Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI

Znowu sowia poczta

 

Harry! - Hermiona ciągnęła go za rękaw, spoglą­dając na zegarek. - Mamy dokładnie dziesięć mi­nut na powrót do skrzydła szpitalnego, tak żeby nikt nas nie zobaczył... zanim Dumbledore zamknie drzwi na klucz...

- Dobra - powiedział Harry, odrywając oczy od nieba. - Idziemy...

Prześliznęli się przez małe drzwiczki na szczycie wieży i zeszli po ciasnych, spiralnych schodkach. Kiedy już byli na dole, usłyszeli głosy. Przywarli do ściany i nasłuchiwali. To byli Knot i Snape. Szli szybko korytarzem u stóp schodów.

- ...mam nadzieję, że Dumbledore nie będzie robił żadnych trudności - mówił Snape. - Pocałunek zosta­nie złożony natychmiast?

- Jak tylko Macnair wróci z dementorami. Ta cała afera z Blackiem jest bardzo kłopotliwa. Chciałbym już móc poinformować „Proroka Codziennego”, że w końcu złapali­śmy drania... Myślę, że będą chcieli przeprowadzić z panem wywiad, Snape... a kiedy ten młody Potter odzyska sprawność umysłu, to na pewno opowie „Prorokowi” ze szczegó­łami, jak mu pan ocalił życie...

Harry zacisnął zęby. Udało mu się dostrzec głupawy uśmiech na twarzy Snape’a, kiedy on i Knot przechodzili obok ich kryjówki. Wkrótce kroki ucichły w oddali. Odcze­kali chwilę i pobiegli w przeciwną stronę. W dół po scho­dach, potem znowu korytarzem i znowu w dół... i wtedy usłyszeli przed sobą chichot.

- Irytek! - mruknął Harry, łapiąc Hermionę za przegub. - Do środka!

Wpadli do jakiejś pustej klasy na lewo. Irytek harcował po korytarzu, zanosząc się śmiechem.

- Och, on jest okropny - szepnęła Hermiona z uchem przy drzwiach. - Założę się, że jest tak podniecony, bo dementorzy mają wykończyć Syriusza... - Zerknęła na zegarek. - Harry, trzy minuty!

Poczekali, aż chichoty Irytka ucichną w oddali, wy­mknęli się z klasy i pobiegli dalej.

- Hermiono... co się stanie... jak nie zdążymy wrócić... zanim Dumbledore zamknie drzwi? - wydyszał Harry.

- Nawet nie chcę o tym myśleć! - jęknęła Hermio­na, ponownie zerkając na zegarek. - Jedna minuta!

Wbiegli na korytarz wiodący do wejścia do skrzydła szpitalnego.

- W porządku... słyszę Dumbledore’a - powiedzia­ła z ulgą Hermiona. - Idziemy!

Zaczęli się skradać korytarzem. Nagle drzwi się otworzy­ły. Zobaczyli plecy Dumbledore’a.

- A teraz zamknę was na klucz. Jest... - zerknął na zegarek - za pięć dwunasta. Panno Granger, trzy obroty powinny wystarczyć. Powodzenia.



Dumbledore wycofał się na korytarz i wyjął różdżkę, żeby zamknąć drzwi na klucz. Harry i Hermiona rzucili się ku niemu w panice. Spojrzał na nich i uśmiechnął się sze­roko.

- No i jak? - zapytał cicho.

- Już po wszystkim! - wydyszał Harry. - Syriusz odleciał na Hardodziobie... Dumbledore rozpromienił się.

- Dobra robota. Myślę... - nasłuchiwał przez chwi­lę przy drzwiach - tak, myślę, że wy też już odeszliście... No to do środka... zaraz was zamknę...

Harry i Hermiona wśliznęli się do sali szpitalnej. Nie było tam nikogo prócz Rona, który nadal leżał nieruchomo w ostatnim łóżku. Kiedy zamek kliknął za nimi, wpełzli do swoich łóżek. Hermiona schowała zmieniacz czasu pod sza­tę. Zaledwie to zrobiła, pojawiła się pani Pomfrey.

- Dyrektor poszedł sobie wreszcie? Mogę zająć się moimi pacjentami?

Była w bardzo złym nastroju. Uznali, że trzeba spokojnie przyjąć czekoladę. Pani Pomfrey stała nad nimi, chcąc się upewnić, że wszystko zjedzą. Harry ledwo mógł coś prze­łknąć. Czekali, nasłuchując w napięciu... W końcu, kiedy oboje wzięli po czwartym kawałku czekolady, usłyszeli da­leki ryk wściekłości, odbijający się echem gdzieś nad ich głowami.

