Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






MIERĆ INDIANINA JOE'EGO

W ciągu kilku minut wieść obiegła miasteczko i tuzin łodzi z pełną obsadą płynęło już w stronę pieczar McDougala. W ślad za nimi wyruszył wkrótce statek nabity pasażerami. Tomek Sawyer siedział w łodzi sędziego Thatchera.

Gdy otwarto bramę, w półmroku korytarza ukazał się przykry widok. Indianin Joe leżał rozciągnięty na ziemi, martwy, z twarzą tuż przy szczelinie drzwi, jakby do ostatniej chwili nie mógł oderwać oczu cd światła i radości życia w wolnym świecie - po drugiej stronie bramy. Tomek był wzruszony, gdyż wiedział z własnego doświadczenia, jakie męki przeszedł nieszczęsny Joe. Zbudziła się w nim litość, ale równocześnie doznał niewymownej ulgi i dopiero teraz poczuł się bezpieczny. Zrozumiał bowiem to, z czego dotąd niezupełnie zdawał sobie sprawę: jakim ciężarem przygniatał go strach od dnia, kiedy złożył przed sądem zeznanie przeciw temu krwawemu zbirowi.

Myśliwski nóż Indianina leżał obok trupa, klinga była złamana. Gruby dolny bal drzwi był cały posiekany i obstrugany nożem. Był to wynik uporczywych, ale i daremnych wysiłków, bo na zewnątrz próg stanowiła żywa skała, której oczywiście nóż nie mógł skruszyć i sam się na niej skończył. Ale gdyby nawet Joe nie natrafił na tę zaporę, wysiłki jego i tak pozostałyby bezowocne, bo choćby zestrugał bal na wióry, nie zdołałby przecisnąć się pod bramą. Joe dobrze o tym wiedział. Strugał i dłubał byle się tylko czymś zająć - skrócić czas udręki, zagłuszyć straszne myśli. Zwykle w przedsionku pieczar można było znaleźć ogarki powtykane przez turystów w szczeliny ścian - teraz nie było ani jednego. Więzień pozbierał je i zjadł. Widocznie udało mu się też schwytać parę nietoperzy. Zjadł je żywcem i zostawił tylko pazury. Nieszczęsny Joe umarł z głodu. W miejscu tuż obok niego w ciągu długich wieków wyrósł z ziemi stalagmit. Utworzyły go krople wody kapiące ze stalaktytu, który zawisł u stropu. Więzień ułamał stalagmit i na jego pieńku położył kamień, w którym wydrążył małe wgłębienie, i w ten sposób chwytał cenne krople wody, spadające co trzy minuty z przerażającą dokładnością wahadła zegara. Dawało to łyżeczkę wody na dobę.



Krople te spadały, gdy powstały piramidy, gdy padła Troja, gdy położono fundamenty Rzymu, gdy ukrzyżowano Chrystusa, gdy Wilhelm Zdobywca założył imperium brytyjskie, gdy Kolumb żeglował po oceanie, gdy rzeź pod Lexington* była najnowszą sensacją. Spadają dziś i będą kapały, kiedy dzisiejsze zdarzenia utoną w pomroce dziejów i w ciemnościach ustnych podań, aż pochłonie je wreszcie czarna noc zapomnienia. Czy wszystko na świecie ma swój cel, musi wypełnić jakieś zadanie? Czy te krople spadały cierpliwie przez pięć tysięcy lat po to, by przelotny owad ludzki mógł oszukać swoje pragnienie? A może mają spełnić jeszcze jakieś inne ważne zadanie za dziesięć tysięcy lat? Ach, mniejsza z tym.

Wiele lat upłynęło od chwili, kiedy nieszczęsny Joe wydrążył kamień, by chwytać bezcenne krople, ale po dziś dzień turysta, który zwiedza osobliwości pieczar McDougala, długo i ze wzruszeniem patrzy na ten

 

*Słynna bitwa pod Lexington w czasie wojny secesyjnej 1861 r. (przyp. autora).

