Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Sługa Lorda Voldemorta

Hermiona krzyknęła. Black zerwał się na równe nogi. Harry podskoczył, jakby go poraził silny prąd.

- Znalazłem to pod wierzbą bijącą - powiedział Snape, odrzucając pelerynę, ale wciąż celując różdżką w pierś Lupina. - Bardzo przydatne, Potter, dzięki...

Snape był nieco zadyszany, ale nie mógł ukryć wyrazu triumfu na twarzy. - Pewnie się zastanawiacie, skąd wie­działem, że was tutaj znajdę? Właśnie odwiedziłem twój gabinet, Lupin. Zapomniałeś o swojej porcji eliksiru, więc chciałem ci przynieść. I dobrze, że to zrobiłem... przynaj­mniej dla mnie. Na twoim biurku leżała mapa. Wystarczyło rzucić na nią okiem, by dowiedzieć się wszystkiego, co chciałem. Zobaczyłem, jak biegniesz tym przejściem i gi­niesz za krawędzią mapy.

- Severusie... - zaczął Lupin, ale Snape nie dał mu dokończyć.

- Tyle razy powtarzałem dyrektorowi, że to ty poma­gasz swojemu staremu druhowi Blackowi przedostawać się do zamku, a oto mamy tego niezbity dowód. Do głowy mi nie przyszło, że będziesz miał czelność wykorzystać to stare miejsce na kryjówkę...

- Severusie, popełniasz błąd - powiedział Lupin żar­liwym tonem. - Nie wiesz wszystkiego... mogę to wyjaś­nić... Syriusz wcale nie zamierza zabić Harry’ego...

- W Azkabanie przybędzie dziś dwóch nowych więź­niów - rzekł Snape, a oczy zapłonęły mu gorączkowo. - Bardzo jestem ciekaw, jak to przyjmie Dumbledore... Tak był przekonany o twojej nieszkodliwości... No wiesz, Lupin... oswojony wilkołak...

- Ty głupcze - przerwał mu cicho Lupin. - Uwa­żasz, że za chłopięcy wybryk można wsadzać niewinnego człowieka do Azkabanu?

TRZASK! Cienkie, podobne do węży sznurki wystrzeliły z końca różdżki Snape’a i owinęły się wokół ust, nadgar­stków i kostek nóg Lupina, który stracił równowagę i upadł na podłogę, nie mogąc się ruszyć. Black ryknął z wściekłości i ruszył na Snape’a, ale ten wycelował różdżkę prosto między jego oczy.

- Daj mi tylko powód - wyszeptał. - Daj mi po­wód, a zrobię to, przysięgam.

Black zamarł. Trudno było powiedzieć, która twarz wy­rażała większą nienawiść.

Harry stał jak sparaliżowany, nie wiedząc, co zrobić ani komu wierzyć. Zerknął na Rona i Hermionę. Ron wyglądał na tak samo oszołomionego jak on i wciąż walczył z wyry­wającym mu się Parszywkiem. Natomiast Hermiona zrobi­ła niepewny krok w stronę Snape’a i powiedziała, z trudem łapiąc oddech:



- Panie profesorze Snape... przecież nie zaszkodziłoby posłuchać, co oni mają do powiedzenia, prawda?

- Granger, grozi wam zawieszenie w prawach ucznia

- warknął Snape. - Ty, Potter i Weasley jesteście poza terenem szkoły, w towarzystwie zbiegłego z więzienia mor­dercy i wilkołaka. Więc choć raz w życiu trzymaj język za zębami, dobrze?

- Ale jeśli... jeśli pan się myli...

- MILCZ, GŁUPIA DZIEWCZYNO! - krzyknął Snape. Wyglądał, jakby nagle dostał ataku szału. - NIE ZABIERAJ GŁOSU NA TEMAT, O KTÓRYM NIE MASZ ZIELONEGO POJĘCIA!

Z końca jego różdżki, nadal wycelowanej w Blacka, wystrzeliło kilka iskier. Hermiona zamilkła.

- Zemsta to bardzo słodka rzecz - szepnął Snape do Blacka. - Och, jak ja marzyłem, żeby być tym, który cię schwyta...

- Znowu padłeś ofiarą dowcipu, Severusie - wark­nął Black. - Jeśli ten chłopiec - zwrócił głowę w stro­nę Rona - zaniesie swój ego szczura do zamku, pój de spo­kój nie...

- Do zamku? - przerwał mu Snape. - Nie sądzę, żebyśmy musieli aż tak się trudzić. Wystarczy, że wezwę dementorów, kiedy wydostaniemy się spod wierzby. Bardzo się ucieszą, jak cię zobaczą, Black... Tak się ucieszą, że cię ucałują...

Z twarzy Blacka zniknął ostatni ślad koloru.

- Musisz... musisz mnie wysłuchać - powiedział ochrypłym głosem. - Ten szczur... spójrz na tego szczura...

Lecz w oczach Snape’a płonęło szaleństwo, jakiego Harry nigdy jeszcze nie widział.

