Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Spotkanie ze słoniem

Henryk Sienkiewicz

Fragment powieści „W pustyni i puszczy”

Pewnego razu, kiedy Staś poszedł na polowanie, a Kali łowił ryby za wodospadem, Nel postanowiła pójść do skały zamykającej wąwóz, aby zobaczyć, jak też Staś z nią sobie poradzi i czy już czego nie dokonał. Zajęta obiadem Mea nie zauważyła jej odejścia, dziewczynka zaś, zbierając po drodze kwiatki osobliwej begonii, rosnącej obficie wśród zrębów skalnych, zbliżyła się do pochyłości, którą wyjechali kiedyś z wąwozu, i zaszedłszy na dół, znalazła się przy skale. Wielki głaz, oderwany od rodzimej skały, zamykał gardziel wąwozu jak i poprzednio. Nel jednak zauważyła, że między nim a ścianą jest przejście tak szerokie, że nawet dorosły człowiek z łatwością mógłby się przecisnąć.

Przez chwilę zawahała się, po czym przeszła i znalazła się po drugiej stronie. Ale był tam zakręt, który trzeba było minąć, by dojść do szerokiego ujścia, zamkniętego wodospadem.

Nel poczęła rozmyślać: „Pójdę jeszcze tylko trochę dalej, wyjrzę zza skały, raz spojrzę na słonia, który mnie wcale nie zobaczy, i wrócę”. Tak rozmyślając, posuwała się krok za krokiem coraz dalej, aż wreszcie doszła do miejsca, w którym wąwóz rozszerzał się nagle w małą dolinkę, i zobaczyła słonia. Stał odwrócony tyłem do niej, z trąbą zanurzoną w wodospadzie i pił. To ją ośmieliło, więc, przytuliwszy się do ściany skalnej, postąpiła jeszcze kilka kroków – i jeszcze kilka – a wtem olbrzymi zwierz, chcąc polać sobie boki, odwrócił głowę, zobaczył dziewczynkę i zobaczywszy – ruszył ku niej natychmiast.

Nel zlękła się bardzo, ale ponieważ nie było już czasu cofnąć się, więc przycisnąwszy kolanko do kolanka, dygnęła słoniowi, jak umiała najładniej, po czym wyciągnęła rączkę z begoniami i ozwała się trochę drżącym głosikiem:

– Dzień dobry, kochany słoniu! Ja wiem, że nie zrobisz mi nic złego, więc przyszłam, żeby ci powiedzieć dzień dobry... i mam tylko te kwiaty...

A kolos zbliżył się, wyciągnął trąbę, wyjął z paluszków Nel wiązankę begonii, lecz włożywszy ją do paszczy – wypuścił zaraz na ziemię, gdyż widocznie nie smakowały mu ani kwiaty, ani włochate liście. Nel ujrzała teraz nad sobą trąbę na kształt ogromnego, czarnego węża, który wyciągał się i przeginał: dotknął jednej rączki i drugiej, potem obu ramion i na koniec, opadłszy w dół, począł się chwiać łagodnie na obie strony.



– Wiedziałam, że mi nie zrobisz nic złego – powtórzyła dziewczynka, choć strach nie opuszczał jej jeszcze.

Słoń zaś cofnął w tył swoje bajeczne uszy, zwijając i rozwijając na przemian trąbę i gulgocąc radośnie, tak jakby gułgotał zawsze, gdy dziewczynka zbliżała się do krawędzi wąwozu.

I jak niegdyś Staś z lwem, tak teraz dwoje stało naprzeciw siebie – on, ogrom14, podobny do domu lub skały – i ona, drobna kruszynka, którą mógł zgnieść jednym ruchem, nawet nie ze złości, ale przez nieuwagę.

Lecz dobry i roztropny zwierz nie czynił żadnych ani gniewnych, ani nieuważnych ruchów i widocznie rad był i uszczęśliwiony z przybycia małego gościa.

Nel ośmieliła się stopniowo, a wreszcie wzniosła oczy w górę i patrząc tak, jakby patrzyła na wysoki dach, zapytała, wysuwając nieśmiało rączkę:

– Czy można cię pogłaskać po trąbie?

Słoń nie umiał wprawdzie po angielsku, ale z ruchu jej ręki zmiarkował od razu, o co idzie, i podsunął jej pod dłoń koniec swego długiego na dwa metry nosa.

Nel jęła głaskać trąbę, z początku jedną ręką i ostrożnie, potem dwiema, a wreszcie objęła obu ramionkami i przytuliła się do niej z całą dziecinną ufnością. Słoń przestępował z nogi na nogę i wciąż gulgotał z radości. Po chwili zaś obwinął trąbą drobne ciało dziewczynki i podniósł

je w górę, począł kołysać ją lekko w prawo i w lewo.

 

Wg H. Sienkiewicza

Janko Muzykant

...Wcale nie był jak inne dzieci, był raczej jak jego skrzypki z gonta, które zaledwie brzęczały. Na przednówku przy tym przymierał głodem, bo żył najczęściej surową marchwią i także chęcią posiadania skrzypek. Ale ta chęć nie wyszła mu na dobre.

We dworze miał skrzypce lokaj i grywał czasem na nich szarą godziną, aby się podobać pannie służącej. Janko czasem podczołgiwał się między łopuchami, aż pod otwarte drzwi kredensu, żeby im się przypatrzeć. Wisiały właśnie na ścianie naprzeciw drzwi. Więc tam chłopak duszę swoją wysyłał ku nim przez oczy, bo mu się zdawało, że to niedostępna jakaś dla niego świętość, której niegodzien tknąć, że to jakieś jego najdroższe ukochanie.

