Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Więcej, szybciej, jaśniej

P r z y n a l e ż n o ś ć d o H i t l e r j u g e n d staje się obowiązkowa. Członkowie Kameradschaft Wernera ćwiczą się w musztrze, przechodzą testy sprawnościowe i muszą przebiec sześćdziesiąt metrów w dwanaście sekund. Najważniejsze rzeczy to chwała, Ojczyzna, współzawodnictwo i poświęcenie.

Żyj uczciwie! – śpiewają chłopcy, maszerując na przedmieściach Zollverein. Walcz dzielnie i umrzyj ze śmiechem na ustach!

Nauka w szkole, sprzątanie, ćwiczenia fizyczne. Werner siedzi do późna, słuchając radia albo rozgryzając skomplikowane równania matematyczne, które przepisał z Zasad mechaniki, nim je skonfiskowano. Ziewa w czasie posiłków, złości się na młodsze dzieci.

– Dobrze się czujesz? – pyta Frau Elena, przyglądając się jego twarzy, a Werner odwraca wzrok i odpowiada:

– Tak, doskonale.

Teorie Hertza są interesujące, ale najbardziej lubi konstruować urządzenia, pracować rękami, łączyć palce z maszynerią własnego mózgu. Naprawia sąsiadom maszynę do szycia, stojący zegar z domu dziecka. Buduje system wielokrążków do wciągania do domu bielizny suszącej się na słońcu oraz prosty alarm złożony z baterii, dzwonka i drutu, by Frau Elena wiedziała, że jeden z malców wyszedł na ulicę. Wymyśla maszynę do szatkowania marchewek: po naciśnięciu dźwigni opada dziewiętnaście ostrzy i marchewka zmienia się w dwadzieścia schludnych krążków.

Któregoś dnia radio sąsiadki przestaje działać i Frau Elena proponuje, by Werner na nie spojrzał. Odkręca tylną płytę i porusza lampami. Jedna się obluzowała i Werner mocuje ją prawidłowo. Radio znów zaczyna grać, a sąsiadka wydaje okrzyk zachwytu. Wkrótce co tydzień do domu dziecka przychodzą ludzie i pytają o mechanika naprawiającego radia. Kiedy widzą trzynastoletniego Wernera, który schodzi z poddasza z rozczochranymi białymi włosami, przecierając oczy i niosąc własnej roboty skrzynkę z narzędziami, na ich twarzach pojawiają się sceptyczne uśmiechy.

Starsze aparaty są łatwiejsze do naprawy: prostsze obwody, jednakowe lampy. Może z kondensatora wyciekł wosk albo zwęglił się opornik? Werner potrafi odgadnąć rozwiązanie, nawet gdy ma do czynienia z najnowszymi modelami. Rozbiera radio, patrzy na obwody, śledzi palcami ślady biegu elektronów. Źródło zasilania, trioda, opornik, cewka. Głośnik. Jego umysł zmaga się z problemem, chaos zmienia się w porządek, ujawniają się przeszkody i wkrótce potem aparat zaczyna działać.



Czasami ludzie płacą mu kilka marek. Czasami żona górnika gotuje mu parówki albo zawija w serwetkę herbatniki, by je zabrał do domu dla siostry. W niedługim czasie Werner zna lokalizację prawie każdego aparatu radiowego w okolicy: domowej roboty radio na kryształki w kuchni właściciela drogerii oraz elegancki dziesięciolampowy odbiornik w willi kierownika działu, kopiący prądem przy próbie zmiany zakresu fal. Nawet w domach najuboższych górników zwykle znajduje się dotowany przez państwo model Volksempfänger VE301, masowo produkowane radio z orłem i swastyką, które nie odbiera fal krótkich, bo jest przystosowane tylko do niemieckich częstotliwości.

