Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Ucieczka Grubej Damy

Obrona przed czarną magią stała się najbardziej ulubio­nym przedmiotem prawie wszystkich uczniów trzeciej klasy. Prawie wszystkich, bo Draco Malfoy i jego banda korzystali z każdej okazji, by kpić sobie z profesora Lupina.

- Zobaczcie, w czym on chodzi - mówił Malfoy te­atralnym szeptem, kiedy mijał ich profesor Lupin. - Ubie­ra się jak nasz domowy skrzat.

Poza grupką Ślizgonów nikt jednak nie przejmował się tym, że szaty profesora Lupina są połatane i wystrzępione. Jego kolejne lekcje były równie ciekawe jak pierwsza. Po boginach zapoznali się z czerwonymi kapturkami, małymi, podobnymi do goblinów stworzeniami, które zwabia świe­ża krew i które czają się w lochach zamków i na opusto­szałych polach bitew, gotowe zdzielić pałką każdego, kto się tam zabłąkał. Po czerwonych kapturkach nauczyli się walczyć z wodnikami kappa, istotami podobnymi do po­krytych rybią łuską małp, które wyciągały płetwiaste łapy, by udusić nieostrożnego wędrowca brodzącego przez leśne sadzawki.

Harry mógł tylko marzyć o tym, aby i inne przedmioty były równie ciekawe i przyjemne. Najgorsze były eliksiry. Snape zrobił się wyjątkowo złośliwy i surowy, a powód wszyscy dobrze znali. Opowieść o upiorze, który przybrał jego postać w stroju babci Neville’a, błyskawicznie obiegła całą szkołę. Okazało się, że Snape nie dostrzegł w tym nic śmiesznego. W jego oczach pobłyskiwała nienawiść, kiedy tylko ktoś wspomniał profesora Lupina, a Neville’a dręczył jeszcze bardziej niż zwykle.

Harry’ego przerażały też coraz bardziej godziny spędza­ne w dusznym pokoju na szczycie Wieży Północnej na odczytywaniu znaczenia powikłanych kształtów i symboli, podczas których wielkie oczy pani Trelawney niezmiennie zachodziły łzami, gdy tylko na niego spojrzała. Nie mógł jej polubić, choć w większości uczniów - a zwłaszcza uczen­nic - budziła szacunek graniczący z czcią. Parvati Patil i Lavender Brown odwiedzały ją na wieży podczas przerwy na drugie śniadanie i zawsze wracały stamtąd z takimi minami, jakby dowiedziały się mnóstwa rzeczy, o których nikt inny nie ma pojęcia. Kiedy zwracały się do Harry’ego, mówiły szeptem, jakby już leżał na łożu śmierci.

Nikt nie lubił opieki nad magicznymi stworzeniami. Po pierwszej dość dramatycznej lekcji następne okazały się wyjątkowo nudne. Hagrid wyraźnie utracił wiarę w siebie. Na jego lekcjach uczyli się teraz wyłącznie opieki nad gumochłonami, które były chyba najnudniejszymi magiczny­mi stworzeniami na świecie.



- A niby po co w ogóle opiekować się nimi? - zapy­tał Ron po kolejnej godzinie spędzonej na wpychaniu gumochłonom posiekanej sałaty do oślizgłych gardeł.

Na początku października Harry zajął się jednak czymś, co wynagradzało mu nudę i mękę znoszenia tych nieprzyjemnych przedmiotów. Zbliżał się sezon quidditcha i w pe­wien czwartek Oliver Wood, kapitan drużyny Gryfonów, zwołał zebranie, by przedyskutować taktykę gry w nowym sezonie.

Drużyna quidditcha składa się z siedmiu graczy: trzech ścigających, których zadaniem było zdobywanie punktów przez przerzucanie kafla (czerwonej kuli wielkości piłki fut­bolowej) przez jedną z obręczy przeciwnika na końcu boi­ska; dwóch pałkarzy z grubymi pałkami do odbijania tłucz­ków (dwóch ciężkich czarnych kuł szybujących w powietrzu i atakujących graczy); obrońcy i szukającego, który ma najtrudniejsze zadanie, polegające na schwytaniu złotego znicza, maleńkiej, skrzydlatej piłki wielkości orzecha wło­skiego, co kończyło mecz i zapewniało drużynie tego szuka­jącego dodatkowe sto pięćdziesiąt punktów.

Oliver Wood był krzepkim siedemnastolatkiem, ucz­niem siódmej i ostatniej klasy w Hogwarcie. Gdy przema­wiał do sześciu zawodników swej drużyny w zimnej prze­bieralni na końcu ginącego w gęstniejącym mroku boiska do quidditcha, w jego głosie pobrzmiewał desperacki ton.

