Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






BLACK WCIĄŻ NA WOLNOŚCI

Jak dziś potwierdziło Ministerstwo Magii, Sy­riusz Black, jeden z najgroźniejszych przestępców więzionych w twierdzy Azkabanu, nadal pozosta­je nieuchwytny.

„Robimy wszystko, co w naszej mocy, by schwy­tać Blacka", oświadczył dziś rano minister magii, Korneliusz Knot, „i prosimy społeczność czarodzie­jów, by zachowała spokój".

Niektórzy członkowie Międzynarodowej Fede­racji Magów krytykują Knota za poinformowanie premiera mugoli o zaistniałym kryzysie.

„Przecież musiałem to zrobić, to chyba oczywi­ste", powiedział zirytowany Knot. „Black to szale­niec. Stanowi zagrożenie dla każdego, kogo napo­tka, czarodzieja czy mugola. Premier zapewnił mnie, że nie zdradzi nikomu prawdziwej tożsa­mości Blacka. I powiedzmy sobie szczerze - kto by mu uwierzył, gdyby to uczynił?"

Mugolom powiedziano, że Black ma broń pal­ną (coś w rodzaju metalowej różdżki, której mugole używają do zabijania się nawzajem). Spo­łeczność czarodziejów obawia się jednak, że znowu może dojść do takiej masakry jak dwanaście lat temu, kiedy Black zamordował trzynaście osób jednym przekleństwem.

 

Harry spojrzał w mroczne oczy Syriusza Blacka, a tylko oczy w jego zapadłej twarzy wydawały się żywe. Nigdy nie spotkał wampira, ale oglądał ich podobizny na lekcjach obrony przed czarną magią. Black, ze swoją białą, wosko­watą cerą, wyglądał jak jeden z nich.

- Można wymięć, jak się na niego patrzy, no nie? - powiedział Stan, obserwując Harry’ego.

- Zamordował trzynaście osób? - zapytał Harry, od­dając mu pierwszą stronę. - Jednym przekleństwem!

- Dał czadu, nie? I to na oczach wszystkich. W biały dzień. Ale była zadyma, co, Ernie?

- Ehe - mruknął kierowca.

Stan objął oparcie fotela i wykręcił głowę do Harry’ego, żeby go lepiej widzieć.

- Black był wielkim kibicem Sam-Wiesz-Kogo - powiedział.

- Co, Voldemorta? - zapytał bez zastanowienia Harry.

Stanowi zbielały nawet pryszcze, a Ernie szarpnął kie­rownicą tak gwałtownie, że cała wiejska chałupa musiała uskoczyć przed autobusem.

- Chcesz nas władować na drzewo?! - ryknął Stan.

- Po kiego grzyba nazywasz go po imieniu?

- Przepraszam - bąknął Harry. - Ja... zapom­niałem...

- Zapomniałem! A niech cię szlag, ale mi serce wali...

- Więc... więc Black był zwolennikiem Sam-Wiesz-

- Kogo? - zapytał Harry przepraszającym tonem.



- No - mruknął Stan, rozcierając sobie pierś. - Jasne, że był. Mówią nawet, że byli bardzo zblatowani. Kiedy ten mały Harry Potter okazał się od niego lepszy...

Harry nerwowo przygładził włosy na czole.

- ...wytropiono wszystkich kiboli Sam-Wiesz-Kogo, no nie, Ern? Większość skapnęła się, że już po herbacie, jak go zabrakło. Ale ten Black to rzadki twardziel. Podobno uznał, że teraz on będzie szefem. W każdym razie osaczyli go na środku ulicy pełnej mugoli, a Black wyciąga różdżkę i jak nie rąbnie, to z pół ulicy rozwalił, dostał jeden czaro­dziej i z tuzin mugoli, co się nawinęli pod różdżkę. Masakra, mówię ci. A wiesz, co Black wtedy zrobił? - dodał dra­matycznym szeptem.

- Co?

- Roześmiał się. Po prostu stał sobie na środku ulicy i ryczał ze śmiechu. Ministerstwo podesłało posiłki, no to się poddał, ale wciąż rechotał jak dziki. To czubek, no nie, Ern? Kompletny świr, no nie?

