Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Rozdział 7 Czas szpiegów 10 page

- Jak miałeś ją powiadomić?

- Tylko wędrując, tak jak przybyłem, przez pustynię albo morzem. Nie ma innego sposobu. Tygrysi Tron w Maranaharze dzieli od Wybrzeża Żagli tysiące staj. Trzeba je przebyć. Inaczej się nie da. Nahel Zym lub morze.

- Gdzie jest Morze Gwiazd?

- Nahel Ifrija naucza, że poza światem. Za nieboskłonem. Są tam dalekie wyspy, z których pochodzi, i że są statki z metalu, które umieją żeglować przez to morze tak, jak nasze pływają po wodach świata, jednak są droższe od złota i klejnotów, więc rzadko wypływają. Gwiazdy to są słońca świecące nad tymi wyspami, tylko widziane z bardzo daleka. Pod powierzchnią tego morza są niewidzialne prądy sunące z wielką prędkością od gwiazdy do gwiazdy. Statki z metalu umieją się zanurzyć i trafić na te prądy, po czym śmigają z niewyobrażalną prędkością. Dlatego żeglarze są w stanie tu przybyć w ciągu kilku miesięcy, podczas gdy normalnie żeglowaliby przez nieskończoność. Trzeba potężnych imion bogów i najlepszych Czyniących, żeby tego dokonać. To wiedza tajemna, którą przekazuje tylko Matkom i nielicznym wtajemniczonym.

- Skąd prorokini dowiedziała się o tobie?

- Jestem mnichem z sekty Milczących. Ocalało nas ledwie kilkoro i żyliśmy pomiędzy ludźmi. Sami do niej przyszliśmy, kiedy zaczęła nauczać. I dało jej to radość, bo powstało przeciw niej wielu wrogów, a cesarscy zabójcy czaili się wokół, by ją zgładzić.

- Gdzie są pozostali Milczący?

- Gdy odchodziłem, żyło troje. Trwają przy niej jako przyboczni. Reszta zginęła.

- A twoi ludzie?

- Zwykli świątynni szpiedzy, nie pochodzili z zakonu. Także Udułaj Hyrkadał, którego zgładził cesarz.

- W Żmijowym Gardle był z tobą jeszcze taki wielki, łysy, z kolczykiem. Mówili, że Nassimczyk.

- Utonął na morzu, w burzy, kiedy ścigałem twój kryształowy okręt. Ale jest jeszcze jeden, o którym nic nie wiecie, bo zwerbowałem go dopiero tutaj, a w czasie obrzędu go nie było. Był człowiekiem Pana Węży zwanego Aaken, ale teraz mi pomagał, bowiem uważa, że nasz cel jest podobny. Jego również przysłano tutaj, żeby cię odnalazł. Pan Węży także nastaje na obcych, którzy mogliby go szukać, bowiem pochodzi zza Morza Gwiazd tak samo jak prorokini i tak samo jak ona nie zamierza wracać. Tamten Wąż nazywa się Barald Koński Pot i wskażę go wam.



- Jest sam?

- Ma dwóch ludzi. Jeden to Odokar Śnieżny Wiatr, drugi Grunf Biegnący z Lawiną. Mieszkają w gospodzie „Wilcza Stewa”.

- Teraz zostaniesz odprowadzony do celi, gdzie dostaniesz wody i chleba.

- Tak, Ulfie. Błagam o jedną rzecz. Jestem nikczemnikiem. Kiedy będę zbędny, pozwól mi odebrać sobie życie.

- Nie zrobisz niczego bez mojego rozkazu.

- Tak, Ulfie.

W celi Szkarłat opadł na podłogę, a potem wypił duszkiem dzban wody i dostał następny. Potem usiadł pod ścianą, tak jak przedtem, kiedy był skuty, lecz teraz nie wgapiał się w przeciwległą ścianę, ale na własne dłonie, które obserwował ze zdziwieniem, jakby widział je po raz pierwszy.

- Wierzysz mu? - pyta Fjollsfinn, kiedy wychodzimy z Wieży Szeptów. - Może po prostu gra. Inteligentnie i chytrze, ale robi nas w konia.