- To nasza ostatnia szansa... moja ostatnia szansa... aby zdobyć Puchar Quidditcha - mówił, chodząc przed nimi tam i z powrotem. - Pod koniec roku odchodzę. Już nie będę miał na to wpływu. Gryffindor nie zdobył pucharu od siedmiu lat. Tak, wiem, mieliśmy bardzo parszywe szczę­ście... kontuzje... potem odwołanie rozgrywek w ubiegłym roku... - Wood przełknął ślinę, jakby te wspomnienia przeszkadzały mu w gardle jak bolesny wrzód. - Ale wiem również, że mamy najlepszą... najostrzejszą... drużynę... w szkole - powiedział, akcentując każde słowo i po każ­dym uderzając pięścią w dłoń, a oczy płonęły mu chorobli­wym blaskiem.

- Mamy trzech wyśmienitych ścigających. Wskazał na Alicję Spinnet, Angelinę Johnson i Katie Bell.

- Mamy dwóch pałkarzy nie do pokonania.

- Przestań, Oliver, czujemy się głupio - powiedzieli równocześnie Fred i George Weasleyowie, udając zawsty­dzonych.

- I mamy szukającego, który jeszcze nigdy nas nie zawiódł! - zagrzmiał Wood, patrząc na Harry’ego z dzi­ką dumą. - No i mnie - dodał jakby po namyśle.

- Uważamy, że ty też jesteś bardzo dobry, Oliver - powiedział George.

- Super obrońca - dodał Fred.

- Rzecz w tym - ciągnął Wood, zaczynając znowu chodzić tam i z powrotem - że na Pucharze Quidditcha już od dwóch lat powinna być plakietka z nazwą naszej drużyny. Kiedy Harry do nas dołączył, byłem pewny, że mamy to jak w banku. Ale się nie udało i w tym roku stajemy przed ostatnią szansą...

W głosie Wooda pobrzmiewało takie zniechęcenie, że nawet Fred i George spojrzeli na niego ze współczuciem.

- Nie martw się, to jest nasz rok - rzekł Fred.

- Dokonamy tego! - powiedziała Angelina.

- Na pewno - dodał Harry.

Tak więc drużyna zaczęła ostro trenować trzy razy w tygodniu. Pogoda pogarszała się z każdym dniem, wie­czory były coraz ciemniejsze, ale Harry’emu ani błoto, ani wiatr czy deszcz nie były w stanie zaćmić wizji zdobycia srebrnego Pucharu Quidditcha.

Pewnego wieczoru Harry wrócił po treningu do wspól­nego pokoju Gryffindoru zziębnięty i ledwo żywy, ale zado­wolony. W pokoju wrzało jak w ulu.

- Co się stało? - zapytał Rona i Hermionę, którzy siedzieli w najlepszych fotelach przy kominku i uzupełniali jakieś mapy gwiazd na astronomię.

- Pierwszy weekend w Hogsmeade - odpowiedział Ron, wskazując na kartkę wywieszoną na starej, podniszczo­nej tablicy ogłoszeń. - Koniec października. Noc Duchów.

- Ekstra - powiedział Fred, który przełazi za Harrym przez dziurę w portrecie. - Muszę odwiedzić sklep Żonka, kończą mi się cuchnące gałki.

Harry padł na fotel obok Rona, czując, że dobre samo­poczucie ulatuje z niego jak powietrze z dziurawej dętki. Hermiona jakby czytała w jego myślach.

- Harry, jestem pewna, że następnym razem będziesz mógł - powiedziała. - Wkrótce złapią Blacka, już go przecież widzieli.

- Black nie jest taki głupi, żeby próbować swoich sztuczek w Hogsmeade - rzekł Ron. - Zapytaj McGonagall, może ci tym razem pozwoli. Harry, następny raz może być nie wiadomo kiedy...

- Ron! - fuknęła Hermiona. - Harry musi zo­stać w szkole...

- Będzie jedynym z trzeciej klasy, który zostanie. Po­proś McGonagall, Harry, naprawdę...

- Taak, chyba to zrobię - powiedział Harry, w któ­rym odżyła nadzieja.

Hermiona otworzyła usta, aby wyrazić sprzeciw, ale w tej samej chwili Krzywołap wskoczył jej na kolana. Z py­ska zwieszał mu się wielki martwy pająk.

- Czy on musi to jeść przy nas? - zawołał Ron, krzywiąc się z obrzydzenia.

- Mądry Krzywołapek, sam go upolowałeś? - zapy­tała Hermiona.

Krzywołap żuł powoli pająka, utkwiwszy niewinne spoj­rzenie w Ronię.

- Tylko nad nim panuj, dobra? - warknął Ron, po­chylając się nad swoją mapą nieba. - W mojej torbie śpi Parszywek.

Harry ziewnął. Bardzo mu się chciało spać, ale musiał uzupełnić swoją mapę nieba. Przyciągnął do siebie torbę, wyjął pergamin, atrament i pióro i zabrał się do pracy.

- Możesz odpisać z mojej, jak chcesz - powiedział Ron, wpisując nazwę ostatniej gwiazdy i podsuwając Harry’emu swoją mapę.