- Dość tego. Idziemy. Wszyscy. - Pstryknął palca­mi i końce sznurów oplatających Lupina podleciały do jego rąk. - Wilkołaka zaciągnę na sznurze. Może dementorzy jego też zechcą pocałować...

Harry, nie zastanawiając się, co robi, przeszedł trzy kroki i stanął w drzwiach.

- Zejdź mi z drogi, Potter, masz już chyba dość kło­potów - warknął Snape. - Gdybym nie zjawił się tu­taj, żeby uratować ci skórę...

- Profesor Lupin mógł mnie zabić ze sto razy w tym roku - powiedział Harry. - Wiele razy byłem z nim sam na sam, bo udzielał mi lekcji obrony przed dementora-mi. Jeśli pomagał Blackowi, to dlaczego wówczas mnie nie wykończył?

- A niby skąd mam wiedzieć, co się dzieje w głowie wilkołaka? - syknął Snape. - Zejdź mi z drogi, Potter.

- JEST PAN ŻAŁOSNY! - krzyknął Harry. - NIE CHCE PAN NAWET ICH WYSŁUCHAĆ, BO ZROBILI Z PANA BALONA W SZKOLE!

- MILCZ! JAK ŚMIESZ MÓWIĆ DO MNIE W TEN SPOSÓB! - wrzasnął Snape, sprawiając wrażenie, jakby zupełnie stracił rozum. - Jaki ojciec, taki syn! Właśnie uratowałem ci życie, powinieneś dziękować mi na kolanach! Miałbyś za swoje, gdyby ten łotr cię zabił! Umarłbyś jak twój ojciec, tak jak on zbyt pewny siebie i zarozumiały, żeby uwierzyć, że możesz się mylić co do Blacka... A teraz zejdź mi z drogi, albo sam cię usunę. ZEJDŹ MI Z DROGI, POTTER!

Harry podjął decyzję w ułamku sekundy. Zanim Snape zdołał zrobić choć jeden krok w jego stronę, podniósł swoją różdżkę.

- Expelliarmus! - krzyknął.

Nie był jedyną osobą, która to zrobiła. Trzasnęło tak, że drzwi zadygotały, Snape uniósł się w powietrze i całym ciałem rąbnął w ścianę, a po chwili osunął się na podłogę. Strumyk krwi spływał mu po czole. Stracił przytomność.

Harry rozejrzał się szybko. Zarówno Ron, jak i Hermiona zdecydowali się na rozbrojenie Snape’a dokładnie w tym samym momencie. Różdżka Snape’a zatoczyła wysoki łuk i wylądowała na łóżku koło Krzywołapa.

- Nie powinieneś tego robić - rzekł Black, patrząc na Harry’ego. - Trzeba było zostawić go mnie...

Harry uniknął jego spojrzenia. Nie był wcale pewny, nawet teraz, czy postąpił słusznie.

- Zaatakowaliśmy nauczyciela... zaatakowaliśmy na­uczyciela... - powtarzała Hermiona, patrząc przerażonym wzrokiem na nieruchomego Snape’a. - Och, ale się wpa­kowaliśmy w kłopoty...

Lupin wił się i szarpał w swoich więzach. Black pochylił się szybko i rozwiązał go. Lupin wyprostował się i zaczął rozcierać sobie ręce w miejscach, gdzie sznury werżnęły się w ciało.

- Dziękuję ci, Harry - powiedział.

- Ale to nie oznacza, że już panu uwierzyłem.

- Więc nadszedł czas, żeby przedstawić ci dowód - odezwał się Black. - Chłopcze, daj mi Petera. No już. Ron ściskał Parszywka przy piersi.

- Odwal się - mruknął. - Chcesz mi powiedzieć, że uciekłeś z Azkabanu tylko po to, żeby dorwać Parszy­wka? To znaczy... - Spojrzał na Harry’ego i Hermionę, szukając u nich poparcia. - No dobra, załóżmy, że ten Pettigrew mógł się zamienić w szczura... Są miliony szczu­rów... skąd on wiedział, którego szukać, jeśli tak długo siedział zamknięty w Azkabanie?

- Wiesz co, Syriuszu? To całkiem rozsądne pytanie - powiedział Lupin, odwracając się do Blacka i lekko marsz­cząc czoło. - Jak się dowiedziałeś, gdzie on jest?

Black wsunął wychudłą, szponiastą dłoń za pazuchę i wyjął kawałek wygniecionego papieru. Rozprostował go, wygładził i wyciągnął rękę, pokazując go pozostałym.

Była to fotografia Rona i jego rodziny, która ukazała się w „Proroku Codziennym” zeszłego lata. Na ramieniu Rona siedział Parszywek.

- Skąd to masz? - zapytał zdumiony Lupin.

- Od Knota. Kiedy w ubiegłym roku przyjechał do Azkabanu na inspekcję, dał mi swoją gazetę. A tam, na pierwszej stronie... na ramieniu tego chłopca... był Peter... poznałem go od razu... Tyle razy widziałem, jak się prze­mieniał! A pod spodem był podpis... że ten chłopiec idzie do Hogwartu... tam, gdzie Harry...

