Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Rozdział 12 Ogień i mgła 6 page

Pewnego dnia podczas niezbyt zawziętego szturmu, takiego codziennego, kiedy flota pluła w nas pociskami, a my strzelaliśmy do nich, zobaczyliśmy żagle na południu. Stałem wtedy przy bębnie i zupełnie odruchowo zacząłem wybijać wraz z innymi sygnał: Żagle z południa, żagle z południa!, zanim dotarło do mnie, co to znaczy. Całe mrowie znikomych plamek porosło horyzont, wciąż pojawiały się kolejne, ale upłynęła co najmniej duża wodna miara, zanim zobaczyliśmy flotę w całej okazałości. Były to wielkie okręty, idące w kilku szeregach, równocześnie na wiosłach i na żaglach. Znałem je. Znałem dźwięk rogów, którym rozmawiały, i znałem znaki na czerwonych proporcach łopocących na szczytach masztów. Podziemne Łono.

Nadciągał Amitraj.

Z równym ruchem rzędów wioseł, z głuchym łomotem bębnów podających rytm wioślarzom przykutym do drzewc płynęła flota Pramatki. Okręty o szerokich burtach, tnące wodę sterczącymi okutymi taranami przed dziobem, o wydętych kwadratowych żaglach, z pokładami pełnymi wojska. Jeden za drugim.

Patrzyłem wraz z innymi z muru oporowego w milczeniu i osłupieniu, a okręty nadchodziły, ustawiając długie rzędy i zrzucając żagle. Flota Węży odpowiedziała chórem swoich posępnych rogów, wilcze okręty zaczęły skręcać w stronę szyku amitrajskich galer, również ustawiając się w kilka rzędów. Przez parę uderzeń serca gapiłem się tępo na okręty, maleńkie stąd jak ziarna zboża, aż dotarło do mnie, że jako jeden z niewielu wiem, na co patrzę.

Podszedłem do bębna i podniosłem pałki.

To Amitraj! To Amitraj! Dwie flotylle Floty Północnej! Tymeny z Nahdilii i z Ujgarabadu! - wybiłem, a w chwilę potem bębny w całej twierdzy odpowiedziały:

Filar na wieżę!

Gnałem ulicami jeszcze bardziej pustymi niż do tej pory, cały gród stał w przerażającej ciszy, której nie doświadczyłem od wielu tygodni. Słyszałem tylko stukot kopyt mojego wierzchowca na kamiennych ulicach, a nawet krzyki morskich ptaków i plusk wody w kanałach. Zupełnie jakbym był sam w Lodowym Ogrodzie i tak się wtedy czułem, jakby wszyscy prócz mnie umarli. Widok okrętów Pramatki zdjął mnie strachem gdzieś w środku. Oczywiście strach podczas wlokącego się tygodniami oblężenia był czymś, z czym budziłem się i zasypiałem, jadłem go i piłem. Strach przed kamienną kulą nadlatującą z taką siłą, że była w stanie zgruchotać blanki muru albo rozerwać człowieka na strzępy, strach przed wirującym pomarańczowym ogniem smoczej oliwy przepalającej na wylot wszystko, czego dotknęła. Ale to był strach powszedni. To, co poczułem na widok żagli Floty Północnej, było inne. Jak strach przed klątwą albo demonem. Czułem, że na którymś z tych statków stoi Nahel Ifrija, skryta w swoim czerwonym pustynnym płaszczu, z dziwaczną białą twarzą schowaną w kapturze, i wydawało mi się, że przybyła właśnie po mnie. Równocześnie czułem gniew i chciałem ją zabić, ale nie wiedziałem, jak miałbym tego dokonać.



Kiedy dotarłem na wieżę, zastałem tam obu - Ulf i Fjollsfinn, oparci o krenelaż, stali obok siebie, patrząc na flotę rozwijającą szyki.

- ...byłoby cudownie, ale na to bym nie liczył - mówił Ulf. - Twoi koledzy nie są aż tacy głupi. W każdym razie dodawać chyba umieją. Jakie mieli stosunki?

- Najlepsze w stacji. Ci dwoje i Callo trzymali się razem. Może nie to, żeby przepadali za sobą, ale kiedy wybuchały kłótnie, zawsze stali po jednej stronie. Jasne, że teraz gramy o inną stawkę i w końcu skoczą sobie do gardeł, ale to nie nastąpi, dopóki my żyjemy.

- Królestwo za lunetę - powiedział Nitj’sefni.

- Ja widzę na tę odległość - zauważył mistrz Fjollsfinn. - Mogę ci opowiadać. Na razie nic się nie dzieje. Rozwinęli szyki naprzeciw i gapią się na siebie. Jedni i drudzy mają gotowe katapulty, więc nie ma tam zamieszania. Czekają. Aczkolwiek w gotowości. Na tych wielkich trierach jest pełno łuczników, którzy obsiedli wszystkie burty.

- Tak dla porządku: nie zmacamy nikogo z tej odległości?

- Nie. Są o dwie długości strzału naszych największych trebuszetów. O, Węże spuszczają łódź.

Staliśmy na blankach, a na zatoce majaczyły rzędy kadłubów kołyszących się na fali. Gdzieś pomiędzy nimi sunęła maleńka plamka łodzi. Wiał wiatr, szumiąc na semaforze sygnałowym i łopocąc proporcem ze znakiem drzewa na szczycie wieży. Twierdza trwała w napiętej ciszy.

Po dłuższym czasie łódź Węży znowu wypłynęła spomiędzy amitrajskich okrętów i powiosłowała do swojej floty. Na wszystkich okrętach rozbrzmiały rogi i bębny, rozwinęły się łopocące żagle, po czym jedne i drugie wzięły kurs na zachód, na wyspę, którą Węże wzięli w posiadanie. Staliśmy, aż wszystkie odwróciły się rufami w stronę naszego portu i zaczęły znikać za horyzontem.

- Filar, nadawaj: Do trzeciego muru, napinaj i czekaj. Porty, obsadzić wszystkie mury. Obserwować i czekać - powiedział Nocny Wędrowiec.

- Nie zaatakują?

- Na razie muszą się naradzić. Ale wkrótce się zacznie. I to z takim przytupem, jakiego tu jeszcze nie widzieliśmy.



Date: 2016-01-03; view: 548


<== previous page | next page ==>
Rozdział 12 Ogień i mgła 5 page | Rozdział 14 Wieże Czyniących
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.013 sec.)