Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






KRYSZTAŁOWA KULA 5 page

Wszystko to, całą tę pracę, mógłby na dobrą sprawę wykonać nie elektromózg, ale wielki, dobrze zgrany zespół konstruktorów, energetyków, inżynierów i meteorologów i potem, gdy wszystkie obliczenia i plany będą gotowe, należałoby przystąpić do budowy rzeczywistego pocisku i pierwszych prób lotu. Wiemy jednak, że pierwszy projekt nigdy nie jest doskonały i że w toku doświadczeń zachodzi konieczność wprowadzenia rozlicznych zmian i poprawek. Gdyby więc całą pracę wykonali ludzie, przyszłoby do długotrwałych, żmudnych, niezmiernie kosztownych, a często i niebezpiecznych prób i doświadczeń. Otóż Sezam zaoszczędza nam tego wszystkiego, albowiem kiedy opracuje projekt pocisku, przystępujemy do prób startu i lotów, a także do badania wszelkiego rodzaju zakłóceń podróży bez rzeczywistego pocisku, a tylko dokonując doświadczeń na pocisku „pomyślanym” przez Sezama. Dzieje się to w taki sposób, że różne części obwodów Sezama „przyjmują rolę” Ziemi, Księżyca, atmosfery, panujących w niej warunków, jak wiatrów, temperatur i tak dalej; wchodzi tu w grę olbrzymia ilość czynników - i w tym „otoczeniu” nasz „pocisk księżycowy” dokonuje rozmaitych „lotów” i „ewolucji”. Mam nadzieję, że nie weźmie pan tego zbyt dosłownie; naturalnie, nie ma w Sezamie żadnej Ziemi ani wiatrów itd.; są po prostu grupy pewnych wzorów, liczb nieustannie zmieniających się w sposób ściśle współzależny. Ale też więcej nam nie trzeba; uzyskujemy odpowiedzi na pytania, jak będzie się zachowywał pocisk, jeśli zostanie uszkodzona jakaś część żyrokompasów, jaka jest szansa zderzenia z meteorem, jaka temperatura powłoki przy przebiciu atmosfery. Problemów tych jest cały legion.

- No tak - powiedziałem - ale czy tych pomyślanych eksperymentów także nie mogliby na papierze dokonać rachmistrze?

- Teoretycznie mogliby - odparł uśmiechając się profesor - ale każdy zająłby tygodnie, jeśli nie miesiące; w efekcie - kilkudziesięciu znakomitych specjalistów pracowałoby jakieś sześć, siedem lat. Tymczasem różne dane, na przykład dotyczące silnika rakietowego, starzałyby się, bo pojawią się nowe, lepsze silniki, tak więc ten zespół ludzi siedziałby latami, rachując, mażąc, kreśląc, wprowadzając coraz nowe poprawki - jest to oczywisty nonsens. Tymczasem Sezam przeprowadza wszystkie próby w ciągu kilkunastu godzin...



- Słyszałem, że jest cała „kolejka” zadań oczekujących rozwiązania?

- A tak, rzeczywiście. To sytuacja chwilowa, spowodowana tym, że mamy dopiero jeden taki elektromózg;

jest on więc wciąż naszym „ciasnym gardłem”. Zwracają się do nas najróżniejsze ministerstwa, instytucje, placówki naukowe; Sezam rozwiązuje miesięcznie kilkaset problemów, poczynając od najoszczędniejszego planowania nowych zakładów przemysłowych, a kończąc na losach chmurki neutronów w głębi stosu atomowego. Potrzeby naszej nauki i naszego budownictwa są w tym przedmiocie olbrzymie; w najbliższym czasie przystępujemy do budowy nowych elektromózgów, przy czym, to brzmi dość zabawnie, w projektowaniu ich znaczny udział będzie miał Sezam. Tak więc będą to w pewnym sensie jego dzieci... być może, niejednokrotnie potężniejsze od swego rodzica...

