Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Starożytne runy

 

- Hermiono - zagadnął ją ostrożnie Ron, bo ostat­nio łatwo wybuchała, kiedy jej ktoś przeszkodził w nauce - eee... jesteś pewna, że dobrze zapisałaś te godziny?

- Co? - warknęła Hermiona, porywając swój plan egzaminów i przyglądając mu się z niepokojem. - Tak, jestem pewna.

- Czy jest sens pytać cię, w jaki sposób zamierzasz odwalić dwa egzaminy jednocześnie? - zapytał Harry.

- Nie - odpowiedziała krótko Hermiona. - Czy któryś z was widział moją Numerologię i gramatykę!

- Och, tak, pożyczyłem ją sobie, żeby poczytać w łóż­ku - odpowiedział Ron, ale bardzo cicho.

Hermiona zaczęła bez słowa przerzucać stosy pergami­nów na swoim stole, szukając książki. W tej samej chwili coś zatrzepotało w oknie i wleciała Hedwiga, ściskając w dziobie liścik.

- To od Hagrida - powiedział Harry, rozrywając kopertę. - Apelacja w sprawie Hardodzioba... Termin wyznaczono na szóstego...

- To ostatni dzień egzaminów - zauważyła Hermiona, wciąż szukając podręcznika numerologii.

- A odbędzie się tutaj, w zamku - dodał Harry, nadal czytając list. - Przyjedzie ktoś z Ministerstwa Ma­gii... i... kat.

Hermiona wzdrygnęła się i przerwała poszukiwanie.

- Co? Ściągają kata na apelację? Przecież to tak, jakby już zapadł wyrok!

- Tak to wygląda - powiedział wolno Harry.

- Nie mogą! - krzyknął Ron. - Spędziłem mnó­stwo godzin na wyszukiwaniu materiałów do obrony, nie mogą tego tak po prostu zignorować!

Ale Harry czuł, że Komisja Likwidacji Niebezpiecznych Stworzeń już podjęła decyzję, zgodną z tym, czego sobie życzył pan Malfoy. Draco, który po finale quidditcha wyraźnie przycichł, ostatnio odzyskał dawną butę. Z kpią­cych uwag podsłuchanych przez Harry’ego wynikało, iż Malfoy jest absolutnie pewny wyroku skazującego i chełpi się, że to jego zasługa. Wiele samozaparcia kosztowało Harry’ego, by w takich momentach nie pójść w ślady Hermiony i nie trzasnąć Malfoya w pyszałkowatą twarz. A naj­gorsze było to, że nie mieli ani czasu, ani możliwości, by odwiedzić Hagrida, ponieważ wciąż obowiązywały ścisłe środki bezpieczeństwa, a Harry nie śmiał wydobyć peleryny-niewidki z ciemnego szybu pod posągiem jednookiej czarownicy.

 

W końcu rozpoczęły się egzaminy i nienaturalna cisza ogar­nęła zamek. W poniedziałek trzecioklasiści wyszli z trans-mutacji zmordowani i z poszarzałymi twarzami, porównu­jąc między sobą wyniki i żaląc się na trudność zadań, jakie przed nimi postawiono; jednym z nich była zamiana dzban­ka do herbaty w żółwia błotnego. Wszyscy zżymali się na Hermionę, która denerwowała się tym, że jej żółw bardziej przypominał żółwia morskiego niż błotnego, co dla reszty byłoby szczytem marzeń.



- Mój miał dzióbek zamiast ogona, co za koszmar...

- Myślicie, że żółwie powinny wydychać parę?

- Mój miał wciąż na skorupie niebieski chiński wzorek, myślicie, że odejmą mi za to punkty?