Hermiona, która była przeciwna ściąganiu, wydęła war­gi, ale nic nie powiedziała. Krzywołap wciąż wpatrywał się w Rona, poruszając nerwowo końcem ogona. A potem, bez żadnego ostrzeżenia, zaatakował.

- PSIK! - wrzasnął Ron, chwytając za torbę, w któ­rą Krzywołap wbił wszystkie cztery komplety pazurów i za­czął ją wściekle szarpać. - PUSZCZAJ, GŁUPI BYDLAKU!

Krzywołap nie puszczał, prychając głośno i wymachując wściekle przednią łapą.

- Ron, zrobisz mu krzywdę! - krzyknęła Hermiona.

Teraz wszyscy przyglądali się tej scenie: Ron wywi­jał torbą wokół siebie, Krzywołap zażarcie się jej trzymał, rozrywając ją na strzępy, a Parszywek... Parszywek wyle­ciał nagle przez otwór i...

- ŁAPCIE TEGO KOTA! - zawył Ron, kiedy Krzy­wołap puścił resztki torby, przeskoczył przez stół i ruszył w pogoń za przerażonym Parszywkiem.

George Weasley rzucił się na Krzywołapa, ale go nie zła­pał, Parszywek zręcznie wyminął dwadzieścia par nóg i wpadł pod starą komodę. Krzywołap wyhamował tuż przed komodą, rozpłaszczył się na podłodze, wsunął pod komodę prze­dnie łapy i zaczął nimi na oślep wściekle atakować.

Ron i Hermiona razem podbiegli do komody. Hermiona złapała Krzywołapa wpół i odciągnęła na bok, Ron położył się na brzuchu i z najwyższym trudem wyciągnął Parszywka za ogon.

- Spójrz na niego! - ryknął do Hermiony, wyma­chując przed nią szczurem. - Sama skóra i kości! Trzymaj tego kocura z daleka od niego, dobrze!

- Krzywołap nie wie, że źle robi! - odpowiedziała roztrzęsionym głosem Hermiona. - Wszystkie koty po­lują na szczury!

- Ale ten kot jest jakiś dziwny! - powiedział Ron, próbując przekonać wijącego się rozpaczliwie Parszywka, żeby wlazł mu do wewnętrznej kieszeni. - On usłyszał, jak mówiłem, że Parszywek jest w torbie!

- Och, co ty pleciesz! - odpowiedziała niecierpliwie Hermiona. - Mógł go zwęszyć. Ron, przecież chyba nie myślisz...

- Ten kot skoczył na torbę, wiedząc, że tam jest Par­szywek! - upierał się Ron, nie zwracając uwagi na zbie­gowisko, w którym rozlegały się stłumione chichoty. - A Parszywek był tu pierwszy... i jest chory!

I przeszedł, obrażony, przez pokój wspólny, znikając na schodach wiodących do sypialni chłopców.

 

Następnego dnia Ron nadal był obrażony na Hermionę. Podczas zielarstwa prawie się do niej nie odzywał, cho­ciaż on, Harry i Hermiona pracowali razem nad pykostrąkami.

- Jak się miewa Parszywek? - zapytała nieśmiało Hermiona, kiedy odrywali różowe strąki i łuskali błyszczące fasolki do drewnianego cebrzyka.

- Ukrywa się pod materacem w moim łóżku i wciąż cały się trzęsie - odpowiedział ze złością Ron, nie trafiając w cebrzyk i wysypując fasolki na ziemię.

- Ostrożnie, Weasley, ostrożnie! - zawołała profe­sor Sprout, bo na ich oczach z fasolek wystrzeliły kwiaty.

Po zielarstwie mieli transmutację. Harry, który postano­wił zapytać po lekcji profesor McGonagall, czy będzie mógł wybrać się razem z innymi do Hogsmeade, stanął w kolejce przed klasą, zastanawiając się, jak ją przekonać. Wkrótce jednak przeszkodziło mu w tym zamieszanie, które powsta­ło na przodzie kolejki.

Lavender Brown zalewała się łzami. Parvati obejmowała ją, wyjaśniając coś Seamusowi Finniganowi i Deanowi Thomasowi, którzy mieli bardzo poważne miny.

- O co chodzi, Lavender? - zapytała Hermiona, kie­dy ona, Harry i Ron podeszli do całej grupy.

- Rano dostała list z domu - szepnęła Parvati. - Chodzi o jej królika, Albinka. Lis go zamordował.

- Och... Lavender, tak mi przykro - powiedziała Hermiona.

- Powinnam to przewidzieć! - jęknęła Lavender. - Wiesz, co dzisiaj jest?

- Eee...

- Szesnasty października! „To, czego się tak boisz, wydarzy się szesnastego października!" Nie pamiętasz? Miała rację! Miała rację!

Teraz wokół Lavender zgromadziła się już cała klasa. Seamus kręcił głową z niedowierzaniem. Hermiona zawa­hała się, a potem zapytała:

- Naprawdę bałaś się, że lis zabije Albinka?

