Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Złość Snape’a

Tej nocy w wieży Gryffindoru nikt już nie zasnął. Wie­dzieli, że zabrano się ponownie do przeszukania zaniku i cały dom pozostał w pokoju wspólnym, czekając na wia­domość o schwytaniu Syriusza Blacka. Profesor McGonagall wróciła o świcie, aby im oznajmić, że i tym razem udało mu się uciec.

Następnego dnia na każdym kroku napotykali oznaki wzmożonych środków bezpieczeństwa. Profesor Flitwick po­uczał drzwi frontowe, jak rozpoznać Syriusza Blacka, posłu­gując się jego wielkim portretem; Filch biegał po koryta­rzach, sprawdzając wszystko - od szczelin w ścianach po mysie dziury. Sir Cadogan został wylany z posady. Jego por­tret przeniesiono z powrotem na siódme piętro, a strażniczką wejścia do wieży Gryffindoru ponownie została Gruba Dama, fachowo odnowiona, ale wciąż bardzo przerażona; zgodziła się na powrót jedynie pod warunkiem, że otrzyma dodatko­wą ochronę. W tym celu wynajęto grupę gburowatych trolli, które krążyły po korytarzu, porozumiewając się ze sobą chrząknięciami i porównując rozmiary swoich maczug.

Harry zauważył, że posągu jednookiej czarownicy na trzecim piętrze nadal nikt nie pilnuje, co pozwalało mu sądzić, iż Fred i George - a teraz również on, Ron i Hermiona - są jedynymi osobami, które wiedzą o tajemnym przejściu.

- Nie uważasz, że powinniśmy komuś o tym powie­dzieć? - zapytał Rona.

- Wiemy, że Black nie dostaje się tu przez Miodowe Królestwo - odpowiedział Ron. - Gdyby się włamał do sklepu, już byśmy o tym usłyszeli.

Harry chętnie zgodził się z takim stanowiskiem. Gdyby przy jednookiej czarownicy też ustawiono straż, nie mógłby już nigdy odwiedzić Hogsmeade.

Ron stał się nagle bardzo znaną osobą. Po raz pierwszy w życiu cieszył się większą popularnością niż Harry i nie­trudno było zauważyć, że sprawia mu to przyjemność. Choć wciąż był wstrząśnięty swoją nocną przygodą, chętnie opo­wiadał każdemu, kto go zapytał, co się stało, i to z wszystki­mi szczegółami.

- ...spałem, nagle usłyszałem ten odgłos, jakby coś się pruło, i pomyślałem, że to w moim śnie... No i wtedy poczułem ten powiew... obudziłem się, kotara była rozdar­ta... przewróciłem się na bok... i wtedy go zobaczyłem... był jak kościotrup, z masą brudnych włosów... i trzymał taki długi nóż, chyba ze dwanaście cali... i spojrzał na mnie, a ja na niego, i wtedy wrzasnąłem, a on zwiał.



- Ale dlaczego? - zwrócił się Ron do Harry’ego, kiedy już rozeszła się grupa drugoklasistek, które przysłu­chiwały się tej mrożącej krew w żyłach opowieści. - Dlaczego uciekł?

Harry też się nad tym zastanawiał. Dlaczego Black, stwierdziwszy, że trafił na niewłaściwe łóżko, nie uciszył Rona i nie szukał dalej jego, Harry’ego? Dwanaście lat temu Black udowodnił, że potrafi mordować niewinnych ludzi, a tym razem miał do czynienia z pięcioma nieuzbrojonymi chłopcami, z których czterech spało.

- Pewnie zdał sobie sprawę, że trudno mu będzie wy­dostać się z zamku, bo narobisz rabanu i zaraz wszyscy się pobudzą - powiedział Harry. - Musiałby pozabijać wszystkich w naszym domu, żeby dostać się do dziury pod portretem, a później napotkałby nauczycieli...

Neville przeżywał ciężki okres. Profesor McGonagall była na niego tak wściekła, że pozbawiła go prawa do odwiedzania Hogsmeade, dała mu szlaban i zakazała wszyst­kim podawania mu hasła do wieży Gryffindoru. Biedny Neville musiał teraz co wieczór czekać przed portretem na kogoś, kto wpuściłby go do pokoju wspólnego, narażony na niezbyt przyjazne spojrzenia trolli. Żadną z tych kar nie przejął się jednak aż tak bardzo, jak tą, którą mu wymierzyła jego babcia. Dwa dni po nocnej przygodzie przysłała mu najgorszą rzecz, jaką uczeń Hogwartu mógł otrzymać przy śniadaniu - wyjca.