- Wierzę w Nishima Biotronics. Poza tym na większość pytań znałem odpowiedzi, on je tylko potwierdził. Przy okazji: natychmiast trzeba tych trzech Węży wziąć pod obserwację, ale na razie nie zdejmować. Po prostu musimy potwierdzić, czy są Wężami i czy nazywają się tak, jak on twierdzi. A potem nie spuszczać ich z oka.

- Dlaczego nie mielibyśmy ich zatrzymać...

- Bo mogą być potrzebni - ucinam stanowczo.

- Masz tę minę...

- Knuję - wyjaśniam. - W mojej głowie pomalutku wykluwa się wreszcie plan. Plan numeru na dużą skalę. Najwyższy czas, żebyśmy to my przejęli inicjatywę...

- To bardzo ogólne założenia - kończę, kiedy docieramy na Górny Zamek, do okrągłej, nakrytej szkłem sali, gdzie opadamy wreszcie na skórzane fotele.

Po drodze zdradziłem Fjollsfinnowi ogólne ramy koncepcji. Tak nie za dużo i nie za mało. Po akcji ze Szkarłatem czuję się, jakbym rozładował wagon żwiru widłami.

- Plan wymaga dopracowania szczegółów, ale generalnie pozwala połączyć wszystkie rozsypane elementy, wykorzystać wszystkie atuty, które mamy, a o których tamci nie wiedzą, oraz załatwić sprawę za jednym zamachem i na naszych warunkach. Jasne, że ryzyko istnieje, ale...

- To ma być ryzyko? To jest obłęd, nie żadne ryzyko. Samobójstwo!

Patrzę na niego przez kieliszek akevittu.

- A niby dlaczego? Sam twierdzisz, że Lodowy Ogród jest niezdobyty, i możesz mieć rację. Po drugie, zyskamy wzmocnienie, jeśli to się powiedzie, potroimy swoje siły. Po trzecie, zmusimy ich do pośpiechu, więc to my będziemy gotowi, nie oni. Po czwarte, złożymy rozsypane elementy w jedną całość i dzięki temu zapanujemy nad tym, co, gdzie i kiedy.

- Tyle że tu jest mnóstwo niewiadomych. Wszystko opiera się o tego Szkarłata, skąd pomysł, że mu w ogóle można ufać?

- Bo można ufać ziarnu i prawdopodobnie twojemu lodowemu mambo-dżambo. Ale tak naprawdę to nie ma znaczenia. On wreszcie rzeczywiście przeprowadzi swoją misję. Może nie do końca tak, jak zakładano, ale wiadomość, którą dostarczy, w większości będzie także prawdziwa.

- Tylko że nie wiesz, jak Freihoff na nią zareaguje.

- Raczej w oczywisty sposób. Nie widzę innego logicznego zagrania. Miałaby czekać i pozwolić konkurentowi powiększyć potencjał? Musi też przewidywać ruchy van Dykena. Nie chciałaby się go przy okazji pozbyć i przejąć jego potencjału czynnika M? Miałaby pozwolić mu zająć Ogród i nasze zapasy? Pomyśl! Co zrobiłbyś na jej miejscu? Zauważ, że będzie miała bardzo krótko z czasem, jeśli chce mieć szansę ubiegnięcia van Dykena, bo on ma bliżej.

Fjollsfinn nie wydaje się przekonany.

- Poza tym jaką my mamy alternatywę, dopóki siedzą w swoich stolicach, obrotowych zamkach i świątyniach otoczeni wojskiem? Zamachy? Przeprowadziłem dwa. No dobra, jeden z prawdziwego zdarzenia. Ta pierwsza próba była kretyńska, myślałem, że go aresztuję, a jak będzie stawiał opór, to dziabnę mieczykiem. Ale drugi był dobrze przygotowany i miałem świetny sprzęt. A efekt? Jak widać, jeszcze straciłem dobrego człowieka.

- Dobrze - odpowiada. - Może masz rację. A co właśnie z van Dykenem? Jak chcesz go zwabić?