Pewnej nocy nikogo nie było w kredensie. Państwo od dawna siedzieli za granicą, dom stał pustkami, więc lokaj przesiadywał na drugiej stronie u panny pokojowej. Janko, przyczajony w łopuchach, patrzył już od dawna przez otwarte szerokie drzwi na cel wszystkich swych pożądań. Księżyc właśnie na niebie był pełny i wschodził ukośnie przez okno do kredensu, odbijając je w kształcie wielkiego jasnego kwadratu na przeciwległej ścianie.

W tym blasku widać było wszystko doskonale: wcięte boki, struny i zagiętą rączkę. Kołeczki przy niej świeciły jak robaczki świętojańskie, a wzdłuż zwieszał się smyczek na kształt srebrnego pręta...

Ach, wszystko było śliczne i prawie czarodziejskie: Janek też patrzył coraz chciwiej. To strach zatrzymywał go na miejscu, to jakaś nieprzezwyciężona chęć pchała go naprzód. Czy czary jakie,

czy co?.. Czary, wyraźne czary! Tymczasem wiatr powiał: zaszumiały cicho drzewa, załopotały łopuchy, a Janek jakoby wyraźnie usłyszał:

– Idź, Janku! W kredensie nie ma nikogo... idź, Janku!..

Noc była widna, jasna. W ogrodzie dworskim nad stawem słowik zaczął śpiewać i pogwizdywać to cicho, to głośniej: „Idź! Pójdź! Weź!”. Lelek poczciwy cichym lotem zakręcił się koło głowy dziecka i zawołał: „Janku, nie! Nie!”

Biedny, mały, skulony kształt z wolna i ostrożnie posunął się naprzód, a tymczasem słowik cichuteńko pogwizdywał: „Idź! Pójdź! Weź!”

Biała koszula migotała coraz bliżej drzwi kredensowych. Już nie ukrywają jej czarne łopuchy. Na progu kredensowym słychać szybki oddech piersi dziecka. Chwila jeszcze, biała koszula znikła, już tylko jedna bosa nóżka wystaje za progiem. Na próżno, lelku, przelatujesz jeszcze raz i wołasz: „Nie! nie!”. Janek już w kredensie.

Zarechotały zaraz ogromnie żaby w stawie ogromnym, jakby przestraszone, ale potem ucichły. Słowik przestał pogwizdywać, łopuchy szemrać. Tymczasem Janek ciągnął się cicho i ostrożnie, ale zaraz go strach ogarnął.

Cicha letnia błyskawica, przeleciawszy między wschodem a zachodem, oświeciła raz jeszcze wnętrze kredensu i Janka na czworakach przed skrzypcami z głową zadartą do góry. Ale błyskawica zgasła, księżyc przysłoniła chmurka i nic już nie było widać ani słychać.

Po chwili dopiero z ciemności wyszedł dźwięk cichutki i płaczliwy, jakby ktoś nieostrożnie strun dotknął – i nagle ...

Gdyby jakiś zaspany głos wychodzący z kąta kredensu spytał gniewnie:

– Kto tam?

Janek zataił dech w piersiach, ale gruby głos spytał powtórnie:

– Kto tam?

Zapałka zaczęła migotać po ścianie, zrobiło się widno, a potem ... Ech! Boże! Słychać klątwy12, uderzenia, płacz dziecka, wołanie: O! Dlaboga!, szczekanie psów, bieganie świateł po szybach, hałas w całym dworze ...

Na drugi dzień biedny Janek stał już przed sądem wójta. Mieliż go tam sądzić jako złodzieja?.. Pewno. Popatrzyli na niego wójt i ławnicy, jak stał przed nimi z palcem włożonym w gębie, z wytrzeszczonymi oczyma, mały, chudy, zamorusany, obity, nie widzący, gdzie jest i czego od niego chcą? Do więzienia go posłać czy jak? Trzebaż przy tym mieć trochę miłosierdzia nad dziećmi. Jakże sądzić taką biedę, co ma lat dziesięć i ledwo na nogach stoi? Niech go tam weźmie stójka, niech mu da rózgą, żeby na drugi raz nie kradł, i cała rzecz.

– Bo pewno!

Zawołali Stacha, co był stójką:

– Weź go ta i daj mu na pamiątkę.

Stach kiwnął swoją głupowatą, zwierzęcą głową, wziął Janka pod pachę, jakby jakiego kociaka, i wyniósł ku stodółce. Dziecko czy nie rozumiało, o co chodzi, czy się zlękło, dość, że ni słowem, patrzyło tylko, jakby patrzył ptak. Albo on wie, co z nim zrobią?

Dopiero jak go Stach w stodole wziął garścią, rozciągnął na ziemi i podgiąwszy koszulinę machnął od ucha, dopiero Janek krzyknął:

– Matulu! – i co go stójka rózgą, to on – „Matulu! Matulu!”, ale coraz ciszej, słabiej, aż którymś razem ucichło dziecko i nie wołało już matuli... Biedne, biedne, roztrzaskane skrzypce!..

– Ej, głupi, zły Stachu! Kto tak dzieci bije? Toż to małe i słabe i zawsze było ledwie żywe.

 


Date: 2016-01-03; view: 970


<== previous page | next page ==>
Vom Dichter Lenz und vom Soldaten Woyzeck | Middle and late works
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.008 sec.)