Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Gryfoni przeciw Krukonom

Wyglądało na to, że przyjaźń Rona i Hermiony skoń­czyła się bezpowrotnie. Byli na siebie tak wściekli, że Harry nie potrafił sobie wyobrazić, by mogli się kiedykol­wiek pogodzić.

Ron wściekał się na Hermionę, że nigdy poważnie nie przejęła się tym, że Parszywek może zostać zjedzony przez Krzywołapa, nigdy nie zadała sobie trudu, by go dobrze pilnować, i wciąż utrzymywała, że Krzywołap jest niewin­ny, radząc Ronowi poszukać Parszywka pod łóżkami wszyst­kich chłopców. Natomiast Hermiona odwrzaskiwała, że nie ma żadnego dowodu na to, że Krzywołap zjadł Parszywka, że rude włosy mogły tam być od Bożego Narodzenia i że Ron uprzedził się do jej kota od chwili, gdy Krzywołap wylądował na jego głowie w Magicznej Menażerii.

Sam Harry nie miał wątpliwości, że Krzywołap zjadł Par­szywka, ale gdy spróbował Hermionie wykazać, że wszystkie poszlaki na to wskazują, obraziła się również na niego.

- W porządku, trzymasz stronę Rona, wiedziałam, że tak będzie! - powiedziała ostro. - Najpierw Błyskawica, teraz Parszywek, wszystko moja wina, tak? Wiesz co? Po prostu daj mi święty spokój, Harry, mam mnóstwo roboty!

Ron bardzo przeżywał stratę swojego szczura.

- Nie przejmuj się tak, Ron, przecież zawsze powta­rzałeś, jaki on jest nudny - próbował pocieszyć go Fred.

- I już dawno posiwiał, wyłysiał i zmarniał. Może nawet lepiej, że skończył tak szybko. Założę się, że nawet nie poczuł. Kocur połknął go w całości.

- Fred! - syknęła Ginny.

- Tylko jadł i spał. Sam to mówiłeś, Ron - powie­dział George.

- Raz ugryzł Goyle’a w naszej obronie! - rzekł Ron.

- Pamiętasz, Harry?

- Tak, to prawda - przyznał Harry.

- To była jego wielka chwila - zgodził się Fred, walcząc z atakiem śmiechu. - A blizna na palcu Goyle’a będzie wieczystym symbolem jego bohaterstwa. Daj spo­kój, Ron, wypraw się do Hogsmeade i kup sobie nowego szczura. Jęczenie nic ci nie da!

W końcu Harry wpadł na pomysł, żeby Ron poszedł z nim na trening quidditcha, ostatni przed meczem z Krukonami, to da mu polatać na Błyskawicy. Ron nieco się ożywił i przynajmniej na chwilę przestał rozpaczać po Parszywku („Ekstra! Będę mógł strzelić kilka razy do bram­ki?"). Tak więc razem udali się na boisko.

Na pani Hooch, która nadal nadzorowała treningi Gry-fonów, żeby mieć oko na Harry’ego, Błyskawica zrobiła nie mniejsze wrażenie niż na innych. Wzięła ją, obejrzała do­kładnie i nie omieszkała wygłosić fachowej opinii.



- Co za idealna równowaga! Nimbusy są dobre, ale mają drobną wadę, lekki przechył w stronę części ogonowej... Po kilku latach często dochodzi do niepotrzebnej utraty szybkości. Widzę też, że udoskonalili rączkę, jest nieco cieńsza niż w Zmiataczach, przypomina mi stare Sre­brne Strzały... jaka szkoda, że już ich nie produkują, uczy­łam się na nich latać... Ach, to dopiero była miotła...

Jeszcze przez jakiś czas przemawiała w tym stylu, aż w końcu Wood chrząknął i powiedział:

- Pani profesor... ee... czy mogłaby pani oddać Błyska­wicę Harry’emu? Bo musimy poćwiczyć...

- Och... słusznie... masz, Potter... Ja tu sobie posiedzę z Weasleyem...