Teraz profesor przeprowadził mnie na drugą stronę pulpitu, gdzie jak się okazało, na jego pionowej powierzchni znajdował się uproszczony schemat połączeń Sezamu. Był to system spojonych ze sobą rurek neonowych, który drżał i pałał od krętych, miniaturowych błyskawic. Profesor począł mi go objaśniać, nie mogłem jednak śledzić toku wywodów, bo w świadomości mej pojawiło się drażniące uczucie, że ktoś stoi za moimi plecami i wpija we mnie uporczywy wzrok. Przestąpiłem z nogi na nogę i poruszyłem lekko ramionami. Profesor przerwał swój wykład i spytał z nieznacznym uśmiechem:

- Uczucie cudzego wzroku, prawda?

- Tak - przytwierdziłem zmieszany jego bystrością.

- To nic - rzekł - to się zdarza na początku każdemu. Jakiś czas musi upłynąć, zanim się człowiek do tego przyzwyczai. Nie ma w tym nic mistycznego; jest to zapewne a nie ustająca świadomość tego, że „ktoś” myśli i czuwa za naszymi plecami, a że przez całe życie przywykliśmy do mniemania że czuwać i myśleć może tylko istota żywa, stąd to osobliwe złudzenie...

- Profesorze - rzekłem - Sezam to twór naprawdę niezwykły, a jednak muszę przyznać, że oprócz podziwu budzi się we mnie jakieś uczucie niechęci do tego mechanicznego mózgu... niechęci, której źródła trudno mi w tej chwili określić. Być może płynie ona stąd, że maszyna ta góruje nade mną sprawnością intelektualną, a to jest coś zupełnie innego, niż wyższość, jaką nad moimi mięśniami ma, powiedzmy, silnik elektryczny...

- Ach, to pan stoi na stanowisku, że on - tu profesor wskazał ręką za siebie - jest doskonalszy od naszego umysłu?

Zastanawiał się przez chwilę.

- Ta kwestia, wie pan, wyższości czy niższości nie ma w ogóle zbyt wiele sensu... Czy encyklopedia jest od nas „wyższa”? Zapewniam pana, że jest ona tak samo martwa jak Sezam.

- Encyklopedia nie myśli - zauważyłem.

- Sezam też nie myśli w dosłownym, znaczeniu - odparł natychmiast profesor. Popularyzatorzy narobili trochę złego podkreślając to rzekomo niezwykłe podobieństwo elektromózgów do umysłu ludzkiego. W samej rzeczy porównanie Sezamu do żywego mózgu jest bardzo naciągnięte... Ale jeśli pan sobie życzy, spróbujemy, ostatecznie porównywać można ze sobą wszystko.

Otóż gdy rozpatrujemy schematycznie samą osnowę konstrukcji, rzecz ma się tak:

Żywy mózg składa się z elementarnych jednostek, którymi są komórki nerwowe, neurony. Odpowiednikiem neuronu jest w Sezamie lampa katodowa. Nasz Sezam jest bardzo wielki i posiada ponad 10 000 lamp. A w mózgu jest neuronów dziesięć tysięcy milionów, tj dziesięć miliardów. Tymczasem nasz mózg doskonale mieści się w głowie, a pracując zużywa ułamki wata energii, podczas gdy Sezam zajmuje dwa piętra, waży 170 ton i pochłania 160 000 watów. Dlaczego?... Odpowiedź jest prosta: objętość najmniejszej lampy katodowej jest koło miliarda razy większa od objętości neuronu. Energii zużywa ona też koło miliarda razy więcej. Za to w odpowiadaniu na bodźce jest szybsza, bo neuron reaguje w przeciągu jednej dwudziestej części sekundy, a lampa - mniej więcej po 1/200 000 sekundy. Teraz zróbmy bilans. Na lampę wydajemy miliard razy więcej i za to pracuje ona tysiąc razy szybciej niż żywa komórka, czyli w wyniku wydajność jej jest milion razy mniejsza od wydajności neuronu. Gdybyśmy chcieli zbudować elektromózg zawierający tyle lamp, ile mózg liczy neuronów, okazałoby się to technicznie całkowicie niewykonalne. Nie tylko mózg ludzki, ale system nerwowy byle robaka liczy więcej elementów niż nasz potężny Sezam...