Szkolne sowy jak zwykle wleciały do Wielkiej Sali, roz­nosząc pocztę, i Neville zakrztusił się, gdy olbrzymi puchacz wylądował przed nim na stole, trzymając w dziobie szkarłatną kopertę. Harry i Ron, którzy siedzieli naprzeciwko, od razu rozpoznali wyjca - Ron w ubiegłym roku dostał już jednego od matki.

- Zwiewaj z tym - doradził Neville'owi.

Nie trzeba było mu tego powtarzać. Złapał kopertę i trzymając ją przed sobą jak bombę, wybiegł z sali, na co stół Ślizgonów ryknął gromkim śmiechem. Ale i tak usły­szeli, jak wyjęć eksplodował w sali wejściowej - głos babci Neville’a, grzmiący ze sto razy mocniej niż zwykle, obwieścił wszystkim o wstydzie, jaki Neville przyniósł ca­łej rodzinie.

Harry tak się przejął pognębieniem Neville’a, że nie od razu spostrzegł, iż on również dostał list. Hedwiga musiała dziobnąć go w rękę, żeby zwrócić na siebie uwagę.

- Auu! Och... dzięki, Hedwigo...

Rozerwał kopertę, a Hedwiga zabrała się do kukurydzia­nych płatków Neville’a. Liścik wewnątrz koperty brzmiał:

 

Kochane chłopaki, Harry i Ron,

a jakby tak wypili razem herbatkę o szóstej

wieczorem? Przyjdę i zabiorę was z zamku.

CZEKAJCIE NA MNIE W SALI

WEJŚCIOWEJ, NIE WOLNO WAM

WYCHODZIĆ BEZE MNIE.

Pozdrowienia,

Hagrid

 

- Pewnie chce się dowiedzieć wszystkiego o Blacku! - powiedział Ron.

Tak więc o szóstej po południu Harry i Ron opuścili wieżę Gryffindoru, szybko przeszli przez kontrolę bezpieczeństwa na korytarzu i zbiegli do sali wejściowej.

Hagrid już na nich czekał.

- No co, Hagridzie - powitał go Ron - na pew­no chcesz, żebym ci opowiedział, co tu się wydarzyło w so­botnią noc?

- Już o tym słyszałem - odpowiedział Hagrid, otwierając drzwi frontowe i wyprowadzając ich na zewnątrz.

- Aha - mruknął Ron, nieco rozczarowany.

Pierwszą rzeczą, jaką zobaczyli po wejściu do chatki Hagrida, był Hardodziob, rozciągnięty wygodnie na ko­lorowej kołdrze. Skrzydła miał stulone tuż przy bokach, a przed nim stał wielki półmisek pełen martwych fretek. Odwróciwszy spojrzenie od tego niezbyt przyjemnego wi­doku, Harry ujrzał na drzwiach szafy olbrzymi, włochaty, brązowy garnitur i wyjątkowo okropny żółtopomarańczowy krawat.

- Po co ci to, Hagridzie? - zapytał Harry, wskazu­jąc na ubranie.

- Sprawa Hardodzioba przed Komisją Likwidacji Niebezpiecznych Stworzeń - odpowiedział Hagrid. - W ten piątek. On i ja jadziemy razem do Londynu. Za­mówiłem dwa łóżka w Błędnym Rycerzu...

Harry poczuł niemiłe ukłucie wyrzutu sumienia. Całko­wicie zapomniał o procesie Hardodzioba, a sądząc po zakło­potanej minie Rona, on również. Zaaferowani Błyskawicą, zapomnieli też o swojej obietnicy opracowania linii obrony.

Hagrid nalał im herbaty i poczęstował słodkimi bułecz­kami własnej roboty, ale woleli grzecznie odmówić, mając już bogate doświadczenie z jego domowymi wypiekami.

- Chciałbym z wami o czymś pogadać, chłopaki - rzekł Hagrid, siadając między nimi i robiąc wyjątkowo poważną minę.

- O czym? - zapytał Harry.

- O Hermionie - odrzekł Hagrid.

- A co z nią jest? - zapytał Ron.