Po pospiesznie zjedzonym drugim śniadaniu musieli wrócić na górę na egzamin z zaklęć. Hermiona miała rację: profesor Flitwick rzeczywiście zamierzał sprawdzić ich umiejętność rzucania zaklęć rozweselających. Harry, zde­nerwowany, trochę przesadził, i Ron, który był jego partne­rem, dostał ataku histerycznego śmiechu, więc został wy­prowadzony do pustej klasy; wrócił po godzinie, kiedy się uspokoił i dopiero wówczas sam przeszedł test. Po obiedzie wszyscy rozeszli się do pokojów wspólnych w swoich do­mach, ale wcale nie po to, aby wreszcie odpocząć, ale by zabrać się za powtarzanie wiadomości z opieki nad magicz­nymi stworzeniami, eliksirów i astronomii.

Następne przedpołudnie zaczęło się od egzaminu z opie­ki nad magicznymi stworzeniami. Hagrid był markotny i jakby nieobecny duchem. Przyniósł wielką kadź młodych gumochłonów, rozdzielił je między uczniów i powiedział im, że jeśli gumochłon pozostanie nadal żywy po godzinie, to egzamin będzie zdany. Ponieważ gumochłony mają się naj­lepiej, kiedy zostawi się je w spokoju, był to najłatwiejszy egzamin w ich szkolnej karierze. Harry, Ron i Hermiona mieli więc okazję, by trochę z Hagridem porozmawiać.

- Dziobek markotnieje - powiedział im, pochylając się nad ich stołem i udając, że sprawdza, czy gumochłon Harry’ego wciąż żyje. - Za długo siedzi zamknięty. No, ale pojutrze już wszystko będzie jasne... albo wte, albo wewte...

Po południu mieli egzamin z eliksirów, który okazał się prawdziwą katorgą, a dla Harry’ego zakończył się klęską. Choć wyłaził ze skóry, w żaden sposób nie mógł doprowa­dzić swojej mikstury powodującej chaos w głowie do odpo­wiedniej konsystencji. Snape, stojąc nad nim z miną wyra­żającą mściwą satysfakcję, zapisał w swoim notesie coś, co wyglądało jak wielkie zero, i odszedł bez słowa.

O północy na najwyższej wieży odbył się egzamin z astro­nomii, a w środę przed południem z historii magii. Harry napisał wszystko, co mu Florian Fortescue opowiedział o średniowiecznych polowaniach na czarownice, marząc jed­nocześnie o jego czekoladowo-orzechowych lodach. Tego samego dnia po południu mieli egzamin z zielarstwa w rozprażonej od słońca cieplarni; potem wrócili do pokoju wspól­nego ze spalonymi karkami i marzyli, żeby już było po wszystkim.

Przedostatnim egzaminem, w czwartek przed połud­niem, była obrona przed czarną magią. Profesor Lupin wymyślił im zupełnie niezwykły sprawdzian: tor przeszkód na wolnym powietrzu. Musieli przebrnąć przez sadzawkę, w której ukrywał się druzgotek, pokonać kilka wykrotów pełnych czerwonych kapturków, przejść krętą ścieżką przez bagno, ignorując mylącego drogę zwodnika i wleźć do dziupli w starym pniu, by stoczyć walkę z nowym boginem.

- Wspaniale, Harry - mruknął Lupin, kiedy Harry wyłonił się z dziupli, uśmiechnięty od ucha do ucha. - Najwyższa ocena.

Harry zarumienił się ze szczęścia i wrócił, żeby zobaczyć, jak sobie poradzą Ron i Hermiona. Ron radził sobie nieźle, póki nie doszedł do zwodnika, któremu udało się wciągnąć go w bagno. Hermiona bez przeszkód dotarła do pnia, ale po minucie wyskoczyła z niego z wrzaskiem.

- Hermiono! - zawołał Lupin, nieco zaniepokojo­ny. - Co się stało?

- P-p-profesor McGonagall! - wydyszała Hermio­na, wskazując na pień. – P-powiedziała, że wszystko ob­lałam!

Trochę trwało, zanim udało się ją uspokoić. Kiedy się w końcu opanowała, wrócili razem do zamku. Ron trochę się podśmiewał z bogina Hermiony, ale zanim doszło do ostrzejszej kłótni, zobaczyli z daleka coś, co kazało im zapo­mnieć o egzaminach.

