Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






ROZDZIAŁ DWUNASTY

Patronus

Harry wiedział, że Hermiona miała najlepsze intencje, ale mimo to był na nią zły. Zaledwie przez kilka godzin miał najlepszą miotłę na świecie, a teraz, i to właśnie przez nią, zabrano mu ją i nie wiadomo, czy kiedykolwiek znowu ją zobaczy. Był pewien, że z Błyskawicą wszystko było w porządku, kiedy ją dostał, ale w jakim stanie mu ją zwrócą po tych wszystkich antyczarnomagicznych testach?

Ron też był wściekły na Hermionę. Uważał, że rozebra­nie nowiutkiej Błyskawicy na kawałeczki to po prostu zbrodnia, której skutkiem będzie nieodwracalne zniszczenie miotły. Hermiona, nadal święcie przekonana, że zrobiła najlepszą rzecz pod słońcem, zaczęła unikać pokoju wspól­nego. Harry i Ron przypuszczali, że szukała schronienia w bibliotece, ale nie próbowali jej stamtąd wyciągać. Biorąc to wszystko pod uwagę, trudno się dziwić, że ucieszyli się, kiedy tuż po Nowym Roku wróciła reszta uczniów, a w wie­ży Gryffindoru znowu zrobiło się tłoczno i hałaśliwie.

W przeddzień nowego semestru odwiedził Harry’ego Wood.

- Jak tam święta? - zapytał, i nie czekając na odpo­wiedź, usiadł i zaczął mówić przyciszonym głosem: - Słuchaj, Harry, przez ferie wszystko sobie przemyślałem. No wiesz, po tym ostatnim meczu. Jeśli dementorzy poja­wią się na następnym... to znaczy... no... nie możemy po­zwolić, żebyś... no wiesz...

I urwał z zakłopotaną miną.

- Pracuję nad tym - rzekł szybko Harry. - Pro­fesor Lupin powiedział, że nauczy mnie, jak obronić się przed dementorami. Powinniśmy zacząć w tym tygodniu, mówił, że po Bożym Narodzeniu znajdzie na to czas.

- Ach... - Nastrój Wooda wyraźnie się poprawił. - No, jeśli tak... wiesz, Harry, że naprawdę nie chciałbym zmieniać szukającego. A zamówiłeś już sobie nową miotłę?

- Nie - odrzekł Harry.

- Co?! No to lepiej się pospiesz... przecież nie możesz latać na tym Meteorze w meczu przeciw Krukonom!

- On dostał na Gwiazdkę Błyskawicę - powiedział Ron.

- Błyskawicę? Nie! Naprawdę? Prawdziwą Błyskawicę?

- Nie podniecaj się - mruknął ponuro Harry. - Już jej nie mam. Została skonfiskowana. I opowiedział mu wszystko.

- Ktoś miałby ją zaczarować? W jaki sposób?

- Syriusz Black - odpowiedział krótko Harry. - Uważają, że chce mnie dopaść. McGonagall podejrzewa, że to on przysłał mi Błyskawicę.



Wood jakoś nie przejął się wiadomością, że słynny mor­derca pragnie dopaść jego szukającego.

- Ale przecież Black nie mógł kupić Błyskawicy! Jest zbiegiem! Wszyscy go szukają! I co, wszedł sobie do sklepu z markowym sprzętem do quidditcha i poprosił o miotłę?

- Wiem - powiedział Harry - ale profesor McGonagall chce ją rozebrać na części... Wood pobladł.

- Pójdę z nią porozmawiać, Harry - obiecał. - Przekonam ją... Błyskawica... prawdziwa Błyskawica w naszej drużynie... Przecież jej tak samo zależy na naszym zwycięstwie jak nam... Przekonam ją... żeby pomyślała rozsądnie... Błyskawica...

 

Następnego dnia rozpoczęły się lekcje. Na samą myśl o spę­dzeniu na błoniach dwóch godzin w mroźny styczniowy poranek wszyscy dostawali dreszczy, ale Hagrid rozpalił im ognisko pełne salamander i urządził wspaniałą lekcję, pole­gającą głównie na zbieraniu suchych gałęzi i liści, podczas gdy żarolubne jaszczurki pełzały zwinnie po trzaskających, białych od żaru bierwionach. Pierwsza w semestrze lekcja wróżbiarstwa była o wiele mniej zabawna: profesor Trelawney zaczęła ich nauczać wróżenia z rąk i na samym wstępie nie omieszkała poinformować Harry’ego, że ma najkrótszą linię życia, jaką kiedykolwiek widziała.