Radio: milion uszu słucha jednego człowieka. Z głośników w całym Zollverein płynie ostry, szczekliwy głos przywódcy Rzeszy, który przypomina ogromne drzewo: poddani pochylają się w stronę jego korony, jakby słuchali Boga. A kiedy Bóg przestaje szeptać, rozpaczliwie szukają kogoś, kto potrafiłby wszystko naprawić.

Przez siedem dni w tygodniu górnicy wydobywają węgiel, który zostaje zmielony i przerobiony na koks w ogromnych koksowniach, a później trafia do palenisk pieców hutniczych, gdzie wytapia się żelazo. Po przeróbce na stal i odlaniu w bloki jego ładunki płyną barkami, niknąc w wielkim, nienasyconym gardle Ojczyzny. Tylko najgorętszy ogień pozwala osiągnąć oczyszczenie – poucza radio. Tylko najtrudniejsze próby pozwalają triumfować wybranym przez Boga.

– Z kąpieliska w rzece wyrzucono dziś dziewczynkę, Inge Hachmann – szepce Jutta. – Powiedzieli, że nie możemy się kąpać z mieszańcami. To niehigieniczne. Mischling, Werner. Czy my też jesteśmy mieszańcami? Połowa matki, połowa ojca?

– Chodziło o to, że jest pół-Żydówką. Mów ciszej. Nie jesteśmy pół-Żydami.

– Musimy być półczymś.

– Jesteśmy w całości Niemcami, nie mieszańcami.

Herribert Pomsel ma teraz piętnaście lat, mieszka w hotelu górniczym, pracuje na drugiej szychcie przy przepustnicy przeciwpożarowej, a najstarszym chłopcem w domu jest Hans Schilzer. Hans robi setki pompek, wybiera się na wiec w Essen. W zaułkach dochodzi do walk na pięści, krążą plotki, że Hans podpalił samochód. Pewnej nocy Werner słyszy, jak Hans krzyczy na Frau Elenę. Trzaskają drzwi frontowe, dzieci wiercą się w łóżkach, Frau Elena spaceruje po salonie, słychać szelest jej rannych pantofli, w lewo, w prawo. W wilgotnym mroku turkocą wozy z węglem. W dali mruczą maszyny: pracują tłoki, obracają się pasy transmisyjne. Gładko. Jak szalone.

 

Znak Bestii

L i s t o p a d 1 9 3 9 r o k u . Zimny wiatr niesie żwirowanymi ścieżkami Jardin des Plantes wielkie, suche liście platanów. Marie-Laure po raz kolejny czyta 20 000 mil podmorskiej żeglugi niedaleko bramy na rue Cuvier – Widziałem, jak kołysały się długie pasma wstężycy, kuliste i rurkowate; gatunki wawrzynowatych, gałęzistych o delikatnym listowiu4 – gdy zbliża się grupka dzieci, które brodzą po kostki w liściach.

Jakiś chłopiec coś mówi, kilku innych wybucha śmiechem. Marie-Laure unosi głowę znad książki. Śmiech wiruje, obraca się. Pierwszy chłopiec odzywa się nagle tuż koło jej ucha:

– Wiesz, że oni przepadają za ślepymi dziewczynami?

Ma przyśpieszony oddech. Marie-Laure wyciąga rękę w przestrzeń, lecz trafia w pustkę.

Nie wie, ilu ich jest. Może trzech, czterech? Pierwszy ma głos dwunasto- lub trzynastolatka. Marie-Laure wstaje i przyciska do piersi wielką książkę, słyszy, jak jej laska toczy się wzdłuż krawędzi ławki i upada na ziemię.

– Prawdopodobnie zgwałcą niewidome przed przygłupimi – odzywa się ktoś inny.

Pierwszy chłopiec jęczy groteskowo. Marie-Laure unosi książkę, jakby chciała się nią zasłonić.

– Każą im robić różne rzeczy – mówi drugi chłopiec.

– Okropne rzeczy.

W oddali rozlega się wołanie dorosłego:

– Louis, Peter?

– Kim jesteście? – syczy Marie-Laure.

– Do widzenia, ślepa dziewczyno!