Na szczycie schodów stał Korneliusz Knot, pocąc się trochę w swojej pelerynie w prążki i obserwując błonia. Na widok Harry’ego drgnął.

- Witaj, Harry! Prosto z egzaminu, co? Już prawie koniec?

- Tak - powiedział Harry.

Hermiona i Ron, którzy jeszcze nigdy nie rozmawiali z samym ministrem magii, stanęli z tyłu, onieśmieleni.

- Piękny dzień - powiedział Knot, rzucając okiem na jezioro. - Szkoda... szkoda...

Westchnął głęboko i spojrzał z góry na Harry’ego.

- Jestem tutaj w niezbyt przyjemnej misji, Harry. Ko­misja Likwidacji Niebezpiecznych Stworzeń musi mieć swo­jego świadka podczas egzekucji wściekłego hipogryfa. A ponieważ i tak miałem odwiedzić Hogwart, żeby sprawdzić, jak się przedstawia sytuacja z Blackiem, powierzyli mi tę misję.

- Czy to oznacza, że apelacja już się odbyła? - zapy­tał Harry, postępując krok do przodu.

- Nie, nie, wyznaczono ją na dzisiejsze popołudnie - odrzekł Knot, patrząc dziwnie na Rona.

- To może pan w ogóle nie będzie musiał być świad­kiem egzekucji! - powiedział Ron buntowniczym tonem.

- Przecież mogą uwolnić hipogryfa!

Zanim Knot zdołał odpowiedzieć, zza jego pleców wyło­niło się z zamku dwóch czarodziejów. Jeden był tak stary, że zdawał się więdnąć na ich oczach, drugi był wysoki i krzepki, z cienkim czarnym wąsikiem. Harry zrozumiał, że to przedstawiciele Komisji Likwidacji Niebezpiecznych Stworzeń, bo sędziwy czarodziej zerknął w stronę chatki Hagrida i wystękał słabym głosem:

- Ajajaj, robię się już na to za stary... więc o drugiej, tak, panie Knot?

Krzepki mężczyzna z wąsikiem pomacał za pasem; Har­ry przyjrzał się lepiej i zobaczył, że nieznajomy przesuwa grubym kciukiem po lśniącym ostrzu topora. Ron otwo­rzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale Hermiona sztur­chnęła go mocno w żebra i wskazała brodą na wejście do zamku.

- Dlaczego mnie powstrzymałaś? - zapytał ze zło­ścią Ron, kiedy weszli do Wielkiej Sali na drugie śniadanie.

- Widziałaś ich? Przygotowali już topór! I to ma być sprawiedliwość!

- Ron, twój tata pracuje w ministerstwie. Nie możesz obrażać jego szefa! - powiedziała Hermiona, ale ona też była bardzo przygnębiona. - Jeśli tylko Hagrid znowu nie straci głowy i przytoczy odpowiednie argumenty, nie mogą skazać Hardodzioba...

Harry czuł jednak, że Hermiona sama nie wierzy w to, co powiedziała. Wokół nich wszyscy rozmawiali z ożywie­niem, ciesząc się już z bliskiego końca egzaminów, ale Harry, Ron i Hermiona, przytłoczeni troską o Hagrida i Hardodzioba, nie włączali się do tych rozmów.

Harry’ego i Rona czekał już tylko egzamin z wróżbiar­stwa, a Hermiona miała zdawać mugoloznawstwo. Weszli razem po marmurowych schodach. Hermiona rozstała się z nimi na pierwszym piętrze, a oni wspięli się wyżej, aż na siódme piętro, gdzie większość trzeciej klasy siedzia­ła już na spiralnych schodkach wiodących do klasy pa­ni Trelawney, próbując powtórzyć materiał w ostatniej chwili.

- Wzywa każdego osobno - poinformował ich Neville, kiedy usiedli obok niego. Na kolanach trzymał swój egzemplarz Demaskowania przyszłości, otwarty na stronach poświęconych kryształowym kulom. - Słuchajcie, czy ktoś z was kiedykolwiek zobaczył coś w tej kuli? - zapy­tał strapiony.