- Co to było? - spytała zaniepokojona pani Pom­frey.

Teraz usłyszeli podniecone głosy, które przybliżały się coraz bardziej. Pani Pomfrey spojrzała na drzwi.

- No nie... wszystkich pobudzą! Co oni sobie myślą! Harry nastawił uszu, pragnąc za wszelką cenę usłyszeć, co mówią. Teraz głosy były już blisko.

- Musiał się deportować, Severusie, trzeba było zostawić kogoś w gabinecie, żeby go pilnował. Jak to się roz­niesie...

- ON SIĘ NIE DEPORTOWAŁ! - ryknął Snape, teraz już bardzo blisko. - WEWNĄTRZ TEGO ZA­MKU NIE MOŻNA SIĘ TELEPORTOWAĆ, DOBRZE O TYM WIESZ! MUSIAŁ... W TYM... MACZAĆ... PAL­CE... POTTER!

- Severusie... bądź rozsądny... Harry był zamknięty...

ŁUUUP.

Drzwi otworzyły się z hukiem.

Knot, Snape i Dumbledore wpadli do sali. Tylko Dumbledore był spokojny. Mało tego, wyglądał, jakby coś go ucieszyło. Knot był wyraźnie zdenerwowany. Natomiast Snape całkowicie stracił panowanie nad sobą.

- GADAJ, POTTER! CO ZROBIŁEŚ?

- Panie profesorze! - krzyknęła pani Pomfrey. - Proszę się opanować!

- Snape, niech pan będzie rozsądny - powiedział Knot. - Te drzwi były zamknięte, przecież sam pan wi­dział...

- ONI POMOGLI MU UCIEC, JESTEM TEGO PEWNY! - ryknął Snape, wskazując na Harry’ego i Hermionę. Straszny grymas zniekształcił mu twarz, na ustach miał pianę.

- Człowieku, uspokój się - warknął Knot. - Wy­gadujesz bzdury!

- NIE ZNA PAN POTTERA! ON TO ZROBIŁ, WIEM, ŻE TO ON...

- Dosyć, Severusie - powiedział spokojnie Dumb­ledore. - Radzę się zastanowić. Te drzwi były zamknięte od chwili, gdy opuściłem skrzydło szpitalne dziesięć minut temu. Pani Pomfrey, czy ci uczniowie wychodzili z łóżek?

- Ależ skąd! - żachnęła się pani Pomfrey. - By­łam przy nich od chwili, gdy pan wyszedł!

- Sam widzisz, Severusie. Nie widzę powodu, by ich dalej niepokoić, chyba że chcesz zasugerować, że byli jed­nocześnie w dwóch miejscach.

Snape kipiał ze złości i wpatrywał się to w Knota, który zdawał się wstrząśnięty jego zachowaniem, to w Dumbledore’a, któremu oczy błyszczały wesoło znad okularów. Odwrócił się gwałtownie, łopocząc obszerną szatą, i wybiegł z sali szpitalnej.

- Ten facet jest zupełnie niezrównoważony - rzekł Knot, patrząc na drzwi. - Na pana miejscu, Dumbledore, uważałbym na niego.

- Och, nie, on wcale nie jest niezrównoważony - powiedział spokojnie Dumbledore. - Po prostu spotkał go straszny zawód.

- Nie tylko jego! - prychnął Knot. - Ale sobie „Prorok Codzienny” na nas poużywa! Już mieliśmy Blacka, a on znowu nam się wymknął! Jeszcze tylko tego brakuje, żeby się dowiedzieli o ucieczce hipogryfa, a stanę się pośmie­wiskiem wszystkich! No dobrze... chyba pójdę powiadomić ministerstwo...

- A dementorzy? - zapytał Dumbledore. - Mam nadzieję, że zostaną usunięci z terenu szkoły?

- Aa... tak, muszą odejść - rzekł Knot, drapiąc się po głowie. - I kto by pomyślał, że spróbują zaaplikować ten ich pocałunek niewinnemu chłopcu... Zupełnie wy­mknęli się spod kontroli... Nie, jeszcze tego wieczoru każę im wynosić się do Azkabanu. Może by warto pomyśleć o smokach przy wejściach na teren szkoły...

- Hagrid byłby zachwycony - powiedział Dumble­dore, mrugając do Harry’ego i Hermiony.

Kiedy on i Knot wyszli z sali, pani Pomfrey podbiegła do drzwi i zamknęła je na klucz. Pomrukując coś gniewnie pod nosem, schroniła się w swoim gabinecie.