- Nie jest dobrze, ot co. Od Bożego Narodzenia często tu przychodzi. Czuje się taka samotna. Najpierw nie rozma­wialiście z nią, bo mieliście w głowach tylko Błyskawicę, potem dlatego, że jej kot...

- ...zjadł Parszywka! - wpadł mu w słowo Ron.

- ...dlatego, że jej kot zachował się tak, jak wszystkie koty - ciągnął Hagrid, nie zwracając uwagi na złośliwą uwagę Rona. - Chlipała mi tu parę razy, no wiecie. Jest w podłym nastroju. Jakby mnie kto zapytał, to bym powie­dział, że chapnęła za dużo i teraz nie może przełknąć. No wiecie, nawaliła sobie za dużo roboty. A przy tym wszyst­kim, cholibka, znalazła czas, żeby mi pomóc z tym Hardo-dziobem... Wynalazła mi naprawdę mocne kawałki... teraz to chyba ma szansę...

- Hagridzie, my też powinniśmy ci pomóc... przepra­szamy... - zaczął nieśmiało Harry.

- Przecież wam nie wypominam! - ryknął Hagrid. - Wiem, co macie na głowie, chłopaki, widziałem, jak trenowaliście quidditcha... dzień i noc... o każdej porze... ale muszę wam powiedzieć... no... myślałem, że dla was dwóch przyjaźń więcej znaczy niż miotły i szczury. To wszystko.

Harry i Ron popatrzyli na siebie zmieszani.

- Naprawdę była okropnie przybita, kiedy Black o ma­ło cię nie dziabnął, Ron. Hermiona ma serce we właściwym miejscu, a wy dwaj w ogóle się do niej nie odzywacie...

- Wystarczy, że przepędzi tego kota, a będę z nią rozmawiał! - wybuchnął Ron. - A ona tylko go broni! To wariat, a ona nie da na niego nic powiedzieć!

- Ach... no cóż, ludzie często mają kręćka na punkcie swoich ulubionych zwierzątek - powiedział Hagrid to­nem znawcy.

Za jego plecami Hardodziob wypluł na poduszkę parę kostek fretki.

Przez resztę odwiedzin dyskutowali o szansach Gryfonów na Puchar Quidditcha. O dziewiątej Hagrid odprowa­dził ich do zamku.

Kiedy wrócili do pokoju wspólnego, zobaczyli zbiegowi­sko przed tablicą ogłoszeń.

- Hogsmeade, w przyszłym tygodniu! - ucieszył się Ron, wyciągając szyję ponad głowami innych, żeby odczytać ogłoszenie. - Co ty na to? - zagadnął cicho Harry’ego, kiedy odeszli, żeby usiąść w kącie.

- No, Filch jeszcze nic nie zrobił z tym przejściem do Miodowego Królestwa... - odrzekł jeszcze ciszej Harty.

- Harry! - zabrzmiał mu głos w prawym uchu.

Harry wzdrygnął się i spojrzał na Hermionę, która sie­działa przy stoliku na prawo od nich i robiła wyłom w za­słaniającym ją dotąd murze książek.

- Harry, jeśli jeszcze raz spróbujesz się wybrać do Hogsmeade... powiem profesor McGonagall o tej mapie!

- Czy mi się zdawało, że ktoś coś mówił, Harry? - warknął Ron, nie patrząc w jej stronę.

- Ron, jak możesz go do tego namawiać! Po tym, jak Syriusz Black o mało cię nie zadźgał! Ja nie żartuję, po­wiem...

- A więc teraz chcesz, żeby Harry’ego wywalono ze szkoły, tak? – powiedział ze złością Ron. - Nie dość narozrabiałaś w tym roku?

Hermiona otworzyła usta, żeby mu odpowiedzieć, ale w tym momencie Krzywołap z cichym prychnięciem wsko­czył jej na kolana. Rzuciła przerażone spojrzenie na minę Rona, chwyciła Krzywołapa i pobiegła w kierunku schodów do sypialni dziewcząt.

- No więc jak? - zapytał Ron Harry’ego, jakby nig­dy nic. - Nie wygłupiaj się, poprzednim razem niczego nie widziałeś. Jeszcze nie byłeś u Żonka!

Harry upewnił się, że Hermiony naprawdę nie ma w po­bliżu.

- No dobra. Ale tym razem wezmę pelerynę-niewidkę.