 

kamień i wolno kapiące krople. „Czara Indianina Joe'ego" znajduje się na pierwszym miejscu w spisie cudów labiryntu. Nawet „Pałac Aladyna" nie dotrzymuje jej kroku.

Indianin Joe pochowany został obok wejścia do pieczary. Z miasteczek, farm i wiosek, położonych w promieniu siedmiu mil, tłumy ludzi łodziami i wozami podążały na pogrzeb. Zabrali ze sobą dzieci i obfite zapasy żywności. Wszyscy się zgodzili, że pogrzeb był atrakcją niewiele gorszą od widowiska, jakie by mieli, gdyby Joe zawisnął na stryczku i

Pogrzeb Joe'ego położył tamę akcji zmierzającej do wyjednania u gubernatora stanu łaski dla tego zbrodniarza. Zebrano już wiele podpisów, odbyło się mnóstwo zgromadzeń, na których płynęły potoki łez i słów, wybrany został komitet złożony z apetycznych niewiast, mających w ciężkiej żałobie zalewać się łzami przed obliczem gubernatora i błagać go, aby okazał się miłosiernym osłem i zdeptał swe obowiązki. Indianin Joe zabił podobno pięciu obywateli miasta - bagatela! Nawet gdyby był diabłem wcielonym, znalazłaby się gromada ludzi miękkich jak wosk, którzy by smarowali swe podpisy pod petycją o ułaskawienie i pieczętowali je łzami ze swych popsutych i dziurawych organów płaczu.

Rankiem następnego dnia po pogrzebie Tomek wziął Hucka w ustronne miejsce, by odbyć z nim ważną rozmowę. O przygodzie Tom ca Huck wiedział już wszystko od Walijczyka i wdowy Douglas, ale Tomek oświadczył mu, że jest jeszcze coś, o czym na pewno nie słyszał. I właśnie w tej sprawie chce z nim teraz pomówić. Huck posmutniał.

- Wiem, o co chodzi - rzekł. - Byłeś pod numerem drugim i nie znalazłeś nic prócz wódki. Nikt mi tego nie mówił, ale gdy usłyszałem o hecy z wódką, od razu się domyśliłem, że to twoja robota. Wiedziałem też, że nici z pieniędzy, bo gdybyś znalazł, tobyś mi, nie tak to siak, dał znać choćbyś wobec innych nie puścił pary z ust. Od samego początku coś mi mówiło, że nigdy tych pieniędzy nie zobaczymy.

- Coś ty! Huck! Ja wcale nie skarżyłem na właściciela gospody. Przecież wiesz, że w sobotę, kiedy pojechałem na wycieczkę, gospoda była jeszcze otwarta. Czyś zapomniał, że w nocy z soboty na niedzielę miałeś tam stać na warcie?

- Ach, rzeczywiście! Zdaje mi się, że od tego czasu już cały rok upłynął. To było tej samej nocy, kiedy deptałem Joe'emu po piętach aż do domu wdowy.

- Śledziłeś go?

- Tak, ale buzię na kłódkę! Indianin pewnie zostawił jakichś przyjaciół. Nie chcę, żeby oni kręcili na mnie nosami i jeszcze mnie się czepiali. Przecież gdyby nie ja, Joe siedziałby teraz w Teksasie jak u Pana Boga za piecem.

Huck zwierzył się ze swej przygody Tomkowi, który dotąd wiedział tylko o udziale Walijczyka w tej sprawie.

- Widzisz - rzekł Huck wracając do sprawy zasadniczej - ten, kto wyniósł spod numeru drugiego wódkę, zagarnął i pieniądze. W każdym razie nam skarb wymknął się z rąk, Tomku.

- Huck, pod numerem drugim pieniędzy w ogóle nie było!

- Co? - Huck świdrował spojrzeniem twarz Tomka. - Czy znów wpadłeś na jakiś ślad?

- Huck, one są w pieczarach! Huckowi zaświeciły się oczy.

- Powtórz to jeszcze raz.

- Pieniądze są w pieczarach!

