Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Rozdział 7 Czas szpiegów 11 page

A na dole, przy samej ścianie, na ziemi, siedział Szkarłat ze zwieszoną głową i płakał.

- Co robić? - zawołał spokojnie N’Dele z jedną dłonią wyciągniętą w stronę Szkarłata i z uniesionym ostrzem w drugiej.

- Na razie zachować pogodę ducha - oznajmił Vuko, podchodząc ostrożnie do Szkarłata, i trącił go nogą. Tamten uniósł mokrą, pokrytą czerwonymi wybroczynami twarz, podobnymi do wizerunku wyładowań.

- Nie wiem, kim jestem, Ulfie - powiedział. - Przez jedną małą chwilę próbowałem uciec. Przez chwilę... Nie wiem dlaczego. Nie wiem, dokąd ani po co. Nie chcę. Chcę ci służyć. Kim ja jestem, Ulfie?

- Będziesz tym, kim każę ci być - odparł Drakkainen beznamiętnie, chowając nóż do kabury pod pachą, którą nosił na ukrytej pod kurtą kolczudze.

- Tak, Ulfie... Proszę, nie zostawiaj mnie samego.

Sala była jasna, okrągła jak soczewka, ze światłem sączącym się z sufitu, jedno z tajemniczych laboratoriów Fjollsfinna. Pod ścianami ciągnęły się blaty zastawione dziwnym, trochę jakby alchemicznym sprzętem, a pośrodku mościł się kolisty kamienny zbiornik pełen wody, przypominający spore jacuzzi, tyle że woda stała w nim spokojnie.

Siedzieli dookoła na krzesłach i czekali.

- Szkarłat w swojej celi? - zapytał Drakkainen.

Ktoś potwierdził.

- No to możemy zaczynać. Najpierw chcę wiedzieć, jak to się stało, że zniknął.

- Bardzo prosto - odpowiedział Skalnik. - Wszedł w podcienia i schował się pod zadaszeniem, a potem poszedł przy samej ścianie. Ci, którzy kryli go z ulicy, już szli za chłopakiem, a my z dachu go nie widzieliśmy, dopóki nie wyszedł z drugiej strony.

- Usiadł, kiedy go osaczyliście?

- Nie. Przeszedł parę kroków, nagle stanął i osunął się po ścianie. Tak go znaleźliśmy.

- Czyli gdyby chciał, toby nam uciekł?

- Nie, Ulfie. Dopadlibyśmy go tak czy tak.

Fjollsfinn wszedł do komnaty z ręką wyciągniętą tryumfalnie do przodu, a żółty ptaszek siedział mu na brzegu dłoni.

- Wrócił - zauważył Norweg. - Teraz możemy się dowiedzieć, co się tam zdarzyło.

Niby-kanarek zeskoczył na kamienny blat i zaczął czyścić piórka. Fjollsfinn pogłaskał go jednym palcem, a wtedy ptaszek przysiadł, wytrzeszczył paciorkowate ślepka i zaczął się krztusić, otwierając szeroko dziobek.



- Coś mi to nie najlepiej wygląda... - zaczął Drakkainen, ale Fjollsfinn uciszył go ruchem dłoni.

Ptaszek dławił się nadal, gwałtownie wydymając wole, aż w końcu zwymiotował maleńką kuleczkę lodu, wielkości ziarna grochu, wyglądającą jak mleczna perła. Drakkainen zamknął na chwilę oczy i pokręcił głową z dezaprobatą. Norweg tymczasem zgarnął kulkę z blatu, wrzucił do niewielkiej szklanej butelki, dolał jakiegoś płynu ze szklanego dzbanka z długim, cienkim wylewem i potrząsał naczyniem, dzwoniąc obijającą się o ścianki perłą. Potem zdjął kapturek z mosiężnego kaganka wypełnionego smoczą oliwą, podgrzał zawartość, a kiedy kulka rozpłynęła się w cieczy, wlał wszystko do kamiennego jacuzzi.

- I co teraz? - spytał Drakkainen. - Będziemy się w tym kąpać czy mamy to po prostu wypić?

- Wy, Słowianie, tylko byście pili. Popatrzmy w taflę, kiedy się uspokoi.