- Już wymyśliłem. Załatwimy to już jutro w nocy. Potrzebne mi tylko trochę wsparcia technicznego.

- Jak?

- Przecież to oczywiste. Przez panów Końskiego Pota, Cośtam Wiatra oraz Zjeżdżającego z Lawiną. Nikt nie widział Szkarłata wśród pojmanych, a parada była na wszystkie fajerki, z hologramami, trąbami i wleczeniem wyznawców przez całe miasto.

Patrzy na mnie z niedowierzaniem.

- Przecież wyznawcy widzieli, jak go skuwacie.

- Widzieli, jak zaczynamy, a nie jak kończymy. Potem, kiedy byli już wyprowadzani, rzeczywiście byłby się o mały włos uwolnił.

- No właśnie! Chyba nie chcesz go wypuścić, oszalałeś? Tak ufasz w to swoje ziarno?

- A wiesz, że mimo tego całego urwania głowy muszę co dzień znaleźć czas, żeby zabrać mojego Jadrana za mury, na wyspę, i objeździć go? Inaczej zaczyna popadać w depresję. Kiedy stał przez parę miesięcy w stajni Domu Ognia, ledwo go utrzymali przy życiu. Atleif miał jakiegoś supermistrza od koni, który ledwo sobie z nim poradził.

- Ale skąd wiesz, że to w ogóle działa? To kawałek bioniki przeznaczony dla zwierząt. U człowieka może w ogóle się nie przyjąć.

- Bo ten program jest niewiarygodnie elastyczny. Właściwie to taka bionicznie kodowana pasożytnicza AI. Coś jak moja Cyfral. Sam dopasowuje się do biochemicznych mechanizmów zachowania, które spotyka. A Szkarłat, zauważ, zaczyna mówić po angielsku. Powiedział do mnie „master”. Natomiast wątpię, żeby wykształcił mu się rezonator. Nie ma takiej potrzeby. Wirusy ziarna rozpoznały struktury neuronalne odpowiedzialne za mowę artykułowaną i je wykorzystały.

- Przerażająca rzecz. To jest na Ziemi w użyciu?

Kręcę głową.

- Na pewno nie w oficjalnym. Zrobiono je na użytek naszej wyprawy. Czarny projekt. Bardzo tajny. Odprysk programu, który stworzył cyfrala. Wiesz, co teraz grozi za eksperymenty z udziałem zwierząt?

Norweg kręci głową z niesmakiem.

- Nadal nie jestem przekonany. Przecież on w najlepszym razie zwariuje. I co wtedy?

- Jadran nie zwariował - odpowiadam. - Ja chyba też nie. A Szkarłat jest mi potrzebny przez parę tygodni. Potem może sobie wariować. Bierzmy się do roboty. Potrzebujemy sprzętu na jutro.

- Wiesz, co masz zrobić? - spytał Drakkainen.

Szkarłat uniósł głowę.

- Tak, Ulfie.

- Rozumiesz, że będę stale za twoimi plecami i mam sztylet z jadem żagiewnicy?

- Tak, Ulfie. Byłoby to słuszne, gdybyś mnie pchnął.

- Zrobię to, jeśli coś pójdzie nie po mojej myśli.

- Say a wish, and I’ll grant it.

- Mów językiem Żeglarzy. Ciary chodzą po plecach, jak się ciebie słucha.

- Tak, Ulfie.

- Ubieraj się i wychodzimy.

Szkarłat sięgnął po nierzucające się w oczy, przeciętne ubranie, pochodzące z jego własnego magazynu w nieczynnej dzielnicy, a Vuko z rosnącą niecierpliwością patrzył, jak tamten zapina na kołki i pętelki miękkie skórzane buty, wciąga koszulę, obcisłe skórzane spodnie i sznuruje rozporek. Na głowę założył swoją ciężką kapuzę, z krótką peleryną na ramiona, zrobioną z jakiejś czarnej gadziej skóry pokrytej łuskami i wzmocnionej żelaznymi guzami. Jego jaszczurcza twarz skryła się w głębokim kapturze i zapadła w cień.