Opuściła z Ronem stadion i usiadła z nim na trybunach, a drużyna Gryfonów skupiła się wokół Wooda, aby wysłu­chać ostatnich instrukcji przed jutrzejszym meczem.

- Harry, właśnie się dowiedziałem, kto zagra u Krukonów na pozycji szukającego. Cho Chang. To dziewczyna z czwartej klasy i jest naprawdę dobra... Miałem nadzieję, że jej nie wystawią, bo miała jakieś kontuzje, ale niestety... - Zrobił ponurą minę, wyrażającą, co myśli o tak szybkim powrocie Cho Chang do zdrowia. - Z drugiej strony, ona ma Kometę Dwa Sześćdziesiąt, która przy Błyskawicy bę­dzie wyglądała dość śmiesznie. - Spojrzał ze czcią na miotłę Harry’ego i oznajmił: - Okej, startujemy!

Harry dosiadł w końcu Błyskawicy, odbił się mocno od ziemi i wzbił w powietrze.

Rzeczywistość przekroczyła najśmielsze oczekiwania. Wystarczył lekki dotyk, a Błyskawica robiła błyskawiczny zwrot, zdając się reagować bardziej na myśl niż na uchwyt miotlarza. A mknęła z taką szybkością, że stadion zamienił się w rozmazane zielone i szare pasma. Harry zrobił tak ostry zwrot, że Alicja Spinnet aż krzyknęła, a potem zanurkował ku ziemi z tak bezbłędnie kontrolowaną precyzją, że musnął podeszwami trawę, zanim wzbił się ponownie w powietrze na trzydzieści, czterdzieści, pięćdziesiąt stóp...

- Harry, wypuszczam znicza! - zawołał Wood.

Harry zawrócił, poszybował za mknącym ku bramce tłuczkiem, wyprzedził go z łatwością, zobaczył złotą piłecz­kę wystrzelającą spoza Wooda i po dziesięciu sekundach trzymał ją mocno w dłoni.

Drużyna zawyła z zachwytu. Harry wypuścił znicza, odczekał minutę, po czym wykonał iście diabelski taniec w powietrzu, lawirując między resztą zawodników, aż do­strzegł złoty błysk tuż koło kolana Katie Bell; wówczas zrobił wokół niej zgrabną pętlę i ponownie złapał skrzydlatą piłeczkę.

Był to naprawdę wspaniały trening. Cała drużyna, na­tchniona dzięki Błyskawicy, wykonywała bezbłędnie naj­trudniejsze manewry, a kiedy w końcu wszyscy wylądo­wali na boisku, Wood nie miał czego krytykować, co - jak zauważył George Weasley - zdarzyło mu się po raz pierwszy.

- Nie wyobrażam sobie, co mogłoby nas jutro po­wstrzymać - powiedział Wood. - Chyba że... Harry, masz już sposób na tych dementorów, co?

- No jasne - odpowiedział Harry, myśląc o swoim wątłym patronusie i marząc, by okazał się silniejszy.

- Dementorzy już się nie pojawią, Dumbledore by się wściekł - oświadczył stanowczo Fred.

- Miejmy nadzieję - rzekł Wood. - W każdym razie... to była dobra robota. Dziękuję wszystkim. Wracaj­my do wieży, jutro trzeba wcześnie wstać...

- Ja jeszcze trochę zostanę, Ron chce polatać na Bły­skawicy - powiedział Harry.

Reszta drużyny udała się do szatni, a Harry ruszył w stronę trybun. Ron przeskoczył barierkę i już biegł mu na spotkanie. Pani Hooch przysnęła na ławeczce.

- Masz - powiedział Harry, wręczając mu Błyska­wicę.

Ron dosiadł miotły z taką miną, jakby pogrążał się w eks­tazie, i poszybował w zapadającym zmierzchu, a Harry szedł skrajem boiska, obserwując go. Zrobiło się ciemno, zanim pani Hooch wzdrygnęła się, otworzyła oczy, zwymyślała Harry’ego i Rona za to, że jej nie obudzili i kazała im wracać do zamku.