- Tomek! Indiańskie słowo honoru? Żartujesz czy mówisz poważnie?

- Poważnie, Huck, poważniej nie mówiłem, jak żyję. Czy pójdziesz tam ze mną i pomożesz mi wydostać te pieniądze?

- No pewnie! ,Jeśli możemy naznaczyć drogę i nie zabłądzimy.

- Zrobimy to śpiewająco, bez najmniejszej okruszynki ryzyka.

- Hop, siup, muzyczka gra? Skąd wiesz, że pieniądze...

- Zobaczysz, jak tam będziemy, Huck! Jeśli skarbu nie znajdziemy, oddam ci mój bęben i w ogóle wszystko. Indiańskie słowo honoru!

- Świst-dżyst! Kiedy?

- A jak świst, to zaraz! Siły ci dopisują?

- Czy to daleko od wejścia? Od trzech albo czterech dni jeżdżę na własnych pedałach, ale dalej niż milę mnie nie zaniosą. Skąd, mowy nie ma, Tomku.

- Dla każdego innego to jest jakieś pięć mil, ale ja jeden znam drogę wprost śmiesznie krótką. Słuchaj, Huck, podpłyniemy tam łódeczką. Będę sterował w tamtą stronę i wiosłował pod prąd, z powrotem. Ty nawet palcem nie kiwniesz.

- No to już, chodźmy!

- Dobrze. Musimy zabrać trochę chleba, mięsa, nasze fajki, woreczek, lepiej dwa, jakieś trzy sznurki od latawców i trochę tych najnowszych wynalazków, które nazywają się zapałkami. Mówię ci, bardzo wtedy żałowałem, że nie miałem ich z sobą.

Zaraz po południu chłopcy pożyczyli sobie małą łódź od pewnego obywatela, którego chwilowo przy niej nie było, i ruszyli w drogę. Gdy byli już kilka mil poniżej wejścia do pieczary, Tomek powiedział:

- Jak widzisz, cały ten stromy brzeg, począwszy od wejścia do piec sar aż do tego miejsca, niczym się nie wyróżnia, nie ma domów ani stosów ściętych drzew, tylko zarośla i zarośla. Ale czy widzisz coś białego tam, gdzie ziemia się obsunęła? To właśnie jest jeden z moich znaków. Wysiadamy.

Wyszli na brzeg.

- Słuchaj, z miejsca, gdzie teraz stoimy, mógłbyś zarzucić wędkę do dziury, przez którą wydostałem się na świat. Zobaczymy, czy ją znajdziesz.

Huck szukał wszędzie, ale nic nie znalazł. Wtedy Tomek z dumą miną podszedł ku zbitej gęstwie sumaku i rzekł:

- A widzisz! Spójrz, Huck. Bardziej przytulnej nory nie znajdziesz w całej Ameryce. Tylko trzymaj język za zębami! Od dawna chciałem zostać zbójcą, ale wiedziałem, że muszę mieć właśnie coś takiego, czego - choćbyś pękł - nie znajdziesz. Tu mamy takie miejsce. Nikomu o tym słowa:nie piśniemy, dopuścimy tylko do tajemnicy Joe'ego Harpera i Bena Rogersa, bo musimy mieć całą bandę, inaczej wszystko byłoby do niczego. Bar da Tomka Sawyera! To brzmi wspaniale, no nie, Huck?

- Owszem, niczego sobie! A kogo będziemy łupić?

- Och, kogo popadnie. Będziemy czatować na ludzi, tak się to zwykle robi.

- I będziemy ich zabijali?

- Nie, nie zawsze. Będziemy ich trzymać w pieczarach, póki nie dostaniemy okupu.

- Co to jest okup?