- Nie - odrzekł prosto z mostu Ron, który wciąż zerkał na zegarek; Harry wiedział, że Ron odlicza czas do początku rozprawy apelacyjnej.

Kolejka na schodach zmniejszała się bardzo powoli. Kie­dy ktoś złaził po srebrnej drabinie, wszyscy pytali podnie­conym szeptem:

- O co pytała? Jak było? Udało ci się? Ale nikt nie chciał odpowiadać na te pytania.

- Powiedziała, że zobaczyła w kryształowej kuli, że jeśli wam powiem, o co pytała i jak mi poszło, będę miał straszliwy wypadek! - pisnął Neville, kiedy zszedł z drabiny i podszedł do Harry’ego i Rona, którzy byli już na klatce schodowej.

- Bardzo wygodne - prychnął Ron. - Wiesz co, zaczynam uważać, że Hermiona miała rację co do tej... - Wskazał kciukiem klapę w suficie. - To po prostu stara oszustka.

- Taak - powiedział Harry, patrząc na zegarek. By­ło już pół do drugiej. - Tylko żeby się trochę pospie­szyła...

Parvati wróciła, pusząc się jak paw.

- Powiedziała, że mam wszystkie znamiona prawdzi­wego jasnowidza - poinformowała Harry’ego i Rona. - Zobaczyłam mnóstwo rzeczy... No to powodzenia!

I zbiegła spiralnymi schodami, żeby się pochwalić Lavender.

- Ronald Weasley - rozległ się znajomy, mglisty głos nad ich głowami.

Ron wykrzywił się do Harry’ego, wspiął się po srebrnej drabinie i zniknął. Harry był ostatni w kolejności. Usiadł na posadzce z plecami opartymi o ścianę, wsłuchując się w ner­wowe bzykanie muchy obijającej się o szybę, a myślami łącząc się z Hagridem w chatce na skraju lasu.

W końcu, po blisko dwudziestu minutach, na drabinie pojawiła się wielka stopa Rona.

- Jak ci poszło? - zapytał Harry, podnosząc się z podłogi.

- Daj spokój, to wszystko bzdury - odpowiedział Ron. - Nic kompletnie nie widziałem, więc wstawiłem jakiś kit. Tylko nie jestem pewien, czy się nie kapnęła...

- Spotkamy się w pokoju wspólnym - mruknął Harry, kiedy profesor Trelawney zawołała:

- Harry Potter!

W pokoju na szczycie wieży było jeszcze cieplej niż zwykle; kotary w oknach były zasunięte, na kominku płonął ogień, a odurzające wonności były tak intensywne, że Harry zaczął kaszleć, kiedy prawie po omacku przedzierał się przez gąszcz krzeseł i stolików do miejsca, w którym siedziała pani Trelawney przed wielką kryształową kulą.

- Dzień dobry, mój drogi chłopcze - powitała go łagodnie. - Bądź tak łaskaw i spojrzyj w kulę... poczekaj trochę... i powiedz mi, co w niej widzisz...

Harry pochylił się nad kryształową kulą i wbił w nią wzrok. Gapił się w nią i gapił, aż oczy zaszły mu łzami, ale widział tylko kłębiącą się białą mgiełkę.

- No i co? - pobudziła go delikatnie pani Trelaw­ney. - Co widzisz?

Było nieznośnie gorąco, a w nosie czuł przykre pieczenie od wdychania wonnego dymu unoszącego się z kominka. Postanowił wziąć przykład z Rona i udawać, że coś widzi.

- Ee... jakiś ciemny kształt...

- Co ci to przypomina? - wyszeptała profesor Tre­lawney. - Pomyśl...

Harry pozwolił myślom pobłądzić, aż natknęły się na Hardodzioba.

- Hipogryfa - oznajmił stanowczo.