Zachodzi pytanie, czy nie dałoby się udoskonalić elektromózgu przez dalsze zmniejszenie lamp? Okazuje się, że jak długo będziemy stosowali dzisiejsze zasady konstrukcyjne - nie. Przestrzenią kontrolującą, to jest decydującą o dalszych losach, o drodze impulsu jest w lampie odległość między katodą a siatką. Wynosi ona około jednego milimetra. W neuronie przestrzeni tej odpowiada membrana komórki, której grubość wynosi koło jednej tysiącznej części milimetra. Oto cała różnica i powód, dla którego mózg ludzki waży półtora kilograma, a Sezam - 170 ton. To cała różnica, gdyż napięcie elektryczne (w przeliczeniu na rozmiary przestrzeni kontrolującej) jest tu i tam bardzo podobne. Różnica wynosi l: 1000 w jednym wymiarze; chcąc mieć objętość, musimy pomnożyć 1000 X 1000 X 1000 i znowu mamy miliard, który wypadł nam z rachunku przed chwilą. Dlaczego jednak nie możemy zmniejszyć rozmiarów przestrzeni kontrolującej? Tutaj dochodzimy do krytycznego punktu naszych rozważań.

Laikowi wydaje się, że materiał, z jakiego sporządzony jest elektromózg, jak w ogóle każda maszyna, jest lepszy od materiału, z jakiego utworzone jest nasze ciało, albowiem żywe organizmy składają się z delikatnej, miękkiej galarety, a w maszynach mamy solidne, twarde metale. W rzeczywistości sprawa ma się akurat na odwrót. Raz jeszcze, skoro nam przyszło o tym mówić, porównajmy neuron i lampę katodową. W lampie mamy metale - katodę i siatkę - rozdzielone tylko próżnią; taką kombinację cechuje niestałość i niepewność działania, nie znana żywemu organizmowi. Na przykład, jeśli powstanie zwarcie, to całą lampę diabli biorą, a mówiąc ogólniej, konstrukcja metalowa, jeśli ją uszkodzić, nie wykazuje najmniejszej tendencji do samoistnego naprawienia się. Natomiast gdy uszkodzimy membranę neuronu (która, przypominam, czynnościowo odpowiada przestrzeni między siatką a katodą), to po paru godzinach z uszkodzenia me zostanie ani śladu. Zagoi się. Niech mi pan pokaże gojącą się lampę katodową!

- Jak to - wtrąciłem - czy maszyna nie rekompensuje z nadwyżką tego braku swoją szybkością, sprawnością?

- Wiedziałem, że będzie się pan opierał! - wykrzyknął profesor z błyskiem w oczach. W niczym nie przypominał już flegmatycznego starszego pana. Stukając futerałem okularów w pulpit, jakby go chciał połamać na kawałki, wołał:

- Tego braku, drogi panie, nic nie skompensuje! Problem „samo naprawiania się” to nie jest jakiś dziwoląg myślowy, fanaberia inżyniera, ale paskudnie twardy orzech do zgryzienia, pojawiający się, kiedy technika wkracza w nowe, wyższe stadium rozwoju. W tej chwili dajemy sobie jeszcze jakoś z tym radę, ale ręczę, że w najbliższych dziesiątkach lat najtęższe głowy ruszą w tym kierunku do ataku! Bo to jest tak: w maszynie składającej się ze stosunkowo niewielkiej ilości części defekt nie jest niczym strasznym. Natomiast, kiedy, jak w Sezamie, składają się na nią tysiące elementów, konstruktor ze skóry musi wyłazić, żeby zapobiec niebezpieczeństwu powstającemu za każdym razem, gdy jakiś przekaźnik zaszwankuje czy lampa się spali. Inaczej bowiem maszyna zacznie podawać nam fałszywe wyniki! Co wtedy? Nazwa tego mózgu nie jest przypadkowa. Brzmi ona „Zespół Automatów Matematycznych” dlatego, że, jest to rzeczywiście zespól złożony z trzech bliźniaczo do siebie podobnych aparatów, pracujących równolegle i niezależnie na każdy zadany temat. Dzięki temu otrzymujemy zawsze trzy wyniki: jeśli są jednobrzmiące, wszystko w porządku, jeżeli się różnią, oznacza to, że w toku pracy został popełniony błąd i ruszamy na poszukiwanie defektu... Taki kosztowny, zawiły system dyktuje nam konieczność. Tymczasem żywe ustroje, reprezentujące stopień komplikacji nieporównanie wyższej, doskonale obywają się bez takiego marnotrawstwa. Zdolność „samonaprawiania się”, w prostej maszynie pożądana, ale bynajmniej nie konieczna, jest dla organizmów żywych właściwością, bez której ich istnienie byłoby niemożliwe. Jeśli w przyszłości powstaną samonaprawiające się maszyny, będzie to rewolucja, w porównaniu z którą wynalazek silnika parowego był fraszką. Mimo to zapewniam pana, że to się zrobi, jeśli będzie trzeba. Jak? Trudno powiedzieć. Dajcie nam trochę czasu. Natura stworzyła żywe organizmy w ciągu dwu miliardów lat ewolucji. Było tęgo dość na sumienne „planowanie” i „próby konstrukcyjne”. My budujemy elektromózgi ledwo od kilkunastu lat; niech się pan zgłosi do nas w przyszłości (niekoniecznie za dwa miliardy lat, może być i za dwa tysiące), a do tego czasu postaramy się niejedno ulepszyć...

