarnika, pierogi do dzieży, a dwa dzbany z piwem pod ławę.
Maciej więcej nie pytał, roześmiał się i po chwili wchodził już przez próg do chaty Grzegorza.
Witajcie, sąsiedzie — pozdrowił go Grzegorz. — Jaka szkoda, żeście nie przyszli trochę wcześniej, bylibyście zjedli z nami, a teraz nic nie zostało i nie mamy czym was poczęstować.
Nie mogłem przyjść wcześniej, kochany sąsiedzie, bo mi się coś takiego przytrafiło, czegom się wcale nie spodziewał.
A co takiego, powiadajcież!
Zabiłem, wiecie, węża, a ten wąż miał głowę taką ogromną, jak ten ser, co wisi tu w kominie. I taki był tłusty, jak gęś, co leży na waszym piecu, a mięsko to miał takie bieluchne, jak pierogi w tamtej dzieży. A żebyście widzieli, jaki był długi! O, jak te kiełbasy, ułożone w krąg na kapuście tam w piekarniku!
Dobrze to Maciej wytłumaczył! Grzegorz zawstydził się, że był taki niegościnny. Jego żona musiała postawić z powrotem na stole jadło i napitek i teraz częstowali gościa oboje.
O LUDKACH BIEDOROBACH
Ył w jednej wiosce chłop, który był taki biedny, że nieraz głodował z żoną i z dziećmi, chociaż trudził się od rana do wieczora.