- Hipogryfa! - szepnęła pani Trelawney, zapisując coś na pergaminie, który trzymała na kolanach. - Mój chłopcze, może uda ci się zobaczyć wynik tej przykrej roz­prawy, którą biednemu Hagridowi wytoczyło Ministerstwo Magii! Przyjrzyj się uważniej... czy ten hipogryf ma... głowę?

- Tak - odpowiedział Harry.

- Jesteś pewny? Nie masz najmniejszych wątpliwości? A nie widzisz przypadkiem, że wije się na ziemi, a jakaś ciemna postać unosi nad nim topór?

- Nie! - zaprzeczył Harry, czując, że zbiera mu się na wymioty.

- Nie ma krwi? Nie ma szlochającego Hagrida?

- Nie! - powtórzył Harry, pragnąc natychmiast opuś­cić ten pokój i odetchnąć chłodniejszym powietrzem. - Jest cały i zdrów... odlatuje...

Profesor Trelawney westchnęła.

- No cóż, drogi chłopcze, myślę, że na tym poprzesta­niemy. .. choć odczuwam pewien zawód... ale jestem pewna, że bardzo się starałeś.

Harry poczuł ulgę, wyprostował się, porwał swoją torbę i odwrócił się, by odejść, gdy nagle za plecami usłyszał przenikliwy, chrapliwy głos:

- TO SIĘ STANIE DZISIAJ.

Odwrócił się gwałtownie. Profesor Trelawney siedziała sztywno w fotelu, oczy miała nieprzytomne, a z ust ciekła jej ślina.

- S-słucham? - wyjąkał Harry.

Ale profesor Trelawney zdawała się go nie słyszeć. Oczy jej stanęły w słup. Wyglądała, jakby dostała jakiegoś ataku. Harry’ego ogarnęła panika. Zawahał się, myśląc gorączko­wo, czy nie pobiec do skrzydła szpitalnego... a wówczas pani Trelawney przemówiła ponownie tym samym chrapliwym głosem, zupełnie nie swoim:

- CZARNY PAN SPOCZYWA SAMOTNY, BEZ PRZYJACIÓŁ, PO­RZUCONY PRZEZ SWOICH WYZNAWCÓW, JEGO SŁUGA BYŁ UWIĘ­ZIONY PRZEZ DWANAŚCIE LAT. DZISIAJ, PRZED PÓŁNOCĄ, SŁUGA ROZERWIE ŁAŃCUCHY I WYRUSZY W DROGĘ, BY POŁĄCZYĆ SIĘ ZE SWOIM PANEM. CZARNY PAN POWSTANIE Z JEGO POMOCĄ, JESZ­CZE BARDZIEJ POTĘŻNY I STRASZNY NIŻ PRZEDTEM. DZIŚ... PRZED PÓŁNOCĄ... SŁUGA... WYRUSZY... BY POŁĄCZYĆ SIĘ... ZE SWOIM... PA­NEM...

Głowa opadła jej na pierś. Chrząknęła głośno i nagle poderwała ją.

- Przepraszam cię, mój kochany - powiedziała sen­nym głosem. - Mamy taki upalny dzień... zdrzemnęłam się na chwilkę...

Harry stał nadal, wlepiając w nią oczy.

- Czy coś cię gnębi, drogi chłopcze?

- Pani... pani właśnie mi powiedziała, że... Czarny Pan ma znowu odzyskać moc... że wraca jego sługa...

Profesor Trelawney spojrzała na niego z niekłamanym zdumieniem.

- Czarny Pan? Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wy­mawiać? Mój drogi chłopcze, to nie jest coś, z czego można stroić sobie żarty... Odzyskać moc, też mi znowu...

- Ale pani to dopiero co powiedziała! Mówiła pani, że Czarny Pan...

- Podejrzewam, że ty też się zdrzemnąłeś, mój kocha­ny! Nie sądzę, bym mogła przepowiedzieć coś tak niedo­rzecznego!

Harry zszedł po srebrnej drabinie, a potem po spiralnych schodach, zastanawiając się przez cały czas nad tym, co usłyszał. Czyżby to była prawdziwa przepowiednia? A może pani Trelawney chciała po prostu w tak wymyślny sposób zakończyć egzamin?