- Muszę przyznać - rzekłem - że mnie pan zadziwił, ale już zaczynam się otrząsać z tego peanu na cześć żywych tkanek. Przekonał mnie pan, że żywy mózg jest milion razy oszczędniejszy i wydajniejszy od mechanicznego, ale przecież ta maszyna bije go szybkością, a jeśli zlekceważyć rozmiary i wydatkowanie energii (na co możemy sobie chyba pozwolić), to mamy w Sezamie urządzenie, które nie tylko może pomagać nam w pracy umysłowej, ale pracę tę, nawet twórczą, za nas wykonywać.

Profesor patrzał na mnie zmarszczony.

- Nawet twórczą, powiada pan? I w jakiż to sposób, jeśli wolno spytać?

- Sarn przecież wskazał pan drogę. Jeśli podać Sezamowi dane dotyczące jakiegoś problemu i zażądać odpowiedzi na pytanie...

- Na jakie pytanie? - szybko spytał profesor. Zrobiło mi się nijako, bo niewidzialną falą ogarnął mnie nastrój zamierzchłej przeszłości: matura, surowe twarze profesorów, podchwytliwe pytania egzaminatora...

Zawahałem się.

- No, to zależy od tego, co nas interesuje...

- Oczywiście, ale obracając się wśród tak niejasnych ogólników nie zdołamy roztrząsnąć poruszonego przez pana zagadnienia, mianowicie, czy elektromózg może nie tylko pomagać człowiekowi, ale i wyręczać go w pracy twórczej...

Opowiem panu - podjął po chwili - pewną historię tyleż osobliwą co pouczającą, historię fiaska pewnego młodego człowieka, który myślał właśnie tak jak pan, że Sezam to nie pomocnik, lecz zastępca człowieka w walce z nie rozwiązanymi zagadkami...

Musi pan wiedzieć, że przychodzą tu do nas rozmaici fachowcy, młodzi uczeni, aspiranci, inżynierowie na kilkumiesięczne przeszkolenie w obsłudze Sezamu, gdyż każdy fach, każda gałąź nauki musi mieć łącznika pomiędzy swoją problematyką a kolektywem naszego instytutu, żebyśmy mogli szybko decydować, czy jakieś konkretne zadanie wchodzi w „profil produkcyjny” Sezamu, czy nie. Otóż pól roku temu zjawił się u nas pewien biolog, bardzo młody, więc niezmiernie kategoryczny w twierdzeniach, który zapoznawszy się z Sezamem zapłonął zarówno entuzjazmem dla jego możliwości, jak i pogardą dla tutejszych pracowników, których nazwał rutyniarzami... Ja byłem jednym z nich - dodał profesor.