 

W sobotę rano Harry zapakował pelerynę-niewidkę do tor­by, wsunął Mapę Huncwotów do wewnętrznej kieszeni i poszedł z innymi na śniadanie. Hermiona wciąż rzucała na niego podejrzliwe spojrzenia, ale unikał ich jak mógł. Po śniadaniu, kiedy wszyscy zaczęli się tłoczyć przy frontowych drzwiach, dopilnował, by Hermiona zobaczyła, jak wchodzi na górę po marmurowych schodach.

- No to cześć! - zawołał do Rona. - Zobaczymy się, jak wrócisz!

Ron wyszczerzył zęby i mrugnął do niego.

Harry popędził na trzecie piętro, wyciągając w biegu mapę. Przycupnął za posągiem jednookiej czarownicy i wy­gładził pergamin. Maleńka kropka zmierzała w jego stronę. Przyjrzał się jej z bliska i dostrzegł maleńkie litery: „Neville Longbottom".

Harry szybko wyciągnął różdżkę, mruknął: Dissendium! i wrzucił torbę do otworu w posągu, ale zanim zdążył sam wepchnąć się do środka, Neville wyszedł zza rogu korytarza.

- Harry! Zapomniałem, że ty też masz szlaban na Hogsmeade!

- Cześć, Neville - powiedział Harry, odsuwając się szybko od posągu i chowając mapę do kieszeni. - Co będziesz robić?

- Nie mam pojęcia - wzruszył ramionami Neville. - Może zagramy w eksplodującego durnia?

- Ee... nie teraz... właśnie szedłem do biblioteki, muszę napisać wypracowanie o wampirach dla Lupina...

- Pójdę z tobą! - zawołał ochoczo Neville. - Ja też jeszcze tego nie napisałem!

- Ee... ach, nie... zupełnie zapomniałem, przecież wczoraj wieczorem już je skończyłem!

- Świetnie, to mi pomożesz! - ucieszył się Neville, a jego okrągła buzia zaróżowiła się z przejęcia. - Nie rozumiem, o co chodzi z tym czosnkiem... czy to one mają go zjeść, czy...

Nagle urwał, utkwiwszy spojrzenie gdzieś ponad ramie­niem Harry’ego.

To był Snape. Neville szybko cofnął się za Harry’ego.

- A co wy tu robicie? - zapytał Snape, zatrzymując się i patrząc to na jednego, to na drugiego. - Trochę dziwne miejsce jak na spotkania...

Harry oblał się zimnym potem, bo Snape przeniósł spoj­rzenie z nich na drzwi po jednej stronie, potem po drugiej, aż wreszcie zatrzymał je na jednookiej czarownicy.

- Mysie tu nie spotykamy... - wyjąkał. - Po pro­stu się... spotkaliśmy.

- Czyżby? Ty, Potter, masz zwyczaj pojawiania się w dziwnych miejscach, ale rzadko bez jakiegoś powodu... Proszę mi zaraz wracać do wieży Gryffindoru. Tam jest wasze miejsce.

Harry i Neville oddalili się bez słowa. Kiedy skręcali za róg korytarza, Harry spojrzał za siebie. Snape obmacywał głowę jednookiej czarownicy, przyglądając się jej uważnie.

Harry’emu udało się pozbyć Neville’a przy portrecie Grubej Damy. Podał mu hasło, a sam udał, że zostawił wypracowanie o wampirach w bibliotece i musi po nie wrócić. Kiedy już uwolnił się od podejrzliwych spojrzeń trolli, wyciągnął mapę i podsunął ją sobie pod nos.

Korytarz na trzecim piętrze wyglądał na opustoszały. Harry uważnie przejrzał mapę i ku swojej uldze dostrzegł kropkę z napisem „Severus Snape" w jego gabinecie.

Pobiegł z powrotem do jednookiej czarownicy, otworzył garb, wsunął się do środka i ześliznął na dno kamiennej rynny, gdzie znalazł swoją torbę. Szybko stuknął różdżką w mapę, szepnął zaklęcie, upewnił się, że wszystko zniknęło i puścił się biegiem podziemnym korytarzem.

 

Harry, ukryty pod peleryną-niewidką, wyszedł z Miodowe­go Królestwa na zalaną słońcem ulicę i szturchnął Rona w plecy.

- To ja - szepnął.

- Co cię zatrzymało? - syknął Ron.

- Snape wszędzie węszył... Ruszyli główną ulicą.

