Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Rozdział 1 Węże i kruki 4 page

- Bawią się z wężami, pieką ludzi, kłaniają się Czyniącemu, który jest niezdrów na umyśle... Widziałeś kiedyś, żeby jakiś Wąż zrobił cokolwiek jak mąż rozsądny? - zapytał Grunaldi.

- Niedługo powinniśmy ich zobaczyć - oznajmił Drakkainen. - Albo oni nas. Gdyby nie ten las, pewnie już by tak było. Nie jedźcie środkiem hali po tropie. Trzymamy się linii lasu i pilnujemy, żeby mieć jakąś osłonę, choćby parę krzaków. Póki się da, nie wychodźcie na otwartą przestrzeń.

W dole zbocza trop prowadził doliną potoku, wśród gęstego lasu i smukłych jak maszty pni. Ledwo wjechali między drzewa, Drakkainen uniósł pięść i znieruchomiał w siodle, nasłuchując, a potem zrobił kilka gestów. Wskazał palcami swoje oczy, podniósł rękę, zawachlował dłonią.

Skalnik podjechał do Grunaldiego i stanął strzemię w strzemię, a potem nachylił się do żeglarza.

- Co to znaczyło? - tchnął niemal bezgłośnym szeptem.

- Ktoś tu jest. Patrzy na nas - odszepnął Ostatnie Słowo.

- Tak. Też to czuję.

Ruszyli dalej ostrożnie, z tarczami w rękach i obnażoną bronią. Tylko jadący na końcu Powój przełożył nogę nad siodłem i usiadł bokiem z arbaletą w ręku, przepatrując uważnie drogę za nimi.

Trop prowadził traktem, w lecie pewno nawet całkiem przyzwoitym, obecnie zasypanym śniegiem, pełnym oblodzonych kamieni i śliskim jak diabli, ale jechali krótkim truchtem, byle naprzód. Po gałęziach przekicało pręgowane szarożółte stworzenie podobne do wiewiórki, z długim, wijącym się nerwowo ogonem, strącając migocący w powietrzu jak muślin śnieżny pył. Drakkainen odprowadził je wzrokiem i uznał, że albo w pobliżu nie ma zasadzki, albo jest bardzo dobrze ukryta. Na tyle dobrze, by nie płoszyć wiewiórek. Mimo to uporczywe wrażenie, że są obserwowani, nie dawało mu spokoju.

- Leć przodem, Cyfral - mruknął. - Wypatruj ukrytych, zamaskowanych Węży, jakichkolwiek oznak zasadzki.

Za zakrętem natrafili na most. Porządny, drewniany, zbity z grubych bali, nawet wyposażony w poręcze. Potok przecinał szlak z prawej strony na lewą, po obu stronach zbocze wznosiło się stromo, pełne skał i śliskich płytek rudego łupku. Przed nimi otwierał się szeroki widok na posępne granitowe turnie i kolejne zalesione doliny. Tropy prowadziły grzecznie szlakiem widoczne aż do następnego załomu skały, ale i tak nie wyglądało to zachęcająco.



Vuko zatrzymał Jadrana i rozłożył ręce na boki. Jadący za nim Głóg i Spalle natychmiast skręcili i wjechali do strumienia po obu stronach mostu. Konie potykały się na kamieniach, gruchocąc kopytami lód i rozchlapując lodowatą wodę.

Drakkainen zeskoczył z siodła i powoli ruszył mostem, sprawdzając wzrokiem każdą skałę, ostrożnie stawiając nogi na oblodzonych belkach.

Cyfral pojawiła się znikąd, ciągnąc za sobą migotliwą smugę jak animowana kometa, z oczkami okrągłymi z przerażenia.

- Uciekaj, Vuko! - krzyknęła. - Z przodu za skałami!

Zobaczył nagle, jak przeszywają go trzy migotliwe jaskrawożółte widmowe promienie, i zdążył zastawić się tarczą. Laminat załomotał głucho. Usłyszał tętent kopyt, odwrócił się i w biegu wskoczył na siodło Jadrana.

Kolejna strzała wbiła się w poręcz mostu z jędrnym stalowym dźwiękiem jak gwóźdź, następna bzyknęła nad głową niczym szerszeń.