Harry z utęsknieniem wyczekiwał obrony przed czarną magią, bo po rozmowie z Woodem chciał jak najszybciej poznać sztukę uodporniania się na zgubne działanie dementorów.

- Ach, tak - powiedział Lupin, kiedy po lekcji Harry przypomniał mu o tej obietnicy. - Zaraz, niech pomyślę... Może w czwartek, o ósmej wieczorem? Myślę, że klasa historii magii jest dostatecznie duża... Będę się musiał dobrze zasta­nowić, jak to zrobimy... przecież nie możemy sprowadzić do zamku prawdziwego dementora, żeby na nim ćwiczyć...

- Nadal marnie wygląda, co? - zagadnął Harry’ego Ron, kiedy szli na obiad. - Jak myślisz, co mu jest?

Za ich plecami rozległo się pogardliwe prychnięcie. Oka­zało się, że to Hermiona, która siedziała u stóp jakiejś zbroi i przepakowywała swoją torbę, tak pełną książek, że nie mogła jej zapiąć.

- No i co tak na nas prychasz? - zapytał ze złością Ron.

- Chyba ci się przyśniło - odpowiedziała wyniośle Hermiona, zarzucając ciężką torbę na ramię.

- Tak, prychnęłaś. Powiedziałem, że zastanawiam się, co jest Lupinowi, a ty...

- No boczy tonie jest oczywiste? - powiedziała Her­miona z taką miną, jakby miała przed sobą wyjątkowych tępaków.

- Jak nie chcesz nam powiedzieć, to nie mów - warknął Ron.

- Świetnie - prychnęła Hermiona i odeszła.

- Nic nie wie - burknął Ron, patrząc z żalem na jej plecy. - Po prostu próbuje nas nakłonić do tego, żeby­śmy znowu zaczęli z nią rozmawiać.

 

O ósmej wieczorem w czwartek Harry opuścił wieżę Gryffindoru i powędrował do klasy historii magii. W klasie było ciemno, ale pozapalał różdżką lampy i czekał zaledwie pięć minut, po czym pojawił się profesor Lupin z wielką skrzyn­ką, którą postawił na biurku profesora Binna.

- Co to jest? - zapytał Harry.

- Bogiń - odpowiedział Lupin, zdejmując pelerynę. - Przeczesywałem zamek od wtorku i udało mi się znaleźć go w kartotece pana Filcha. Zupełnie nieźle zastąpi nam prawdziwego dementora. Zamieni się w niego, kiedy ciebie zobaczy, więc będziemy mogli na nim ćwiczyć. W prze­rwach między ćwiczeniami mogę go przechowywać w swo­im gabinecie; pod biurkiem mam dużą szafkę, która na pewno będzie mu odpowiadać.

- Okej - powiedział Harry, starając się, by jego głos zabrzmiał tak, jakby nie tylko się nie bał, ale wręcz cieszył z tego, że Lupin znalazł tak dobry odpowiednik prawdziwe­go dementora.

- No więc... - Profesor Lupin wyjął różdżkę i zachę­cił Harry’ego gestem, by zrobił to samo. - Zaklęcie, któ­rego zamierzam cię nauczyć, Harry, należy do bardzo za­awansowanych czarów... znacznie wykracza poza przeciętny zakres wiedzy czarodziejskiej. Nazywa się Zaklęciem Patronusa.

- Jak ono działa? - zapytał niespokojnie Harry.

- Kiedy działa poprawnie, wyczarowuje patronusa, czyli coś w rodzaju antydementora, strażnika, który będzie tarczą między tobą a dementorem.

Harry’ego nawiedziła nagle wizja samego siebie kulącego się za postacią wielkości Hagrida, trzymającą olbrzymią maczugę.

- Patronus to rodzaj pozytywnej siły - ciągnął pro­fesor Lupin. - Jest projekcją tego, czym dementor się żywi... nadziei, szczęścia, woli przeżycia... ale nie może odczuwać rozpaczy jak prawdziwy człowiek, więc dementor nic mu nie może zrobić. Muszę cię jednak ostrzec, Harry, że to zaklęcie może się okazać dla ciebie zbyt skompliko­wane. Wielu wykwalifikowanych czarodziejów ma z nim trudności.

- A jak taki patronus wygląda?

- Każdy jest inny, to zależy od czarodzieja, który go wyczarowuje.

- A jak się go wyczarowuje?

- Specjalnym zaklęciem, które działa tylko wtedy, jeśli czarodziej skupi się całą siłą woli na jednym, bardzo szczę­śliwym wspomnieniu.