- Mój Boże - westchnął Lupin, patrząc to na Parszywka, to na fotografię. - Przednia łapa...

- Co z nią? - zapytał Ron wojowniczym tonem.

- Brakuje jednego pazura - rzekł Black.

- Oczywiście - wydyszał Lupin. - To takie pro­ste... takie pomysłowe... Sam sobie odciął?

- Zanim się przemienił - powiedział Black. - Kie­dy go osaczyłem, ryknął na całą ulicę, że zdradziłem Lily i Jamesa. A potem, zanim zdążyłem rzucić zaklęcie, wypalił z różdżki, którą trzymał za plecami. Pozabijał wszystkich w promieniu dwudziestu stóp... i umknął do ścieku razem z innymi szczurami...

- Słyszałeś o tym, Ron? - zapytał Lupin. - Sły­szałeś, że z całego Petera znaleziono tylko jeden palec?

- To niemożliwe... Parszywek pewnie walczył z jakimś szczurem... przecież jest w mojej rodzinie od dawna, od...

- Od dwunastu lat, tak? - wpadł mu w słowo Lupin. - I nigdy się nie zastanawiałeś, dlaczego żyje tak długo?

- Bo... bo bardzo o niego dbaliśmy!

- Ale teraz za dobrze nie wygląda, co? Domyślam się, że zaczął tracić wagę, odkąd usłyszał, że Syriusz jest na wolności...

- On się boi tego wariata! - zawołał Ron, wskazując podbródkiem Krzywołapa, który nadal leżał na łóżku i mruczał.

To nieprawda, pomyślał nagle Harry... Parszywek wy­glądał źle, zanim spotkał Krzywołapa... odkąd Ron wrócił z Egiptu... od ucieczki Blacka...

- Ten kot nie jest wariatem - powiedział ochryple Black. Wyciągnął kościstą rękę i pogłaskał Krzywołapa po puszystej głowie. - To najinteligentniejszy przedstawiciel swojego gatunku, jakiego kiedykolwiek spotkałem. Od razu rozpoznał Petera. A kiedy zobaczył mnie, poznał, że nie jestem psem, choć nie od razu mi zaufał. W końcu udało mi się z nim porozumieć, wytłumaczyć, na kogo poluję, i odtąd mi pomaga...

- Co to znaczy? - zapytała Hermiona.

- Próbował przynieść mi Petera, ale mu się nie udało... więc ukradł dla mnie hasła do wieży Gryffindoru... O ile go dobrze zrozumiałem, zabrał je z szafki nocnej w sypialni chłopców...

Harry miał wrażenie, że mózg odkształca mu się pod ciężarem tego, co usłyszał. To było absurdalne... a jednak...

- Ale Peter wyczuł, co się dzieje i uciekł... Ten kot... Krzywołap, tak go nazywacie?... powiedział mi, że Peter pozostawił krwawe ślady na pościeli... chyba sam się ugryzł... no cóż, udawanie własnej śmierci już raz podziałało...

Te słowa zapiekły Harry’ego do żywego.

- A dlaczego udał własną śmierć? - zapytał ze zło­ścią. - Bo wiedział, że chcesz go zabić, tak jak zabiłeś moich rodziców!

- Nie - powiedział Lupin. - Harry...

- A teraz chcesz go wykończyć!

- Tak, chcę - powiedział Black, patrząc złowrogo na Parszywka.

- Więc powinienem pozwolić Snape’owi pojmać cię i oddać dementorom! - krzyknął Harry.

- Harry - wtrącił szybko Lupin - czy ty nie ro­zumiesz? Przez cały czas myśleliśmy, że to Syriusz zdradził twoich rodziców, a Peter go wytropił... a tymczasem było zupełnie inaczej, nie rozumiesz? To Peter zdradził twojego ojca i twoją matkę... a Syriusz wytropił Petera...

- TO NIEPRAWDA! - krzyknął Harry. - ON BYŁ ICH STRAŻNIKIEM TAJEMNICY! POWIEDZIAŁ TO, ZANIM PAN SIĘ POJAWIŁ, POWIEDZIAŁ, ŻE ICH ZABIŁ!

Wskazywał na Blacka, który kręcił powoli głową, a w oczach lśniły mu łzy.

- Tak, Harry... jakbym ich zabił - wychrypiał. - Namówiłem Lily i Jamesa, żeby swoim Strażnikiem Taje­mnicy uczynili Petera zamiast mnie... Tak, to moja wina, wiem o tym... Tej nocy, kiedy zginęli, chciałem sprawdzić Petera, upewnić się, że jest bezpieczny, ale kiedy przyszed­łem do jego kryjówki, już go tam nie było. Ani śladu walki. Coś mnie tknęło. Od razu wyruszyłem do domu twoich rodziców. A kiedy zobaczyłem ich dom... rozwalony... i ich ciała... zrozumiałem, co się stało... co zrobił Peter. Co ja zrobiłem.