- No, może nie myślałam akurat o lisie - odpowie­działa Lavender, patrząc na Hermionę wilgotnymi oczami - ale przecież bałam się, że umrze!

- Aha... - powiedziała Hermiona i urwała, po czym zapytała: - Czy ten Albinek był starym królikiem?

- N-nieee! - załkała Lavender. - T-to był jeszcze maleńki króliczek!

Parvati objęła ją mocniej.

- No to dlaczego bałaś się, że umrze? - zapytała Hermiona.

Parvati spojrzała na nią z oburzeniem.

- Pomyślmy przez chwilę logicznie. - Hermiona zwró­ciła się do reszty klasy. - Przecież lis nie udusił Albinka dzisiaj. Dzisiaj rano Lavender tylko się o tym dowiedziała - Lavender zaszlochała głośno - i nie mogła się tego wcześ­niej obawiać, bo wiadomość okazała się dla niej wstrząsem...

- Nie zwracaj uwagi na Hermionę - powiedział głośno Ron. - Jej nie obchodzą cudze zwierzątka.

W tym momencie profesor McGonagall otworzyła drzwi klasy, co było raczej szczęśliwym zbiegiem okoliczności, bo Hermiona i Ron sztyletowali się oczami, a kiedy weszli do środka, usiedli po obu stronach Harry’ego i nie odzywali się do siebie przez całą lekcję.

Harry wciąż się zastanawiał, co ma powiedzieć profesor McGonagall, kiedy rozległ się dzwonek. Jednak to ona sama pierwsza poruszyła temat Hogsmeade.

- Jeszcze chwilę, proszę! - zawołała, kiedy wszyscy szykowali się do wyjścia. - Jesteście wszyscy z mojego domu, więc przed Nocą Duchów powinniście złożyć na moje ręce formularze pozwoleń. Bez pozwolenia nikt nie ruszy się z zamku, więc radzę o tym pamiętać!

Neville podniósł rękę.

- Pani profesor, ja... ja chyba zapomniałem...

- Twoja babcia przysłała już podpisany formularz, Longbottom. Bezpośrednio do mnie. Chyba uważała, że tak będzie bezpieczniej. No, to już wszystko, możecie iść.

- Zapytaj ją teraz - syknął Ron do Harry’ego.

- Ale przecież... - zaczęła Hermiona.

- Idź, spróbuj - nalegał Ron.

Harry odczekał, aż wszyscy wyjdą i z duszą na ramieniu podszedł do biurka profesor McGonagall.

- O co chodzi, Potter? Harry wziął głęboki oddech.

- Pani profesor, moja ciotka... i mój wuj... ee... zapo­mnieli mi podpisać formularz.

Profesor McGonagall spojrzała na niego znad swoich prostokątnych okularów, ale nic nie powiedziała.

- Więc... ee... czy pani myśli, że mógłbym... no... wie pani... wybrać się do Hogsmeade?

Profesor McGonagall opuściła wzrok i zaczęła porządko­wać papiery na swoim biurku.

- Obawiam się, że to niemożliwe, Potter. Słyszałeś, co powiedziałam. Bez podpisanego formularza nie ma wycie­czki do Hogsmeade. Taki jest przepis.

- Ale... pani profesor, moja ciotka i wuj... przecież pani wie, oni są mugolami, nie mają pojęcia o... o formularzach z Hogwartu... w ogóle o niczym - wyjąkał Harry, a sto­jący niedaleko Ron gorliwie potakiwał głową. - Gdyby mi pani profesor pozwoliła...

- Ale nie pozwalam - oświadczyła profesor McGo­nagall, po czym wstała i zaczęła układać swoje papiery w szufladzie. - Regulamin szkolny wyraźnie mówi, że rodzic lub opiekun musi osobiście podpisać formularz pozwolenia. - Wyprostowała się i spojrzała na niego dziw­nie. Czyżby to było współczucie? - Przykro mi, Potter, ale to moje ostatnie słowo. Lepiej się pospiesz, bo spóźnisz się na następną lekcję.

 

Już nic nie można było zrobić. Ron wypowiedział pod adre­sem profesor McGonagall słowa, które oburzyły Hermionę - zrobiła taką minę, że Ron rozzłościł się jeszcze bardziej, a Harry musiał znosić głośne rozmowy reszty kolegów, opowiadających sobie, dokąd pójdą, jak tylko znajdą się w Hogsmeade.

- No, ale jest przecież uczta - próbował pocieszyć Harry’ego Ron. - No wiesz, uczta w Noc Duchów, wie­czorem.

- Taak - powiedział ponuro Harry. - Będzie ekstra.