- Gdzie jesteś? - pytał co chwilę Ron kątem ust. - Jesteś tu? To bardzo głupie uczucie...

Poszli na pocztę; Ron udawał, że sprawdza cenę sowy do Egiptu, żeby Harry mógł się dobrze rozejrzeć. Sowy siedziały rzędami, pohukując do niego łagodnie, a było ich co najmniej trzysta: od wielkich sów śnieżnych po maleńkie sóweczki („Tylko przesyłki miejscowe"), które mieściły się w dłoni.

Potem odwiedzili sklep Żonka, tak zatłoczony uczniami, że Harry musiał bardzo uważać, by nie wpaść na kogoś i nie spowodować wybuchu paniki. Było tu mnóstwo akcesoriów do robienia magicznych sztuczek i płatania figli, które mo­głyby zaspokoić nawet najdziksze zachcianki Freda i George’a. Harry szeptał Ronowi swoje życzenia i przekazywał mu złote monety spod peleryny. Opuścili sklep z o wiele lżejszą sakiewką, ale kieszenie mieli pełne łajnobomb, cukierków wywołujących czkawkę, mydełek z żabiego skrzeku; każdy miał też po kubku do herbaty gryzącym w nos.

Dzień był słoneczny, wiał lekki wiaterek i przyjemnie było się powłóczyć, więc minęli Trzy Miotły i wspięli się na wzgórze, by zobaczyć Wrzeszczącą Chatę, najbardziej na­wiedzany przez duchy dom w Wielkiej Brytanii. Stała samotnie ponad wioską i nawet w świetle dziennym wyglą­dała dość posępnie, z oknami zabitymi deskami i zarośnię­tym ogrodem.

- Unikają jej nawet duchy z Hogwartu - powie­dział Ron, kiedy oparli się o płot, żeby się lepiej przyjrzeć. - Pytałem Prawie Bezgłowego Nicka... mówi, że jej mieszkańcy to nieokrzesane typy. Nikt nie może się dostać do środka. Oczywiście Fred i George próbowali, ale wszystkie wejścia są pozamykane na cztery spusty...

Harry, rozgrzany wspinaczką, rozważał właśnie zdjęcie peleryny-niewidki na kilka minut, kiedy usłyszeli jakieś głosy w pobliżu. Ktoś zmierzał ku domowi z drugiej strony wzgórza. W chwilę później pojawił się Malfoy w towarzy­stwie nieodłącznych Crabbe’a i Goyle’a.

- ...spodziewam się w każdej chwili sowy od ojca - mówił Malfoy. - Musiał pójść na to przesłuchanie, żeby im opowiedzieć o mojej ręce... że miałem ją unieruchomioną przez trzy miesiące...

Crabbe i Goyle zarechotali.

- Bardzo bym chciał usłyszeć, jak ten wielki włocha­ty kretyn będzie się sam bronił... „On jest bardzo łagod­ny, niech skonam..." Dla mnie to ten hipogryf już jest martwy...

Nagle spostrzegł Rona. Na jego bladej twarzy pojawił się złośliwy grymas.

- Co tu robisz, Weasley? - zapytał i przeniósł spoj­rzenie z Rona na rozpadający się dom. - Pewnie byś chciał tu zamieszkać, co, Weasley? Marzysz o własnej sy­pialni? Słyszałem, że twoja rodzina sypia w jednym pokoju... To prawda?

Harry złapał Rona z tyłu za szatę, żeby go powstrzymać przed rzuceniem się na Malfoya.

- Zostaw go mnie - syknął mu do ucha.

Takiej okazji trudno było nie wykorzystać. Harry okrążył ostrożnie Malfoya, Crabbe’a i Goyle’a, pochylił się i zebrał garść błota ze ścieżki.

- Właśnie sobie gawędziliśmy o twoim kumplu Hagridzie - powiedział Malfoy do Rona. - Wyobrażali­śmy sobie, co powie przed Komisją Likwidacji Niebezpiecz­nych Stworzeń. Myślisz, że się rozpłacze, jak odetną jego hipogryfowi...

PAC!

Pecyna błota ugodziła go w potylicę; ze srebrnoblond włosów spływała brudna maź.

- Co za...

Ron musiał się złapać płotu, żeby nie upaść ze śmiechu. Malfoy, Crabbe i Goyle rozglądali się głupkowato dookoła. Malfoy otrzepywał się z błota.

- Co to było? Kto to zrobił?