- Nawet gdyby nie był, jak go zamknęli w Azkabanie, to teraz na pewno jest - powiedział powoli Ernie. - Ja bym się wysadził w powietrze, gdyby mieli mnie tam zapuszkować. A już jego nieźle tam obsłużyli... po tym numerze, co odwalił...

- Aż się skręcali, żeby to jakoś zatuszować, no nie, Ern? - ciągnął Stan. - Zrąbało z pół ulicy, wszędzie trupy mugoli... Jaki to oni kit wstawili, Ern? Ze niby co się stało?

- Wybuch gazu - mruknął Ernie.

- No, a teraz ptaszek im wyfrunął - rzekł Stan, przyglądając się ponownie wychudzonej twarzy Blacka. - Dotąd jeszcze nikt nie nawiał z Azkabanu, no nie, Ern? Niech ja skonam, jak on to zrobił? Tam mają takich goryli, że największy twardziel by wymiękł, no nie, Ern?

Ernie wzdrygnął się.

- Zmień temat, Stan, dobra? Jak słyszę o tych azkabańskich klawiszach, to mi się coś wywraca w brzuchu.

Stan odłożył niechętnie gazetę, a Harry oparł się o okno, czując się coraz gorzej. Odnosił wrażenie, że straszenie pa­sażerów jest ulubioną rozrywką Staną. Już sobie wyobrażał, jak opowiada: „Słyszeliście o Harrym Porterze? Zrobił balona ze swojej ciotki! Mieliśmy go tu, w Błędnym Rycerzu, no nie, Ern? Próbował nawiać..."

On, Harry, złamał prawo czarodziejów, był takim sa­mym przestępcą jak Syriusz Black. Czy za nadmuchanie ciotki Marge mogą go zamknąć w Azkabanie? Nie wiedział nic o tym więzieniu dla czarodziejów, ale wszyscy wspomi­nali o nim ze strachem. Hagrid, gajowy Hogwartu, spędził tam niedawno dwa miesiące. Harry wiedział, że nigdy nie zapomni wyrazu przerażenia na jego twarzy, kiedy mu powiedziano, dokąd go zabierają, a przecież Hagrid był jednym z najdzielniejszych ludzi, jakich znał.

Błędny Rycerz toczył się przez ciemność, rozganiając przed sobą krzaki i pojemniki na śmieci, budki telefoniczne i drzewa, a Harry leżał na swoim wymoszczonym piernatami łóżku, pogrążony w rozpaczy. Po chwili Stan przypomniał sobie, że Harry zapłacił za gorącą czekoladę, ale wylał prawie cały kubek na poduszkę, kiedy autobus ruszył gwałtownie z Anglesea do Aberdeen. Co jakiś czas z górnego piętra scho­dzili czarodzieje i czarownice w długich szatach i bambo­szach, żeby wysiąść na kolejnym przystanku. Wszyscy spra­wiali wrażenie, jakby opuszczali autobus z największą ulgą.

W końcu pozostał tylko Harry.

- No dobra, Neville - rzekł Stan, klaszcząc w ręce - dokąd cię zawieźć w Londynie?

- Ulica Pokątna - odpowiedział Harry.

- W porząsiu. Na stare śmieci, co?

Huknęło i po chwili pędzili już z łoskotem po Charing Cross Road. Harry usiadł i patrzył, jak domy i ławki umy­kają na bok przed Błędnym Rycerzem. Niebo trochę pojaś­niało. Mógłby gdzieś przycupnąć na parę godzin, pójść do banku Gringotta, kiedy tylko go otworzą, a potem ruszyć w drogę - ale dokąd? Nie miał pojęcia.

Ern wcisnął pedał hamulca i Błędny Rycerz zatrzymał się przed małym, podejrzanie wyglądającym pubem, Dziura­wym Kotłem, za którym było magiczne wejście na ulicę Pokątna.

- Dzięki - powiedział Harry do Erna. Zeskoczył na stopień i pomógł Stanowi ściągnąć na chod­nik kufer i klatkę Hedwigi.

- No to cześć! - zwrócił się do Staną.

Ale Stan go nie słuchał. Wciąż stojąc w otwartych drzwiach autobusu, gapił się na wejście do Dziurawego Kotła.