Harry oparł miotłę o ramię i razem z Ronem opuścił ciemny już stadion. Po drodze zachwycali się Błyskawicą: jej kapitalną równowagą, fenomenalnym przyspieszeniem i zwrotnością. Byli już w połowie drogi do zamku, kiedy Harry zerknął w lewo i zobaczył coś, co spowodowało, że serce mu podskoczyło do gardła - parę świecących w ciemności oczu.

Zamarł, a serce tłukło mu się o żebra.

- Co jest? - zapytał Ron.

Harry mu pokazał. Ron wyjął różdżkę i mruknął:

- Lumos.

Promień światła padł na trawę, zatrzymując się na jakimś drzewie; na jednej z dolnych gałęzi czaił się wśród więdną­cych liści Krzywołap.

- Złaź stamtąd! - krzyknął Ron, a potem schylił się i złapał kamień leżący w trawie, ale zanim zdążył się wypro­stować, Krzywołap machnął swoim długim rudym ogonem i zniknął w ciemnościach.

- Widzisz? - powiedział ze złością Ron, odrzucając kamień. - Wciąż mu pozwala łazić, gdzie mu się żywnie podoba... pewno już zgłodniał po Parszywku i poluje na ptaki...

Harry nic nie powiedział, tylko odetchnął głęboko. Po­czuł wielką ulgę: przez chwilę był pewny, że to oczy ponu­raka. Ruszyli do zamku. Trochę zawstydzony tą chwilą paniki, Harry milczał przez całą drogę i nie patrzył już ani na prawo, ani na lewo, zanim weszli do jasno oświetlonej sali wejściowej.

 

Następnego ranka w drodze na śniadanie Harry’emu towa­rzyszyli wszyscy chłopcy z dormitorium, którzy uznali, że Błyskawica zasługuje na coś w rodzaju gwardii honorowej. Kiedy wszedł do Wielkiej Sali, wszystkie głowy zwróciły się w jego stronę i wybuchł gwar podnieconych głosów. Harry bardzo się ucieszył na widok min Ślizgonów: wyglądali, jakby ich piorun trzasnął.

- Widziałeś jego minę? - mruknął Ron, kiedy mi­nęli Malfoya. - Nie wierzy własnym oczom! Ale ekstra! Wood również pławił się w glorii Błyskawicy.

- Połóż ją tutaj, Harry - powiedział, wskazując na środek stołu, a kiedy Harry to zrobił, obrócił miotłę ostroż­nie, by widać było połyskujące litery na rączce.

Wkrótce stół otoczyli Krukoni i Puchoni, żeby popatrzeć na Błyskawicę. Podszedł Cedrik Diggory i pogratulował Harry’emu tak wspaniałego sprzętu, a Penelopa Clearwater z Ravenclawu, dziewczyna Percy’ego, zapytała nieśmiało, czy może potrzymać Błyskawicę.

- No, no, Penelopo, tylko bez żadnych sztuczek! - za­wołał Percy, kiedy oglądała miotłę. - Penelopa i ja założy­liśmy się - wyjaśnił. - Dziesięć galeonów za wynik meczu!

Penelopa odłożyła miotłę, podziękowała Harry’emu i wró­ciła do stołu Krukonów.

- Harry... tylko nie nawal - powiedział Percy na­tarczywym szeptem. - Ja nie mam dziesięciu galeonów. Tak, już idę, Pensiku! - I pobiegł, by zjeść z nią kawałek tostu.

- Jesteś pewien, że potrafisz kierować tą miotłą, co, Potter? - rozległ się zimny, przeciągający sylaby głos. Podszedł Malfoy, a tuż za nim stanęli Crabbe i Goyle.

- Tak mi się wydaje - odrzekł Harry zdawkowym tonem.

- Ma kupę bajerów, no nie? - powiedział Malfoy, a w jego oczach migotały złośliwe błyski. - Szkoda tylko, że nie ma spadochronu... na wypadek, gdybyś zobaczył dementora.