- To bardzo nawiedzane przez duchy miejsce, no nie? - zakpił Ron takim tonem, jakby mówił o pogodzie.

Crabbe i Goyle wyglądali na przerażonych. Ich rozdęte muskuły były bezużyteczne w walce z duchami. Malfoy rozglądał się nieprzytomnie po opustoszałym ogrodzie.

Harry skradał się po ścieżce do wyjątkowo błotnistej kałuży, przy której brzegu zielenił się cuchnący szlam.

PAC!

Tym razem Crabbe i Goyle również oberwali. Goyle podskakiwał dziko, próbując wytrzeć błoto ze swoich ma­łych, mętnych oczu.

- To przyleciało stamtąd! - krzyknął Malfoy, ocie­rając twarz i wpatrując się w miejsce odległe o jakieś sześć stóp od Harry’ego.

Crabbe rzucił się do przodu, wyciągając swoje długie łapy jak zombie. Harry okrążył go, podniósł jakiś patyk, rzucił mu w plecy i zaczął zwijać się ze śmiechu, kiedy Crabbe zrobił piruet w powietrzu, żeby zobaczyć, kto w niego rzucił. Ponieważ mógł widzieć tylko Rona, ruszył ku niemu, roz­wścieczony, ale Harry podłożył mu nogę. Crabbe zachwiał się, a jego olbrzymia, płaska stopa zawadziła o skraj peleryny-niewidki. Harry poczuł gwałtowne szarpnięcie i nagle peleryna zsunęła mu się z głowy. Malfoy wytrzeszczył oczy.

- AAACH! - wrzasnął, wskazując na wiszącą w po­wietrzu głowę, po czym odwrócił się i pognał w dół zbocza jak oszalały, a za nim popędzili Crabbe i Goyle.

Harry naciągnął z powrotem pelerynę, ale co się stało, to się stało i nic nie mógł na to poradzić.

- Harry! - wydyszał Ron, robiąc chwiejnie krok do przodu i wpatrując się w miejsce, gdzie zniknęła głowa Harry’ego. - Aleś się wpakował! Jeśli Malfoy powie komuś... Lepiej wracaj do zamku, i to szybko...

- Zobaczymy się później - powiedział Harry i po­biegł ścieżką w stronę wioski.

Czy Malfoy uwierzy w to, co zobaczył? Czy ktokolwiek uwierzy jemu? Nikt nie wiedział o istnieniu peleryny-niewidki... nikt prócz Dumbledore’a. Harry poczuł niemiły skurcz w żołądku - Dumbledore na pewno się domyśli, jeśli Malfoy coś powie...

Z powrotem do Miodowego Królestwa, potem po scho­dach do piwnicy, po kamiennej podłodze, przez klapę... Harry ściągnął pelerynę, wetknął ją pod pachę i biegł, biegł, biegł podziemnym korytarzem... Malfoy na pewno wróci pierwszy... jak długo będzie szukał któregoś z nauczycieli? Zadyszany, czując ostry ból w boku, nie zwalniał, póki nie znalazł się w kamiennym szybie. Trzeba chyba zostawić tu pelerynę-niewidkę, pomyślał, wszystko się wyda, jeśli Malfoy poskarżył się już któremuś z nauczycieli. Ukrył ją w ciem­nym kącie, a potem zaczął piąć się w górę, najszybciej jak potrafił, choć spocone ręce ślizgały mu się po kamieniach. Dotarł do wnętrza garbu jednookiej czarownicy, stuknął różdżką w ściankę, wysunął głowę i wygramolił się na zew­nątrz. Garb zatrzasnął się za nim i zaledwie wyskoczył zza posągu, usłyszał zbliżające się kroki.

To był Snape. Kroczył ku Harry’emu tak szybko, że czarna szata powiewała za nim jak skrzydła.

- No, no - powiedział jadowitym tonem.

Sprawiał wrażenie, jakby go coś bardzo ucieszyło, a nie chciał tego okazać. Harry starał się zrobić niewinną minę, ale dobrze wiedział, że spocona twarz i ubłocone ręce - które teraz szybko ukrył w kieszeniach - przemawiają przeciw niemu.

- Za mną, Potter - warknął Snape.

Harry ruszył za nim schodami, starając się wytrzeć dłonie o wewnętrzną stronę szaty tak, żeby Snape tego nie zauwa­żył. Zeszli do lochów, gdzie Snape miał swój gabinet.