- A więc jesteś, Harry - rozległ się czyjś głos. Zanim Harry zdążył się odwrócić, poczuł czyjąś rękę na ramieniu. W tym samym momencie Stan krzyknął:

- Niech skonam! Ern, chodź tu, szybko! Zobacz!

Harry zerknął przez ramię i poczuł, jak do żołądka wsy­puje mu się wiaderko lodu. Wpadł prosto w objęcia Korne­liusza Knota, ministra magii we własnej osobie.

Stan zeskoczył na chodnik obok nich.

- Jak pan nazwał Neville’a, panie ministrze? - za­pytał, wyraźnie podniecony.

Knot, niski, korpulentny mężczyzna w długiej pelerynie w prążki, sprawiał wrażenie przeziębionego i zmęczonego.

- Jakiego Neville’a? - zdziwił się, marszcząc czoło. - To jest Harry Potter.

- Wiedziałem! - ucieszył się Stan. - Ern! Ern! Zgad­nij, kim jest ten Neville? To Harry Potter! Ma bliznę, niech skonam!

- Tak - powiedział niecierpliwie Knot. - Cóż, cie­szę się, że Błędny Rycerz przywiózł tu Harry’ego, ale teraz on i ja musimy wejść do Dziurawego Kotła...

I wzmógł napór na ramię Harry’ego, popychając go w stronę drzwi pubu. Kiedy znaleźli się w środku, z drzwi za kontuarem wyłoniła się zgarbiona postać z latarnią. Był to Tom, pomarszczony, bezzębny barman.

- Ma go pan, panie ministrze! - zawołał. - Po­dać coś? Piwa? Brandy?

- Dzbanek gorącej herbaty, jeśli łaska - odrzekł Knot, wciąż trzymając Harry’ego za ramię.

Za plecami usłyszeli głośne szuranie i sapanie i pojawili się Stan i Ernie, taszcząc kufer Harry’ego i klatkę Hedwigi. Obaj wyglądali na niezwykle przejętych sytuacją.

- Ty, Neville, czegoś nam nie powiedział, kim jesteś, co? - zapytał Stan, łypiąc na Harry’ego. Ernie zerkał ciekawie przez jego ramię.

- Do prywatnego gabinetu, Tom - rzekł Knot z na­ciskiem.

- Cześć - rzekł smętnie Harry do Staną i Erniego, kiedy Tom zaprosił gestem Knota do korytarzyka za barem.

- Cześć, Neville! - zawołał Stan.

Knot ruszył wąskim korytarzem, popychając przed sobą Harry’ego. Tom wprowadził ich do małego saloniku. Strze­lił palcami i na kominku zapłonął ogień, po czym wycofał się z pokoju, kłaniając się raz po raz.

- Siadaj, Harry - powiedział Knot, wskazując fotel przy kominku.

Harry usiadł, czując, że mimo płonącego kominka ra­miona pokrywają mu się gęsią skórką. Knot zdjął pelerynę i odrzucił ją w kąt, podciągnął spodnie swojego butelkowo-zielonego garnituru i usiadł naprzeciw Harry’ego.

- Harry, jestem Korneliusz Knot. Minister magii.

Dla Harry’ego nie było to niespodzianką; widział już kiedyś Knota, ale sam miał wówczas na sobie pelerynę-niewidkę, więc minister nie mógł o tym wiedzieć.

Pojawił się ponownie Tom, tym razem w szlafroku na nocnej koszuli, niosąc tacę z herbatą i bułeczkami. Postawił tacę na stoliku między fotelami i opuścił gabinet, zamykając za sobą drzwi.

- No, Harry - rzekł Knot, nalewając herbatę do filiżanek - aleś nam napędził strachu, nie ma co! Uciekać w ten sposób z domu wuja i ciotki! Zacząłem już się bać, że... no, ale jesteś cały i zdrowy, a tylko to się liczy.

Posmarował sobie bułeczkę masłem i podsunął talerz Harry’emu.

- Jedz, Harry, wyglądasz jak trzy ćwierci do śmierci.