Kiedy pięć minut później mijał pospiesznie posterunki trolli w korytarzu wiodącym do wieży Gryffindoru, słowa profesor Trelawney wciąż kołatały mu w głowie. Z wieży wychodzili inni Gryfoni, śmiejąc się i żartując, aby zażyć na błoniach tak długo oczekiwanej wolności. Kiedy dotarł do dziury pod portretem i wszedł do pokoju wspólnego, nie było tam już prawie nikogo. W kącie siedzieli jednak Ron i Hermiona.

- Profesor Trelawney - wydyszał Harry - właś­nie mi powiedziała...

I nagle urwał na widok ich twarzy.

- Już po Hardodziobie - mruknął Ron. - Hagrid nam to przysłał.

List od Hagrida był tym razem suchy, ale ręka, która go pisała, musiała się tak trząść, że trudno było odczytać słowa.

 

Przegrałem apelację. Egzekucja ma się odbyć

o zachodzie słońca. Nic nie możecie poradzić.

Nie przychodźcie. Nie chcę, żebyście na to patrzyli.

Hagrid

 

- Musimy iść - powiedział natychmiast Harry. - Nie może tam sam siedzieć i czekać na kata!

- Ale to ma być o zachodzie słońca - zauważył Ron, który patrzył przez okno dziwnie szklistym wzrokiem. - Przecież nam nie pozwolą... a zwłaszcza tobie, Harry...

Harry ukrył głowę w dłoniach, myśląc gorączkowo.

- Gdybyśmy mieli pelerynę-niewidkę...

- A gdzie ona jest? - zapytała Hermiona. Harry opowiedział, jak był zmuszony zostawić pelerynę pod posągiem jednookiej czarownicy.

- ...jeśli Snape znowu mnie gdzieś w pobliżu zobaczy, będę miał poważne kłopoty... - zakończył.

- To prawda - powiedziała Hermiona, wstając. - Jeśli zobaczy ciebie... Jak się otwiera ten garb?

- Trzeba... stuknąć różdżką i powiedzieć: dissendium. Ale...

Hermiona nie czekała na resztę zdania, tylko szybko przeszła przez pokój, pchnęła portret Grubej Damy i znikła im z oczu.

- Ale chyba nie poszła po nią? - powiedział Ron, gapiąc się na portret.

Poszła. Wróciła po kwadransie nieco grubsza, bo pod szatą miała ukrytą srebrną pelerynę.

- Hermiono, naprawdę nie wiem, co w ciebie ostatnio wstąpiło! - zawołał Ron, szczerze zdumiony. - Naj­pierw trzasnęłaś Malfoya, potem wyszłaś z lekcji profesor Trelawney, teraz...

Hermiona zrobiła taką minę, jakby usłyszała komple­ment.

 

Zeszli na kolację ze wszystkimi, ale nie wrócili do wieży Gryffindoru. Harry schował pelerynę-niewidkę pod szatą, tak że musiał wciąż trzymać ręce założone na piersi, żeby ukryć wybrzuszenie. Zaszyli się w jakiejś pustej komnacie obok sali wejściowej, odczekali, aż zrobi się zupełnie cicho, a wtedy Hermiona uchyliła drzwi, wytknęła głowę i szepnęła:

- W porządku... nikogo nie ma... pod pelerynę...

Trzymając się blisko siebie, żeby nikt ich nie zobaczył, przeszli na palcach przez salę, otworzyli dębowe drzwi i po kamiennych schodach zeszli na błonia. Słońce już zachodziło za Zakazanym Lasem, złocąc szczyty drzew.

Doszli do chatki Hagrida i zapukali. Nie od razu otwo­rzył, a kiedy to zrobił, stanął w drzwiach, rozglądając się nieprzytomnie, blady i drżący.

- To my - syknął Harry. - Mamy na sobie pele­rynę-niewidkę. Wpuść nas, to ją zdejmiemy.