Głos mu się załamał. Odwrócił się.

- Dość tego - rzekł Lupin, a w jego głosie za­brzmiała twarda nuta, jakiej Harry nigdy jeszcze nie słyszał. - Jest jeden sposób, żeby udowodnić, co naprawdę się wydarzyło. Ron, daj mi tego szczura.

- A co zamierza pan z nim zrobić, jak go panu dam? - zapytał Ron.

- Zmuszę go do ujawnienia, kim jest. Jeśli jest napra­wdę szczurem, nic mu się nie stanie.

Ron zawahał się, a potem wyciągnął rękę z Parszywkiem w stronę Lupina. Lupin wziął go, a Parszywek zaczął rozpa­czliwie piszczeć, wić się, wyrywać i wytrzeszczać maleńkie czarne oczka.

- Gotów jesteś, Syriuszu? - zapytał Lupin. Black już wziął z łóżka różdżkę Snape’a. Zbliżył się do Lupina, a jego wilgotne oczy zapłonęły blaskiem.

- Razem? - powiedział cicho.

- Razem - rzekł Lupin, trzymając mocno w jednej ręce Parszywka, a w drugiej różdżkę. - Policzę do trzech. Raz... dwa... TRZY!

Z obu różdżek trysnęło niebieskobiałe światło. Przez chwilę Parszywek zawisł w powietrzu, miotając się dziko... Ron wrzasnął przeraźliwie... szczur upadł na podłogę. Jesz­cze raz rozbłysło oślepiające światło, a potem...

Przypominało to film ukazujący w wielkim przyspiesze­niu rośniecie drzewa. Tuż nad podłogą wystrzeliła głowa, członki wyrosły jak pędy i po chwili tam, gdzie był Parszy­wek, stał już mężczyzna, kuląc się ze strachu i nerwowo zaciskając ręce. Krzywołap zaczął prychać i syczeć, zjeżony jak szczotka.

Był to bardzo niski mężczyzna, niewiele wyższy od Harry’ego czy Hermiony. Miał rzadkie, bezbarwne, potargane włosy, a na czubku głowy łysinę. Był jakby zapadnięty w sobie, sflaczały, jakby schudł znacznie w krótkim czasie. Skórę miał szarą, brudnawą jak futerko Parszywka i coś ze szczura czaiło się w jego długim nosie i bardzo małych, wodnistych oczach. Rozejrzał się po wszystkich, oddech miał przyspieszony i płytki. Harry zauważył, że rzucił szyb­kie spojrzenie na drzwi.

- Cześć, Peter - powiedział Lupin beztroskim to­nem, jakby często widywał szczury zamieniające się w daw­nych szkolnych przyjaciół. - Kupa lat.

- S-syriusz... R-remus... - Nawet głos miał piskli­wy. Znowu spojrzał szybko na drzwi. - Moi przyjaciele... moi starzy przyjaciele...

Black uniósł różdżkę, ale Lupin złapał go za przegub i spojrzał na niego ostrzegawczo, a potem zwrócił się do Petera Pettigrew.

- Ucięliśmy sobie małą pogawędkę, Peter - powie­dział beztroskim tonem - na temat tego, co się stało w tę noc, kiedy zginęli Lily i James. Mogłeś nie usłyszeć najlep­szych momentów, kiedy miotałeś się po łóżku, piszcząc przeraźliwie...

- Remusie - wyszeptał Pettigrew, a Harry dostrzegł krople potu spływające po jego ziemistej twarzy - chyba mu nie wierzysz, co?... Próbował mnie zabić...

- Tak mówiono - rzekł Lupin, tym razem nieco chłodniejszym tonem. - Chciałbym z tobą wyjaśnić parę drobnych spraw, Peter...

- Chce mnie zabić... po raz drugi! - krzyknął nagle Pettigrew, wskazując na Blacka, a Harry spostrzegł, że zrobił to środkowym palcem, bo wskazującego mu brako­wało. - Zabił Lily i Jamesa, a teraz chce zabić mnie... musisz mi pomóc, Remusie...

Black wpatrywał się w niego swoimi przepastnymi oczami; teraz jego twarz do złudzenia przypominała trupią czaszkę.

- Nikt cię nie zabije, dopóki nie ustalimy kilku faktów - powiedział Lupin.

- Co tu jest do ustalenia? - zapiszczał Pettigrew, rozglądając się gorączkowo po pokoju i zatrzymując dłużej wzrok na drzwiach i zabitych oknach. - Wiedziałem, że ucieknie, żeby mnie zabić! Wiedziałem o tym od dawna! Spodziewałem się tego od dwunastu łat!

- Wiedziałeś, że Syriusz ucieknie z Azkabanu? - zdziwił się Lupin, marszcząc brwi. - Choć nikt tego wcześniej nie dokonał?

- Posiadł moce, o jakich reszta nas może tylko marzyć! Nie wierzysz? A jak zdołałby stamtąd uciec, gdyby się nie sprzymierzył z siłami Ciemności? Myślę, że to Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać nauczył go paru sztuczek!