Z Wieży Szeptów wyszli podziemnym korytarzem, a potem studnią deszczową prosto na podwórze w jednej z nieczynnych dzielnic. Było cicho, pusto, niebem nad kwadratem dachów ciągnęły szare chmury. Miejski zgiełk został gdzieś daleko. Nikt nie widział ani eskorty, ani Szkarłata. Na tę chwilę z korytarza znikła straż, kraty i kamienne śluzy pozostały otwarte. Wychodzili we czterech.

Grunaldi jako pierwszy, potem Szkarłat, Drakkainen i Filar.

Pozostali czekali na dziedzińcu.

Warfnir, Spalle i Skalnik mieli na sobie stroje Nocnych Wędrowców i naciągnięte arbalety w ręku, N’Dele, Njorvin i Sylfana zaś zwykłe, niezwracające uwagi stroje i ukrytą broń. Wszyscy stali kręgiem, patrząc ponuro na Szkarłata.

- Dobra - oznajmił Drakkainen. - Jedziemy z tym. Jak się z nimi skontaktujesz?

- Tak, Ulfie. W Kawernach znajdę chłopca i każę mu zanieść wiadomość. Umiem zrobić tak, by sam nie wiedział, co przekazuje. Będzie też umiał pokazać im tajemny znak, by wiedzieli, że to wiadomość ode mnie. Ale ponieważ słyszeli o schwytaniu wyznawców Podziemnej, mogą myśleć, że ktoś zmusił mnie do tego torturami, i nie dowierzać, że pochodzi ode mnie. Dlatego na moment ujawnię chłopakowi moją twarz poznaczoną wybroczynami, a potem ukażę im się z daleka na krótką chwilę. W taki sposób dowiedzą się tego, co chcesz, by się dowiedzieli, a ja powrócę do mojej celi, gdzie każesz uczynić ze mną, cokolwiek zechcesz.

- Gdzie w Kawernach spotkasz tego chłopca?

- Przed wejściem na Kamienny Targ. Wielu tam się takich kręci, zaś ludzie, którzy tam przychodzą, są zajęci swoimi sprawami i nie zwracają na nic uwagi.

- Wiecie, gdzie to jest? - zapytał Drakkainen. - Filarze, pójdziesz z nimi.

N’Dele, Njorvin i Sylfana skinęli w milczeniu.

- Szkarłat, włożysz zatyczki do uszu i staniesz twarzą do ściany. Skalnik, sprawdź go, dziękuję. Ubezpieczacie miejsce, tak jak wam mówiłem. Każdy z osobna i z innego punktu. Kiedy chłopak ruszy, ma być zamknięty w waszym czworokącie. Śledzicie go tak, jak się uczyliśmy. Warfnir, Spalle i Skalnik na dachy z kuszami. Macie go mieć na oku, ale na wszystkich waszych bogów, nie zabijajcie bez absolutnej konieczności. Jest bardzo ważny. Bez niego mamy marne szanse. Grunaldi i ja ubezpieczamy Szkarłata. Nie zobaczycie nas, on też nie, ale tam będziemy. Dobra. Niech ktoś postawi gada na nogi, odetkajcie mu uszy i idziemy. Najpierw kusze, potem wy, ja i Grunaldi na końcu. Spotykamy się tutaj. Powodzenia.

Strzelcy rozładowali ostrożnie kusze, chowając zatrute żagiewnicą, ponacinane jak harpuny bełty do osobnych przegródek w kołczanach, po czym wyćwiczonymi ruchami przewiesili broń przez plecy, narzucili kaptury i znikli z dziedzińca, wciekając w otwór studni deszczowej niczym krople smoły.

N’Dele, Filar, Njorvin i Sylfana odczekali jeszcze chwilę, wyraźnie się niecierpliwiąc, aż wreszcie Vuko uznał, że wystarczy, i skinął im ręką. Bez słowa ruszyli jedno po drugim przez bramę na ulicę, w minutowych odstępach, Sylfana na odchodnym poczęstowała Drakkainena długim porozumiewawczym spojrzeniem, które poczuł tak, jakby dotknęła jego policzka niepewnie i pytająco.