Harry był tutaj tylko raz, a wówczas również znajdował się w ciężkich opałach. Od ostatniego razu przybyło kilka słojów z jakimiś obrzydliwymi, oślizgłymi świństwami - wszystkie stały na półkach za biurkiem, połyskując w blasku kominka i nasycając atmosferę pokoju grozą.

- Siadaj - powiedział Snape. Harry usiadł. Snape nadal stał.

- Pan Malfoy opowiedział mi właśnie bardzo dziwną historię, Potter. Harry milczał.

- Mówił, że był przy Wrzeszczącej Chacie i wpadł na Weasleya... Weasley był sam.

Harry wciąż milczał.

- Pan Malfoy twierdzi, że rozmawiał z Weasleyem, gdy go ugodziła w tył głowy wielka pecyna błota. Może wiesz, jak mogło do tego dojść?

Harry udał, że jest lekko zaskoczony.

- Nie wiem, panie profesorze.

Snape świdrował go spojrzeniem. Przypominało spojrze­nie hipogryfa. Harry bardzo starał się nie mrugnąć.

- Następnie pan Malfoy zobaczył nadzwyczajne zjawi­sko. Może domyślasz się, Potter, co to mogło być?

- Nie - odparł Harry, teraz starając się, żeby w jego głosie zabrzmiało niewinne zaciekawienie.

- To była twoja głowa, Potter. Unosiła się w powie­trzu.

Zapanowało dłuższe milczenie.

- Może powinien odwiedzić panią Pomfrey - po­wiedział w końcu Harry. - Jeśli widuje takie rzeczy...

- Możesz mi powiedzieć, Potter, co twoja głowa robiła w Hogsmeade? - zapytał łagodnie Snape. - Twojej głowie nie wolno przebywać w Hogsmeade. Żadna część twojego ciała nie ma pozwolenia na przebywanie w Hogs­meade.

- Wiem - odrzekł Harry, starając się, by na jego twarzy nie pojawiły się oznaki poczucia winy lub strachu. - Z tego, co pan mówi, wynika, że Malfoy ma halucynacje...

- Malfoy nie ma halucynacji - warknął Snape, po czym pochylił się i położył obie dłonie na poręczach krzes­ła, na którym siedział Harry, tak że ich twarze znalazły się bardzo blisko siebie. -Jeśli głowa była w Hogsmeade, to była tam i reszta ciebie.

- Byłem w wieży Gryffindoru - powiedział Harry. - Sam pan mi kazał...

- Czy ktoś może to potwierdzić? Harry nie odpowiedział. Usta Snape’a wykrzywiły się w złośliwym uśmiechu.

- A więc to tak - powiedział, prostując się. - Wszy­scy, od Ministerstwa Magii poczynając, wyłażą ze skóry, żeby uchronić słynnego Harry’ego Pottera przed Syriuszem Blackiem. Natomiast Harry Potter ma to w nosie. Niech zwykli ludzie martwią się o jego bezpieczeństwo! Słynny Harry Potter może sobie pójść tam, gdzie mu się akurat spodoba, a konsekwencje w ogóle go nie obchodzą.

Harry milczał. Snape wyraźnie chciał go sprowokować do powiedzenia prawdy, ale Harry postanowił się nie przy­znawać. Snape nie ma żadnego dowodu - przynajmniej jak dotąd.

- Jak bardzo przypominasz swojego ojca, Potter - powiedział nagle Snape, a oczy mu rozbłysły. - On też był niezwykle zarozumiały. Miał pewien talent do quidditcha, więc uważał się za lepszego od nas wszystkich. Chodził dumny jak paw, otoczony swoimi przyjaciółmi i wielbicie­lami... puszył się, zupełnie jak ty.

- Mój tata się nie puszył - wypalił Harry, zanim zdołał się powstrzymać. - Ja też nie.

- Twój ojciec też miał w nosie regulamin - ciągnął Snape ze złośliwym uśmiechem. - Uważał, że przepisy są dla zwykłych śmiertelników, nie dla zdobywców Pucharu Quidditcha. Woda sodowa tak mu uderzyła do głowy, że...

- ZAMKNIJ SIĘ!

Harry zerwał się na nogi. Wezbrała w nim wściekłość, jakiej nie czuł od swojego ostatniego wieczoru w domu przy Privet Drive. Nie dbał o to, że twarz Snape’a stężała, a czar­ne oczy ciskały groźne błyski.

