Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






KRYSZTAŁOWA KULA 6 page

Oczywiście, młody człowiek był bardzo zły. Zaczął więc się bić z Sezamem i formułował pytania coraz inne. Robił to kilkaset razy. W różnych fazach Sezam (którego cierpliwość dlatego jest nieograniczona, że on w ogóle nie wie, co to cierpliwość) różnie odpowiadał. Na przykład, gdy młodzieniec dochodził już do sformułowań subtelniejszych i pytał: „jak powstrzymać rozprzestrzenianie się raka w organizmie, nie usuwając go, nie wycinając ani nie używając promieni Roentgena?”, Sezam odpowiedział: „należy zabić organizm, wtedy i rak zginie”. Musiał więc wprowadzić dodatkowe punkty o tym, że powstrzymując ten wzrost rakowy nie można organizmowi szkodzić. Okazało się wtedy, że Sezam nie wie, co to znaczy „szkodzić”, bo i skądżeby miał coś o tym wiedzieć układ lamp katodowych? Trwało to dosyć długo, sypały się chytre pytania i nonsensowne odpowiedzi, aż w końcu pewnego wieczoru wpadł do mego pokoju potrząsając kartką papieru: miał już odpowiedź, nie jakąś pokraczną, ale konkretną, rzeczywistą; Sezam podał mu wzór środka chemicznego, który, wprowadzony do organizmu, powstrzyma rozprzestrzenianie się raka, nie zabijając organizmu ani go nie niszcząc.”To znaczy, nie czyniąc mu żadnej szkody” - zapewnił mnie młody człowiek.

Aczkolwiek wcale nie wierzyłem w skuteczność tego środka, byłem rzeczywiście ciekaw, jaki skutek da jego wypróbowanie i jak Sezam po swojemu zrozumiał słowo „nie szkodzić”. Ten związek - mamy tu jeszcze gdzieś w laboratorium resztę - był to niesłychanie skomplikowany preparat, jakaś pochodna antracenowofenantrenowa z podstawnikami pterynowymi i tak dalej. Sezam powiedział też, jak należy go syntezować. Kilku znajomych chemików zabrało się do dzieła i wkrótce stworzyli dostateczną dla doświadczeń dawkę tej substancji. Przyniósł roi ją tu w triumfie; był to oleisty płyn o aromatycznym zapachu. Młodzieniec wziął kilkadziesiąt myszy, u których rozwijał się już sztucznie wywołany rak wątroby, i wstrzyknął im po dawce tego leku. Każda myszka siedziała w oddzielnej klateczce; wszystkich było zdaje się pięćdziesiąt. Połowie wstrzyknął lek, druga polowa stanowiła zwykłą w doświadczeniu kontrolę, no i czekał, co będzie dalej. Dwa czy trzy dni później wezwano go do Krakowa w związku z jakąś sprawą zawodową. Wyjechał na dwa tygodnie. Ledwo wrócił, pognał do laboratorium, w którym mieściły się myszki. Zamknięte były w osobnym pokoju. Przypadkowo znajdowałem się wtedy w sąsiedztwie i usłyszałem jego okrzyk, nie triumfu bynajmniej, lecz zgrozy. Wszyscy, jakeśmy stali przy aparatach, rzuciliśmy się do tamtej sali. Nieprędko zapomnę to, co ujrzałem.



Klatki z myszami mieściły się na półkach; mój młody człowiek wyjął widać przed chwilą jedną i natychmiast ją puścił, tak że upadła na stół. Zbliżywszy się, zobaczyłem, co go tak przeraziło. Całą klatkę, rodzaj prostopadłościanu z drutu, o wymiarach 12 X 10 X 8 centymetrów, wypełniała pulsująca, szarawa masa, która uwypuklała się poprzez oczka siatki jak nadęta guma. Najokropniejsze było to, że ta sześcienna masa żyła; widziałem wyraźnie, jak drga, poruszana podskórnym tętnem krwi. Pokrywał ją rodzaj zmierzwionego, na poły zrogowaciałego włosia, a w jednym miejscu można się było domyślić nieprawdopodobnie zdeformowanej i wyolbrzymionej, jak gdyby równocześnie rozdętej i spłaszczonej uciskiem mysiej głowy...

Kiedyśmy sięgnęli do innych klatek, we wszystkich, w których myszy potraktowane zostały „lekarstwem”, zastaliśmy taki sam obraz: każdą szczelnie wypełniała bujająca masa żywego mięsa. Już pierwsza sekcja wyjaśniła wszystko...

Profesor zatrzymał się i spojrzał mi w oczy.