Z końca sali dobiegł cichy jęk. Ron się przebudził. Zoba­czyli, jak siada na łóżku, rozcierając sobie głowę i rozgląda­jąc się nieprzytomnie.

- Co... co się stało? - jęknął. - Harry! Dlaczego tu jesteśmy? Gdzie jest Syriusz? Gdzie jest Lupin? Co się dzieje?

Harry i Hermiona spojrzeli na siebie.

- Ty mu powiedz - rzekł Harry, biorąc kolejny ka­wał czekolady.

 

Kiedy następnego dnia w południe Harry, Ron i Hermiona opuścili skrzydło szpitalne, zastali cały zamek prawie opu­stoszały. Piekielny upał i koniec egzaminów spowodowały, że wszyscy skorzystali z dobrodziejstwa kolejnej wyprawy do Hogsmeade. Ani Ron, ani Hermiona nie mieli jednak na to ochoty, więc włóczyli się z Harrym po błoniach, rozma­wiając o niezwykłych wydarzeniach poprzedniej nocy i zastanawiając się, gdzie mogą być teraz Syriusz i Hardodziob. Siedząc nad jeziorem i obserwując olbrzymią kałamarnicę, poruszającą leniwie mackami, Harry stracił nagle wątek rozmowy, gdy spojrzał na przeciwległy brzeg. To stamtąd galopował ku niemu ten jeleń, a było to tak niedawno, ubiegłej nocy...

Padł na nich cień, a kiedy podnieśli głowy, zobaczyli Hagrida, ocierającego spoconą twarz chusteczką wielkości obrusa i uśmiechającego się do nich radośnie, choć oczy wciąż miał mocno zaczerwienione.

- Chyba nie powinienem tak się cieszyć po tym wszyst­kim, co stało siew nocy... - powiedział - ...znaczy się, Black znowu dał dyla i w ogóle... ale wiecie co?

- Co? - zapytali, udając zaciekawienie.

- Dziobek! Nawiał im! Jest wolny! Świętowałem przez całą noc!

- To cudownie! - zawołała Hermiona, patrząc na Rona z wyrzutem, bo sprawiał wrażenie, jakby zamierzał parsknąć śmiechem.

- Taaak... musiałem go źle uwiązać - powiedział Hagrid, patrząc na błonia. - Ale, wiecie, rano trochę mnie wzięło... bo wpadło mi do głowy, że może nadział się na profesora Lupina, ale Lupin mówi, że ostatniej nocy nie miał niczego w zębach...

- Co takiego? - zapytał szybko Harry.

- Cholibka, to wy nic nie wiecie? - zdziwił się Ha­grid, a uśmiech spełzł mu z twarzy. Przyciszył głos, chociaż nikogo nie było w pobliżu. - Ee... Snape powiedział dziś wszystkim Ślizgonom... że profesor Lupin jest wilkołakiem, ot co. I że ostatniej nocy grasował po błoniach. Teraz się pakuje, rzecz jasna.

- Pakuje się? - zapytał Harry, zaniepokojony. - Dlaczego?

- No... wyjeżdża, nie? - powiedział Hagrid, dzi­wiąc się, że Harry o to pyta. - Jak rano wstał, to od razu poszedł i złożył rezygnację. Mówi, że nie może ryzykować... No wiecie, boi się, że jeszcze raz...

Harry wstał.

- Muszę się z nim zobaczyć - powiedział Ronowi i Hermionie.

- Ale jeśli złożył rezygnację...

- ...to już chyba nic nie możemy zrobić...

- Obojętnie. Chcę z nim porozmawiać. Później do was wrócę.

 

Drzwi do gabinetu Lupina były otwarte. Spakował już wię­kszość swoich rzeczy. Tuż obok wyświechtanej walizki stał pusty zbiornik po druzgotkach. Walizka była otwarta i pra­wie pełna, a Lupin pochylał się nad biurkiem. Kiedy Harry zapukał w drzwi, podniósł głowę.

- Widziałem, jak się zbliżasz - powiedział Lupin, uśmiechając się.

Wskazał na pergamin leżący na biurku. Była to Mapa Huncwotów.

- Właśnie widziałem się z Hagridem - rzekł Harry. - Powiedział, że pan złożył rezygnację. Czy to prawda?

- Obawiam się, że tak.

Lupin zaczął otwierać szuflady i wyjmować ich zawar­tość.

- Dlaczego? - zapytał Harry. - Przecież Mini­sterstwo Magii nie posądza pana o to, że pomógł pan Syriuszowi, prawda?

Lupin podszedł do drzwi i zamknął je.