- Nie powinniście tu przychodzić! - wyszeptał Hagrid, ale cofnął się, a oni weszli do środka. Zamknął szybko drzwi, a Harry ściągnął pelerynę.

Hagrid nie płakał i nie rzucił im się na szyje. Wyglądał jak człowiek, który nie bardzo wie, gdzie jest i co ma zrobić. Ta beznadziejna rozpacz była gorsza od łez.

- Chcecie herbatki? - zapytał. Ręce mu się trzęsły, gdy sięgał po czajnik.

- Gdzie jest Hardodziob, Hagridzie? - zapytała nie­śmiało Hermiona.

- Wy... wypuściłem go trochę - odrzekł Hagrid, rozlewając mleko na stół. - Przywiązałem koło mojej grządki dyniowej. Pomyślałem, że powinien sobie popatrzyć na drzewa... i nawdychać się świeżego powietrza... zanim...

Ręka tak mu się zatrzęsła, że wypuścił dzban z mlekiem, który rozbił się na drobne kawałki.

- Ja to zrobię, Hagridzie - powiedziała szybko Her­miona, chwytając za jakąś ścierkę i zabierając się do sprzątania.

- W kredensie jest drugi - mruknął Hagrid, siada­jąc i ocierając czoło rękawem.

Harry zerknął na Rona, a ten spojrzał na niego, nie wiedząc, co powiedzieć.

- Czy nic nie da się zrobić, Hagridzie? - zapytał Harry, siadając obok niego. - Dumbledore...

- Próbował - odrzekł Hagrid ponuro. - Nie ma nad nimi władzy. Powiedział im, że Hardodziob jest w po­rządku, ale oni trzęśli portkami... wiecie, jaki jest ten Lucjusz Malfoy... pewno ich zastraszył... a ten kat, Macnair, to stary kumpel Malfoya... ale wszystko ma się odbyć szybko i sprawnie... a ja będę przy nim...

Przełknął łzy i rozejrzał się rozpaczliwie po izbie, jakby szukał jakiegoś strzępu nadziei lub pociechy.

- Dumbledore ma tu przyjść... Napisał mi dziś rano, że chce... chce być ze mną. Równy z niego gość...

Hermiona, która grzebała w kredensie, szukając drugiego dzbanka, załkała krótko, a potem odwróciła się do nich, z trudem powstrzymując łzy.

- Zostaniemy z tobą, Hagridzie... - zaczęła, ale on pokręcił swoją kudłatą głową.

- Musicie wracać do zamku, już wam mówiłem, nie chcę, żebyście na to patrzyli. Zresztą i tak nie wolno wam tu być... Jak Knot albo Dumbledore przyłapią cię tutaj, Harry, będziesz miał poważne kłopoty...

Po twarzy Hermiony płynęły łzy, ale ukryła je przed Hagridem, krzątając się koło kredensu. Znalazła butlę z mlekiem i już miała nalać go do dzbanka, gdy nagle wrzasnęła przeraźliwie.

- Ron! Nie... to niemożliwe... ale... to przecież jest Parszywek!

Ron wytrzeszczył na nią oczy.

- Co? Coś ty powiedziała?

Hermiona przyniosła do stołu dzbanek i odwróciła go dnem do góry. Rozległ się rozpaczliwy pisk i skrobanie pazurków po fajansie i po chwili na stole wylądował szczur Parszywek.

- Parszywku! - wydyszał Ron. - Parszywku, co ty tutaj robisz?

Chwycił wyrywającego mu się szczura i zbliżył do świat­ła. Parszywek wyglądał okropnie. Był jeszcze bardziej chudy i wyleniały, a wił się i miotał w dłoni Rona, jakby za wszelką cenę chciał się uwolnić.

- Spokojnie, Parszywku! - uspokajał go Ron. - Nie ma żadnych kotów! Nikt cię tutaj nie skrzywdzi!

Nagle Hagrid wstał, z oczami utkwionymi w oknie. Jego zwykle rumiana twarz miała teraz kolor pergaminu.

- Idą...