Uczta w Noc Duchów zawsze była wspaniała, ale byłaby o wiele lepsza, gdyby wziął w niej udział w dzień po wypra­wie do Hogsmeade wraz z innymi. Nic nie mogło go pocie­szyć. Dean Thomas, który świetnie posługiwał się piórem, zaproponował, że podrobi podpis wuja Vernona na formu­larzu, ale nie miało to sensu po rozmowie z profesor McGo­nagall, której się przyznał, że takiego podpisu nie ma. Ron bąknął coś o pelerynie-niewidce, ale Hermiona żachnęła się, przypominając mu, co Dumbledore mówił o dementorach. Nawet Percy próbował Harry’ego pocieszyć, ale skutek był żałosny.

- Opowiadają cuda o tym Hogsmeade, ale zapewniam cię, Harry, sporo w tym przesady - powiedział z powa­gą. - No dobra, ten sklep ze słodyczami jest niezły, ale u Żonka jest kupa naprawdę niebezpiecznych przedmiotów... To prawda, Wrzeszczącą Chatę warto zwiedzić, ale uwierz mi, Harry, oprócz tego nie ma czego żałować.

 

W dzień przed Nocą Duchów Harry obudził się razem z innymi i poszedł na śniadanie, czując się naprawdę podle, choć starał się robić dobrą minę do złej gry.

- Przywieziemy ci mnóstwo słodyczy z Miodowego Królestwa - powiedziała Hermiona, patrząc na niego z bolesnym współczuciem.

- Tak, całą kupę - dodał Ron. W obliczu nieszczęścia Harry’ego on i Hermiona zapo­mnieli w końcu o swojej kłótni o Krzywołapa.

- Nie martwcie się o mnie - rzekł Harry, siląc się na beztroski ton. - Zobaczymy się na uczcie. Bawcie się dobrze.

Odprowadził ich do sali wejściowej. W drzwiach fronto­wych stał już Filch, sprawdzając nazwiska na długiej liście i zaglądając każdemu w twarz, żeby się upewnić, że nie prześliźnie się nikt, kto nie ma pozwolenia.

- Co, Potter, zostajesz?! - krzyknął Malfoy stojący w ogonku z Crabbe’em i Goyle’em. - Boisz się przejść obok dementorów?

Harry zlekceważył go i ruszył samotnie po marmuro­wych schodach, a potem przez opustoszałe korytarze do wieży Gryffindoru.

- Hasło? - zapytała Gruba Dama, budząc się i drzemki.

- Fortuna Major - odpowiedział Harry obojętnym tonem.

Portret odsunął się, a Harry przełazi przez dziurę do wspólnego pokoju. Pełno w nim było rozgadanych pierwszo- i drugoklasistów, a także kilku starszych uczniów, którzy najwidoczniej odwiedzili już Hogsmeade tyle razy, że teraz im się nie chciało.

- Harry! Harry! Cześć, Harry!

Był to Colin Creevey, drugoklasista, który otaczał Harry’ego wielką czcią i zawsze korzystał z okazji, by z nim porozmawiać.

- Nie wybierasz się do Hogsmeade, Harry? Dlaczego? Słuchaj... – spojrzał podniecony na swoich kolegów - jak chcesz, możesz przyjść i usiąść z nami, Harry!

- Ee... nie, dziękuję, Colin - odpowiedział Harry, który nie miał ochoty na odegranie głównej roli w przedsta­wieniu polegającym na oglądaniu jego blizny na czole. - Muszę... muszę pójść do biblioteki, mam tam coś do roboty.

Po tych słowach nie miał już wyboru i musiał opuścić pokój wspólny.

- To po co mnie budziłeś? - zawołała za nim Gruba Dama gderliwym tonem, kiedy odchodził ciemnym kory­tarzem.

Powędrował do biblioteki, ale w połowie drogi zmienił zamiar: nie chciało mu się uczyć. Odwrócił się i stanął twarzą w twarz z Filchem, który najwyraźniej wypuścił już wszyst­kich, których miał wypuścić.

- Co tu robisz? - zapytał Filch podejrzliwie.

- Nic - odpowiedział szczerze Harry.

- Nic! - prychnął Filch, a policzki zadrgały mu ze złości. - Uważaj, bo ci uwierzę! Czego włóczysz się samo­tnie po zamku, zamiast z innymi kupować w Hogsmeade te wasze śmierdzące kulki, proszek na bekanie czy charczące glizdy?

Harry wzruszył ramionami.

- No to wracaj mi zaraz do pokoju wspólnego w swoim domu! - warknął Filch i patrzył groźnie, póki Harry nie znikł mu z oczu.

Harry nie wrócił jednak do pokoju wspólnego. Wspiął się po schodach, bo przyszło mu do głowy, że dobrze będzie od­wiedzić Hedwigę w sowiarni. Kiedy szedł korytarzem na gór­nym piętrze, zza drzwi jednego z pomieszczeń rozległ się głos:

- Harry!

Odwrócił się i zobaczył profesora Lupina wyglądającego ze swojego gabinetu.

- Co tu robisz? - zapytał Lupin zupełnie innym to­nem niż Filch. - Gdzie jest Ron? I Hermiona?

- W Hogsmeade - odpowiedział Harry możliwie obojętnym tonem.