Później zapada cisza. Marie-Laure słucha szumu drzew, mocno bije jej serce. Przez długą minutę, ogarnięta paniką, chodzi na czworakach wśród liści koło ławki, aż jej palce natrafiają na laskę.

W sklepach można kupić maski przeciwgazowe. Sąsiedzi oklejają szyby tekturą. W każdym tygodniu muzeum odwiedza mniej ludzi.

– Co się z nami stanie, jeśli wybuchnie wojna, tato? – pyta Marie-Laure.

– Nie będzie wojny.

– A jak będzie?

Ojciec kładzie Marie-Laure dłoń na ramieniu, słychać znajomy brzęk kluczy przy jego pasku od spodni.

– Nic nam nie grozi, ma chérie. Dyrektor napisał już podanie, by nie powoływano mnie do wojska. Nigdzie nie pojadę.

Jednak Marie-Laure słyszy, jak niespokojnie ojciec przewraca stronice gazety. Pali papierosa za papierosem, pracuje prawie bez przerwy. Mijają tygodnie, drzewa zrzucają liście, a ojciec ani razu nie prosi córki, by przespacerowała się po ogrodzie. Gdyby tylko mieli niepokonaną łódź podwodną podobną do „Nautilusa”…

Przez otwarte okno magazynu kluczy słuchać niespokojne głosy sekretarek:

– Zakradają się po nocach do mieszkań. Instalują miny pułapki w szafkach kuchennych, miskach klozetowych, stanikach. Otwierasz szufladę z majtkami i wybuch odrywa ci palce…

Marie-Laure ma koszmary. Niemcy bezszelestnie płyną łodziami Sekwaną, suną po wodzie gładkiej jak oliwa, mijają przęsła mostów, wiozą psy na łańcuchach, bestie wyskakują z łodzi i pędzą obok rabat kwiatowych, żywopłotów. Zatrzymują się na stopniach Wielkiej Galerii i wietrzą. Szczerzą zęby, z pysków cieknie im ślina. Wpadają do muzeum, rozbiegają się po salach wystawowych. Na okna chlapie krew.

Szanowny Panie Profesorze!

Nie wiem, czy dostaje Pan te listy ani czy przekaże je Panu stacja radiowa; nie wiem nawet, czy w ogóle istnieje jakaś stacja radiowa. Nie słyszeliśmy pana co najmniej od dwóch miesięcy. Czy przestał Pan nadawać? A może to wina naszego radia? W Brandenburgii jest nowy nadajnik o nazwie Deutschlandsender 3. Mój brat mówi, że wieża ma trzysta trzydzieści metrów wysokości i że to druga co do wielkości budowla na świecie. Nic nie może się z nią równać. Stara Frau Stresemann, jedna z naszych sąsiadek, mówi, że słyszy transmisje w plombach w swoich zębach. Mój brat twierdzi, że odbiór jest możliwy, jeśli ma się antenę, wzmacniacz i coś służącego jako głośnik. Powiedział, że można łapać sygnały radiowe częścią ogrodzenia z siatki, więc może srebrna plomba też się nadaje? Podoba mi się ta myśl. A Panu, Panie Profesorze? Muzyka w zębach. Frau Elena mówi, że teraz musimy wracać do domu prosto ze szkoły. Twierdzi, że nie jesteśmy Żydami, ale biedakami, a to prawie tak samo niebezpieczne. Słuchanie zagranicznych stacji radiowych jest teraz przestępstwem. Można zostać za to skazanym na ciężkie roboty, na przykład rozbijanie kamieni przez piętnaście godzin dziennie. Albo pracę w fabryce nylonowych pończoch lub w kopalni. Nikt nie pomoże mi wysłać tego listu, nawet mój brat, więc zrobię to sama.

 


Date: 2015-12-17; view: 770


<== previous page | next page ==>
Otwórzcie oczy | Do widzenia, ślepa dziewczyno!
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.007 sec.)