„Rozwiązujecie ciasne, płytkie problemy, które dałyby się rozwiązać i bez elektromózgu - rzekł mi ten młody człowiek - podczas gdy Sezam pozwala przeskoczyć całe dziesiątki, ba, może setki lat rozwoju nauki”.

Spytałem, jak sobie to wyobraża.

„Całkiem prosto - odpowiedział. - Należy zadawać Sezamowi pytania, na które nie znamy odpowiedzi i nawet się ich nie domyślamy, i to nie w jakichś tam wąskich kwestiach technologicznych (za takie uważał na przykład sprawę pocisku księżycowego), ale celując w największą gęstwę Nieznanego...”

Musi pan wiedzieć, że taki młody człowiek ma nie tylko prawo, ale i obowiązek samodzielnie sformułować jakiś problem i przedstawić go Sezamowi do rozwiązania. Jest to jak gdyby mały egzamin dyplomowy, w którym wykazuje, że potrafi bez pomocy naszych fachowców posłużyć się całą gamą możliwości zawiłej aparatury.

„Pytanie, które zadam Sezamowi - rzekł mi ów młody człowiek - będzie brzmiało: jak leczyć raka?”

Na to odpowiedziałem tak:

Z elektromózgu nie można wyciągnąć więcej informacji, niżeśmy weń włożyli. Jakkolwiek wygląda to paradoksalnie, to zadając Sezamowi pytanie podajemy mu tyle informacji, że zawierają już one odpowiedź na to pytanie, tyle, że ta odpowiedź jest przed nami ukryta w gąszczu materiału informacyjnego, a on ją tylko z niezmierną szybkością wydobywa i podaje w jasnej i prostej formie. Naturalnie dzieje się to zupełnie inaczej niż na przykład w maszynie, która z rudy wydobywa czysty metal, ale chodzi o zasadę. Sezam dysponuje tylko taką wiedzą, jakąśmy w niego poprzednio włożyli. I to jest wszystko. Cała potęga elektromózgu na nic się nie zda, jeśli będziemy zadawać mu pytania w niewłaściwy sposób albo, co na jedno wychodzi, jeśli dostarczymy mu błędnej informacji.

Kiedy wymieniłem przedtem na przykład pocisk księżycowy, to w informacji, jaką daliśmy Sezamowi, kryła się już odpowiedź, gdyż napełniliśmy go wiedzą o astronautyce, termodynamice itd. Gdybyśmy na przykład, zamiast rzeczywistych faktów dotyczących Księżyca, oświadczyli mu, że Księżyc to jest kula zielonego sera, unosząca się 10 kilometrów nad Ziemią, Sezam naturalnie wcale by się nie zdziwił i nie zaprotestował, gdyż nie jest do tego zdolny, ale przyjąłby to, że tak powiem, za dobrą monetę i popracowawszy sumiennie dałby nam skrupulatny plan rakiety, do niczego w rzeczywistym świecie niezdatnej.

Tak więc na pytanie połączone z fałszywą informacją pada fałszywa odpowiedź. Gdybyśmy mu zaś zamiast fałszywych faktów podali błędną teorię, skutek byłby tak samo opłakany. Sezam opiera się w pracy na dostarczonym materiale faktów i teorii, ale jedno i drugie pochodzi z zewnątrz, to znaczy, ludzie muszą pierwej pozbierać fakty, a potem uogólnić je twórczo w teoretyczną abstrakcję i przekazać mu cały ten bagaż. Kiedy pytamy o pocisk księżycowy, jesteśmy spokojni o odpowiedź, bo jest tylko jedna teoria napędu odrzutowego i astrogacji, ale teorii powstawania raka jest wiele - i to sprzecznych. Na jakiej więc oprzeć się, formułując pytanie?”

Na to odpowiedział mi tak:

„O, ja będę ostrożny. Podam Sezamowi wszystkie znane fakty dotyczące chemizmu komórek, przemiany materii, wszystkie opisy możliwych przebiegów choroby rakowej, dane o wpływie środowiska, statystyki dotyczące wieku, innych chorób, diety, dziedziczności i tak dalej, a on sam opracuje te dane i powie, co to jest rak i jak go leczyć”.

„Nie - odparłem - on tego nie zrobi”.