- Nie. Profesorowi Dumbledore'owi udało się przeko­nać Knota, że próbowałem uratować wam życie. - Wes­tchnął. - To był jeszcze jeden cios dla Snape’a. Bardzo przeżył utratę Orderu Merlina. No więc... dziś rano, przy śniadaniu, wyrwało mu się... ee... przypadkowo, że jestem wilkołakiem.

- Ale przecież nie wyjeżdża pan z tego powodu! Lupin uśmiechnął się krzywo.

- Jutro o tej porze zaczną przylatywać sowy od rodzi­ców, którzy nie zgodzą się na to, żeby ich dzieci nauczał wilkołak. A po ostatniej nocy dobrze ich rozumiem. Mogłem ugryźć każdego z was... To się nie może powtórzyć.

- Jest pan najlepszym nauczycielem obrony przed czar­ną magią, jakiego dotąd mieliśmy! Niech pan nie odchodzi!

Lupin pokręcił głową, ale nic nie powiedział. Nadal opróżniał szuflady. A potem, kiedy Harry zastanawiał się nad jakimś dobrym argumentem, który by go przekonał, powiedział:

- Z tego, co mówił mi dziś rano dyrektor, wynika, że ubiegłej nocy uratowałeś życie nie jednej osobie, Harry. Jeśli mogę być z czegoś dumny, to właśnie z tego, że tyle się nauczyłeś. Opowiedz mi o swoim patronusie.

- Skąd pan o tym wie? - zapytał Harry.

- A co innego mogło przepędzić dementorów? Harry opowiedział mu, co się wydarzyło. Kiedy skoń­czył, Lupin znowu się uśmiechnął.

- Tak, twój ojciec zawsze przemieniał się w jelenia. Bystry z ciebie chłopak. Właśnie dlatego nazwaliśmy go Rogaczem.

Wrzucił do walizki jeszcze kilka książek, po czym po-wsuwał szuflady i odwrócił się do Harry’ego.

- Przyniosłem to zeszłej nocy z Wrzeszczącej Chaty - powiedział, wyciągając w jego stronę pelerynę-niewidkę. - I... - zawahał się, a potem podał mu również Mapę Huncwotów. - Już nie jestem twoim nauczycie­lem, więc oddaję ci to bez wyrzutów sumienia. Mnie już się nie przyda, a myślę, że ty, Ron i Hermiona możecie jeszcze zrobić z niej użytek.

Harry wziął mapę i uśmiechnął się.

- Powiedział mi pan, że Lunatyk, Glizdogon, Łapa i Rogacz chcieli mnie wywabić ze szkoły... że uważali to za bardzo zabawne.

- No i udało się! - powiedział Lupin, schylając się, by zamknąć walizkę. - Nie waham się twierdzić, że Ja­mes byłby bardzo rozczarowany, gdyby jego syn nie odna­lazł żadnego z tajnych wyjść z zamku.

Rozległo się pukanie do drzwi. Harry szybko wepchnął mapę i pelerynę-niewidkę za pazuchę.

Wszedł profesor Dumbledore. Nie okazał zaskoczenia na widok Harry’ego.

- Twój powóz czeka przed bramą, Remusie.

- Dziękuję, dyrektorze.

Lupin wziął swoją starą walizkę i pusty zbiornik na druzgotki.

- No to... do widzenia, Harry - powiedział z uśmie­chem. - To wielka przyjemność uczyć kogoś takiego jak ty. Czuję, że jeszcze się kiedyś spotkamy. Dyrektorze, nie musi mnie pan odprowadzać do bramy. Dam sobie radę...

Harry odniósł wrażenie, że Lupin pragnie odejść stąd jak najszybciej.

- A więc do widzenia, Remusie - powiedział spo­kojnie Dumbledore.

Lupin uniósł nieco zbiornik na druzgotki, żeby móc uścisnąć dłoń Dumbledore'owi. A potem kiwnął głową Harry’emu i szybko opuścił gabinet.

Harry usiadł w jego fotelu, patrząc smętnie w podłogę. Usłyszał trzaśniecie drzwi i podniósł głowę. Dumbledore wciąż był w gabinecie.

- Skąd taka ponura mina, Harry? - zapytał cicho. - Po tym, co zrobiłeś ostatniej nocy, powinieneś być z sie­bie dumny.

- To wszystko nie ma znaczenia - powiedział z go­ryczą Harry. - Pettigrew uciekł.

- To nie ma znaczenia? To ma wielkie znaczenie, Harry. Przyczyniłeś się do ujawnienia prawdy. Uratowałeś życie niewinnemu człowiekowi. Uchroniłeś go przed strasznym losem.