- Aha. - Lupin przyglądał się mu przez chwilę. - A może byś do mnie wpadł? Właśnie przysłali mi druzgotka. Na naszą następną lekcję.

- Co takiego?

Wszedł za Lupinem do gabinetu. W kącie stało wielkie akwarium. Do ścianki przywarło pyskiem jadowicie zielone stworzenie z ostrymi różkami, które robiło do nich złośliwe miny i na przemian kurczyło i rozkurczało długie, wrzecio­nowate palce.

- Demon wodny - wyjaśnił Lupin, przyglądając się z namysłem druzgotkowi. - Nie powinniśmy mieć z nim kłopotów, skoro przerabialiśmy już wodniki kappa. Sztuka polega na pokonaniu jego uścisku. Zauważyłeś, jakie ma wyjątkowo długie palce? Są silne, ale bardzo kruche.

Druzgotek obnażył zęby, po czym ukrył się w wodoro­stach w rogu pojemnika.

- Napijesz się herbaty? - zapytał Lupin, rozgląda­jąc się za czajnikiem. - Właśnie miałem sobie zrobić.

- Chętnie - odrzekł nieśmiało Harry. Lupin stuknął różdżką w czajnik i z dziobka buchnął pióropusz pary.

- Siadaj - rzekł Lupin, zdejmując pokrywkę z zaku­rzonej puszki. - Mam tylko herbatę w torebkach, ale... chyba masz już dość herbacianych fusów?

Harry spojrzał na niego. Lupin mrugał powiekami.

- Skąd pan o tym wie? - zapytał Harry.

- Od profesor McGonagall - odpowiedział Lupin, podając mu wyszczerbiony kubek z herbatą. - Ale nie przejmujesz się tym, co?

- Nie.

Przyszło mu na myśl, żeby powiedzieć Lupinowi o psie, którego zobaczył w Magnoliowym Łuku, ale szybko z tego zrezygnował. Nie chciał zostać uznany za tchórza, zwłaszcza odkąd Lupin dał mu do zrozumienia, iż uważa, że Harry nie da sobie rady z boginem.

Coś z tych myśli musiało się odbić na jego twarzy, bo Lupin zapytał:

- Czymś się martwisz, Harry?

- Nie - skłamał Harry. Wypił łyk herbaty i obser­wował druzgotka, który wygrażał mu pięścią. - Tak - powiedział nagle, stawiając kubek na biurku Lupina. - Pamięta pan ten dzień, w którym walczyliśmy z boginem?

- Taak - odpowiedział Lupin.

- Dlaczego pan profesor nie pozwolił mi z nim walczyć? Lupin uniósł brwi.

- Myślałem, że to oczywiste, Harry - rzekł, wy­raźnie zaskoczony.

Harry, który spodziewał się raczej, iż Lupin będzie pró­bował twierdzić, że nie miał takiego zamiaru, spojrzał na niego ze zdumieniem.

- Dlaczego? - powtórzył.

- No cóż - powiedział Lupin, lekko marszcząc czo­ło - byłem pewny, że kiedy bogiń stanie przed tobą, przybierze postać Lorda Voldemorta.

Harry wytrzeszczył oczy. Takiej odpowiedzi najmniej się spodziewał, a w dodatku Lupin wypowiedział imię Voldemorta. Jak dotąd jedyną osobą, która w jego obecności głośno wypowiedziała to imię, był profesor Dumbledore.

- Najwyraźniej się myliłem - rzekł Lupin, wciąż marszcząc czoło. - Uważałem jednak, że to nie jest dobry pomysł, aby Voldemort zmaterializował się w pokoju na­uczycielskim. Wyobrażałem sobie, że wybuchnie panika.

- Rzeczywiście najpierw pomyślałem o Voldemorcie - przy znal Harry. - Ale potem... przypomniałem so­bie o tych dementorach.

- Rozumiem - powiedział powoli Lupin. - No, no... jestem pod wrażeniem. - Uśmiechnął się na widok zaskoczenia na twarzy Harry’ego. - To by znaczyło, że tym, czego się boisz najbardziej, jest... strach. To bardzo mądre, Harry.

Harry nie wiedział, co na to powiedzieć, więc napił się herbaty.

- A więc pomyślałeś, że uważam cię za niezdolnego do walki z boginem? - zapytał Lupin.

- No... tak - powiedział Harry. Nagle poczuł się o wiele lepiej. - Panie profesorze, pan wie, że dementorzy...

Przerwało mu pukanie do drzwi.

- Proszę wejść! - zawołał Lupin.

Drzwi się otworzyły i wszedł Snape. Trzymał wielki kufel, z którego lekko się dymiło. Na widok Harry’ego zatrzymał się, mrużąc czarne oczy.

- Ach, to ty, Severusie - rzekł Lupin z uśmiechem. - Dzięki. Mógłbyś to postawić na biurku?

Snape postawił przed nim dymiący kufel, spoglądając to na Lupina, to na Harry’ego.