Powierzchnię wody w basenie pokrył delikatny opar, jak na siarkowym źródle. Siedzieli wokół, wpatrując się w taflę, ale widzieli tylko kamienne dno misy, a na powierzchni własne odbicia. Po chwili woda ściemniała, dno znikło, za to ich oblicza odbiły się wyraźniej, jakby patrzyli na ciemne zwierciadło.

A po chwili znikły.

Pojawiła się mknąca wokół ulica Lodowego Ogrodu, ale widziana w jakiejś dziwacznej perspektywie, wygiętej niczym żabie oko. Obraz wydawał się płaski, lecz obejmował znacznie więcej niż ludzkie oczy, wydawał się zawierać jakieś trzysta stopni, z pionowym, wąskim pasem na wprost, w którym brakowało fragmentu pola widzenia. Do tego obraz poruszał się z szaleńczą prędkością, rozmazując na brzegach, i co chwila obłąkańcza jazda na pocisku ustawała gwałtownie na sekundę czy dwie, po czym pole widzenia znowu wyskakiwało do przodu, mknąc dziwacznym zygzakowatym torem.

- Można od tego albo dostać zeza, albo padaczki - oznajmił Drakkainen kapryśnym tonem.

- Patrzymy z punktu widzenia małego ptaszka - wyjaśnił cierpliwie Fjollsfinn.

- Widzimy to, co on widział? - spytała niepewnie Sylfana. - Przecież to już minęło.

- Zapisało się w tej perle. Oglądamy wspomnienie. Patrzcie, jest ten chłopak.

Odzianego w obszerną, wyszmelcowaną kurtę ulicznika widać było głównie na postojach, w dwóch szybkich przejazdach raz w jedną, raz w drugą stronę, kiedy ptaszek odwracał łebek bokiem, chcąc zobaczyć wyraźnie to, co miał przed dziobem. Potem wzrok śmigał znowu szalonym zygzakiem, mknąc pomiędzy kolumnami, muskając dachy, wzbijając się na chwilę nad ich poziom i zaraz nurkując niemal w bruk ulicy.

Tymczasem wysłannik maszerował przed siebie sztywno, trochę zataczając się na boki, wpadał na przechodniów i dalej stawiał stopy mechanicznym krokiem nakręcanej małpki. Wydawało się, że gdyby upadł, nadal przebierałby nogami w tym samym rytmie. Dotarł do Kawern, przemierzył główną ulicę, skręcił w kilka zaułków, a potem minął gospodę „Pod Smoczą Stewą” i poszedł do szynku kawałek dalej, gdzie zatrzymał się przy stole, za którym na pełniącej rolę zydla beczce siedział czarnobrody mężczyzna z ogoloną krótko głową. Chłopak nie rozglądał się, nie zastanawiał, nie szukał drogi, tylko maszerował tępo, jakby szedł tropem.

- Ten facet to Wąż, bez wątpienia - oznajmił Drakkainen. - Napatrzyłem się na nich. Mają specyficzne rysy i karnację. Są smaglejsi, niżsi i bardziej tacy żylaści niż inni z Wybrzeża Żagli. Tatuaże usunięto, ale jak się przyjrzeć, to niewielkie blizny i ślady zostały na całych przedramionach. Łysy, bo zlikwidował tę ich charakterystyczną fryzurę z nasmołowanych warkoczyków, z tym nie da się zrobić nic innego. Widać też otwory w płatkach nosa i małżowinach, gdzie Węże lubią nosić kościaną biżuterię.

Chłopak tymczasem podszedł do mężczyzny, który miał przed sobą róg z piwem stojący na srebrnych nóżkach, dzban i misę marynowanych jaj na twardo, pływających w jakimś sosie.

- Ty jesteś Barald Koński Pot, handlarz ryb - oznajmił. Nie pytał, nie upewniał się, tylko recytował mechanicznym głosem.

Tamten rozejrzał się szybko i zaczął podnosić, a jego prawa dłoń wśliznęła się pod połę kaftana.

- Skąd mnie znasz? - zapytał przez zaciśnięte zęby.

- Mówi w ten sposób, żeby nie było widać, że ma spiłowane zęby - oświadczył Drakkainen przemądrzałym tonem.

- Nie zagłuszaj! - warknęła Sylfana. - Wszyscyśmy widzieli setki Węży, i to od dziecka.

- Bo spotkałem człowieka o płonącej twarzy - odrzekł chłopak. - Jestem wiadomością od niego.