- Pieniądze. Zmusza się jeńców, żeby przyjaciele zapłacili za nich, ile tylko mogą. A jeśli minie rok i okupu nie ma, to się jeńców zabija. Taka jest zasada. Nie zabija się tylko kobiet. Zamyka się, ale nie zabija. One są zawsze piękne, bogate i trzęsą się ze strachu. Zabiera im się zegarki i inne rzeczy, ale zdejmuje się przed nimi kapelusz i bawi je uprzejmą rozmową. Nikt nie dorówna zbójcom w grzeczności - to znajdziesz w każdej książce. No tak. Potem kobiety zakochują się w nas, a po tygodniu lub dwóch pobytu w jaskini przestają płakać i wtedy za nic ich się nie pozbędziesz. Wygonisz je, a one pokręcą się tu i tam i już są z powrotem. Tak jest w każdej książce.

- Faktycznie, nielicho, Tomku. To chyba lepsze niż życie pirata.

- Tak, właśnie lepsze, bo masz pod ręką dom, cyrk, i tak dalej.

W czasie tej rozmowy chłopcy przygotowali się do zejścia w głąb pieczar. Wleźli do nory. Tomek prowadził. Z trudem dobrnęli do końca korytarza, przymocowali do ściany sztukowane sznurki od latawców i ruszyli dalej. Zrobili jeszcze parę kroków i znaleźli się przy źródle. Tomka obleciał zimny dreszcz. Pokazał Huckowi koniuszek knota, przylepiony bryłką gliny do skały, i opowiedział mu, jak to było, kiedy wraz z Becky patrzył na ostatnie podrygi dogasającego płomyka.

Zaczęli mówić szeptem, gdyż cisza i mrok, jakie tu panowały, działały na nich przygnębiająco. Poszli dalej i skręcili w dobrze znany Tomkowi korytarz, którym dotarli do rzekomej przepaści. Przy świetle świeć okazało się, że nie była to przepaść, tylko strome zbocze gliniastego wzgórza, mającego dwadzieścia do trzydziestu stóp wysokości. Tomek szepnął:

- Teraz coś ci pokażę.

Podniósł wysoko świecę i powiedział:

- Zajrzyj no za ten róg, jak najdalej. Czy coś widzisz? Tam, na wielkiej skale - wymalowany kopciem świecy.

- Tomku, to krzyż!

- Więc gdzie jest numer drugi? „Pod krzyżem", co? Właśnie tam widziałem Indianina Joe'ego ze świecą w ręku!

Huck przez chwilę wpatrywał się w tajemniczy znak, po czym powiedział drżącym głosem:

- Tomku, uciekajmy stąd!

- Co? I zostawić skarb?

- Tak, zostawić. Duch Indianina na pewno gdzieś tu się kręci. -Ale skąd, Huck! Wykluczone. On straszy na pewno tam, gdzie umarł, u wylotu pieczary, stąd dobre pięć mil.

- Oj, nie, Tomku. Na pewno kręci się koło pieniędzy. Już ja się znam na duchach, a i ty wiesz swoje o nich.

Tomek zaczął się obawiać, że Huck ma słuszność. Opanowały go niedobre przeczucia. Nagle przyszła mu pewna myśl do głowy.

- Słuchaj, Huck! Osły jesteśmy obaj! Przecież duch Indianina nie będzie się kręcił naokoło krzyża.

Tomek trafił w sedno. To poskutkowało.

-Wiesz, nie pomyślałem o tym. Jest tak, jak mówisz. Całe szczęście, że tu jest krzyż! Trzeba zjechać na dół i szukać tej skrzyni.

Tomek poszedł pierwszy. Schodząc w dół, wybijał w glinie prymitywne schodki. Huck szedł za nim. Wielka skała znajdowała się w małej komorze, z której rozchodziły się cztery korytarze. Przeszukali trzy, de nic nie znaleźli. U stóp skały odkryli małą niszę, a w niej legowisko z kilku koców rozłożonych na ziemi, stare szelki, skórę ze słoniny i do czysta obgryzione kości paru kurczaków. Skrzyni z pieniędzmi - ani śladu. Szukali i szukali - wszystko na nic. Wreszcie Tomek powiedział:

- Mówił, że pod krzyżem. Tutaj jest najbliżej krzyża. To nie może być pod samą skałą, bo ona głęboko siedzi w ziemi.