Strasznym losem. Coś drgnęło mu w pamięci. Jeszcze bar­dziej potężny i straszny niż przedtem... Przepowiednia profesor Trelawney!

- Panie profesorze... wczoraj, podczas egzaminu z wróż­biarstwa profesor Trelawney zrobiła się taka... bardzo... bar­dzo dziwna...

- Taaak? Ee... dziwniejsza niż zwykle, to chciałeś po­wiedzieć?

- Tak... głos jej zgrubiał, oczy stanęły w słup... i po­wiedziała... powiedziała, że sługa Voldemorta wyruszy do niego przed północą... i że ten sługa pomoże mu odzyskać dawną moc. - Spojrzał na Dumbledore’a. - A potem zrobiła się z powrotem normalna i niczego nie pamiętała. Czy to była... prawdziwa przepowiednia?

Na profesorze Dumbledorze nie zrobiło to zbyt wielkie­go wrażenia.

- Wiesz co, Harry? Myślę, że mogło tak być - po­wiedział z namysłem. - Kto by pomyślał? To by była jej druga prawdziwa przepowiednia. Chyba powinienem podnieść jej pensję...

- Ale... - Harry wpatrywał się w niego, zaskoczo­ny. Jak Dumbledore mógł przyjąć to z takim spokojem? - Ale... to przecież ja powstrzymałem Syriusza i profesora Lupina od zabicia Petera Pettigrew! Z tego by wynikało, że jeśli Voldemort wróci, to przeze mnie!

- Mylisz się - powiedział spokojnie Dumbledore. - Czy doświadczenie z cofaniem czasu niczego cię nie nauczyło? Konsekwencje naszych działań są zawsze tak zło­żone, tak różnorodne, czasem wręcz sprzeczne, że przewidywanie przyszłości jest naprawdę bardzo trudnym zajęciem... Profesor Trelawney jest tego żywym dowodem. A ty, ratując Peterowi życie, dokonałeś bardzo szlachetnego czynu.

- Ale jeśli on pomoże Voldemortowi odzyskać moc...

- Pettigrew zawdzięcza ci życie. Posłałeś Voldemorto­wi kogoś, kto ma wobec ciebie wielki dług. Kiedy jeden czarodziej ratuje życie drugiemu czarodziejowi, tworzy się między nimi pewna więź... Bardzo bym się omylił, gdyby Voldemort zechciał, żeby jego sługa miał dług wobec Harry’ego Pottera.

- Nie chcę żadnej więzi z Peterem Pettigrew! On zdradził moich rodziców!

- To jest magia w swoim najgłębszym, najbardziej nieprzeniknionym aspekcie, Harry. Ale wierz mi... może nadejść czas, kiedy będziesz bardzo rad, że uratowałeś mu życie.

Harry nie potrafił sobie tego wyobrazić. Dumbledore sprawiał wrażenie, jakby wiedział, o czym Harry myśli.

- Znałem dobrze twojego ojca, Harry, tu, w Hogwarcie, i później - powiedział łagodnie. - On by też ocalił Petera Pettigrew. Jestem tego pewny.

Harry spojrzał na niego. Dumbledore nie będzie się śmiał, pomyślał. Może mu to powiedzieć...

- Zeszłej nocy... myślałem, że to mój tata wyczarował mojego patronusa. To znaczy... kiedy zobaczyłem samego siebie za jeziorem... pomyślałem, że to on.

- Nietrudno było się pomylić. Pewnie dość już się tego nasłuchałeś, ale ty naprawdę jesteś niezwykle podobny do Jamesa. Z wyjątkiem oczu... te masz po matce.

Harry pokręcił głową.

- Byłem głupi, myśląc, że to on - mruknął. - Przecież wiedziałem, że nie żyje.

- Myślisz, że umarli, których kochaliśmy, naprawdę nas opuszczają? Myślisz, że nie przypominamy sobie ich najdokładniej w momentach wielkiego zagrożenia? Twój ojciec żyje w tobie, Harry, i ujawnia się najwyraźniej, kiedy go potrzebujesz. Bo jak inaczej mógłbyś wyczarować tego właśnie patronusa? To był przecież Rogacz.

Do Harry’ego dopiero po chwili dotarło, co Dumbledore powiedział.

- Zeszłej nocy Syriusz opowiedział mi o tym, jak stali się animagami - powiedział Dumbledore, uśmiechając się lekko. - Niezwykły wyczyn... tym bardziej, że zdołali to utrzymać w tajemnicy przede mną. A potem sobie przy­pomniałem, jak niezwykłą formę przybrał twój patronus, kiedy natarł na pana Malfoya podczas waszego meczu z Krukonami. Tak, Harry, naprawdę zobaczyłeś swojego ojca... odnalazłeś go w sobie.