„Dlaczego?”

„Dla tej samej przyczyny, dla której zawiódłby następujący eksperyment. Powiedzmy, że chcemy komuś dać w rękę sposób odróżnienia dowolnego radioaparatu od każdej innej rzeczy na świecie, która takim aparatem nie jest. To można zrobić dwojako. Po pierwsze, jeśli znamy teoretyczne podstawy radiotechniki, wypełnimy kilka stron schematami połączeń elektrycznych, nauczymy go kilku wzorów i powiemy mu: masz tu zeszycik z planami.

Jeśli Znajdziesz jakiś przedmiot i nie będziesz wiedział, czy to jest radio, czy nie, zbadaj, czy ma połączenia odpowiadające jednej z kombinacji w zeszycie. Jeśli stwierdzisz, że tak, będzie to radio; w przeciwnym wypadku będzie to coś innego.

Jest jednak i drugi sposób. Jeśli wcale nie znamy podstaw radiotechniki i nic nie wiemy o indukcji, sprzężeniach zwrotnych i całej teorii elektromagnetycznych lal Maxwella, to na wołowej skórze nie spiszemy wszystkich cech, wedle których nasz człowiek ma odróżnić radio od „nieradia”. Powiemy mu więc, że to jest przeważnie skrzynka - ale nie zawsze, bo może być przecież radio bez skrzynki; że się stamtąd wydobywa ludzki głos i muzyka - ale to może być też gramofon lub szafa grająca; że tam jest oświetlona skala z napisami - ale i to nie zawsze; że jest antena - ale anteny mają też na przykład urządzenia radarowe i tak dalej, i tak dalej, będziemy opisywać wszystkie możliwe rodzaje pokrycia głośników, rodzaje politury, kolory gałek ebonitowych, kształty lamp, zajmie to niesłychanie wiele miejsca, a jaki będzie skutek? Taki, że rozpoznanie radia na podstawie tych cech wcale nie będzie pewne, bo większość ich jest zupełnie nieważna i nieistotna dla działania radia. Nasz człowiek uda się na poszukiwania i od razu w pierwszym przypadku zawiedzie się, bo jakiś dowcipniś zbudował radio tak: dwie lampy ustawił w piwnicy, cewkę i wariometr na pierwszym piętrze, kondensatory na strychu, wszystko połączył drucikami, antenę zrobił ze starego łóżka żelaznego, prąd czerpie z termo ogniwa nad lampą naftową - i nasz „badacz” zostanie wystrychnięty na dudka. Cały opis, zajmujący dwadzieścia czy sto tomów, okaże się do bani olejowej.

Dlaczego tak jest? Dlatego, że w pierwszym przypadku podajemy ideę konstrukcyjną, zasady działania, słowem, ogólną teorię zamykającą w kilku wzorach i schematach wszystkie możliwości budowy radioodbiorników, przy czym - to bardzo ważne! - ta teoria wcale nie jest podobna do zewnętrznego wyglądu przeciętnego radia. Natomiast w drugim przypadku wyliczamy tysiączne cechy występujące w takich czy innych aparatach, ale nigdy nie będziemy mieli pewności, czy one są w konieczny i nierozerwalny sposób związane z działaniem radia, czy też to jakieś przypadkowe, błahe ozdóbki.

A teraz przypatrzmy się problemowi raka. Przy dzisiejszym stanie nauki jest on raczej zjawiskiem typu drugiego niż pierwszego; opisuje się cechy zewnętrzne, wygląd komórek i tak dalej, ale nie ma jednolitej teorii, która” by to wszystko uogólniała i mówiła nam, co tu jest ważne, a co przypadkowe i błahe”.

„Jeżeli będę podawał coraz więcej i więcej faktów, to w końcu Sezam zdoła stworzyć ogólną teorię!” - odparł mi uparty młodzieniec.