Crabbe i Goyle zachichotali.

- Szkoda, że nie możesz sobie doprawić dodatkowej ręki, Malfoy – odparł Harry. - Zęby złapała za ciebie znicza.

Gryfoni ryknęli śmiechem. Malfoy zmrużył blade oczy i odszedł. Patrzyli, jak podchodzi do reszty drużyny Ślizgonów, którzy skupili się wokół niego, dopytując się z pewno­ścią, czy miotła Harry’ego to prawdziwa Błyskawica.

Za kwadrans jedenasta drużyna Gryfonów powędrowała do szatni. Pogoda była zupełnie inna niż w dniu meczu z Puchonami. Był bezchmurny, zimny dzień, wiał lekki wietrzyk - widoczność znakomita, więc Harry, choć nie­co zdenerwowany, zaczął już odczuwać owo jedyne w swoim rodzaju podniecenie, jakie daje mecz quidditcha. Z trybun dochodził już gwar gromadzących się widzów. Harry zdjął czarną szkolną szatę i wsadził różdżkę za koszulkę, którą nosił zwykle pod szatą do quidditcha. Miał tylko nadzieję, że nie będzie jej musiał użyć. Ciekawe, czy profesor Lupin jest na trybunach, pomyślał nagle.

- Wiecie, co musimy zrobić - powiedział Wood, kiedy byli gotowi do wyjścia. - Jeśli przegramy ten mecz, możemy się pożegnać z pucharem. Po prostu... po prostu latajcie tak, jak na wczorajszym treningu, a wszystko będzie dobrze!

Wyszli na stadion, witani gromkimi brawami i okrzyka­mi. Drużyna Krukonów, ubrana w niebieskie stroje, stała już na środku boiska. Ich szukająca, Cho Chang, była jedyną dziewczyną w drużynie. Była niższa o głowę od Harry’ego i - jak zauważył Harry pomimo zdenerwowania - bardzo ładna. Uśmiechnęła się do niego, kiedy obie drużyny stanęły naprzeciw siebie, a on poczuł dziwną sensację w okolicach żołądka, która nie miała nic wspólnego ze stanem jego nerwów.

- Wood, Davies, podajcie sobie ręce - powiedziała dziarsko pani Hooch i Wood uścisnął dłoń kapitanowi Kru­konów.

- Dosiąść mioteł... i na mój gwizdek... trzy... dwa... jeden...

Harry odepchnął się mocno stopami od ziemi i wzbił w powietrze szybciej i wyżej od innych; poszybował wokół stadionu, rozglądając się za zniczem i słuchając sprawoz­dawcy, którym jak zwykle był Lee Jordan, przyjaciel Freda i George’a.

- Wystartowali! Wielkie podniecenie budzi we wszyst­kich Błyskawica, której w tym meczu dosiada Harry Potter z Gryffindoru. Według poradnika Jak wybrać miotlę to właśnie Błyskawica będzie modelem, na którym wystar­tują drużyny narodowe w tegorocznych mistrzostwach świata...

- Jordan, czy mógłbyś zająć się tym, co dzieje się na boisku? - przerwał mu głos profesor McGonagall.

- Tak jest, pani profesor... ja tylko podaję kilka dodatkowych informacji. Nawiasem mówiąc, Błyskawica ma wbudowany samoczynny hamulec i...

- Jordan!

- Okej, okej, Gryfoni przy piłce, Katie Bell leci, by zająć pozycję do strzału...

Harry śmignął obok Katie, szybując w przeciwnym kie­runku. Cho Chang trzymała się go dość blisko. Zauważył, że dziewczyna znakomicie prowadzi miotłę - raz po raz przelatywała tuż przed nim, zmuszając go do zmiany kie­runku.

- Pokaż jej, co to jest przyspieszenie, Harry! - ryk­nął Fred, który przemknął obok niego, ścigając tłuczka zagrażającego Alicji.