Harry, Ron i Hermiona rzucili się do okna. Po stopniach wiodących do zamku schodziła grupa ludzi. Na przedzie kroczył Albus Dumbledore, ze srebrną brodą jaśniejącą w ukośnych promieniach zachodzącego słońca. Za nim po­suwał się truchtem Korneliusz Knot, potem wlókł się zgar­biony staruszek z komisji, a na końcu szedł kat Macnair.

- Musicie wiać - powiedział Hagrid, dygocząc na całym ciele. - Nie mogą was tutaj zastać... idźcie już, prędzej...

Ron wepchnął Parszywka do kieszeni, a Hermiona po­rwała pelerynę-niewidkę.

- Wyprowadzę was tylnym wyjściem - mruknął Hagrid.

Wyszli za nim do ogródka. Harry czuł się dziwnie niere­alnie, a wrażenie to wzmogło się, kiedy zobaczył Hardodzioba przywiązanego do drzewa za grządką z dyniami. Hipogryf zdawał się wiedzieć, co go czeka. Kręcił niespokojnie głową i deptał nerwowo ziemię.

- Spokojnie, Dziobku - powiedział łagodnie Ha­grid. - Spokojnie... - Odwrócił się do Harry’ego, Rona i Hermiony. - Wiejcie. I to migiem.

Ale oni nie ruszali się z miejsca.

- Hagridzie, nie możemy...

- Powiemy im, co naprawdę się stało...

- Nie mogą go zabić...

- Zjeżdżajcie mi stąd! - prawie krzyknął Hagrid. - Jeszcze tylko tego brakuje, żebyście wpakowali się w tarapaty!

Nie mieli wyboru. Kiedy Hermiona zarzuciła na nich pelerynę, usłyszeli głosy dochodzące już sprzed chatki. Ha­grid spojrzał na miejsce, w którym przed chwilą zniknęli, i powiedział ochrypłym głosem:

- Wiejcie szybko... Nie słuchajcie... Wrócił do środka w tym samym momencie, gdy ktoś zapukał do drzwi.

Powoli, oniemiali z rozpaczy, Harry, Ron i Hermiona powlekli się wokół chaty. Kiedy wyszli zza węgła, drzwi frontowe zatrzasnęły się z hukiem.

- Pospieszmy się - szepnęła Hermiona. - Ja te­go nie zniosę. Nie wytrzymam...

Ruszyli w górę łagodnego zbocza do zamku. Słońce pra­wie już zaszło, niebo zasnuło się jasną szarością podszytą purpurą, ale na zachodzie płonęła rubinowa poświata.

Ron zatrzymał się jak wryty.

- Och, błagam... - jęknęła Hermiona.

- To Parszywek... wyrywa mi się...

Ron pochylił się, chcąc za wszelką cenę utrzymać Parszywka w kieszeni, ale szczur zupełnie oszalał, piszczał dziko, miotał się, wił i próbował ugryźć Rona w rękę.

- Parszywku, to ja, kretynie... to ja, Ron - syknął Ron. Usłyszeli odgłos otwieranych drzwi i męskie głosy.

- Och, Ron, chodźmy już, zaraz to zrobią! - wydyszała Hermiona.

- Ojej... Parszywku... siedź tam...

Ruszyli naprzód. Harry, tak samo jak Hermiona, starał się nie słyszeć głosów dochodzących zza ich pleców. Ron znowu się zatrzymał.

- Nie mogę go utrzymać... Parszywku, zamknij się, wszyscy nas usłyszą...

Szczur piszczał jak oszalały, ale nie aż tak, żeby zagłuszyć głosy dobiegające z ogrodu Hagrida. A potem nagle wszyst­ko ucichło i w tej ciszy rozległ się najpierw świst, a potem głuche uderzenie topora.

Hermiona zachwiała się.

- Zrobili to! - szepnęła. - N-n-nie mogę w to uwierzyć... Oni to zrobili!



Date: 2015-12-11; view: 732


<== previous page | next page ==>
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY | ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.02 sec.)