Black zaczął się śmiać. Straszny, mrożący krew w żyłach śmiech wypełnił cały pokój.

- Voldemort nauczył mnie sztuczek? - zapytał w końcu.

Pettigrew wzdrygnął się, jakby Black chlasnął go w twarz.

- Co, boisz się samego imienia swojego dawnego pa­na? Nie dziwię się, Peter. Jego banda nie pała do ciebie miłością, co?

- Nie wiem... o co ci chodzi, Syriuszu... - mruknął Pettigrew, oddychając jeszcze szybciej. Twarz lśniła mu od potu.

- Nie przede mną ukrywałeś się przez dwanaście lat. Ukrywałeś się przed starymi poplecznikami Voldemorta. Dowiedziałem się różnych rzeczy w Azkabanie, Peter... Oni wszyscy myślą, że umarłeś, bo inaczej musiałbyś przed nimi odpowiedzieć... Różne rzeczy wykrzykiwali przez sen. Wy­nikałoby z tego, że sprytny oszust ich przechytrzył. Voldemort dotarł do Potterów dzięki twojej informacji... i Voldemorta spotkała tam klęska. I nie wszyscy jego zwolennicy skończyli w Azkabanie, prawda? Nadal są wśród nas, chcą zyskać na czasie, udają, że zrozumieli swoje błędy... Jeśli się dowiedzą, że ty wciąż żyjesz, Peter...

- Nie wiem... o czym mówisz... - powtórzył Pettigrew, jeszcze bardziej piskliwym głosem. Otarł twarz ręka­wem i spojrzał na Lupina. - Chyba w to nie wierzysz... to czyste szaleństwo...

- Muszę dodać, Peter, że trudno mi pojąć, dlaczego niewinny człowiek godzi się na to, by przez dwanaście lat być szczurem - powiedział spokojnie Lupin.

- Niewinny, ale przerażony! - zapiszczał Pettigrew. - Jeśli zwolennicy Voldemorta przysięgli mi zemstę, to dlatego, że dzięki mnie jeden z ich najlepszych ludzi trafił do Azkabanu... jego szpieg, Syriusz Black!

Na twarzy Blacka pojawił się grymas wściekłości.

- Jak śmiesz! - warknął, a jego głos przypomniał nagle Harry’emu warczenie czarnego psa, w którego zmie­niał się Black. - Ja szpiegiem Voldemorta? A niby kiedy miałbym szpiegować ludzi o wiele ode mnie potężniejszych? Ale ty, Peter... Nigdy nie zrozumiem, dlaczego nie przej­rzałem cię od samego początku. To ty byłeś szpiegiem. Zawsze lubiłeś przebywać w towarzystwie silniejszych od siebie, zawsze szukałeś w nich oparcia... Kiedyś byliśmy nimi my trzej... ja, Remus... i James...

Pettigrew ponownie otarł sobie pot z twarzy; teraz z tru­dem łapał oddech.

- Ja szpiegiem?... Chyba oszalałeś... Ja nigdy... Jak możesz coś takiego mówić...

- Lily i James uczynili cię swoim Strażnikiem Tajemni­cy tylko dlatego, że ja ich do tego namówiłem - syknął Black tak jadowicie, że Pettigrew cofnął się o krok. - Myślałem, że to doskonały plan... że Voldemort mnie będzie szukał, a nie ciebie, bo nigdy mu nie przyjdzie do głowy, że mogliby wybrać na swojego tajnego powiernika takiego słabeusza... takie beztalencie jak ty... To musiała być naj­wspanialsza chwila w twoim żałosnym życiu, kiedy powie­działeś Voldemortowi, że możesz mu wydać Potterów.

Pettigrew mruczał coś pod nosem niezbyt przytomnie. Harry dosłyszał słowa: „naciągane” i „wariactwo”, ale jego uwagę bardziej przykuwała szara twarz Petera i jego ukrad­kowe spojrzenia, rzucane w stronę okien i drzwi.

- Panie profesorze... - odezwała się nieśmiało Hermiona. - Czy... czy mogę coś powiedzieć?

- Oczywiście, Hermiono - odpowiedział uprzejmie Lupin.

- No bo... Parszywek... to znaczy... ten... ten czło­wiek... przez trzy lata spał w dormitorium Harry’ego. Gdy­by pracował dla Sami-Wiecie-Kogo, to dlaczego nigdy nie próbował zrobić Harry’emu krzywdy?

- Właśnie! - ucieszył się Pettigrew, wskazując na Hermionę swoją okaleczoną ręką. - Dziękuję ci! Widzisz, Remusie? Przy mnie Harry’emu włos nie spadł z gło­wy! Bo niby dlaczego miałbym zrobić mu krzywdę?