Harry okrążył bramki Krukonów i przyspieszył. Cho również zrobiła wiraż, ale pozostała w tyle. Katie zdobyta pierwszego gola w tym meczu, kibice Gryfonów wrzasnęli z uciechy... i nagle zobaczył złoty błysk tuż przy ziemi, blisko jednej z barierek.

Zanurkował. Cho to dostrzegła i pomknęła za nim. Harry przyspieszył, czując radosne podniecenie: nurkowa­nie było jego specjalnością. Miał już z dziesięć stóp prze­wagi...

W tym momencie pojawił się nie wiadomo skąd tłuczek, odbity przez jednego z pałkarzy Krukonów. Harry zrobił gwałtowny unik, tłuczek minął go o cal, ale w ciągu tych kilku sekund znicz zniknął.

Z części trybun, w której siedzieli kibice Gryfonów, rozległo się donośne „oooooch!", podczas gdy kibice Kruko­nów nagrodzili gromkimi brawami akcję swojego pałkarza. George Weasley zareagował natychmiast, odbijając tłuczka silnym uderzeniem prosto w drugiego pałkarza Krukonów, który przetoczył się w powietrzu na plecy, żeby go uniknąć.

- Osiemdziesiąt do zera dla Gryfonów! Ach, popatrz­cie na lot Błyskawicy! Teraz Potter pokazuje, co potrafi ta miotła! Jakie zwroty... Chang nie ma żadnych szans na swojej Komecie. Niesamowita równowaga Błyskawicy, ta precyzja lotu...

- JORDAN! PRODUCENT BŁYSKAWIC ZA­PŁACIŁ CI ZA REKLAMĘ? KOMENTUJ MECZ!

Krukoni zaczęli odrabiać stratę. Zdobyli już trzy gole, zmniejszając przewagę Gryfonów do pięćdziesięciu pun­któw - jeśli Cho uda się złapać znicza przed Harrym, wygrają mecz. Harry śmignął tuż obok ścigającego Krukonów i opadł niżej, gorączkowo przeszukując wzrokiem boisko. I oto... błysk złota, trzepotanie skrzydełek... Znicz okrążał bramki Gryfonów...

Harry przyspieszył, nie spuszczając złotej plamki z oczu, ale w następnej sekundzie Cho pojawiła się przed nim jak duch, blokując mu drogę.

- HARRY, NIE JESTEŚ W SALONIE! - ryknął Wood, gdy Harry zboczył gwałtownie, by uniknąć zderze­nia. - ZWAL JĄ Z MIOTŁY, JAK MUSISZ!

Harry zawrócił i spojrzał na Cho: śmiała się. Znicz znowu zniknął. Harry szarpnął za rączkę Błyskawicy i wzbił się w górę, ponad resztę zawodników. Kątem oka zobaczył, że Cho leci za nim... najwidoczniej postanowiła go pilnować, zamiast samodzielnie szukać znicza. Więc dobrze... jeśli chce siedzieć mu na ogonie, będzie musiała ponieść tego konsekwencje...

Znowu zanurkował, a Cho, sądząc, że dojrzał znicza, poszybowała za nim. Harry wyhamował ostro, podczas gdy Cho nadal pikowała, natychmiast wzbił się w górę z szyb­kością pocisku i zobaczył znicza po raz trzeci: tym razem złota plamka błysnęła nad boiskiem po stronie Krukonów.

Przyspieszył, i to samo, tyle że wiele stóp niżej, zrobiła Cho. Wiedział już, że wygrywa, że za chwilę poczuje trze­potanie znicza w dłoni... I wówczas...

- Och! - wrzasnęła Cho, wskazując na coś ręką.

Harry bezwiednie spojrzał w dół.

Z dołu patrzyło na niego trzech czarnych, zakapturzonych dementorów.

Nie przestał myśleć. Sięgnął za koszulkę, wyciągnął róż­dżkę i krzyknął:

- Expecto patronum!