U wejścia na Kamienny Targ rzeczywiście kręciło się sporo, jak na Lodowy Ogród, ludzi. Przed portalem wystawiono drewniane ławy, wzdłuż ulicy turkotały jednoosiowe platformy, zawalone towarami w koszach, workach i beczkach pod nogami kręciły się hienowate stwory z rzadkimi kolcami na karku, pełniące tu rolę psów, rynsztokiem płynęła mętna ciecz wylewana z jatek, a wśród tego kłębił się tłumek przybyszów, mieszkańców Ogrodu i odmieńców.

Nikt nie zwracał uwagi ani na niespiesznie przechadzającego się ulicą chudego mężczyznę z dziwnie jaszczurzą twarzą skrytą w kapturze, ani na szczupłą dziewczynę z sięgającą łopatek grzywą granatowoczarnych włosów, o wąskim, wypukłym nosie i ostrych jak u wilczki zębach, która grzebała wśród tanich świecidełek na straganie. Młody blondyn, ubrany kolorowo i dostatnio, z haftami na płaszczu, siedzący za ławą nad oplataną słomą butelką morskiego miodu, ani smagły, wysoki młodzieniec, wyglądający na nieokreślonego cudzoziemca, ale w zwykłej skórzanej kurcie i z podróżnym kijem u boku, który pałętał się wzdłuż straganów bez wyraźnego celu, również nie przyciągali spojrzeń, podobnie jak kolejny mąż w typowo mieszczańskim stroju, który kupił garść prażonych orzechów i teraz spożywał je niespiesznie i obojętnie, siedząc na kamiennych stopniach, plując łupinami do rynsztoka.

Ulica wokół była pełna takich jak oni, robiących mniej więcej to samo. Nikt też nie zwracał uwagi na trzy ciemne sylwetki czające się na dachu, kryjące się wśród kominów, jak dodatkowe gargulce, po prostu dlatego, że nikt ich nie zauważył.

Nikt także nie zauważył dwóch mężczyzn siedzących przy drewnianym stole na szczycie sąsiedniego muru, oddzielającego Kamienny Targ od Kawern, i popijających piwo nabyte od obwoźnego kramarza, który pchał wzdłuż parapetu wózek z ustawionym na krzyżakach antałkiem i co chwila okrzykiwał swój towar.

Siedzieli w ponurym milczeniu nad glinianymi kubkami, obserwując z góry tłum kłębiący się na ulicy Kamiennej prowadzącej do hal targowych. Jeden z nich, o jaskraworudej brodzie i w małej filcowej czapeczce z okutym otokiem, co chwila spoglądał gdzieś w bok, gdzie w dole rtęciowo lśniło morze, a wzrok uciekał ku dalekiej linii horyzontu.

- Martwisz się o swoich? - zapytał Drakkainen.

Grunaldi pociągnął mały łyk i przytaknął.

- Czasem myślę, że niepewność jest najgorsza. Jeden Hind wie co tam się dzieje, a ja siedzę tutaj i nic nie mogę zrobić.

- Robisz więcej, niż mógłbyś, siedząc na murach Domu Ognia. Zresztą myślę, że zobaczysz swoich już za parę tygodni. Niedługo. Szybciej, niż sądzisz.

- Ufam ci, Ulfie, i mam nadzieję, że wiesz, co robisz. Ale kiedy się okaże, czy rzeczywiście tak jest, będzie już za późno na co innego. Te wszystkie pieśni bogów, te dziwne płyny, gadające ptaki, błyski na niebie i dymy to coś, czego unikałem całe życie, a teraz tkwię w samym środku i modlę się do Hinda, że wyjdzie z tego coś dobrego, choć zawsze uważałem inaczej.

- Nie ma innego sposobu na usunięcie Pieśniarzy niż sięgnięcie po pieśni bogów. Przeciwko takim nie wystarczy żelazo. A ja mam nadzieję, że zdołam ich przechytrzyć.

- A ja, że poradzimy sobie choć z tym Szkarłatem. Według mnie czmychnie przy pierwszej okazji.