Harry zaczął szukać w pamięci jakiegoś szczęśliwego wspomnienia. Wiedział jedno: pobyt w domu Dursleyów trzeba odrzucić. W końcu skupił się na chwili, w której po raz pierwszy dosiadł miotły.

- Gotów - powiedział, starając się przywołać to cu­downe uczucie w żołądku, towarzyszące wzbijaniu się w po­wietrze.

- A oto zaklęcie... - Lupin odchrząknął. – Expecto patronum.

- Expecto patronum - powtórzył szeptem Harry. - Expecto patronum.

- Koncentrujesz się na swoim szczęśliwym wspom­nieniu?

- Och... tak... - odpowiedział Harry, szybko po­wracając myślami do pierwszego lotu na miotle. - Expecto patrona... nie, patronum... przepraszam... expecto patronum, expecto patronum...

Coś wystrzeliło z końca jego różdżki; wyglądało jak strzęp srebrzystego gazu.

- Widział pan? - zapytał podniecony Harry. - Coś się dzieje!

- Bardzo dobrze - rzekł Lupin z uśmiechem. - No to co... jesteś gotów wypróbować to na dementorze?

- Tak - powiedział Harry, ściskając mocno różdżkę i wychodząc na środek klasy. Starał się skupić na lataniu, ale coś mu w tym przeszkadzało... Za sekundę może znowu usłyszeć glos swojej matki... ale nie powinien o tym myśleć, bo naprawdę ją usłyszy, a przecież nie chce... a może chce?

Lupin uniósł wieko skrzyni.

Ze skrzyni wyłonił się powoli dementor. Zakapturzona twarz zwrócona była ku Harry’emu, błyszcząca, okryta li­szajami ręka przytrzymywała pelerynę. Lampy w klasie zamrugały i pogasły. Dementor wyszedł ze skrzyni, wziął ze świstem głęboki oddech i ruszył ku Harry’emu, który poczuł falę przenikliwego zimna...

- Expecto patronum! - ryknął Harry. - Expecto patronum! Expecto...

Lecz klasa i dementor rozpływały się już w gęstej białej mgle. Harry usłyszał głos swojej matki, jeszcze wyraźniejszy niż zwykle, tłukący się echem po jego czaszce...

- Nie Harry! Nie Harry! Błagam... zrobię wszystko...

- Odsuń się... odsuń się, głupia dziewczyno...

- Harry!

Harry ocknął się. Leżał na plecach na podłodze. Lampy znowu się paliły. Nie musiał pytać, co się stało.

- Przepraszam - mruknął, siadając i czując zimny pot spływający mu za okulary.

- Nic ci nie jest? - zapytał Lupin.

- Nie... - Harry złapał się najbliższej ławki i oparł o nią plecami.

- Masz... - Lupin wręczył mu czekoladową żabę. - Zjedz to, zanim spróbujemy po raz drugi. Nie oczeki­wałem, że uda ci się za pierwszym razem. Prawdę mówiąc, byłbym bardzo zdumiony, gdyby ci się udało.

- Jest coraz gorzej - mruknął Harry, odgryzając ża­bie głowę. - Tym razem było jeszcze głośniej... mama... i on... Voldemort...

Lupin był bledszy niż zazwyczaj.

- Harry, jeśli nie chcesz, żebyśmy kontynuowali, zro­zumiem cię doskonale...

- Chcę! - krzyknął zapalczywie Harry, wpychając do ust resztę czekoladowej żaby. - Muszę! Co będzie, jak dementorzy pojawią się na naszym meczu z Krukonami? Nie mogę spaść po raz drugi. Jeśli przegramy ten mecz, możemy się pożegnać z Pucharem Quidditcha!

- No dobrze... - powiedział Lupin. - Może wy­bierzesz jakieś inne, bardziej szczęśliwe wspomnienie... bo tamto nie wydaje się dość silne...

Harry zamyślił się głęboko i w końcu uznał, że uczucie, jakie towarzyszyło zdobyciu przez Gryfonów pierwszego miejsca w ubiegłorocznej rywalizacji domów z całą pewno­ścią było bardzo szczęśliwe. Uchwycił więc znowu mocno różdżkę i zajął pozycję pośrodku klasy.

- Gotów? - zapytał Lupin, łapiąc za pokrywę skrzynki.

- Gotów - odpowiedział Harry, starając się za wszel­ką cenę przywołać poczucie szczęścia z wygranej Gryffindoru i zapomnieć o oczekiwaniu na to, co się stanie, gdy waliza znowu zostanie otwarta.

- Śmiało! - zawołał Lupin, podnosząc wieko.

