Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Pocałunek dementora

 

Harry jeszcze nigdy nie uczestniczył w tak dziwnym pochodzie. Na przedzie kroczył dumnie Krzywołap, za nim Lupin, Pettigrew i Ron, wyglądający jak zawodnicy ścigający się po trzech w jednym worku. Za nimi szybował profesor Snape, trącając czubkami butów stopnie schodów, utrzymywany w pozycji pionowej za pomocą własnej różdż­ki, którą niósł Syriusz. Harry i Hermiona zamykali ten dziwaczny pochód.

Wejście do tunelu nie było łatwe, zwłaszcza dla Lupina, Pettigrew i Rona, którzy musieli wcisnąć się razem; Lupin przez cały czas celował różdżką w Petera. Harry widział, jak posuwają się niezdarnie mrocznym tunelem, skuci ze sobą kajdankami. Krzywołap nadal prowadził. Harry szedł tuż za Syriuszem, który sterował Snape’em. Bezwładna głowa Sna­pe’a raz po raz obijała się o niskie sklepienie. Harry miał wrażenie, że Syriusz specjalnie nic nie robi, by temu zapobiec.

- Wiesz, co to oznacza? - zapytał nagle Black Harry’ego, kiedy wlekli się ciasnym tunelem. - Zdemasko­wanie Petera Pettigrew?

- Jesteś wolny - odrzekł Harry.

- Tak... Ale jestem też... nie wiem, czy ktoś ci powie­dział... jestem twoim ojcem chrzestnym.

- Tak, wiem o tym.

- No więc... twoi rodzice wyznaczyli mnie twoim opiekunem - powiedział sucho Black. - Na wypa­dek, gdyby coś im się stało...

Harry czekał. Czy Syriusz chciał mu powiedzieć właśnie to, o czym Harry myślał?

- Oczywiście zrozumiem cię, jeśli będziesz chciał nadal zostać ze swoją ciotką i wujem. Ale... no... zastanów się. Bo kiedy zostanę oczyszczony z zarzutów... to jeśli chciałbyś mieć... inny dom...

W żołądku Harry’ego doszło do czegoś w rodzaju eks­plozji.

- Co?... Zamieszkać z tobą? - zapytał, niechcący uderzając głową w wystający kawałek skały. - Wypro­wadzić się od Dursleyów?

- Nie ma sprawy, przypuszczałem, że nie będziesz chciał - dodał szybko Syriusz. - Rozumiem. Ja tylko sobie pomyślałem...

- Zwariowałeś? - powiedział Harry głosem prawie tak ochrypłym, jak głos Syriusza. - No pewnie, że chcę opuścić dom Dursleyów! A masz jakiś dom? Kiedy mogę się przenieść?

Syriusz spojrzał na niego przez ramię. Głowa Snape’a szorowała po sklepieniu, ale Black zupełnie się tym nie przejmował.

- Chcesz? - zapytał. - Naprawdę?

- No pewnie!

Na wychudłej twarzy Syriusza po raz pierwszy pojawił się prawdziwy uśmiech. Przemiana była uderzająca: jakby spoza maski wynędzniałego włóczęgi wyjrzała nagle osoba o dziesięć lat młodsza. Przez chwilę można w nim było rozpoznać człowieka, który śmiał się na weselu rodziców Harry’ego.



Nie rozmawiali już aż do końca tunelu. Krzywołap wy­skoczył pierwszy; musiał nacisnąć łapą narośl na pniu, bo kiedy Lupin, Pettigrew i Ron wygramolili się z jamy, nie słychać było trzasku drapieżnych gałęzi. Syriusz dopilnował, by Snape przedostał się przez dziurę, a potem cofnął się, przepuszczając Harry’ego i Hermionę. W końcu wszyscy znaleźli się na zewnątrz.

Było już ciemno, tylko w oddali jarzyły się oświetlone okna zamku. Ruszyli ku niemu bez słowa. Pettigrew wciąż dyszał chrapliwie i od czasu do czasu pojękiwał i stę­kał. Harry próbował uspokoić burzę myśli. Miał opuścić dom Dursleyów... Miał zamieszkać z Syriuszem Blackiem, najlepszym przyjacielem swoich rodziców... Był zupełnie oszołomiony. Co będzie, jak powie Dursleyom, że odtąd zamierza mieszkać ze skazańcem, którego widzieli w tele­wizji?

- Jeden fałszywy krok, Peter - rzekł Lupin ostrze­gawczym tonem, celując z boku różdżką w jego pierś.

Szli w milczeniu przez błonia, światła zamku rosły im w oczach. Snape szybował dziwacznie przed Syriuszem; podbródek obijał mu się o pierś. I nagle...

Chmura minęła księżyc. Na ziemi pojawiły się długie cienie. Całą grupę skąpało blade światło.

Snape wpadł na Lupina, Petera i Rona, którzy nagle się zatrzymali. Syriusz zamarł. Wyciągnął rękę, by zatrzymać Harry’ego i Hermionę.