Po tych słowach Dumbledore opuścił gabinet, pozosta­wiając Harry’ego z mętlikiem w głowie.

 

Prócz Harry’ego, Rona, Hermiony i profesora Dumbledore’a nikt w Hogwarcie nie wiedział, co się naprawdę wydarzyło tej nocy, kiedy zniknęli Syriusz, Hardodziob i Pettigrew. Kiedy nadszedł koniec semestru, Harry usłyszał wiele róż­nych hipotez na ten temat, ale żadna nie była bliska prawdy. Malfoy wściekał się z powodu Hardodzioba. Był przeko­nany, że Hagrid znalazł sposób, żeby zapewnić mu wolność, a to oznaczało, że on i jego ojciec zostali wystrychnięci na dudka przez jakiegoś gajowego. Natomiast Percy Weasley miał wiele do powiedzenia na temat ucieczki Syriusza Blacka.

- Jeśli uda mi się dostać do ministerstwa, mam w za­nadrzu mnóstwo propozycji ulepszenia przepisów dotyczą­cych egzekwowania prawa! - oświadczył jedynej osobie, która chciała go słuchać, swojej dziewczynie, Penelopie.

Choć pogoda była wspaniała, a atmosfera radosna, choć Harry wiedział, że udało mu się dokonać rzeczy prawie niemożliwej, jeszcze nigdy nie przeżywał końca roku szkol­nego w tak podłym nastroju.

Nie był jedyną osobą, która odczuwała głęboki żal z po­wodu odejścia profesora Lupina. Cała klasa, która w tym roku brała udział w lekcjach obrony przed czarną magią, rozpaczała z powodu jego rezygnacji.

- Ciekaw jestem, kogo nam dadzą w przyszłym roku - powiedział ponuro Seamus Finnigan.

- Może wampira - podsunął Dean Thomas z na­dzieją w głosie.

Ale Harry’emu ciążyło na sercu nie tylko odejście profe­sora Lupina. Wciąż rozmyślał nad przepowiednią profesor Trelawney. Zastanawiał się, gdzie teraz może być Pettigrew, czy już znalazł schronienie przy boku Voldemorta. Jednak najbardziej przygnębiała go coraz bliższa perspekty­wa powrotu do Dursleyów. Przez blisko pół godziny - cudowne pół godziny - wierzył, że odtąd zamieszka z Syriuszem, najlepszym przyjacielem jego ojca... Cieszył się z tego prawie tak, jakby znowu miał mieć ojca. I choć brak wiadomości o Syriuszu był niewątpliwie dobrą wiadomo­ścią, bo oznaczał, że udało mu się znaleźć gdzieś kryjówkę, Harry nie mógł się pozbyć dojmującego żalu, kiedy pomy­ślał, jak wspaniały dom mógłby mieć.

Wyniki egzaminów ogłoszono w ostatni dzień roku szkolnego. Harry, Ron i Hermiona zdali z wszystkich przed­miotów. Harry dziwił się, że jednak udało mu się jakoś zaliczyć eliksiry. Podejrzewał, że to Dumbledore powstrzy­mał Snape’a od postawienia mu pały. W ciągu ostatniego tygodnia stosunek Snape’a do Harry’ego był naprawdę ka­rygodny. Do tej pory wydawało mu się niemożliwe, by niechęć Snape’a do niego mogła się jeszcze pogłębić, ale teraz okazało się, że jest to jednak możliwe. Na jego widok kącik warg drgał Snape’owi nieprzyjemnie, a długie palce zginały się i prostowały drapieżnie, jakby marzył o zaciśnię­ciu ich wokół jego szyi.

Percy zdobył najwyższe oceny z owutemów, a Fred i George zgarnęli po kilka sumów. Gryffindor, głównie dzięki spektakularnemu zdobyciu Pucharu Quidditcha, znowu zajął pierwsze miejsce w klasyfikacji domów Hogwartu. Tak więc uczta kończąca rok szkolny odbyła się w dekoracjach szkarłatno-złotych, a stół Gryffindoru był stołem najbardziej hałaśliwym, bo wszyscy Gryfoni święto­wali podwójne zwycięstwo. Nawet Harry’emu udało się zapomnieć o czekającej go następnego dnia podróży do domu Dursleyów, kiedy jadł, pił, rozmawiał i śmiał się z resztą koleżanek i kolegów.

 

Kiedy następnego ranka ekspres Hogwart-Londyn opuścił stację w Hogsmeade, Hermiona przekazała Harry’emu i Ronowi zaskakującą nowinę.