- Czy słyszał pan może o sposobie, jakiego używali Indianie na preriach Dzikiego Zachodu, kiedy ujrzeli pożar nadciągający suchymi trawami stepu? Stawiali mu tamę w taki sposób, że podpalali część otaczających ich prerii; ów sztucznie wzniecony ogień niszczył trawę i tamten, nadciągnąwszy, nie znajdował już dla siebie pokarmu. Otóż „lek”, który Sezam stworzył na rozkaz młodego człowieka, działał właśnie na tej zasadzie. Podobne zwalczał podobnym. Stworzył po prostu najpotężniejszy preparat rakotwórczy, jaki można sobie wyobrazić. Pod jego wpływem cały organizm wraz ze skórą, mięśniami i narządami wewnętrznymi rakowaciał; wszystkie tkanki poczynały bujać z niepohamowaną prężnością, bezwładnie i chaotycznie. Przy tym tkanki te nie uległy pierwotnemu rakowi, na który myszy chorowały już przedtem; tak więc, przynajmniej formalnie, żądanie młodego człowieka było spełnione... Jako środka na raka Sezam użył raka jeszcze złośliwszego. Rzeczywiście, po „swojemu”, w sposób bezwzględnie logiczny zinterpretował słowa „powstrzymać wzrost raka nie zabijając organizmu...” W warunkach ograniczających nic przecież nie było powiedziane o tym, że nie można tego uczynić przy pomocy innego raka...

Profesor urwał patrząc na mnie błyszczącymi oczami. Po dłuższym milczeniu wśród miarowego szumu prądów odezwałem się z pewnym wahaniem:

- No tak, profesorze... ale... gdyby warunki ograniczające były ostrożniej, ściślej sprecyzowane? Gdyby zadać Sezamowi pytanie zabezpieczywszy się lepiej przed możliwością absurdu?... Sam pan przecież mówi, że stworzył potężny środek rakotwórczy, dlaczego nie mógłby więc stworzyć potężnego leku...

- Et tu, Brute, contra me?!

Z impetem, o jaki trudno było go posądzić, profesor począł mówić gestykulując:

- A więc i w panu siedzi ukryty don Kichot?!... Jak to, czy nie wyjaśniłem, że z elektromózgu nie można wyciągnąć więcej informacji, niżeśmy weń włożyli?! Sezam został napełniony wiedzą o chemizmie nowotworów, więc między innymi także wiedzą o budowie chemicznej środków rakotwórczych, tak tedy sami napełniliśmy go danymi, z których skonstruował później odpowiedź. Czy pan tego nie widzi? Żądano odeń, by powstrzymał wzrost raka, i osiągnął „sukces”, bo potraktowane „lekiem” tkanki nie zginęły, przeciwnie, żyły nadal, przeciwstawiając się pierwotnemu rakowi, i to jak jeszcze! - przecież w nich samych toczył się wzrost nowotworowy... No dobrze, a czy nie otrzymalibyśmy dobrej odpowiedzi zadając Sezamowi nowe i nowe pytania?... Gdyby odpowiedź ta była ukryta w materiale informacyjnym - to nie wykluczone. Ale - ca dobra odpowiedź padłaby jako wielotysięczna czy wielomilionowa z rzędu, ukryta w istnym deszczu odpowiedzi nonsensownych; chcąc każdą wypróbować eksperymentalnie, z uczonych zmienilibyśmy się w jakichś pajaców. Byłby to powrót do owej szlachetnej metody opisywanej przez Swifta w „Gulliwerze”, a polegającej na tym, że czcionki drukarskie rzuca się na podłogę; po kilku sekstylionach czy centylionach rzutów ułożą się ślepym przypadkiem we właściwą, poszukiwaną przez nas odpowiedź. Taki musi być efekt, kiedy usiłuje się zastąpić twórczą działalność człowieka pracą elektromózgu...

Już od dłuższej chwili coś się zmieniało w migotaniu światełek na czołowej ścianie Sezamu. Różowe i liliowe lampki boczne wygasły, za to w środku pojawił się na ekranie zarys zielonkawej linii krzywej. Gdy profesor skończył, trwała przez kilkanaście sekund cisza, którą przerwał znienacka głos biegnący z pobliża. Ale to nie profesor się odezwał...

Głos niski, o metalicznym brzmieniu, wybiegł z głośnika ukrytego w pulpicie. Wypowiedział donośnie tylko jedno słowo:

- Gotów!

Profesor zauważył, że drgnąłem, i pragnąc zapewne w efektowny sposób zakończyć naszą rozmowę, zwrócił się w stronę świateł, które jakby spoglądały na nas nieruchomo, skłonił się lekko i z ledwo dostrzegalnym uśmieszkiem na ustach rzekł:

- Dziękuję ci, Sezamie...

 

 


Date: 2016-01-03; view: 567


<== previous page | next page ==>
KRYSZTAŁOWA KULA 5 page | ELECTRONIC SUBVERSIVE IDEAS DETECTOR
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.008 sec.)