No więc... na pewno się ucieszysz, jak ci powiem, że już sobie poradziliśmy z tym nieszczęśliwym nadmuchaniem panny Marjorie Dursley. Parę godzin temu wysiałem na Privet Drive dwóch przedstawicieli Wydziału Przypadkowego Użycia Czarów. Panna Dursley została nakłuta, a jej pamięć odpowiednio zmodyfikowana. Nie będzie pamiętać o tym niemiłym incydencie. Tak więc wszystko już jest w porząd­ku i nikomu nic się nie stało.

Uśmiechnął się do Harry’ego znad filiżanki jak wujek gawędzący z ulubionym siostrzeńcem. Harry, który nie dowierzał własnym uszom, otworzył usta, żeby coś powie­dzieć, ale nic nie przychodziło mu do głowy, więc ponownie je zamknął.

- Aha, boisz się, co na to wszystko twój wuj i twoja ciotka, co Harry? - zapytał Knot. - No cóż, nie prze­czę, że są bardzo rozeźleni, ale gotowi są gościć ciebie w swoim domu w przyszłym roku przez letnie wakacje, jeśli tylko pozostaniesz w Hogwarcie na ferie bożonarodzeniowe i wielkanocne.

Harry odchrząknął i przełknął ślinę.

- Zawsze zostaję w Hogwarcie na Boże Narodzenie i Wielkanoc - powiedział - i nigdy nie wrócę na Privet Drive.

- No, no, no, jestem pewny, że spojrzysz na to ina­czej, kiedy już trochę ochłoniesz - rzekł Knot nieco przestraszony. - Ostatecznie to twoja rodzina i wie­rzę, że... że w głębi serca jesteście sobie... ee... bardzo bliscy.

Harry nadal nie dowierzał Knotowi i wciąż czekał, aż usłyszy, co się z nim stanie.

- Tak więc pozostaje tylko ustalić - rzekł Knot, smarując sobie masłem drugą bułeczkę - gdzie spędzisz dwa ostatnie tygodnie wakacji. Moim zdaniem powinieneś wynająć sobie pokój tutaj, w Dziurawym Kotle...

- Niech pan sobie daruje - przerwał mu Harry. - Jaka kara mnie czeka? Knot zamrugał.

- Kara?

- Złamałem prawo! Ustawę o ograniczeniu użycia cza­rów przez niepełnoletnich czarodziejów!

- Ależ mój drogi chłopcze, nie zamierzamy cię karać za taką drobnostkę! - zawołał Knot, wymachując bułe­czką. - To był wypadek! Nie wysyłamy nikogo do Azkabanu za nadmuchanie ciotki!

Ale to nie zgadzało się zupełnie z dotychczasowymi do­świadczeniami Harry’ego z Ministerstwem Magii.

- W zeszłym roku dostałem oficjalne ostrzeżenie tylko dlatego, że pewien domowy skrzat rozbił miskę leguminy w kuchni mojego wuja! - powiedział, marszcząc czoło. - Ministerstwo Magii zagroziło mi, że zostanę usunięty z Hogwartu, jeśli choć raz użyję czarów poza szkołą!

Teraz Harry nie mógł uwierzyć własnym oczom: Knot sprawiał wrażenie, jakby się zmieszał.

- Wszystko zależy od okoliczności, Harry... Musimy wziąć pod uwagę... w obecnej atmosferze... no... przecież chyba nie chcesz zostać wyrzucony?

- Oczywiście, że nie.

- No więc o co tyle zamieszania? - roześmiał się Knot. - A teraz zjedz sobie bułeczkę, a ja pójdę zobaczyć, czy Tom ma jakiś wolny pokój.

Wyszedł z gabinetu, a Harry długo wpatrywał się w drzwi. Działo się coś bardzo dziwnego. Dlaczego Knot czekał na niego pod Dziurawym Kotłem, jeśli nie miał zamiaru go ukarać? Teraz, kiedy zaczął się nad tym zastanawiać, uderzyło go, że to raczej niezwykłe, by minister magii osobiście zajmował się używaniem czarów przez nie­pełnoletnich czarodziejów.

Wrócił Knot w towarzystwie Toma.