- Byłam dziś rano u profesor McGonagall. Postanowi­łam zrezygnować z mugoloznawstwa.

- Ale przecież zdałaś egzamin na trzysta dwadzieścia procent! - zdziwił się Ron.

- Wiem - westchnęła Hermiona - ale nie wy­trzymałabym jeszcze jednego roku takiej harówki. Od tego zmieniacza czasu dostawałam już świra. Oddalam go. Bez mugoloznawstwa i wróżbiarstwa będę znowu miała nor­malny rozkład zajęć.

- Nadal trudno mi uwierzyć, że nam o tym nie powie­działaś - oznajmił Ron z wyrzutem. - A myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi.

- Obiecałam, że nie powiem nikomu.

Hermiona spojrzała na Harry’ego, który patrzył na zni­kający za wysoką górą Hogwart. Upłyną całe dwa miesiące, zanim go znowu zobaczy...

- Och, Harry, głowa do góry! - zawołała niezbyt radosnym tonem.

- Nic mi nie jest - odrzekł szybko Harry. - Po prostu myślę o wakacjach.

- Taak, ja też o tym myślę - powiedział Ron. - Harry, musisz przyjechać do nas. Załatwię to z rodzicami i dam ci znać. Już wiem, jak posługiwać się feletonem...

- Telefonem - wtrąciła Hermiona. - Wiesz co, w przy­szłym roku powinieneś zapisać się na mugoloznawstwo. Ron zignorował ją.

- Tego lata są mistrzostwa świata w quidditchu! Co ty na to, Harry? Przyjedź do nas, będziemy razem kibicować! Tata zawsze dostaje bilety z ministerstwa.

Ta propozycja bardzo poprawiła Harry’emu nastrój.

- Taak... Założę się, że Dursleyowie chętnie się mnie pozbędą... zwłaszcza po tym, co zrobiłem ciotce Marge...

Czując się o wiele lepiej, Harry zagrał z nimi kilka partii eksplodującego durnia, a kiedy pojawiła się czarownica z bufetem na kółkach, kupił sobie obfite drugie śniadanie, choć tym razem nie było w nim nic czekoladowego.

Ale dopiero po południu stało się coś, co spowodowało, że naprawdę poczuł się szczęśliwy...

- Harry - powiedziała nagle Hermiona, zerkając przez ramię - co to jest... tam, za oknem?

Harry odwrócił się, by spojrzeć przez okno. Coś małego i szarego to pojawiało się, to znikało za szybą. Wstał, żeby lepiej się przyjrzeć i zobaczył maleńką sówkę, trzymającą w dziobie list, który był dla niej o wiele za duży. Sówka była tak mała, że trzepotała rozpaczliwie skrzydełkami, bo pęd powietrza miotał nią jak piórkiem. Harry szybko otworzył okno, wyciągnął rękę i złapał ją. W dotyku bardzo przypo­minała puszystego znicza.. Gdy tylko znalazła się w środku, upuściła list na jego miejsce i zaczęła śmigać po przedziale, najwyraźniej zachwycona, że udało się jej wykonać zadanie. Hedwiga kłapnęła parę razy dziobem z pełną godności dezaprobatą. Krzywołap usiadł i śledził sówkę szeroko otwartymi żółtymi ślepiami. Ron, widząc to, szybko ją złapał, żeby zapobiec nowemu nieszczęściu.

Harry chwycił list. Był zaadresowany do niego. Rozerwał kopertę i krzyknął:

- To od Syriusza!

- Co?! - zawołali jednocześnie Ron i Hermiona. - Przeczytaj na głos!

 

Kochany Harry,

mam nadzieję, że dostaniesz ten list, zanim znajdziesz się w domu ciotki i wuja. Nie wiem, czy są przyzwyczajeni do sowiej poczty.

Ukrywam się razem z Hardodziobem. Nie powiem ci gdzie, na wypadek gdyby ten list dostał się w niepowołane ręce. Miałem trochę wątpliwości co do tej sowy, ale lepszej nie mogłem znaleźć, a sprawiała wrażenie, że bardzo jej zależy na wykonaniu tego zadania.

Jestem pewny, że dementorzy wciąż mnie szukają, ale nie mają żadnych szans na odnalezienie mnie tu, gdzie się ukrywam. Zamierzam wkrótce pokazać się paru mugolom, bardzo daleko od Hogwartu, aby w zamku znieśli te wszyst­kie środki bezpieczeństwa.

Jest cos, o czym nie zdążyłem ci powiedzieć podczas naszego krótkiego spotkania. To ja przysłałem ci Błyska­wicę...