Przetrząsnęli wszystko jeszcze raz. Wreszcie zniechęceni usiedli, Huckowi nic nie przychodziło do głowy. Po chwili Tomek rzekł:

- Słuchaj, Huck. Tutaj w glinie są ślady nóg i plamy od świecy, ale tylko z jednej strony skały, z innych stron nic nie ma. Dlaczego? Jestem pewny, że pieniądze są jednak pod skałą. Muszę odkopać glinę.

- Nieźleś to wymyślił, Tomku - żywo przytaknął mu Huck. Tomek wydobył scyzoryk „prawdziwy" Barlow, i zaczął nim odkopywać glinę. Na głębokości czterech cali trafił na drzewo.

- Hej, Huck! Słyszysz?

Huck zaczął rozgrzebywać glinę rękami. Pokazały się deski. Chłopcy wyciągnęli je na wierzch. Deski zakrywały rozpadlinę, prowadzącą pod skałę. Tomek wcisnął się do środka i próbował poświecić sobie, jak mógł najdalej, ale końca rozpadliny nie było widać. Oświadczył, że trzeba to dokładnie zbadać. Skulił się i wlazł pod skałę. Wąski kanał wił się i lekko opadał. Tomek skręcił najpierw w prawo, potem w lewo, tuż za nim posuwał się Huck. Nagle, po jeszcze jednym ostrym zakręcie, Tomek zawołał:

- Wielki Boże! Huck, patrz!

Była to bez wątpienia skrzynia ze skarbem. Spoczywała w małej piwniczce wraz z próżną beczką od prochu, paru strzelbami w skórzanych futerałach, kilkoma parami starych mokasynów, skórzanym pasem i innymi rupieciami nasiąkłymi wodą, która ściekała ze sklepienia.

- Tu cię mamy! - powiedział Huck grzebiąc ręką w zaśniedziałych monetach. - Jasny gwint! Ale teraz jesteśmy bogaci!

- Huck, wiedziałem, że dostaniemy w ręce ten skarb. Wprost wierzyć się nie chce, a jednak mamy go, to fakt! Słuchaj, nie ma się co tutaj guzdrać, trzeba to stąd wytargać. Czekaj, zobaczę, czy dam radę podnieść tę skrzynię.

Ważyła około pięćdziesięciu funtów. Tomkowi udało się jakoś ją dźwignąć, ale zbyt była ciężka i nieporęczna, by mógł ją nieść.

- Od razu wiedziałem - rzekł - że jest ciężka, gdy zobaczyłem, jak ją wtedy wynosili z nawiedzonego domu. Dobrze jednak zrobiłem, że nie zapomniałem o workach.

Pieniądze szybko znalazły się w workach i chłopcy zanieśli je do skały naznaczonej krzyżem.

- Weźmy jeszcze strzelby i inne rzeczy - powiedział Huck.

- Nie, Huck, zostawimy je tutaj. Wszystkie te figle bardzo nam się przydadzą, kiedy będziemy zbójcami. Niech sobie leżą. Tutaj będziemy też urządzać orgie. To szalenie wygodne miejsce na orgie.

- Co to są orgie?

- Nie wiem. Ale zbójcy zawsze wyprawiają orgie, więc i my też musimy. No, chodź Huck, długo tu siedzieliśmy. Pewnie już jest bardzo późno. Jestem głodny. W łodzi podjemy sobie i zapalimy.

Po chwili wyszli spod ziemi w gęste zarośla sumaku. Rozejrzeli się ostrożnie - na brzegu nie było żywej duszy. Usiedli w łódce. Pożywiali się i palili fajki. Słońce już się chyliło ku zachodowi, kiedy odbijali od brzegu i popłynęli w górę rzeki. Powoli zapadał zmrok. Tomek wiosłował trzymając się blisko brzegu i wesoło gawędził z Huckiem. Gdy wylądowali, było już ciemno.