- Harry, numer jedenasty jest wolny - oznajmił. - Myślę, że będzie ci tam bardzo wygodnie. I jeszcze jedno... mam nadzieję, że to zrozumiesz... Nie chcę, żebyś się włóczył po mugolskim Londynie, dobrze? Trzymaj się ulicy Pokątnej. No i musisz wracać przed zapadnięciem zmroku. Nie wątpię, że rozumiesz, dlaczego ci o tym mó­wię. Tom będzie miał na ciebie oko.

- W porządku - powiedział powoli Harry. - Ale dlaczego...

- Nie chcemy, żebyś nam znowu zniknął, prawda? - przerwał mu Knot i wybuchnął śmiechem. - Nie, nie... chcemy zawsze wiedzieć, gdzie jesteś... znaczy się...

Odchrząknął głośno i podniósł swoją pelerynę w prążki.

- No, na mnie już czas, tyle roboty, sam rozumiesz...

- Znaleźliście już Blacka? - zapytał nagle Harry. Palce Knota ześliznęły się ze srebrnej zapinki peleryny.

- Co? Ach, słyszałeś... no... jeszcze nie, ale to tylko sprawa czasu. Ci strażnicy z Azkabanu są niezawodni... a tym razem naprawdę się zawzięli.

Wzdrygnął się lekko.

- No więc żegnaj, chłopcze.

Wyciągnął rękę, a Harry, ściskając ją, wpadł na pewien pomysł.

- Eee... panie ministrze... mogę o coś zapytać?

- Oczywiście - odrzekł Knot z uśmiechem.

- Trzecioklasiści mogą odwiedzać Hogsmeade, ale ani mój wuj, ani ciotka nie podpisali mi formularza pozwolenia. Może pan mógłby to zrobić?

Knot skrzywił się lekko.

- Aha... Nie, nie, bardzo mi przykro, Harry, ale nie jestem twoim rodzicem czy opiekunem, więc...

- Ale jest pan ministrem magii. Gdyby pan dał mi pozwolenie...

- Przykro mi, Harry, ale przepisy to przepisy - po­wiedział sucho Knot. - Może będziesz mógł odwiedzić Hogsmeade w przyszłym roku. Prawdę mówiąc, uważam, że najlepiej będzie, jak tego nie zrobisz... tak... no cóż, na mnie już czas. Baw się dobrze, Harry.

Uśmiechnął się po raz ostatni, uścisnął Harry’emu dłoń i wyszedł. Teraz zbliżył się Tom, uśmiechając się do niego przymilnie.

- Proszę za mną, panie Potter. Pańskie rzeczy są już na górze...

Harry wspiął się za nim ładnymi drewnianymi schoda­mi. Tom zatrzymał się przed drzwiami opatrzonymi mo­siężną jedenastką, otworzył je i gestem zaprosił go do środka.

Wewnątrz było łóżko, które wyglądało całkiem zachę­cająco, trochę błyszczących dębowych mebli, kominek z wesoło trzaskającym ogniem, a na szafie siedziała...

- Hedwiga! - krzyknął Harry zduszonym głosem. Sowa śnieżna kłapnęła dziobem i sfrunęła na jego ramię.

- Ma pan niezwykle mądrą sowę - zagdakał Tom. - Przyleciała pięć minut po pana przybyciu. Jeśli będzie pan czegoś potrzebował, proszę mi powiedzieć.

Jeszcze raz się ukłonił i wyszedł.

Harry długo siedział na łóżku, głaszcząc bezmyślnie Hedwigę. Niebo za oknem szybko zmieniało barwę: od głębo­kiego, aksamitnego granatu do zimnej, stalowej szarości, a potem, już nieco wolniej, do różowości podszytej złotem.

Trudno było uwierzyć, że zaledwie parę godzin temu uciekł z Privet Drive, że nie wyrzucono go ze szkoły i że ma przed sobą pełne dwa tygodnie wakacji bez Dursleyów.

- To była bardzo dziwna noc, Hedwigo - powie­dział, ziewając.

Opadł na poduszki, nawet nie zdjąwszy okularów, i na­tychmiast zasnął.



Date: 2015-12-11; view: 782


<== previous page | next page ==>
ROZDZIAŁ TRZECI | ROZDZIAŁ CZWARTY
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.014 sec.)