- Właśnie oglądaliśmy z Harrym druzgotka - powie­dział Lupin beztrosko, wskazując na szklany pojemnik.

- Fascynujące - rzekł Snape, nie patrząc w tamtą stronę. - Powinieneś to od razu wypić.

- Tak, tak, wypiję.

- Zrobiłem cały kociołek - ciągnął Snape. - Gdy­byś potrzebował więcej...

- Chętnie wezmę trochę jutro. Dziękuję ci bardzo, Severusie.

- Nie ma za co - odpowiedział Snape, ale w jego oczach pojawiło się coś, co Harry’emu nie bardzo się po­dobało.

Kiedy Snape wyszedł z pokoju, Harry spojrzał z zacieka­wieniem na kufel. Lupin uśmiechnął się.

- Profesor Snape był łaskaw przyrządzić mi wywar. Nigdy nie byłem zbyt dobry w eliksirach, a ten jest wyjąt­kowo złożony. - Podniósł kufel i powąchał jego zawar­tość. - Szkoda, że cukier niszczy jego moc - dodał, po czym wypił łyk i wzdrygnął się.

- Dlaczego... - zaczął Harry. Lupin spojrzał na niego i odpowiedział na nie dokończo­ne pytanie.

- Nie najlepiej się czuję. Ten wywar to jedyna rzecz, która może mi pomóc. Mam szczęście, że pracuję razem z profesorem Snape’em; niewielu jest czarodziejów, którzy potrafią to uwarzyć.

Wypił następny łyk, a Harry poczuł dziką ochotę, by wytrącić mu kufel z rąk.

- Profesor Snape bardzo interesuje się czarną magią - wypalił.

- Naprawdę? - powiedział Lupin, sprawiając wra­żenie, jakby go to nie bardzo zainteresowało, i wypił następ­ny łyk eliksiru.

- Niektórzy uważają... - Harry zawahał się przez chwilę, po czym brnął dalej: - Niektórzy uważają, że zrobiłby wszystko, byle tylko dostać stanowisko nauczyciela obrony przed czarną magią.

Lupin wypił resztę napoju i skrzywił się.

- Okropne - powiedział. - No, Harry, muszę za­jąć się swoją pracą. Zobaczymy się na uczcie.

- Oczywiście - rzekł Harry, odstawiając kubek po herbacie na biurko.

Z pustego kufla wciąż się dymiło.

 

- Masz - powiedział Ron. - Kupiliśmy tyle, ile mo­gliśmy unieść.

Na podołek Harry’ego wysypał się deszcz różnobarw­nych słodyczy. Zapadł już zmierzch; Ron i Hermiona do­piero co pojawili się w pokoju wspólnym, zaróżowieni od zimnego wiatru. Wyglądali, jakby przeżyli najwspanialsze chwile w swoim życiu.

- Dzięki - powiedział Harry, biorąc paczkę czar­nych pieprzowych diabełków. - No więc jakie jest to Hogsmeade? Gdzie byliście?

Z tego, co mu opowiedzieli, wynikało, że wszędzie. W sklepie z magicznymi przyrządami Derwisza i Bangesa, w królestwie żartobliwych niespodzianek Żonka, Pod Trze­ma Miotłami, gdzie wypili po kuflu pienistego piwa kremo­wego, i w wielu innych miejscach.

- A poczta, Harry! Z dwieście sów, wszystkie siedzą na półkach, a ubarwione są w zależności od szybkości, z jaką ma być dostarczona przesyłka!

- W Miodowym Królestwie mają nowy rodzaj kar­melków, dają darmowe próbki, zobacz, mamy ich trochę...

- Myśleliśmy, że zobaczyliśmy olbrzyma-ludojada, na­prawdę, Pod Trzema Miotłami...

- Szkoda, że nie mogliśmy przynieść ci trochę piwa kremowego, rozgrzewa jak nie wiem...

- A co ty robiłeś? - zapytała Hermiona z niepoko­jem. - Odwaliłeś jakąś pracę domową?

- Nie - odrzekł Harry. - Lupin poczęstował mnie herbatą w swoim gabinecie. No i wszedł Snape i...

Opowiedział im o dymiącym kuflu. Ron otworzył szero­ko usta.

- I Lupin to wypił? - wydyszał. - Zwariował, czy co?

Karmiona spojrzała na zegarek.

- Słuchajcie, musimy już iść, za pięć minut zaczyna, się uczta...

Przeskoczyli przez dziurę pod portretem i wkrótce zna­leźli się w tłumie uczniów zmierzających do Wielkiej Sali, cały czas dyskutując o Snapie.

- Ale jeśli... no, wiecie... - Hermiona przyciszyła głos, rozglądając się nerwowo - jeśli on chce... otruć Lupina... to przecież nie zrobiłby tego w obecności Harry’ego.

- No... chyba tak - powiedział Harry.