- Są też z tyłu! - wrzasnął Powój, podrywając arbaletę do ramienia.

- Nie strzelać na ślepo! - ryknął Drakkainen. - Diament!

Wierzchowce zbiły się w gromadę, tworząc sześciokąt, po czym zwróciły się zadami do siebie, jeźdźcy unieśli tarcze. Kolejne strzały wbiły się ze stukotem w drewno.

- I co teraz? Nie wiemy skąd, nie wiemy ilu.

- Wypatrujcie ich, musimy się przebić. Pod osłoną dymu. Szykować świece. Grunaldi, krzesz ogień. Cyfral, gdzie są Węże? Ilu?

- To nie są Węże. I jest ich około dziesięciu. Za zakrętem czekają konni. I piechota. Czterdziestu paru. Mają włócznie i topory.

- Sprawdź drogę za nami, galopem!

- To był zaszczyt was poznać - zauważył Grunaldi.

Wróżka znikła. Strzały wbijały się w śnieg i błoto wokół nich z jadowitymi, ostrymi bzyknięciami, tworząc krąg. Miały różne lotki z pstrokatych piór leśnych ptaków. I długie promienie, półtorałokciowe. Węże używali lotek z czarnych kruczych piór albo farbowanych, czarno-czerwonych, i stosunkowo krótkich strzał, grubych niemal na palec.

- Zapalamy świece?

- Czekać! Z przodu droga zablokowana!

Skulili się w siodłach za tarczami, a Vuko przygryzał ze złości wargę i myślał gorączkowo. Na razie napastnicy nie starali się ich wybić. Strzelali raczej na postrach - pod nogi albo w tarcze.

- Nie jesteśmy Wężami! - wydarł się, aż własny głos zadzwonił mu pod hełmem, jak wewnątrz dzwonu. - Ścigamy ich! Nic do was nie mamy!

- Coście za jedni?! - odkrzyknięto gdzieś z góry. - Czego tu chcecie?

- Jesteśmy z Wybrzeża Żagli! Ścigamy Węży, którzy porwali naszych. Chcemy ich tylko pozabijać, zabrać swoich i wrócić do siebie. Nie mamy o co się bić!

- Rzućcie broń, to pomówimy!

- Zawsze to samo - westchnął Vuko z irytacją. - Musi się, kretyn, targować.

Splunął w śnieg i przygotował gardło do następnego ryku:

- Schowamy broń! Nie macie się czego bać, jest nas tylko sześciu! - odkrzyknął, a potem rzucił przez ramię do swoich: - Miecze do pochew! Zdejmijcie strzały z cięciw, może jednak przeżyjemy.

Sam uniósł prawą rękę, w której dzierżył łuk, przytrzymując palcami strzałę na łęczysku. Poluzował dłoń, pozwalając strzale spaść na ziemię, i powoli schował łuk do sajdaka przy siodle. Przełożył drugą dłoń przez rzemień przy tarczy i przerzucił ją na plecy.

Pozostali niechętnie opuścili osłony, ale ukryci strzelcy też dali na chwilę spokój. Konie pomrukiwały nerwowo i potrząsały łbami, chlupotał strumień, a wokół nich sterczał krąg strzał, niczym klomb dziwacznych kwiatów. W górze krakały kruki.

Drakkainen rozłożył na boki puste ręce i pchnął biodrami. Jadran ruszył naprzód, łamiąc kopytami żywopłot z kolorowych lotek i stukając zimowymi podkowami w lód szlaku.

Przed mostem czekało na Drakkainena trzech jeźdźców w czarnych folgowych pancerzach zdobionych oplotowymi wzorami z miedzi i głębokich hełmach z szerokimi nosalami. Ten najbardziej z przodu zdjął powoli hełm, podał go siedzącemu z prawej, a potem zeskoczył na śnieg i ruszył powoli mostem.