Coś srebrnobiałego, coś wielkiego wystrzeliło z końca różdżki i pomknęło prosto ku dementorom. Harry nie za­trzymał się jednak, by na to popatrzyć, umysł miał nadal cudownie jasny, spojrzał w górę - był tuż-tuż. Wyciąg­nął rękę, wciąż ściskając różdżkę, i końcami palców schwy­tał małą, trzepoczącą się rozpaczliwie piłeczkę.

Rozległ się gwizdek. Harry zrobił zwrot i zobaczył sześć szkarłatnych plam mknących ku niemu. W następnej chwili cała drużyna rzuciła się na niego z takim entuzjazmem, że o mało nie spadł z miotły. Z dołu dochodził ryk kibiców Gryffindoru.

- To mój chłopak! - wrzeszczał Wood.

Alicja, Angelina i Kattie obcałowały Harry’ego, a Fred uścisnął go tak, że Harry myślał, że urwie mu głowę. Opadli na ziemię w chaotycznym kłębowisku. Harry zsiadł z miotły i zobaczył wbiegających na boisko Gryfonów z Ronem na przedzie. Zanim się spostrzegł, otoczył go wiwatujący tłum.

- Hurra! - ryczał Ron, łapiąc go za rękę i podnosząc ją w górę. - Hurra! Hurra!

- Dobra robota, Harry! - powiedział Percy z za­chwytem. - Wygrałem dziesięć galeonów! Przepraszam, muszę znaleźć Penelopę...

- Ale zagrałeś! - krzyknął Seamus Finnigan.

- Twardziel z ciebie, Harry! - zagrzmiał Hagrid ponad głowami Gryfonów.

- Niezły był ten patronus - zabrzmiał głos w uchu Harry’ego.

Odwrócił się i zobaczył profesora Lupina, który wyglądał na wstrząśniętego i uradowanego jednocześnie.

- W ogóle nie poczułem dementorów! - powiedział podekscytowany Harry. - Nic, zupełnie nic!

- Bo... widzisz... to nie byli dementorzy - rzekł pro­fesor Lupin. - Sam zobacz...

Wyprowadził Harry’ego z tłumu, na skraj boiska.

- Napędziłeś panu Malfoyowi strachu - powiedział Lupin.

Harry wytrzeszczył oczy. Malfoy, Crabbe, Goyle i Marcus Flint, kapitan drużyny Ślizgonów - wszyscy miotali się rozpaczliwie, żeby się uwolnić z długich, czarnych szat z kapturami. Wyglądało na to, że Malfoy wlazł Goyle'owi na ramiona. A nad nimi stała profesor McGonagall; sądząc po jej twarzy, dostała ataku prawdziwej furii.

- Nędzna sztuczka! Niegodna, tchórzliwa próba wy­łączenia z gry szukającego Gryfonów! Szlaban dla wszyst­kich, Slytherin traci pięćdziesiąt punktów! Możecie być pewni, że pomówię o tym z profesorem Dumbledore’em! O, właśnie idzie!

Jeśli cokolwiek mogło przypieczętować zwycięstwo Gry­fonów, to tylko to. Ron, który przybiegł zdyszany, skręcał się ze śmiechu na widok Malfoya usiłującego rozpaczliwie wyplątać się z czarnej szaty, w której uwięzia głowa Goyle’a.

- Idziemy, Harry! - zawołał George, przepychając się przez zbiegowisko. - Balanga! W naszym pokoju wspólnym! Zaraz!

- Słusznie - rzekł Harry, czując się tak szczęśliwy, jak nie czuł się od dawna.

I cała drużyna, nie zdejmując szkarłatnych szat, opuściła stadion, kierując się ku zamkowi.

 

Cieszyli się tak, jakby już zdobyli Puchar Quidditcha; zaba­wa trwała przez cały dzień do późnej nocy. Fred i George Weasleyowie zniknęli na parę godzin i wrócili z kilkunasto­ma butlami kremowego piwa i dyniowego musu oraz kil­koma torbami słodyczy z Miodowego Królestwa.

- Jak to zrobiliście? - zapiszczała Angelina John­son, kiedy George i Fred zaczęli rzucać w tłum miętowymi żabami.