- Coś się zaczyna dziać - przerwał mu Drakkainen. Istotnie, Szkarłat przestał przechadzać się wzdłuż straganów i przysiadł na stopniach prowadzących pod kolumnadę podcienia. Siedział trochę jak wtedy w celi, ale w odrobinę swobodniejszej pozycji, wsparty o kolumnę, z górną częścią twarzy skrytą w cieniu kaptura. Miał półotwarte usta, jakby coś mówił.

Drakkainen przymknął oczy.

- On śpiewa - oznajmił ze zdumieniem. - A właściwie jakoś tak buczy, jak róg czy jakaś trąba.

Grunaldi spojrzał na Vuka znad kufla.

- Słyszysz z takiej odległości?

- Tak, jeśli się skoncentruję - odparł Drakkainen niepewnie. - Przynajmniej umiałem kiedyś. Teraz też słyszę, chyba że coś mi się wydaje.

- I nie będziesz wiedział, aż będzie za późno - oznajmił Grunaldi. - Ze wszystkim tak jest.

Szkarłat siedział, kiwał się lekko, wydając z siebie głębokie basowe brzęczenie podobne do dźwięku didgeridoo, i trzymał przed sobą zetknięte płasko dłonie, jakby podtrzymywał niewidzialną książkę.

Przed nim przechodzili mężczyźni niosący targowe miękkie koszyki plecione z wodorostów, niewiasty w rozcinanych spódnicach i sznurowanych bluzkach, także z koszykami w ręku, przebiegały dzieci. Zamożnie ubrane z okolicznych domów albo brudni ulicznicy. Jak to jednak zwykle w Ogrodzie, co najmniej dziesięcioletnie, i tak musiało być, dopóki większość mieszkańców stanowili przypadkowi żeglarze i rozbitkowie.

Raptem Szkarłat uniósł wyżej głowę, a płynący z jego ust dźwięk zaczął oscylować, wznosić się i opadać w hipnotycznym rytmie, i teraz Drakkainen był absolutnie pewien, że go słyszy.

Przebiegający opodal dzieciak w za dużej, dorosłej kurcie spiętej zbyt szerokim i długim pasem zwolnił nagle, potknął się i przystanął, spoglądając na siedzącego w podcieniu zakapturzonego mężczyznę wydającego dziwne dźwięki.

Tamten uniósł jeszcze wyżej głowę i jego skryte w cieniu kaptura oczy nagle zapałały dziwnym złotym blaskiem, jakby miał na nich metaliczne bielmo. Dzieciak opuścił bezwładnie ramiona i ruszył ku niemu ślepym, zegarowym krokiem.

Drakkainen zmarszczył brwi i pochylił się odruchowo. Przed nim i trochę poniżej, za kalenicą najeżonego wieżyczkami, szczytami i kominami dachu budynku opodal wejścia do Kamiennego Targu, zamajaczyła ciemna, zamaskowana sylwetka, zapierająca się między kominem a ścianą wieżyczki i unosząca kuszę.

Grunaldi gwizdnął przenikliwie, ale nieszczególnie głośno, właściwie nie zmieniając wyrazu twarzy i bez żadnego grymasu. Strzelec spojrzał w ich stronę, a Vuko skrzyżował dłonie i wykonał nimi gest na boki, jakby coś odcinał. Strzelec skinął, opuścił kuszę i pokazał prawą dłoń z dala od dźwigni spustowej.

Szkarłat nadal wydawał wibrujący dźwięk i wyciągnął przed siebie ramiona z wyprostowanymi dłońmi, jakby trzymał między nimi coś niewidzialnego. Ulicznik wszedł w objęcia Amitraja i raptem zatrzymał się, kiedy jego skronie znalazły się na wprost dłoni szpiega.

Szkarłat wciąż miał otwarte usta, ale teraz zaczął nimi poruszać. Nadal wydawał ten wibrujący dźwięk i jednocześnie mówił, lecz tym razem było zbyt daleko, żeby Ulf mógł cokolwiek zrozumieć.