Miał starannie rozczesane długie włosy i jasną brodę zaplecioną w dwa warkocze przełożone przez srebrne pierścienie, a z ramion spływał mu niebieski płaszcz podbity białym futrem. Prezentował się raczej godnie i oficjalnie, nawet jego buty z futrzanymi cholewami wyglądały na drogie i eleganckie. Drakkainen w swoim maskującym anoraku i okopconym półpancerzu poczuł się wyjątkowo wyświechtany, niechlujny i podobny do brudnej zebry.

- Niepotrzebnie wyrzucałem tamto błyszczące - mruknął, zsiadając z konia. - Przynajmniej koronę trzeba było zostawić.

Spotkali się pośrodku mostu. Elegant splótł ręce na piersi, całkiem sprytnie - prawą położył na lewym przedramieniu i w efekcie jego dłoń dyskretnie wylądowała tuż nad rękojeścią tkwiącego w pochwie miecza. Stał tak - niby spokojnie i obojętnie, a w razie czego ofensywnie.

Drakkainen zrzucił kaptur i oszczędnie ukłonił się samym ruchem głowy, uznając, że nie ma co przesadzać z uprzejmościami.

- Te trzy strzały poszły w moją tarczę - powiedział tonem towarzyskiej rozmowy. - Gdybym miał gorszy refleks, tobym tu teraz leżał.

- Straciłem wielu ludzi - odparł elegant urażony. - A wy jesteście obcy. Tamci noszą się na czarno, wy na biało, jedno i drugie tak samo dziwaczne. Nawet tarcze macie białe, bez znaków. Skąd mieliśmy wiedzieć? Choć u ciebie coś prześwituje, jakby świstak...

- Miał być wilk - wyjaśnił Vuko z lekkim zniecierpliwieniem. - Ale niezupełnie się udał, dlatego zamalowałem. Jestem Ulf Nocny Wędrowiec. Cudzoziemiec, ale żyję między Ludźmi Ognia, w górze Dragoriny. Pozwólcie nam przejść. Tamci Węże są niedaleko i bardzo nam spieszno. Mają naszych ludzi i coś, co należy do nas. Są dość niebezpieczni, jest z nimi Czyniący.

- Rozmawiasz z Kungsbjarnem Płaczącym Lodem, styrsmanem Ludzi Kruków. To moja ziemia i moi ludzie - rzucił tamten wyniośle. - Węże, którzy przeszli tym szlakiem, to moja rzecz. Należą do mnie, tak samo jak jelenie w lasach i ryby w strumieniach oraz złoto w trzewiach gór. Mówiłeś, że mają coś twojego. Co to jest?

- Nie przyda ci się na wiele - zauważył Drakkainen. - Ma raczej wartość sentymentalną. To trumna.

Kungsbjarn Płaczący Lodem, styrsman Ludzi Kruków, stracił na chwilę rezon.

- Co?

- Trumna - powtórzył Drakkainen cierpliwie. - Używana. Znaczy z zawartością. To... ten, moja ciotka. Ukochana ciotka.

Elegant rozejrzał się trochę bezradnie, kiedy Vuko przypomniał sobie, że na Wybrzeżu Żagli stosuje się ciałopalenie. Postanowił nie brnąć dalej.

- Węże nie mają nic, na czym mógłbyś się wzbogacić. Jeśli zaś postanowisz nas wystrzelać, będziemy się przebijać. W końcu poginiemy, ale nie należymy do ludzi nieudolnych. Natracisz swoich, zupełnie niepotrzebnie, a Węże nadal będą sobie podróżować po twoich ziemiach.

- Ukradli ci trumnę? - zapytał ostrożnie Kungsbjarn.

Drakkainen westchnął, zachodząc w głowę, co go napadło z tą trumną.

- Nie mnie, ciotce. Znaczy ciotkę w zasadzie też ukradli. Puść nas, człowieku! Co ci zależy? Chcesz myto za most? Zapłacimy. Przejedziemy szlakiem tam i z powrotem i znikniemy, jakby nas nigdy nie było. Zapłacę ci nawet, jeśli upolujemy królika, tylko daj nam dopaść tych Węży. W górę szlaku, na zachód stąd, napadli na smolarzy i wybili ich, a część porwali ze sobą. Ilu chcesz jeszcze stracić ludzi? W najgorszym razie my i Węże powybijamy się nawzajem.