W pokoju znowu zrobiło się zimno i ciemno. Dementor wciągnął chrapliwie powietrze i poszybował ku Harry’emu, wyciągając trupią rękę...

- Expecto patronum! - zawył Harry. - Expecto patronum! Expecto pat...

Oszołomiła go biała mgła... jakieś wielkie, zamazane kształty tłoczyły się wokół niego... a potem usłyszał nowy głos, tym razem mężczyzny... jego przerażony krzyk...

- Lily, bierz Harry ego i uciekaj! To on! Idź! Uciekaj! Ja go zatrzymam...

Ktoś wybiega z pokoju... drzwi otwierają się z hukiem... przeraźliwy chichot...

- Harry! Harry... obudź się...

Lupin klepał go mocno po twarzy. Tym razem dopiero po minucie Harry zrozumiał, dlaczego leży na zakurzonej podłodze w jakiejś klasie.

- Usłyszałem swojego tatę - wyjąkał. - Po raz pierwszy w życiu... Próbował ściągnąć Voldemorta na sie­bie, żeby moja mama mogła uciec...

Nagle zdał sobie sprawę, że z potem ściekającym mu po twarzy mieszają się łzy. Pochylił się nisko, udając, że zawią­zuje sznurowadła i otarł twarz skrajem szaty, żeby Lupin ich nie zauważył.

- Słyszałeś Jamesa? - zapytał Lupin dziwnym głosem.

- Tak... - Harry wyprostował się i spojrzał na niego zaskoczony. - To... to pan znał mojego tatę?

- Znałem go - odrzekł Lupin. - Byliśmy przyja­ciółmi w Hogwarcie. Słuchaj, Harry... może już dosyć na dzisiaj. To bardzo trudne zaklęcie... w ogóle nie powinienem ci proponować, żebyś przez to przechodził...

- Nie! - Harry znowu wstał. - Spróbuję jeszcze raz! Widocznie to, o czym pomyślałem, nie było dość szczę­śliwe... to dlatego... Zaraz coś sobie przypomnę...

Zaczął gorączkowo myśleć. Naprawdę szczęśliwe wspom­nienie... takie, które zamieni się w dobrego, silnego patronusa...

Chwila, w której po raz pierwszy dowiedział się, że jest czarodziejem i opuści dom Dursleyów, udając się do Hogwartu! Jeśli to nie jest szczęśliwe wspomnienie, to czy w ogóle ma jakieś szczęśliwe wspomnienia?... I skupiwszy się bardzo mocno na tym, jak się wówczas czuł, dźwignął się na nogi i jeszcze raz stanął przed skrzynią.

- Gotów? - zapytał Lupin, który sprawiał wraże­nie, jakby robił coś wbrew rozsądkowi. - Skupiasz się mocno? A więc... naprzód!

Po raz trzeci otworzył wieko, a ze skrzyni wynurzył się dementor; pociemniało i powiało lodowatym chłodem...

- EXPECTO PATRONUM! - ryknął Harry. - EXPECTO PATRONUM! EXPECTO PATRONUM!

W jego głowie ponownie rozległ się krzyk... ale tym razem brzmiał tak, jakby wydobywał się ze źle dostrojonego radia. Ciszej, potem nieco głośniej, i znowu ciszej... i wciąż widział dementora... zatrzymał się... Z jego różdżki wystrze­lił wielki srebrny cień i zawisł między nim a dementorem, a Harry, chociaż nogi miał jak z galarety, nadal stał... tylko nie wiedział, jak długo wytrzyma...

- Riddikulus! - krzyknął Lupin, wyskakując do przodu.

Rozległ się głośny trzask i mglisty patronus rozpłynął się w powietrzu razem z dementorem. Harry opadł na krzesło, czując się tak wyczerpany, jakby właśnie przebiegł milę. Nogi mu się trzęsły. Kątem oka zobaczył, jak profesor Lupin zapędza z powrotem do skrzyni bogina, który teraz zamienił się już w srebrzystą kulę.

- Wspaniale! - powiedział Lupin, podchodząc do Harry’ego. - Wspaniale, Harry! Znakomity początek!

- Może spróbujemy jeszcze raz? Tylko raz!

- Nie dzisiaj - odpowiedział stanowczo Lupin. - Przeżyłeś dość jak na jeden wieczór. Masz...

Wręczył mu dużą tabliczkę najlepszej czekolady z Mio­dowego Królestwa.

- Zjedz wszystko, bo pani Pomfrey mnie zabije. To co, może w przyszłym tygodniu?

- Dobrze - zgodził się Harry.