- Powiem ci dlaczego - rzekł Black. - Dlatego, że nigdy nie zrobiłeś dla nikogo niczego, jeśli nie widziałeś w tym swojej korzyści. Voldemort ukrywa się od dwunastu lat, mówią, że jest półżywy. Nie chciałeś dokonać mordu pod nosem Albusa Dumbledore’a dla jakiegoś wraka czaro­dzieja, który utracił swą moc, prawda? Chciałeś mieć pew­ność, że nadal jest najsilniejszym graczem na boisku, zanim byś do niego wrócił, prawda? Bo niby dlaczego znalazłeś sobie rodzinę czarodziejów, żeby cię przyjęła pod swój dach? Chciałeś wiedzieć, co w trawie piszczy, tak, Peter? Mieć wgląd we wszystko, co się dzieje, czy nie tak? Na wypadek, gdyby twój dawny protektor odzyskał moc, bo wtedy chętnie byś się do niego przyłączył...

Pettigrew kilka razy otwierał usta i ponownie je zamykał. Sprawiał wrażenie, jakby stracił mowę.

- Ee... panie Black... Syriuszu... - odezwała się nie­śmiało Hermiona.

Black aż podskoczył, słysząc te słowa, i spojrzał na Hermionę tak, jakby już dawno zapomniał, że można się do niego zwracać w tak uprzejmy sposób.

- Proszę mi wybaczyć... ale jak... jak ci się udało uciec z Azkabanu, skoro twierdzisz, że nie korzystałeś z czarnej magii?

- Dziękuję ci! - wydyszał Pettigrew, kiwając gorli­wie głową. - Właśnie! Dokładnie to, co chciałem...

Ale Lupin uciszył go jednym spojrzeniem. Black zmar­szczył lekko czoło i spojrzał ponuro na Hermionę, jakby rozważał jej pytanie.

- Nie wiem, jak tego dokonałem - powiedział po­woli. - Myślę, że jedynym powodem, dla którego nie oszalałem, była moja niewinność. Wiedziałem, że jestem niewinny. To nie była szczęśliwa myśl, więc dementorzy nie mogli mnie jej pozbawić... nie mogli jej wyssać... utrzymy­wała mnie przy zdrowych zmysłach. Dzięki temu nie zapo­mniałem, kim jestem. Więc kiedy to wszystko stało się... nie do zniesienia... zdołałem się w celi przemienić... w psa. Dementorzy nie widzą... - Przełknął ślinę. - Wyczu­wają ludzi po ich emocjach, którymi się żywią... Wyczuwali, że moje uczucia stały się mniej... mniej ludzkie, mniej zło­żone, kiedy stałem się psem... ale na pewno pomyśleli, że tracę rozum jak wszyscy, którzy tam się znaleźli, więc nie zwracali na to uwagi. Byłem jednak słaby, bardzo słaby i nie miałem nadziei na wyrwanie się stamtąd bez różdżki...

I wtedy zobaczyłem Petera na tej fotografii... i zrozumia­łem, że on przez cały czas jest w Hogwarcie z Harrym... i ma idealne warunki do działania, jeśli tylko usłyszy, że siły Ciemności odzyskują swą moc...

Pettigrew potrząsał głową, otwierając i zamykając usta, ale wciąż, jak zahipnotyzowany, wpatrywał się w Blacka.

- ...gotów uderzyć, gdy tylko się upewni, że ma sprzy­mierzeńców... żeby przynieść im w darze ostatniego Pottera. Bo gdy to zrobi, kto ośmieli się powiedzieć, że zdradził Lorda Voldemorta? Powitają go ze wszystkimi honorami... Więc sami widzicie, że musiałem coś zrobić. Tylko ja wiedziałem, że Peter wciąż żyje...

Harry przypomniał sobie, co pan Weasley powiedział swojej żonie. „Strażnicy mówią, że bredzi przez sen... zawsze te same słowa... On jest w Hogwarcie..."

- Czułem się, jakby ktoś zapalił ogień w mojej gło­wie, a dementorzy nie mogli go ugasić... To nie było miłe uczucie... to była obsesja... ale dawała mi siłę, rozjaśniała umysł. Tak więc pewnego wieczoru, gdy otworzyli drzwi celi, żeby mi dać jedzenie, wyśliznąłem się jako pies... Było im o wiele trudniej wyczuć zwierzęce emocje. Byłem chu­dy, chudziutki, zdołałem się przecisnąć przez kraty... przepłynąłem na ląd... powędrowałem na północ i wśliznąłem się na błonia Hogwartu jako pies... Od tego czasu żyłem w Zakazanym Lesie... wymykałem się tylko, żeby popa­trzeć na quidditcha... Latasz na miotle tak dobrze, jak twój ojciec, Harry...

Spojrzał na Harry’ego, który tym razem nie odwrócił wzroku.

- Uwierzcie mi - wychrypiał Black. - Uwierz­cie. Nigdy nie zdradziłem Jamesa i Lily. Wolałbym umrzeć, niż ich zdradzić.

I w końcu Harry mu uwierzył. Gardło miał tak ściśnięte, że tylko skinął głową.

- Nie!

Pettigrew padł na kolana, jakby kiwnięcie głową Harry’ego było dla niego wyrokiem śmierci. Powlókł się na kolanach do Blacka, ze złożonymi rękami, jakby się modlił.