- Jest was sześciu - zauważył Płaczący Lodem. - Co chcecie wskórać przeciwko Wężom, których prowadzi Czyniący?

- Kiedy szli w tamtą stronę, było ich znacznie więcej - zauważył skromnie Drakkainen. - Ci to niedobitki. Tylko że z każdą chwilą oddalają się od nas. I w każdej chwili mogą zabić twoich smolarzy. Tam są niewiasty i dzieci!

- Oni już nie żyją - powiedział Kungsbjarn zagadkowo. - Nawet ja nie zdołam wyrwać ofiary Szepcącym do Cieni.

- To tylko Węże. - Drakkainen wzruszył ramionami. - Przebici mieczem umierają jak każdy. Nawet Czyniący. Wyrwaliśmy im już niejedną ofiarę. Tylko kiedy my tu sobie gawędzimy, oni są coraz dalej.

- Nie mówiłem o Wężach. Posłuchaj, Wędrujący Nocą. Jesteśmy Ludzie Kruki. Inni zwykle chełpią się, że w ogóle nie znają trwogi. Ale to są głupcy, którzy szybko dowiadują się, jak bardzo się mylili. My nie boimy się żadnych ludzi i żadnych cudzoziemców. Ani Amistrandingów, ani miedzianoskórych z Kabirstrandu, ani Ludzi Ognia, ani Węży. Nie boimy się sztormów i morskich potworów. Nie boimy się górskich nyflingów, upiorów zimnej mgły, ani nawet bogów. Boimy się jednak Żarłocznej Góry, jej uroczyska i szalonych mnichów zwanych Szepcącymi do Cieni, którzy tam mieszkają. Wiem, dokąd poszli twoi Węże, i mogę ci pokazać krótszą drogę. Ale nawet gdybym cię nie zatrzymał, i tak nie zdążyłbyś ich dopaść przed Kamiennymi Kłami. Dalej jest tylko uroczysko i zaczyna się moc Szepcących do Cieni. Nikt, kto przekroczy przełęcz, nie przeżyje. Żarłoczna Góra nie wypuszcza nikogo.

- Pokażesz nam ten skrót? - zapytał Drakkainen. - I opowiedz mi więcej o tych mnichach. Czego Węże mogą od nich chcieć? I dlaczego ci Szepcący ich nie zabiją?

- Tego nie wiem. Ale skoro Węże znowu porwali ludzi, to znaczy, że przywiodą ze sobą ofiarę dla Żarłocznej Góry.

- Ci mnisi porywają ludzi? Pozwalasz na to?

- Mnisi nie mogą opuszczać Żarłocznej Góry. Poza nią tracą moc. Gdyby wyszli, pewnie byśmy ich wreszcie wybili. Ale u siebie, w swoim wykutym w skale chramie, są niepokonani. To sama Góra ich chroni. Umieją jednak zwodzić ludzi na manowce, tak by sami przeszli przełęcz Kamiennych Kłów i nakarmili sobą Górę. Myśliwych, wędrowców, zagubionych na szlaku. Sami jednak nigdy nie wychodzą ze swojej doliny. Nie powiem, że jesteś odważny, Nocny Wędrowcze, bo ten, kto nie wie, na co się porywa, nie ma w sobie męstwa, a tylko głupotę. Ja mówię: wracajcie na swoje Wybrzeże i zapomnijcie o tych, których porwano. Albo idźcie do Ziemi Węży i tam wywrzyjcie pomstę. Ale nie idźcie za Kamienne Kły, bo równie dobrze możecie sami poprzebijać się mieczami.

- Dziękuję za radę - odparł Drakkainen. - A ja mówię: musimy iść. Ci Węże nie mogą wrócić do domu. Jeśli tak się stanie, wiosną zajmą całe Wybrzeże Żagli i nie będzie nikogo, kto by ich powstrzymał. Po prostu pokaż nam, proszę, ten skrót i będzie po sprawie.



Date: 2016-01-03; view: 559


<== previous page | next page ==>
Rozdział 1 Węże i kruki 3 page | Rozdział 2 Żarłoczna Góra 1 page
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.011 sec.)