Ugryzł czekoladę i patrzył, jak Lupin gasi lampy, które rozjarzyły się po zniknięciu dementora. Nagle coś mu przy­szło do głowy.

- Panie profesorze... Skoro znał pan mojego tatę, to musiał pan również znać Syriusza Blacka. Lupin odwrócił się szybko.

- Skąd ci to przyszło do głowy? - zapytał ostro.

- No, nie wiem... to znaczy... ja po prostu się dowie­działem, że oni też byli przyjaciółmi w Hogwarcie... Lupin odetchnął z ulgą.

- Tak, znałem go - odpowiedział krótko. - A ra­czej myślałem, że go znam. A teraz lepiej już idź, Harry, robi się późno.

Harry opuścił klasę, powędrował pustym korytarzem, skręcił za jego róg, a potem zobaczył jakąś zbroję i przysiadł na jej cokole, żeby dokończyć czekoladę i pomyśleć. Żało­wał, że wspomniał o Blacku, bo Lupin najwyraźniej unikat tego tematu. A potem znowu pomyślał o swoich rodzi­cach...

Poczuł się okropnie zmęczony i dziwnie pusty, choć zjadł już tyle czekolady. Straszne było słyszeć w swojej głowie przedśmiertne krzyki rodziców, a jednak... Przecież ich nie znał, nie pamiętał, bo stracił ich, gdy był niemowlęciem, więc dopiero teraz, w tych strasznych momentach, po raz pierwszy usłyszał ich głosy... I natychmiast odrzucił od siebie tę myśl. Nie uda mu się wyczarować patronusa, jeśli będzie półświadomie pragnął znowu usłyszeć matkę i ojca.

- Oni nie żyją - powiedział sobie stanowczo. - Umarli i słuchanie echa ich głosów nie przywróci im życia, Lepiej weź się w garść, Harry, jeśli chcesz zdobyć puchar.

Wstał, włożył do ust ostatni kawałek czekolady i powę­drował z powrotem do wieży Gryffindoru.

 

***

Krukoni zagrali ze Ślizgonami w tydzień po rozpoczęciu semestru. Ślizgoni zwyciężyli, choć nieznaczną liczbą pun­któw. Wood uznał to za dobrą okoliczność dla Gryfonów, bo jeśli wygrają z Krukonami, zajmą drugie miejsce w ta­beli. Dlatego zwiększył liczbę treningów do pięciu na ty­dzień. Oznaczało to, że Harry, który prócz tego ćwiczył jeszcze z Lupinem Zaklęcie Patronusa (jedna sesja była bardziej wyczerpująca niż sześć treningów quidditcha), miał tylko jeden wieczór w tygodniu na odrabianie lekcji. Mimo to nie zamęczał się tak jak Hermiona, której napięty do granic możliwości plan zajęć zaczął wreszcie dawać się we znaki. Co wieczór widywano ją w kącie pokoju wspólnego przy kilku stolikach zawalonych książkami, kartami numerologicznymi, słownikami runów, tabelami ukazującymi zdolność mugoli do podnoszenia ciężarów i stosami nota­tek. Nie odzywała się do nikogo i warczała, kiedy ją ktoś zagadnął.

- Jak ona to robi? - mruknął pewnego wieczoru Ron do Harry’ego, kiedy ten męczył się nad wyjątkowo paskudnym wypracowaniem na temat niewykrywalnych trucizn.

Harry podniósł głowę i spojrzał w jej stronę. Hermionę ledwo było widać zza stosu książek.

- Co robi?

- No, zalicza, te wszystkie przedmioty! Dziś rano sły­szałem, jak rozmawiała z profesor Vector, tą czarownicą od numerologii. Rozmawiały o wczorajszej lekcji, a przecież Hermiony nie mogło na niej być, bo siedziała z nami na opiece nad magicznymi stworzeniami! Ernie McMillan przysięgał, że nie opuściła żadnej lekcji mugoloznawstwa, a przecież polowa tych lekcji odbywa się w tym samym czasie co wróżbiarstwo, na które zawsze z nami chodzi!

Harry nie miał czasu, żeby zastanawiać się nad tajemni­cą niemożliwego do zrealizowania planu zajęć Hermiony, bo chciał wreszcie skończyć wypracowanie dla Snape’a. W chwilę później znowu mu jednak w tym przeszkodzo­no. Tym razem był to Wood.