- Z niewielką pomocą Lunatyka, Glizdogona, Łapy i Rogacza - szepnął Harry’emu w ucho Fred.

Tylko jedna osoba nie brała udziału w zabawie. Aż trud­no w to uwierzyć, ale Hermiona siedziała w kącie, próbując czytać olbrzymią księgę pod tytułem Życie domowe i obyczaje brytyjskich mugoli. Harry odszedł na chwilę od stołu, przy którym Fred i George zaczęli żonglować butlami kremowe­go piwa, i podszedł do niej.

- Byłaś chociaż na meczu? - zapytał.

- No pewnie - odpowiedziała Hermiona dziwnie piskliwym głosem, ale nie podniosła głowy. - I bardzo się cieszę, że wygraliśmy, a ty spisałeś się naprawdę świetnie, ale muszę to przeczytać do poniedziałku.

- Daj spokój, Hermiono, chodź do nas i zjedz coś - rzekł Harry, patrząc z daleka na Rona i zastanawiając się, czy jest w dostatecznie dobrym humorze, żeby jej prze­baczyć.

- Nie mogę, Harry, mam jeszcze czterysta dwadzie­ścia dwie strony do przeczytania! - odpowiedziała Hermiona lekko histerycznym głosem. - Zresztą... - teraz i ona zerknęła na Rona - on na pewno nie ma na to ochoty.

Nie było sensu się z nią sprzeczać, bo Ron wybrał akurat ten moment, by powiedzieć na głos:

- Gdyby Parszywek sam nie został zjedzony, zjadłby sobie parę tych karmelkowych muszek, bardzo je lubił...

Hermiona rozpłakała się. Zanim Harry zdążył zareago­wać, wsadziła olbrzymią księgę pod pachę i, wciąż łkając, pobiegła ku schodom prowadzącym do sypialni dziewcząt.

- Nie możesz dać jej spokoju? Chociaż na chwilę? - zapytał cicho Harry.

- Nie - odrzekł Ron. - Gdyby okazała, że jest jej przykro... ale ona nigdy się nie przyzna, że zrobiła coś złego. Wciąż tak się zachowuje, jakby Parszywek wyjechał na wakacje czy coś w tym rodzaju.

Balanga w wieży Gryffindoru dobiegła końca dopiero o pierwszej w nocy, kiedy pojawiła się profesor McGonagall w kraciastym szlafroku i siatce na włosach, nakazując wszyst­kim iść spać. Harry i Ron wspięli się po krętych schodach do dormitorium, wciąż dyskutując o meczu. W końcu Har­ry, kompletnie wyczerpany, położył się do łóżka, zaciągnął zasłony między czterema kolumienkami, żeby księżyc nie świecił mu w oczy, i prawie natychmiast zasnął.

Miał bardzo dziwny sen. Szedł przez las, z Błyskawicą na ramieniu, za czymś srebrnobiałym. To coś kluczyło pomię­dzy drzewami, tak że widział tylko lśnienie między liśćmi. Przyspieszył, ale to samo zrobiło białe widmo. Zaczął biec, a przed sobą usłyszał tętent kopyt. W końcu stanął na skraju jakiejś polany i...

- AAAAAAAAAAACH! NIEEEEEEEEEEEEEEE!

Harry obudził się tak nagle, jakby ktoś go uderzył w twarz. Nic nie widząc w ciemności, zaczął się szamotać z zasłonami wokół łóżka. Usłyszał szybkie kroki, a potem głos Seamusa z drugiego końca pokoju:

- Co się dzieje?

Zdawało mu się, że trzasnęły drzwi. Znalazł w końcu skraje zasłon, rozsunął je gwałtownym ruchem i w tym samym momencie Dean Thomas zapalił lampę.

Ron siedział na swoim łóżku. Kotary były z jednej stro­ny rozdarte, a na jego twarzy malowało się krańcowe prze­rażenie.

- Black! Syriusz Black! Z nożem!