Harry widział sylwetkę Lupina, który na chwilę zesztywniał, a potem zaczął cały dygotać.

- Och... - jęknęła Hermiona. - Nie zażył dzisiaj swojego eliksiru! Może być groźny!

- Uciekajcie - szepnął Syriusz. - Biegiem! Szybko!

Ale Harry nie mógł uciec. Ron był skuty z Peterem i Lupinem. Rzucił się do przodu, ale Syriusz złapał go wpół i odciągnął do tyłu.

- Zostaw to mnie... UCIEKAJCIE!

Rozległo się ohydne warczenie. Głowa Lupina zaczęła się wydłużać. Ramiona zwisły. Gęste włosy wyrastały na twa­rzy i dłoniach, które zakrzywiły się w zakończone pazurami kły. Kłapnęły długie szczęki wilkołaka. Krzywołap najeżył się cały i cofał powoli na ugiętych łapach...

Stojący obok Harry’ego Syriusz nagle zniknął. On też się przemienił. Olbrzymi pies skoczył do przodu. Wilkołak miotał się i skręcał, aż wyszarpnął łapę z kajdanków. Pies chwycił go za kark i odciągnął od Rona i Pettigrew. Zwarli się, pysk przy pysku, drapiąc wściekle pazu­rami...

Harry stał, osłupiały z przerażenia, zbyt pochłonięty tą walką, by dostrzec cokolwiek innego. Zaalarmował go do­piero krzyk Hermiony...

Pettigrew rzucił się na ziemię po różdżkę, którą upuścił Lupin. Ron stracił równowagę i upadł. Coś huknęło, roz­błysło światło - i Ron znieruchomiał na trawie. Jeszcze jeden huk - i Krzywołap wyleciał w powietrze, a potem spadł bezwładnie na ziemię.

- Expelliarmus! - krzyknął Harry, celując różdżką w Pettigrew. Różdżka Lupina wystrzeliła w powietrze i zniknęła z pola widzenia. - Nie ruszaj się! - krzyknął Harry, biegnąc ku niemu.

Za późno. Pettigrew zdążył się przemienić. Harry zoba­czył łysy ogon szczura śmigający przez pierścień kajdanków zwisający z wyciągniętej ręki Rona i usłyszał cichy tupot łapek wśród trawy.

Wilkołak zawył przeraźliwie i rzucił się do ucieczki. Pomknął do Zakazanego Lasu...

- Syriuszu, on uciekł, Pettigrew zamienił się w szczura! - krzyknął Harry.

Black leżał w trawie, z pyska i karku ciekła mu krew. Na słowa Harry’ego poderwał się jednak i po chwili stłumiony odgłos jego łap zaniknął w ciszy, gdy pognał przez błonie.

Harry i Hermiona podbiegli do Rona.

- Co on mu zrobił? - szepnęła Hermiona. Ron miał przymknięte powieki i otwarte usta. Żył, bo słyszeli jego oddech, ale chyba ich nie rozpoznawał.

- Nie wiem...

Harry rozejrzał się wokoło z rozpaczą. Black i Lupin zniknęli... pozostał tylko Snape, który wciąż unosił się w po­wietrzu, nieświadomy niczego...

- Musimy iść do zamku po pomoc - powiedział Harry, odgarniając sobie włosy z oczu i próbując zebrać myśli. - Chodź...

Lecz w tej samej chwili z ciemności dobiegł ich żałosny skowyt. Skowyt zranionego psa...

- Syriusz - mruknął Harry, wlepiając oczy w ciem­ność.

Przeżył chwilę rozpaczliwej rozterki, ale w końcu uznał, że i tak nie może pomóc Ronowi, a sądząc po tym skowycie, Black był w opałach.

Puścił się biegiem, a Hermiona popędziła za nim. Skom­lenie dochodziło gdzieś od strony jeziora. Harry, gnając ile sił w nogach, poczuł chłód, nie zdając sobie sprawy z tego, co to oznacza...

Skowyt ucichł nagle. Dobiegli nad brzeg jeziora i zobaczyli dlaczego - Syriusz przemienił się z powrotem w czło­wieka. Czołgał się na kolanach, trzymając się za głowę.

- Nieee - jęczał. - Nieeee... błagam...

I wtedy Harry ich zobaczył. Co najmniej stu dementorów sunęło ku nim brzegiem jeziora. Znajome lodowate zimno przeniknęło go aż do szpiku kości, mgła zaczęła przesłaniać oczy. Coraz więcej zakapturzonych postaci wyłaniało się z ciemności ze wszystkich stron. Okrążali ich.

- Hermiono, myśl o czymś szczęśliwym! - krzyknął Harry, podnosząc różdżkę i mrugając rozpaczliwie, żeby coś zobaczyć. Potrząsał przy tym głową, by pozbyć się żałosne­go jęku, który już w niej narastał...