- Złe wiadomości, Harry. Właśnie rozmawiałem z pro­fesor McGonagall na temat Błyskawicy. Trochę się na mnie wściekła. Powiedziała, że mam w głowie poprzestawiane, że bardziej mi zależy na zdobyciu pucharu niż na twoim życiu. A wszystko dlatego, bo powiedziałem jej, że nie obchodzi mnie, czy spadniesz z miotły, bylebyś pierwszy złapał zni­cza. - Pokręcił głową z niedowierzaniem. - Mówię ci, naskoczyła na mnie, jakbym... jakbym powiedział coś okro­pnego. Potem ją spytałem, jak długo ma zamiar trzymać Błyskawicę... - Skrzywił się i powiedział surowym tonem profesor McGonagall: - „Tak długo, jak to będzie ko­nieczne, Wood"... Myślę, że już czas, żebyś zamówił nową miotłę, Harry. Na ostatniej stronie tego poradnika Jak wybrać miotle jest kupon... możesz zamówić Nimbusa Dwa Tysiące Jeden, takiego samego, jakiego dostał Malfoy.

- Nie kupię niczego, co Malfoy uważa za dobre - odrzekł sucho Harry.

 

Minął styczeń, zaczął się luty, a pogoda nadal była pod psem. Termin meczu z Krukonami zbliżał się coraz bardziej, a Harry wciąż nie zamawiał nowej miotły. Teraz po każdej lekcji transmutacji pytał profesor McGonagall o Błyskawi­cę, podczas gdy Ron stał za nim, z nadzieją oczekując odpowiedzi, a Hermiona przechodziła obok z twarzą odwró­coną do ściany.

- Nie, Potter, jeszcze nie możemy oddać ci miotły - powiedziała profesor McGonagall za dwunastym razem, zanim otworzył usta. - Sprawdziliśmy ją już pod kątem najczęściej spotykanych zaklęć, ale profesor Flitwick uważa, że może być zarażona Urokiem Narowistości. Powiadomię cię, jak zakończymy testy. I przestań mnie już męczyć.

Na domiar złego ćwiczenia obronne z profesorem Lupinem też nie przebiegały tak pomyślnie, jakby sobie tego życzył. Po kilkunastu sesjach potrafił wyczarować niewyraźny srebrny cień za każdym razem, gdy bogiń za­mieniał się w dementora, ale jego patronus wciąż był zbyt słaby, by dementora odpędzić. Półprzeźroczysty, srebrzysty obłoczek unosił się między nim a boginem-dementorem, a Harry zużywał całą energię, by go tam utrzymać. Był na siebie zły, bo oskarżał się o skryte pragnienie usłyszenia głosu rodziców.

- Za wiele od siebie wymagasz - oświadczył suro­wo profesor Lupin w czwartym tygodniu ćwiczeń. - Dla trzynastoletniego czarodzieja nawet niezbyt wyraźny patronus to bardzo duże osiągnięcie. I już nie mdlejesz, prawda?

- Myślałem, że patronus przepędzi dementorów... al­bo coś w tym rodzaju. Sprawi, że znikną... ja wiem...

- Prawdziwy patronus rzeczywiście to sprawia - powiedział Lupin. - Pamiętaj jednak, że osiągnąłeś bar­dzo dużo w bardzo krótkim czasie. Jeśli dementorzy pojawią się na następnym meczu, będziesz w stanie bronić się przed ich zgubnym wpływem dostatecznie długo, by wrócić na ziemię.

- Mówił pan, że to trudniejsze, kiedy jest ich więcej.

- Wierzę w ciebie, Harry - rzekł Lupin z uśmie­chem. - Masz... zasłużyłeś na coś do picia. Coś z Trzech Mioteł, jeszcze tego nie próbowałeś...

Wyciągnął z nesesera dwie butelki.

- Kremowe piwo! - zawołał Harry, nie zastanawia­jąc się, co mówi. - O, tak, bardzo je lubię! Lupin uniósł brwi.

- No... bo Ron i Hermiona przynieśli mi trochę z Hogsmeade - skłamał szybko Harry.

- Ach, tak - rzekł Lupin, choć nadal przyglądał mu się podejrzliwie. - No, wypijmy za wygraną Gryfonów! Oczywiście, jako nauczyciel nie kibicuję żadnej drużynie - dodał szybko.

Popijali kremowe piwo w milczeniu, aż w końcu Harry zdobył się na zapytanie o coś, nad czym zastanawiał się od dłuższego czasu.

- Co jest pod kapturem dementora? Profesor Lupin opuścił butelkę.

- Hm... no cóż, ci, którzy znają odpowiedź na to py­tanie, nie są w stanie nam tego powiedzieć. Bo, widzisz, dementor zrzuca kaptur tylko wtedy, kiedy sięga po swoją ostateczną i najgroźniejszą broń.

- Co to takiego?