- Co?

- Tutaj! Dopiero co! Rozchlastał zasłony! Obudził mnie!

- Jesteś pewny, że ci się nie przyśniło? - zapytał Dean.

- Spójrz na zasłony! Mówię wam, on tu był!

Wszyscy powyłazili z łóżek. Harry pierwszy dotarł do drzwi. Zbiegli po schodach. Za nimi otwierały się drzwi i rozlegały zaspane głosy.

- Kto tak wrzeszczał?

- Co wy robicie?

Żar z kominka oświetlał pokój wspólny, zaśmiecony pozostałościami po uczcie. Nikogo tu nie było.

- Ron, jesteś pewny, że to nie był sen?

- Mówię wam, widziałem go!

- Co to za hałasy?

- Profesor McGonagall kazała nam spać! Pojawiło się kilka dziewcząt, nakładających szlafroki i ziewających. Schodzili się też chłopcy.

- Ekstra, bawimy się dalej? - zapytał uradowany Fred.

- Wszyscy z powrotem na górę! - krzyknął Percy, wpadając do pokoju wspólnego i przypinając sobie w biegu do piżamy odznakę prefekta naczelnego.

- Percy... To był Syriusz Black! - wydyszał Ron. - W naszym dormitorium! Z nożem! Obudził mnie! Zrobiło się cicho.

- Bzdury! - powiedział Percy, ale widać było, że jest przestraszony. - Musiałeś za dużo zjeść, Ron... miałeś koszmarny sen...

- Mówię ci...

- Tego już za wiele!

Wróciła profesor McGonagall. Weszła, trzasnęła portre­tem i potoczyła po pokoju wściekłym wzrokiem.

- Jestem zachwycona z wygranej Gryffindoru, ale to już przestaje być zabawne! Percy, tego się po tobie nie spodziewałam!

- Nie mam z tym nic wspólnego, pani profesor! - powiedział Percy, prostując się z godnością. - Właśnie im mówiłem, żeby wracali do łóżek! Mój brat Ron miał koszmarny sen i...

- TO WCALE NIE BYŁ SEN! PANI PROFESOR, OBUDZIŁEM SIĘ, A NADE MNĄ STAŁ SYRIUSZ BLACK Z NOŻEM W RĘKU!

Profesor McGonagall przyglądała mu się badawczo.

- Nie bądź śmieszny, Weasley, a niby jak mógł się przedostać przez dziurę w portrecie?

- Jego niech pani zapyta! - krzyknął Ron, wskazu­jąc drżącym palcem Sir Cadogana. - Niech go pani za­pyta, czy widział...

Patrząc podejrzliwie na Rona, profesor McGonagall pchnęła portret i wyszła przez dziurę. Wszyscy nasłuchiwa­li, wstrzymując oddech.

- Sir Cadoganie, czy niedawno wpuścił pan do wieży Gryffindoru jakiegoś mężczyznę?

- Tak jest, łaskawa pani! - zawołał ochoczo Sir Cadogan.

Teraz zrobiło się cicho również po tamtej stronie ściany.

- Co?... Wpuścił pan?! - rozległ się po chwili głos profesor McGonagall. - A...a hasło?

- Znał je! - odrzekł z dumą Sir Cadogan. - Miał listę z hasłami na cały tydzień, moja pani! Wszystkie mi odczytał!

Profesor McGonagall przelazła z powrotem przez dziurę i stanęła przed oniemiałym tłumem. Była biała jak kreda.

- Który z was... - zaczęła rozdygotanym głosem. - Co za bałwan zapisał sobie hasła na cały tydzień i zosta­wił gdzieś listę na wierzchu?

Odpowiedziało jej milczenie przerywane cichymi piska­mi przerażenia. A potem Neville Longbottom, dygocząc od stóp do głów, powoli podniósł rękę.



Date: 2015-12-11; view: 651


<== previous page | next page ==>
ROZDZIAŁ DWUNASTY | ROZDZIAŁ CZTERNASTY
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.027 sec.)