„Nigdy w świecie - odpowiedziałem. - Powiedzmy, że wszystkie znane radia mają z tyłu skrzynki dziurkowaną deseczkę. Naturalnie, ta deseczka będzie się znajdowała na samym początku naszej listy, bo, powiemy, skoro jest w każdym radioaparacie, to ho! ho! musi to być jakaś niesłychanie ważna cecha! Skutek zaś tego będzie żałosny. Sezam, który jak wiadomo, niczemu się nie dziwi i niczego nie uważa za niemożliwe, przynaglany przez nas, będzie posłusznie starał się sporządzić teorię, w której poczesne miejsce zająć ma ta nieszczęsna deseczka... Ciekawym, co by z tego wynikło! Choćbyś mu podał i milion, i trylion dalszych cech opisowych, nic to nie pomoże. Sezam udławi się tą idiotyczną deseczką, której przecież w żaden sposób nie zdoła wepchnąć w teorię, a w dodatku nic zgoła nie będzie wiedział o rzeczy najważniejszej - o istnieniu stacji nadawczej, bez której radio w ogóle nie może grać... Nie ulega więc wątpliwości, że i po tysiącu lat nie wpadnie na trop teorii Maxwella, bo i w jaki sposób2”. Będzie manipulował „abstrakcjami” deseczek, <-uogólnieniami” skrzynek, będzie się kopał w tysiącznych opisach i urodzi największy nonsens, jaki można sobie wyobrazić!

Podobna historia jest z rakiem. Będziesz mu podawał informacje o chorych na raka ludziach, o ich wzroście, o tym, co jedzą, jak śpią, jak im włosy rosną, a może to wszystko jest najzupełniej nieistotne, może raka wywołuje czynnik X, nie znany dotąd nauce, tak jak w naszym przykładzie nie znana była teoria Maxwella?...”

- Te wszystkie argumenty uczyniły mego młodego człowieka jeszcze bardziej zacietrzewionym. Zapewne wydawało mu się, że jest Galileuszem - zmuszonym przez inkwizycję do odwołania swej nauki, i ręczę, że powtarzał w duchu: e pur si muove - a jednak się porusza!

„Problem jest trudniejszy, niż myślałem - rzekł - a jednak spróbuję go pokonać”.

- Jakoż, gdy nadszedł okres pracy dyplomowej, jął dostarczać Sezamowi informacji; znosił je i zwoził całymi tomami, dniem i nocą, były tam i protokoły sekcyjne i opisy morfologiczne, teorie powstawania raka wirusowe i biochemiczne, dane histologii, embriologii i anatomii patologicznej... Nie będę wyliczał wszystkiego, boby to zajęło nam zbyt wiele czasu. Dość powiedzieć, że w ciągu tygodnia Sezam pochłonął więcej wiedzy o raku, niż zdołałby jej nagromadzić człowiek, który by przez całe życie nie robił nic innego, jak tylko studiował fachową literaturę.

Nareszcie uznawszy, że będzie dość, młodzieniec przystąpił do decydującego ataku i zadał Sezamowi pytanie: „jak leczyć raka?” Tu wyłoniła się zupełnie nowa trudność. Sezam w ogóle nic nie odpowiedział, bo, że tak powiem, nie rozumiał, o co chodzi. Rzecz ma się bowiem tak, że kiedy rozmawiamy ze sobą, wypowiadamy wiele słów, które „rozumieją się same przez się”. Każdy człowiek, choćby i nie uczony, nie lekarz, mniej więcej do-rozumie się, co znaczy „wyleczyć z choroby”. Natomiast elektromózg nie umie się domyślać, dla niego nic zgoła nie jest „zrozumiałe samo przez się”. Trzeba mu było ściśle wyjaśnić, co to znaczy „wyleczyć”. Młodzieniec zabrał się do tego tak: „wyleczyć - to znaczy zrobić tak, żeby raka nie było w organizmie”.”Żeby raka nie było w organizmie - odpowiedział Sezam - trzeba go usunąć”. Było to bardzo proste, ale nie posuwało sprawy ani o włos.”Jak usunąć raka?” - spytał dalej mój badacz. Sezam odpowiedział natychmiast: „należy wyosobnić go z organizmu”.


Date: 2016-01-03; view: 593


<== previous page | next page ==>
KRYSZTAŁOWA KULA 4 page | KRYSZTAŁOWA KULA 6 page
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.015 sec.)