- Słuchaj, Huck. Pieniądze schowamy na stryszku drwalni wdowy Douglas. Przyjdę tam jutro rano, przeliczymy wszystko i podzielimy się, a potem wyszukamy w lesie jakieś bezpieczne miejsce, gdzie nikt ich nie ruszy. Teraz posiedź tu chwilę i pilnuj tego, co wiesz, a ja skoczę i podpylę taczki Bena Taylora. Zaraz wracam.

Znikł i po chwili wrócił z taczkami. Załadował worki, nakrył je starymi szmatami i ruszył ciągnąc za sobą swój bagaż. Przed domem Walijczyka przystanęli, żeby nieco odsapnąć. Właśnie wybierali się w dalszą drogę, gdy wyszedł stary i zawołał:

- Hej, kto tam?

- Huck i Tomek Sawyer.

- Świetnie! Chodźcie, chłopcy, ze mną, bo tam wszyscy na was czekają! Jazda! Żywo! Idźcie pierwsi, pociągnę wam te taczki, chłopaki! O, psiakość, lekkie to nie jest. Co tam macie - cegły, stare żelazo?

- Stare żelazo - odparł Tomek,

- Tak myślałem. U nas chłopcy wolą się zmordować i stracić mnóstwo czasu zbierając złom, żeby dostać za to parę centów w odlewni, ale do pracy nie pójdą, choć mogliby tam zarobić dwa razy więcej. Taki już jest ten świat. No, chłopaki, ruszajcie się, a żywo!|

Chcieli się dowiedzieć, co znaczy ten pośpiech.

- Ani słowa. Dowiecie się u wdowy Douglas. Huck, trochę zaniepokojony, bo zawsze go o coś niesłusznie posądzano, powiedział:

- Panie Jones, myśmy nic nie zrobili! Walijczyk parsknął śmiechem.

- Ba! Ja nic nie wiem, mój drogi. Ja się niczego nie domyślam. Ale z panią Douglas jesteś w zgodzie?

- Owszem. Przynajmniej ona zawsze była dobra dla mnie.

- Ano właśnie. Czegóż się boisz?

Zanim wolno myśląca głowa Hucka zdołała sobie odpowiedzieć na to pytanie, chłopiec został wepchnięty wraz z Tomkiem do salonu wdowy Douglas. Pan Jones zostawił taczki pod drzwiami i wszedł za nimi.

Pokój był rzęsiście oświetlony. Zebrali się tu wszyscy, którzy mieli coś do powiedzenia w miasteczku. Byli więc państwo Thatcherowie, Harperowie, Rogersowie, ciotka Polcia, Sid, Mary, pastor, redaktor i wielu, wielu innych - a wszyscy odświętnie ubrani.

Wdowa przywitała chłopców z taką serdecznością, na jaką można s:ę było zdobyć wobec gości, którzy tak wyglądali jak oni. Byli od stóp do głów ubabrani gliną i łojem świeczek. Ciocia Polcia zaczerwieniła się ze wstyd u jak piwonia, zmarszczyła brwi i tylko trzęsła głową pod adresem Tomka. Ale najgorzej z wszystkich czuli się sami chłopcy. Pan Jones powidział:

- Tomka do tej pory nie było w domu. Już myślałem, że nic z tego nie będzie, gdy natknąłem się na nich pod moim domem i czym prędzej ich tu przyprowadziłem.

- I bardzo dobrze pan zrobił - odparła wdowa. - Chodźcie ze mną, chłopcy.!

Wciągnęła ich do sypialni i powiedziała:j

- Teraz umyjcie się i przebierzcie. Macie tu dwa nowe ubrania, koszule, skarpetki, wszystko co trzeba. To dla Hucka - nie, nie dziękuj; jedno ubranie od pana Jonesa, drugie ode mnie. Będą chyba dobre dla was obu. Ubierajcie się. Zaczekamy na was. Gdy się oporządzicie, zejdźcie, chłopcy, na dół.

To rzekłszy, wyszła.


Date: 2015-12-18; view: 888


<== previous page | next page ==>
WYCHODZIĆ! ZNALEŹLI SIĘ! | STRUMIENIE ZŁOTA
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.011 sec.)