- Coś ty do mnie powiedział, Potter?

- Powiedziałem, żeby pan przestał mówić o moim ojcu! - krzyknął Harry. - Znam prawdę, rozumie pan? On uratował panu życie! Dumbledore mi powiedział! Nie byłoby pana tutaj, gdyby nie mój ojciec!

Żółtawa cera Snape’a przybrała barwę zsiadłego mleka.

- A czy dyrektor powiedział ci, w jakich okoliczno­ściach twój ojciec uratował mi życie? - wyszeptał. - A może uznał te szczegóły za zbyt niemiłe dla delikatnych uszu wielkiego Pottera?

Harry przygryzł wargi. Nie wiedział, co się właściwie wówczas stało, i nie chciał się do tego przyznać - ale Snape zdawał się domyślać prawdy.

- Bardzo bym nie chciał, żebyś stąd odszedł z fałszy­wym wyobrażeniem na temat swojego ojca, Potter - rzekł, a okropny grymas wykrzywił jego twarz. - Wyobrażałeś sobie jakiś akt chwalebnego bohaterstwa? A więc pozwól, że ci wyjaśnię, jak naprawdę było. Twój nieskalany ojciec i jego przyjaciele zabawili się moim kosztem tak okrutnie, że skończyłoby się to dla mnie śmiercią, gdyby twój ojciec nie zreflektował się w ostatniej chwili. Nie było żadnego bohaterskiego czynu. Ratując mi życie, ratował własną skórę. Gdyby doprowadził ten żart do końca, zostałby wyrzucony z Hogwartu.

Obnażył swoje nierówne, żółtawe zęby.

- Pokaż, co masz w kieszeniach, Potter! - warknął nagle.

Harry nie poruszył się. W uszach czuł głuche dudnienie.

- Pokaż, co masz w kieszeniach, albo od razu pójdzie­my do dyrektora! Wywróć je na lewą stronę, Potter!

Harry’emu zrobiło się zimno ze strachu. Powoli wyciąg­nął torbę ze sprawunkami ze sklepu Żonka i Mapę Huncwotów.

Snape porwał torbę.

- Dostałem to od Rona! - powiedział Harry, mod­ląc się w duchu, by dorwać Rona, zanim Snape go znajdzie. - On... kupił mi to w Hogsmeade... zeszłym razem...

- Czyżby? I nosisz to przy sobie od tego czasu? Jakie to wzruszające... A co to jest?

Wziął do ręki mapę. Harry starał się jak mógł zachować obojętną minę.

- A, to po prostu zapasowy kawałek pergaminu - powiedział lekceważącym tonem, wzruszając ramionami.

- Pewnie nie jest ci potrzebny taki stary kawałek per­gaminu, co, Potter? A może go po prostu... wyrzucimy? I wyciągnął rękę w stronę kominka.

- Nie! - krzyknął Harry.

- Nie? - Długie nozdrza Snape’a zadrgały. - To jeszcze jeden cenny podarunek od pana Weasleya? A mo­że... coś zupełnie innego? Może to list napisany niewidzial­nym atramentem? Albo... instrukcje, jak dostać się do Hogsmeade, omijając dementorów?

Harry zamrugał powiekami. W oczach Snape’a zapłonął triumf.

- Zaraz zobaczymy, zaraz zobaczymy... - mruknął, wyjmując różdżkę i rozkładając mapę na biurku. - Wy­jaw swój sekret! - rozkazał, dotykając różdżką perga­minu.

Nic się nie wydarzyło. Harry zacisnął dłonie, żeby po­wstrzymać ich drżenie.

- Pokaż się! - rzekł Snape, stukając różdżką w per­gamin.

Pergamin nadal był czysty. Harry oddychał głęboko, żeby się uspokoić.

- Profesor Severus Snape, nauczyciel z tej szkoły, rozkazuje ci ujawnić informacje, które ukrywasz! - zawołał Snape, uderzając różdżką w mapę.

Na pergaminie zaczęły się pojawiać słowa, jakby je pisała niewidzialna ręka.

 


Date: 2015-12-11; view: 734


<== previous page | next page ==>
Gryfoni przeciw Krukonom | Pan Glizdogon życzy profesorowi Snape’owi miłego dnia i radzi mu umyć włosy, bo kleją się od łoju.
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.02 sec.)