- Nazywają to Pocałunkiem Dementora - powie­dział Lupin, krzywiąc się lekko. - Dementorzy stosują to wobec tych, których pragną zniszczyć. Przypuszczam, że pod kapturem musi być coś w rodzaju ust, bo przywierają do warg ofiary i... wysysają z niej duszę.

Harry zakrztusił się i wypluł trochę kremowego piwa.

- Co?... Zabijają?...

- Och, nie. O wiele gorzej. Widzisz, można istnieć bez duszy, jak długo działa mózg i serce. Ale nie ma się świadomości samego siebie, żadnych wspomnień... nic. I nie ma żadnej szansy na ozdrowienie. Po prostu się... istnieje, i tyle. Jak pusta muszla. A duszy nie ma... jest stracona na zawsze.

Wypił nieco kremowego piwa i dodał:

- Taki właśnie los czeka Syriusza Blacka. Piszą o tym w dzisiejszym „Proroku Codziennym". Ministerstwo dało na to dementorom pozwolenie, jeśli go dopadną.

Harry milczał, oszołomiony tym, co usłyszał. Dusza wy­sysana przez usta... A potem pomyślał o Blacku.

- Zasługuje na to - powiedział nagle.

- Tak myślisz? - zapytał Lupin. - Naprawdę my­ślisz, że ktokolwiek na to zasługuje?

- Tak - odrzekł Harry buntowniczym tonem. - Za... za pewne rzeczy...

Miał wielką ochotę opowiedzieć Lupinowi o rozmowie podsłuchanej w Trzech Miotłach, ale wówczas wydałoby się, że odwiedził Hogsmeade bez pozwolenia, a wiedział, że Lupin nie byłby tym zachwycony. Wypił więc do końca kremowe piwo, podziękował Lupinowi i opuścił klasę histo­rii magii.

Wkrótce pożałował, że zapytał, co kryje się pod kaptu­rem dementora, bo odpowiedź była tak przerażająca, a on sam tak pogrążony w posępnych myślach, że w połowie schodów wpadł na profesor McGonagall…

- Uważaj, jak idziesz, Potter!

- Przepraszam, pani profesor...

- Właśnie szukałam cię w Gryffindorze. Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy i wygląda na to, że twoja miotła jest w porządku... Musisz mieć jakiegoś bardzo dobrego przyjaciela, Potter...

Harry nie posiadał się ze szczęścia. Profesor McGonagall trzymała w ręku jego Błyskawicę, która wyglądała tak wspaniale jak zawsze.

- I dostanę ją z powrotem? - wyjąkał. - Poważnie?

- Poważnie - odpowiedziała profesor McGonagall i naprawdę się uśmiechnęła. - Chyba powinieneś oswoić się z nią przed sobotnim meczem, co? I... Potter, postaraj się wygrać, dobrze? Bo byłby to już ósmy rok z rzędu bez pucharu dla Gryfonów, o czym profesor Snape był łaskaw przypomnieć mi wczoraj wieczorem...

Harry, oniemiały, wziął Błyskawicę i ruszył schodami na górę. Kiedy minął załamanie korytarza, zobaczył biegnące­go ku niemu Rona, roześmianego od ucha do ucha.

- Oddała ci? Wspaniale! Słuchaj, dasz mi się przele­cieć? Jutro?

- Jasne... Kiedy tylko zechcesz... - odpowiedział Harry, czując w sercu lekkość, jakiej nie czuł od miesiąca. - Wiesz co... powinniśmy się pogodzić z Hermioną. Prze­cież chciała dobrze...

- W porządku. Jest teraz w pokoju wspólnym... uczy się, dla odmiany...

Skręcili w korytarz do wieży Gryffindoru i zobaczyli Neville’a Longbottoma targującego się z Sir Cadoganem, który najwyraźniej nie chciał go wpuścić.

- Zapisałem je - mówił Neville przez łzy - ale musiałem gdzieś zapodziać!

- Banialuki! - ryknął Sir Cadogan i w tym momen­cie dostrzegł Harry’ego i Rona. - Witajcie, moi młodzi druhowie! Połechtajcie tego młokosa żelazem, próbuje bez­czelnie wedrzeć się do środka!

- Och, przymknij się - rzekł Ron, kiedy stanęli obok Neville’a.

- Zgubiłem hasła! - jęknął Neville. - Namówiłem go, żeby mi powiedział, jakie hasła będą obowiązywać w tym tygodniu, bo wciąż je zmienia, a teraz nie wiem, co zrobiłem z tą listą!