W Wielkiej Sali unosiły się w powietrzu setki wydrążo­nych dyń z płonącymi wewnątrz świecami, chmary żywych nietoperzy i mnóstwo płonących pomarańczowych serpen­tyn, które płynęły leniwie poprzez pochmurne sklepienie jak wspaniałe węże wodne.

Jedzenie było wspaniałe; nawet Hermiona i Ron, którzy opchali się słodyczami z Miodowego Królestwa, brali do­kładki wszystkiego. Harry co jakiś czas spoglądał na stół nauczycielski. Profesor Lupin, który był w znakomitym humorze i wyglądał zdrowiej niż zwykle, prowadził oży­wioną rozmowę z profesorem Flitwickiem, nauczycielem zaklęć. Harry przebiegł wzrokiem po długim stole i za­trzymał się na profesorze Snapie. Czyżby mu się zdawało, że Snape zerka na Lupina częściej, niż można by to uznać za naturalne?

Ucztę zakończyło widowisko zorganizowane przez du­chy Hogwartu. Powyskakiwały ze ścian i stołów, tworząc barwny korowód. Prawie Bezgłowy Nick, duch Gryffindoru, wzbudził ogólny podziw, znakomicie odgrywając scenę pozbawiania go głowy.

Zabawa była tak wspaniała, że dobrego nastroju Harry’ego nie mógł zepsuć nawet Malfoy, który wrzasnął, przekrzykując gwar, kiedy wychodzili z Wielkiej Sali:

- Potter, masz pozdrowienia od dementorów!

Harry, Ron i Hermiona powędrowali za innymi Gryfonami do swojej wieży, ale kiedy znaleźli się w korytarzu prowadzącym do portretu Grubej Damy, zobaczyli, że jest zatłoczony uczniami.

- Dlaczego nikt nie wchodzi? - zapytał zaintrygo­wany Ron.

Harry wspiął się na palce, żeby zobaczyć, co się dzieje. Wyglądało na to, że dziura pod portretem jest zamknięta.

- Proszę mnie przepuścić - rozległ się głos Percy’ego, który przepychał się z ważną miną przez tłum. - Co to za korek? Przecież wszyscy nie mogli zapomnieć hasła... Przepraszam, jestem prefektem naczelnym...

Nagle zapadła cisza, najpierw z przodu, jakby wzdłuż korytarza przebiegła fala strachu. Usłyszeli, jak Percy mówi ostrym tonem:

- Niech ktoś pójdzie po profesora Dumbledore’a. Szybko.

Uczniowie odwrócili głowy; ci z tyłu stawali na palcach.

- Co się dzieje? - zapytała Ginny, która dopiero co nadeszła.

Po chwili pojawił się profesor Dumbledore; Gryfoni stło­czyli się, aby zrobić mu przejście, a Harry, Ron i Hermiona wykorzystali to, żeby znaleźć się bliżej portretu.

- Och... - krzyknęła Hermiona zduszonym głosem i złapała Harry’ego za ramię.

Gruba Dama znikła z portretu, który został pocięty jakimś ostrym narzędziem, tak że paski płótna leżały na posadzce, a w samym obrazie było pełno wielkich dziur.

Dumbledore rzucił okiem na zniszczony obraz i odwrócił się, a wtedy zobaczył spieszących ku niemu Snape’a, McGonagall i Lupina.

- Musimy ją odnaleźć - powiedział. - Profesor McGonagall, proszę iść zaraz do Filcha i powiedzieć mu, żeby przeszukał wszystkie obrazy w zamku.

- Powodzenie murowane! - rozległ się skrzekliwy głos.

Nad głowami tłumu poszybował poltergeist Irytek. Był najwyraźniej zachwycony, jak zawsze na widok zniszczenia lub czyjegoś zmartwienia.

- Co masz na myśli, Irytku? - zapytał spokojnie Dumbledore, a roześmiany od ucha do ucha poltergeist nieco spoważniał, bo czuł przed nim respekt.

- Jest zawstydzona, wasza dyrektorska mość - od­powiedział przymilnym głosem, który wcale nie był przyje­mniejszy od jego zwykłego skrzeku. - Nie chce, by ją ktokolwiek zobaczył. Jest w okropnym stanie. Zobaczyłem ją, jak przebiegała przez landszaft na czwartym piętrze, cho­wając się wśród drzew. Wykrzykiwała coś okropnego - powiedział uradowany. - Biedaczka... - dodał niezbyt przekonującym tonem.

- Mówiła, kto to zrobił? - zapytał cicho Dumbledore.

- Och tak, wasza profesorsko-dyrektorska mość - odpowiedział Irytek takim tonem, jakby trzymał w obję­ciach wielką bombę. - Bardzo się rozzłościł, kiedy nie pozwoliła mu wejść.

Irytek wywinął kozła i wyszczerzył do Dumbledore’a zęby spomiędzy własnych nóg.

- Ale się wściekł ten Syriusz Black.



Date: 2015-12-11; view: 775


<== previous page | next page ==>
Upiór w szafie | ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.024 sec.)