Trwało to może dwie minuty, a potem Szkarłat opuścił ręce i nagle machnął dłonią przed twarzą chłopaka kolistym ruchem, jakby czyścił niewidoczne lusterko. Chłopaczek zachwiał się, ugięły się pod nim nogi i raptem siadł na kamiennych stopniach. Szpieg klasnął w dłonie, a wtedy ulicznik dźwignął się, chwytając kolumny, i powędrował ulicą chwiejnym, mechanicznym krokiem jak zombie.

Drakkainen sięgnął na ziemię po pakunek przykryty płaszczem Grunaldiego i postawił go na ławie, po czym odrzucił przykrycie, ukazując kunsztowną klatkę plecioną z drutu, w której na poprzeczce siedział jaskrawożółty ptaszek nieco większy od wróbla. Otworzył ją i gwizdnął. Ptaszek wyskoczył na blat jakby niechętnie i zaczął czyścić dziobem skrzydełka. Grunaldi pokręcił głową z dezaprobatą i splunął przed siebie.

Ptaszek przefrunął na blankę, popatrzył na Drakkainena paciorkowatym okiem, przekręcając łebek, a potem śmignął w dół, jak odblaskowo żółta błyskawica.

Zdążyli zobaczyć, że dogania chłopaka człapiącego ulicą niczym lunatyk i podąża jego śladem, przysiadając co chwila na rynnach, kolumnach i łbach gargulców.

Długowłosa dziewczyna oglądająca świecidełka zapłaciła wreszcie, wrzuciła wytargowaną zawieszkę do sakiewki u pasa i ruszyła ulicą. Młodzieniec w haftowanym płaszczu zabrał ze stołu swoją oplataną butelkę, zostawiając skojca srebrem, i pomaszerował dziarskim krokiem, jakby mu się śpieszyło, przeskakując czasem stopień. Mieszczanin wyglądający na obywatela Ogrodu wypluł na kamienie ostatnią łupinę, wstał ze schodów, odrzucając płaszcz za plecy, i zniknął w jednym z zaułków. Młody cudzoziemiec z podróżną laską idący w dół ulicy skręcił w przeciwną stronę i wsiąkł między budynki.

Tymczasem Szkarłat zniknął.

Drakkainen, klnąc wyjątkowo plugawie, porwał się na równe nogi i zerknął w dół muru, ale miejsce, w którym szpieg siedział na stopniach, było puste. Jednym gestem zgarnął ze stołu klatkę i złożył ją na płasko, a potem ruszył biegiem. Grunaldi pognał za nim, porywając z ziemi swój płaszcz. Strzelec z dachu naprzeciwko stał za kominem i wodził bełtem to tu, to tam wzdłuż ulicy, ale kiedy na niego gwizdnęli, rozłożył ręce i pokręcił głową. Pozostali dwaj strzelcy, jeden ukryty gdzieś wśród łuków i przypór portyku bramy Kamiennego Targu, a drugi na dachu kolejnej kamienicy, także zniknęli.

Gnając schodami wzdłuż muru, lawirując pomiędzy ludźmi i wózkami i przeklinając swoją głupotę, Drakkainen dostrzegł jednego ze strzelców po prawej, jak biegnie ryzykownie po kalenicy dachu, z kuszą uniesioną łuczyskiem do góry, jak przeskakuje pomiędzy kamienicami i okracza komin, celując w dół z dziwnej pozycji i przytrzymując się tylko udami.

Vuko przyspieszył, przeskoczył nad wózkiem pełnym worków, wywołując okrzyki zdziwienia i dezaprobaty, odbił się nogą od ściany, prześliznął po ładunku, a potem zjechał plecami po kamiennej balustradzie, przeskoczył toczoną beczkę, przewracając transportującego ją kupca, i pognał dalej, wpadając w zaułek, nad którym widział swojego strzelca. U wylotu uliczki zobaczył N’Dele, stojącego w przyczajonej pozycji, zamierzającego się do rzutu swoim ostrzem podobnym do kolczastego bumerangu, oraz wiszącego niemal głową w dół strzelca składającego się z kuszy przy samej krawędzi dachu.


Date: 2016-01-03; view: 636


<== previous page | next page ==>
Rozdział 7 Czas szpiegów 9 page | Rozdział 7 Czas szpiegów 11 page
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.012 sec.)