Nikt w szynku nie zwracał na nich uwagi. Barald Koński Pot usiadł wygodniej, bardzo starannie obrał jajko i ugryzł je.

- Nie wiem, o kim mówisz - odparł z pełnymi ustami.

Chłopak sięgnął po leżący na blacie mały nożyk służący do dzielenia jedzenia, zaciął się w bok dłoni, po czym ścisnął rankę i wydusił na blat jedną kroplę krwi. Wszystko robił tymi samymi nieobecnymi ruchami lunatyka. Nawet głowę miał przechyloną gdzieś w przypadkową stronę, jak pajacyk z przetrąconym karkiem, i oczy niczym szklane kulki.

- Nie widziałeś mnie wśród schwytanych, pędzonych przez miasto i wleczonych za wozami - oznajmił nagle skrzypiącym głosem Szkarłata. - Nie widziałeś mnie w łańcuchach, bowiem uciekłem i zgubiłem prześladowców w labiryntach pod miastem. Teraz zaś nie mogę się pokazać nawet tobie. Nikt mnie nie zobaczy przez długi czas i tak musi być. Mam tu bowiem coś do zrobienia, a ludzie, którzy mnie ścigają, są nieustępliwi i niebezpieczni. Nie zdołają mnie powstrzymać, ale musiałem zmienić plany. Teraz słuchaj, Baraldzie, tego, co powiem, bo chcę, byś zaniósł wiadomość swojemu panu. Na Górnym Zamku mieszka teraz nie jeden człowiek zza Morza Gwiazd i nie dwóch, ale aż troje. Jest tu mąż, którego szukałeś, zwany Nocnym Wędrowcem. Jest też niewiasta, którą zwą w obcej mowie Passionaria Callo, a w waszej Pani Bolesna, której szukało wielu z twego plemienia. Jednak Nocny Wędrowiec znalazł ją jako pierwszy i zabił waszych zwiadowców co do jednego. Na koniec jest też mistrz Fjollsfinn, który także pochodzi zza Morza Gwiazd, jak tamci, a o którym można było sądzić, że niegdyś zginął. Wszyscy są tymi, których nazywacie Pieśniarzami, i właśnie łączą swoje siły. Dlatego ci, o których myślę, muszą dowiedzieć się o tym jak najszybciej. Nie da się tych trojga zgładzić zwykłymi metodami, bowiem chronią ich nie tylko kamienne bramy Górnego Zamku i stal setek przybocznych, ale ich własne pieśni bogów, które wciąż rosną w siłę. Teraz odejdę, bowiem tyle miałem ci do powiedzenia. Przyjmij radę, Baraldzie. Idź na przystań i popatrz, jak żeglarze skrobią i smołują dna łodzi. Popatrz na wiosenne sztormy, które są coraz słabsze. Spójrz na ludzi, którzy zszywają podarte żagle, spójrz na wracające gęsi, poczuj na twarzy wiatr, który zaczyna się odwracać i coraz częściej wieje z południa, a wkrótce zapachnie w nim kadzidlak i miodowa śliwa. Bywaj, Baraldzie, weź wiedzę, którą ci dałem, i zrób z niej pożytek, póki ja muszę być jak szczur w kanałach i nie mogę z niej skorzystać.

Chłopak odwrócił się i wyszedł z szynku, wciąż człapiąc mechanicznie jak zombie, po czym całe wnętrze wywinęło kozła, kiedy ptaszek sfrunął z ościeżnicy i śmignął przez drzwi, a potem zygzakiem wśród dachów i wież na Górny Zamek.

- O to właśnie ci chodziło? - spytał Grunaldi niepewnie.

- Czyś ty łowił kiedy ryby, przyjacielu?

- Bywało, ale nie przypominam sobie, żebym zarzucał na przynętę własną nogę.

- Musimy skończyć tę sprawę raz a dobrze, a to jest jedyny sposób. Teraz tak: tych trzech Węży trzeba natychmiast wziąć pod obserwację. Ptaszek ma im towarzyszyć dzień i noc. Kilka ptaszków na zmianę. Jeden obserwuje, drugi wypluwa nam relację. Nie zdejmować, nie aresztować, tylko obserwować. Niech robią, co chcą.



Date: 2016-01-03; view: 657


<== previous page | next page ==>
Rozdział 7 Czas szpiegów 10 page | Rozdział 9 Przygotowania
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.007 sec.)