- Syriuszu... to ja... Peter... twój przyjaciel... przecież nie możesz....

Black odtrącił go nogą.

- I tak szatę mam już dość brudną, nie musisz mnie dotykać - powiedział.

- Remusie! - jęknął Pettigrew, odwracając się do Lupina i wijąc się przed nim błagalnie. - Chyba w to nie wierzysz... Czy Syriusz nie powiedziałby ci, że zmienili plan?

- Nie, gdyby myślał, że to ja jestem szpiegiem, Peterze - odrzekł Lupin. - Dlatego mi nie powiedzieliście, pra­wda, Syriuszu?

- Przebacz mi, Remusie - powiedział Black.

- Ależ przebaczam ci, Łapo, stary druhu - rzekł Lupin, podwijając rękawy. - A ty przebaczysz mi w zamian, iż uwierzyłem, że to ty jesteś szpiegiem?

- Oczywiście - powiedział Black, a na jego wychud­łej twarzy pojawił się cień uśmiechu. On też zaczął podwijać rękawy. - Zabijemy go razem?

- Tak - zgodził się ponuro Lupin.

- Nie zrobicie tego... nie zrobicie... - wydyszał Pet­tigrew i podczołgał się do Rona.

- Ron... czy nie byłem twoim przyjacielem... twoim ulubionym zwierzątkiem? Nie pozwolisz, żeby mnie zabili, prawda? Jesteś po mojej stronie, tak?

Ale Ron wpatrywał się w niego z głębokim obrzydze­niem.

- A ja ci pozwoliłem spać w moim łóżku!

- Dobry chłopiec... dobry pan... - popiskiwał Pettigrew - nie pozwolisz im... byłem twoim szczurkiem... twoim zwierzątkiem...

- Jeśli byłeś lepszym szczurem niż człowiekiem, to nie masz się czym chwalić, Peter - powiedział Black ochry­płym głosem.

Ron, coraz bledszy z bólu, odsunął złamaną nogę z zasię­gu rąk Pettigrew, który obrócił się na kolanach, powlókł do Hermiony i chwycił brzeg jej szaty.

- Dobra dziewczynko... mądra dziewczynko... nie po­zwól im... pomóż mi...

Hermiona wyrwała szatę z jego ręki i cofnęła się aż pod ścianę z przerażoną miną. Pettigrew, wciąż na kolanach, dygotał na całym ciele. Teraz zwrócił się do Harry’ego.

- Harry... Harry... taki jesteś podobny do swojego ojca... taki podobny...

- JAK ŚMIESZ ODZYWAĆ SIĘ DO HARRY’EGO? - ryknął Black. - JAK ŚMIESZ SPOJRZEĆ MU W OCZY? JAK ŚMIESZ WSPOMINAĆ PRZY NIM JAMESA?

- Harry... - wyszeptał Pettigrew, idąc ku niemu z wyciągniętymi rękami. - Harry, James nie pragnąłby mojej śmierci... James by zrozumiał... ulitowałby się nade mną...

Black i Lupin podeszli do niego szybko, schwycili za ramiona i cisnęli z powrotem na podłogę. Siedział tam, drżąc ze strachu i wpatrując się w nich szeroko otwartymi oczami.

- Sprzedałeś Lily i Jamesa Voldemortowi - rzekł Black, który również cały się trząsł. - Zaprzeczysz temu?

Pettigrew zalał się łzami. Trudno było na to patrzeć: wyglądał jak wyrośnięte, łysiejące niemowlę, czołgające się po podłodze.

- Syriuszu, Syriuszu, co mogłem na to poradzić? Czar­ny Pan... ty nie masz pojęcia... miał broń, której nie potrafisz sobie nawet wyobrazić... Bałem się, Syriuszu, nigdy nie byłem tak odważny jak ty, Remus czy James. Nie chciałem tego... Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, zmu­sił mnie...

- NIE KŁAM! - krzyknął Black. - PRZEKAZY­WAŁEŚ MU INFORMACJE PRZEZ CAŁY ROK, ZANIM LILY I JAMES ZGINĘLI! BYŁEŚ JEGO SZPIEGIEM!

- On... on wszędzie zwyciężał... wszyscy mu ulegali! Co by to dało, gdybym ja mu odmówił?

- A co miało dać zwycięstwo nad najpodlejszym czar­noksiężnikiem świata? - zapytał Black, kipiąc z wście­kłości. - Miało ocalić życie niewinnych ludzi, Peter!

- Nic nie rozumiesz! - zaskomlał Pettigrew. - Przecież on by mnie zabił!

- WIĘC POWINIENEŚ UMRZEĆ! LEPIEJ UM­RZEĆ, NIŻ ZDRADZIĆ SWOICH PRZYJACIÓŁ! MY BYŚMY TO SAMO ZROBILI DLA CIEBIE!

Black i Lupin stali ramię w ramię z podniesionymi róż­dżkami.

- Trzeba było wcześniej o tym pomyśleć - powie­dział cicho Lupin. - Trzeba było pomyśleć, że jeśli nie zabije cię Voldemort, to zginiesz z naszych rąk. Zegnaj, Peter.