Zamieszkam ze swoim ojcem chrzestnym. Opuszczę dom Dursleyów.

Zmuszał się do myślenia o Syriuszu i tylko o Syriuszu. Zaczął śpiewać:

- Expecto patronum! Expecto patronum! Black wzdrygnął się gwałtownie, przetoczył na bok i znieruchomiał, blady jak śmierć.

Nic mu nie będzie. Zamieszkam z nim.

- Expecto patronum! Hermiono, pomóż mi! Expecto pa­tronum!

- Expecto... - szepnęła Hermiona. - Expecto... expecto...

Ale nie była już w stanie nic zrobić. Dementorzy zbliżali się ze wszystkich stron, byli już dziesięć stóp od nich. Utwo­rzyli zwarty mur wokół Harry’ego i Hermiony i wciąż się zbliżali...

- EXPECTO PATRONUM! - ryknął Harry, stara­jąc się przekrzyczeć wycie w swoich uszach. - EKPECTO PATRONUM!

Wątły strzęp srebrnej mgły wystrzelił z jego różdżki i zawisł przed nim jak opar. W tej samej chwili poczuł, jak Hermiona pada na ziemię. Był teraz sam... zupełnie sam...

- Expecto... expecto patronum...

Harry osunął się na kolana w zimną trawę. Oczy zaszły mu mgłą. Z rozpaczliwym wysiłkiem wygrzebał z pamięci myśl: Syriusz jest niewinny... niewinny... nic nam się nie stanie... będę z nim mieszkał...

- Expecto patronum! - wydyszał.

W nikłym świetle swojego bezkształtnego patronusa zobaczył, że jakiś dementor zatrzymał się tuż przed nim. Nie mógł się przedrzeć przez obłok srebrnej mgły, którą Harry wyczarował. Trupia, oślizgła ręka wysunęła się spod płaszcza, jakby chciał nią odgarnąć patronusa na bok.

- Nie... nie... - szepnął Harry. - On jest niewin­ny... expecto... expecto patronum...

Czuł, że go obserwują, słyszał ich chrapliwe oddechy, świszczące wokół jak upiorny wiatr. Najbliżej stojący de­mentor chyba obrał go za cel: uniósł gnijące ręce i odrzucił kaptur.

Tam, gdzie powinny być oczy, była tylko cienka, szara, sparszywiała błona, zarastająca puste oczodoły. Były jednak usta... bezkształtna dziura wciągająca powietrze z chrapli­wym świstem.

Strach sparaliżował Harry’ego tak, że nie mógł się poru­szyć ani przemówić. Jego patronus zamigotał i znikł.

Oślepiła go biała mgła. Nie może się poddać... expecto patronum... nic nie widać... a tam, w oddali, słychać znajomy krzyk... expecto patronum... Pomacał na oślep i wyczuł rękę Syriusza... Nie zabiorą go, nie pozwoli na to...

Lecz nagle wokół szyi Harry’ego zacisnęła się para sil­nych, wilgotnych i zimnych rąk. Ciągnęły jego głowę do góry... czuł lodowaty oddech... A więc najpierw chcą pozbyć się jego... Cuchnący oddech... jęk matki w uszach... Umrze, słysząc ten krzyk...

I wtedy wydało mu się, że poprzez mgłę, w której pogrą­żał się jak w lodowatych odmętach śmierci, ujrzał srebrzyste światło, rozjarzające się coraz mocniej i mocniej... i poczuł, że pada na twarz w trawę... Zbyt słaby, by się poruszyć, śmiertelnie zmęczony i rozdygotany, otworzył oczy. Trawa wokół niego tonęła w oślepiającym blasku. Jęk w uszach urwał się nagle, lodowate zimno przemijało...

Coś odciągało dementorów... Coś krążyło wokół niego, Syriusza i Hermiony... świszczące oddechy cichły. Oddalały się... Napłynęła fala ciepła...

Harry zebrał się w sobie i w rozpaczliwym wysiłku pod­niósł głowę o parę cali. W srebrzystym blasku jakieś zwierzę galopowało poprzez jezioro. Mrugając, by pozbyć się potu zalewającego mu oczy, Harry wytężył wzrok, chcąc zobaczyć, co to za zwierzę... Było świetliste jak jednorożec. Z najwyż­szym wysiłkiem skupiając swą gasnącą świadomość, pa­trzył, jak zwierzę zatrzymuje się na przeciwległym brzegu. Przez chwilę wydawało mu się, że widzi, jak ktoś je wita... podnosi rękę, by je pogłaskać... ktoś, kto wygląda dziwnie znajomo... ale przecież to nie może... to nie może być...

Harry przestał cokolwiek rozumieć. Przestał myśleć. Po­czuł, że opuszczają go resztki sił i uderzył głową w ziemię. Stracił świadomość.



Date: 2015-12-11; view: 770


<== previous page | next page ==>
Sługa Lorda Voldemorta | ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.01 sec.)