- Ha! - zawołała triumfalnie Hermiona. - Wi­dzisz? Mówiłam wam, że to od niego!

- Tak, ale jej nie zaczarował, prawda? - odezwał się Ron. - Auu!

Maleńka sówka, pohukując ze szczęścia w jego dłoni, uszczypnęła go w palec, co najwyraźniej miało być wyrazem namiętnych uczuć.

 

Krzywołap zaniósł zamówienie na sowią pocztę. Użyłem twojego nazwiska, ale powiedziałem im, żeby wzięli złoto ze skrytki u Gringotta - skrytka numer siedemset jede­naście, moja własna. Uznaj to za prezent od ojca chrzestnego - za te wszystkie dotychczasowe urodziny.

Chciałbym również cię przeprosić za niespodziewane po­jawienie się tej nocy, kiedy uciekłeś z domu wuja. Chciałem wtedy tylko rzucić na ciebie okiem przed podróżą na północ, ale mój widok chyba cię przestraszył.

Załączam również coś, co może ci się przydać w przy­szłym roku w Hogwarcie.

Jeśli będziesz mnie potrzebował, przyślij słówko. Twoja sowa mnie znajdzie.

Jeszcze do ciebie napiszę, i to niebawem.

Syriusz

 

Harry zajrzał niecierpliwie do koperty. Był tam jeszcze jeden kawałek pergaminu. Przeczytał go szybko i nagle poczuł się tak, jakby wypił całą butelkę grzanego piwa kremowego za jednym zamachem.

 

Ja, Syriusz Black, ojciec chrzestny Harry’ego Pottera, niniejszym udzielam mu pozwolenia na odwiedzanie Hogsmeade w soboty i niedziele.

 

- To na pewno wystarczy Dumbledore'owi! - za­wołał z radością.

Spojrzał jeszcze raz na list od Syriusza.

- Słuchajcie, tu jest jeszcze postscriptum...

 

Pomyślałem sobie, że może twój przyjaciel Ron chciałby zatrzymać sobie tę sówkę, jako że przeze mnie nie ma już szczura.

 

Ron wytrzeszczył oczy. Sówka wciąż pohukiwała jak opętana.

- Zatrzymać ją? - powtórzył niepewnie.

Przyjrzał jej się uważnie, a potem, ku wielkiemu zasko­czeniu Harry’ego i Hermiony, podsunął ją Krzywołapowi pod nos do powąchania.

- Jak uważasz? - zapytał kota. - Czy to jest na pewno sowa?

Krzywołap zamruczał przyjaźnie.

- To mi wystarczy - oświadczył uradowany Ron. - Jest moja.

Przez resztę podróży Harry raz po raz odczytywał list od Syriusza. Ściskał go wciąż w dłoni, kiedy on, Ron i Hermiona przeszli przez barierkę peronu numer dziewięć i trzy czwarte. Od razu dostrzegł wuja Vernona. Stał w odpowied­niej odległości od państwa Weasleyów, łypiąc na nich po­dejrzliwie, a kiedy pani Weasley uścisnęła Harry’ego na powitanie, zrobił minę, jakby potwierdziły się jego najgor­sze podejrzenia.

- Zadzwonię do ciebie w sprawie finału mistrzostw! - krzyknął Ron.

Harry pożegnał się z nim i Hermioną, a potem złożył swój kufer i klatkę Hedwigi na wózku i ruszył w kierunku wuja Vernona, który powitał go w zwykły sposób.

- Co to jest? - warknął, patrząc na kopertę, którą Harry wciąż ściskał w ręku. - Jeśli to jeszcze jeden for­mularz do podpisania, to...

- To nie jest formularz - powiedział Harry. - To list od mojego ojca chrzestnego.

- Ojca chrzestnego? - prychnął wuj Vernon. - Ty nie masz żadnego ojca chrzestnego!

- A właśnie że mam - rzekł z satysfakcją Harry. - Był najlepszym przyjacielem mojego taty i mojej mamy. Został skazany za morderstwo, ale uciekł z więzienia dla czarodziejów i ukrywa się. Ale chce być ze mną w konta­kcie... wiedzieć, co się ze mną dzieje... czy jestem szczę­śliwy...

I szczerząc zęby na widok przerażenia na twarzy wuja Vernona, ruszył w kierunku wyjścia, pchając przed sobą wózek, na którym Hedwiga robiła trochę hałasu.

Wierzył, że to lato będzie o wiele lepsze od ostatniego.


KILKA SŁÓW OD TŁUMACZA,


Date: 2015-12-11; view: 789


<== previous page | next page ==>
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY | CZYLI KRÓTKI PORADNIK
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.02 sec.)