Hermiona zakryła twarz dłońmi i odwróciła się do ściany.

- NIE! - krzyknął Harry. Podbiegł do Petera Pet­tigrew i zasłonił go własnym ciałem. - Nie możecie go zabić. Nie możecie.

Black i Lupin wytrzeszczyli na niego oczy.

- Harry, ten nędzny robak spowodował, że nie masz rodziców - warknął Black. - Ta kupa łajna patrzyła­by na twoją śmierć bez zmrużenia oka. Słyszałeś go. Jego własna śmierdząca skóra droższa mu była od całej twojej rodziny.

- Wiem - wydyszał Harry. - Zaprowadzimy go do zamku. Oddamy go w ręce dementorów. Niech go wsadzą do Azkabanu... tylko go nie zabijajcie.

- Harry! - wyszeptał Pettigrew, obejmując jego ko­lana. - Ty... dziękuję ci... nie zasłużyłem na to... dzięki...

- Odejdź - warknął Harry, odtrącając go ze wstrę­tem. - Nie robię tego dla ciebie. Robię to, bo uważam, że mój tata nie chciałby, aby jego najlepsi przyjaciele zostali mordercami... przez ciebie.

Wszyscy zamarli, tylko Pettigrew złapał się za pierś, z trudem łapiąc powietrze. Black i Lupin patrzyli na siebie. A potem jednocześnie opuścili różdżki.

- Jesteś jedyną osobą, która ma prawo o tym decydo­wać - powiedział Black. - Ale zastanów się... pomyśl, co on zrobił.

- Mogą go zamknąć w Azkabanie - powtórzył Har­ry. - Jeśli ktokolwiek zasłużył na to, by tam się znaleźć, to właśnie on...

Pettigrew dyszał głośno za jego plecami.

- A więc dobrze - rzekł Lupin. - Odsuń się, Harry. Harry zawahał się.

- Chcę go związać - wyjaśnił Lupin. - To wszyst­ko, przysięgam.

Harry odszedł na bok. Tym razem z różdżki Lupina wystrzeliły cienkie sznurki i w następnej chwili Pettigrew wił się na podłodze, związany i zakneblowany.

- Jeśli się przemienisz, Peter - ostrzegł go Black, celując w niego swoją różdżką - zabijemy cię. Zgadzasz się, Harry?

Harry spojrzał na żałosną postać na podłodze i kiwną} głową, tak, żeby Pettigrew to widział.

- No dobrze - powiedział Lupin rzeczowym to­nem. - Ron, nie potrafię nastawiać kości tak jak pani Pomfrey, więc myślę, że najlepiej będzie, jak unieruchomię ci nogę, zanim dotrzesz do skrzydła szpitalnego.

Podszedł do Rona, pochylił się, stuknął różdżką w jego nogę i mruknął:

- Ferula.

Natychmiast bandaże oplotły nogę, mocując ją ciasno do deseczki. Lupin pomógł mu wstać; Ron oparł się na złama­nej nodze i nawet się nie skrzywił.

- O, teraz jest o wiele lepiej - powiedział. - Dzięki.

- A co z profesorem Snape’em? - zapytała cicho Hermiona, patrząc na rozciągniętą na podłodze postać pro­fesora.

- To nic poważnego - odrzekł Lupin, pochylając się nad nim i badając mu puls. - Daliście się po prostu trochę ponieść emocjom... Ale nadal nie odzyskał przytomności. Ee... może będzie najlepiej nie cucić go, zanim nie wrócimy bezpiecznie do zamku. Możemy go tam zabrać w inny sposób... Mobilicorpus - mruknął.

Snape znalazł się nagle w pozycji stojącej, jakby jakieś niewidzialne sznurki pociągnęły go za przeguby, szyję i ko­lana. Głowa nadal zwieszała mu się bezwładnie, jak grote­skowej szmacianej lalce. Zawisł kilka cali nad podłogą. Lupin chwycił pelerynę-niewidkę, złożył ją i wsunął do kieszeni.

- Trzeba go przykuć do dwóch z nas - powiedział Black, trącając Pettigrew stopą. - Dla pewności.

- Do mnie - rzekł Lupin.

- I do mnie - powiedział Ron mściwym tonem.

Black wyczarował dwie pary ciężkich kajdanek. Posta­wiono Pettigrew na nogach, przykuwając mu lewą rękę do prawej ręki Lupina, a prawą do lewej ręki Rona. Ron miał zawziętą minę. Wyglądało na to, że kiedy się dowiedział, kim jest naprawdę Parszywek, poczuł się osobiście obrażo­ny. Krzywołap zeskoczył lekko z łóżka i pierwszy wybiegł z pokoju, z beztrosko sterczącym ogonem przypominają­cym szczotkę do butelek.



Date: 2015-12-11; view: 732


<== previous page | next page ==>
Lunatyk, Glizdogon, Łapa i Rogacz | Pocałunek dementora
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.022 sec.)