- Olabogarety - powiedział Ron do Sir Cadogana, który zrobił bardzo zawiedzioną minę i niechętnie odsłonił dziurę, aby ich wpuścić do wspólnego pokoju. Kiedy weszli, powitał ich szmer podnieconych głosów i wszystkie głowy zwróciły się w ich stronę. Po chwili wokół Harry’ego zrobiło się tłoczno: każdy chciał z bliska obejrzeć Błyskawicę.

- Skąd ją masz, Harry?

- Dasz się przelecieć?

- Latałeś już na niej, Harry?

- Krukoni są bez szans, wszyscy mają Zmiatacze Sió­demki!

- Tylko ją potrzymam, co, Harry?

Błyskawica przechodziła z rąk do rąk wśród okrzyków zachwytu, podziwiana ze wszystkich stron. Po dziesięciu minutach tłum się rozszedł, a Harry i Ron zobaczyli Hermionę - jedyną osobę, która do nich nie podbiegła - pochyloną nad książką i wyraźnie unikającą ich spojrzeń. Podeszli do jej stolika i w końcu podniosła głowę.

- Oddali mi ją - powiedział Harry z uśmiechem, unosząc Błyskawicę.

- No widzisz, Hermiono? Okazało się, że wszystko jest w porządku! - zawołał triumfalnie Ron.

- No... ale mogło nie być! - odpowiedziała Hermiona. - W każdym razie teraz już wiesz, że jest bezpieczna!

- Taak, myślę, że tak. Lepiej zaniosę ją do sypialni...

- Ja ją zaniosę! - powiedział szybko Ron. - I tak muszę dać Parszywkowi lekarstwo.

Ujął miotłę delikatnie, jakby była z kruchego szkła, i zniknął na schodach prowadzących do dormitorium chłopców.

- Mogę usiąść? - zapytał Harry.

- No chyba - odpowiedziała Hermiona, zdejmując stos pergaminu z krzesła.

Harry spojrzał na zawalony książkami stół, na długie wypracowanie z numerologii, połyskujące świeżym atra­mentem, na jeszcze dłuższe wypracowanie z mugoloznawstwa („Wyjaśnij, dlaczego mugole nie mogą się obejść bez elektryczności") i na tłumaczenie runów, które Hermiona właśnie robiła.

- Jak ci się udaje to wszystko zaliczać? - zapytał.

- No, wiesz... ciężko pracuję.

Dopiero teraz Harry spostrzegł, że Hermiona wygląda na prawie tak zmęczoną jak Lupin.

- Przecież możesz po prostu zrezygnować z paru przedmiotów - powiedział Harry, obserwując, jak grze­bie wśród książek, szukając słownika runów.

- No wiesz! Nigdy w życiu! - Hermiona zrobiła zgorszoną minę.

- Ta numerologia wygląda okropnie - zauważył Harry, biorąc do ręki jakąś wyjątkowo skomplikowaną ta­belę z cyframi.

- Och, nie, jest super! - zawołała Hermiona. - To mój ulubiony przedmiot! Jest...

Ale Harry nigdy się nie dowiedział, dlaczego numerolo­gia jest tak wspaniała. W tym samym momencie ze scho­dów wiodących do sypialni chłopców dobiegł zduszony okrzyk. We wspólnym pokoju zrobiło się cicho, wszyscy zamarli, wpatrując się w wejście na klatkę schodową. Usły­szeli pospieszne kroki, coraz głośniejsze i głośniejsze, i po chwili pojawił się Ron, wlokąc za sobą prześcieradło.

- PATRZ! - ryknął, podchodząc do stolika Hermiony. - PATRZ! - Podsunął jej prześcieradło pod nos.

- Ron, co to...?

- PARSZYWEK! PATRZ! PARSZYWEK!

Hermiona cofnęła się gwałtownie z przerażoną miną. Harry spojrzał na prześcieradło i zobaczył jakieś czerwone plamy. Straszne plamy, wyglądające jak...

- KREW! - krzyknął Ron w głuchej ciszy. - A JEGO NIE MA! I WIESZ, CO ZNALAZŁEM NA PODŁODZE?

- N-nie - wyjąkała Hermiona.

Ron rzucił coś na jej tłumaczenie runów. Hermiona i Harry pochylili się, żeby to zobaczyć. Na pergaminie, pokrytym rzędami dziwacznych, krzaczastych znaków, le­żało kilka długich, brązowożółtych włosów. Nie ulegało wątpliwości, że są to włosy kota.



Date: 2015-12-11; view: 709


<== previous page | next page ==>
ROZDZIAŁ JEDENASTY | Gryfoni przeciw Krukonom
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.022 sec.)