Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Autobahn nach Poznań. 266 8 page

„Jezu, one go zamordują!” – funkcjonariuszka Abwehry panikowała, paląc papierosa w trakcie szybkiego marszu w stronę rynku. „Nie będzie litości, nie będzie przebaczenia. One zamordują tego faceta. Kimkolwiek jest. Gdziekolwiek się znajduje. On... jest już martwy”.

Aneta Bielak weszła do knajpy i zamówiła „wściekłego psa”. Wychyliła go od razu, czując smak soku, a potem tabasco. Potem zamówiła „kamikaze”. Zgodnie z rytuałem zaserwowano jej sześć kieliszków od razu.

„One go zamordują! One go zabiją” – wypiła pierwszy kieliszek z niebieskim płynem. „Facet jest już nieżywy!”.

Zapaliła papierosa, sięgnęła po kolejny kieliszek i wyjęła z torby laptopa. Parę ruchów, chwila oczekiwania, podłączenie kabli, połączenie z komórką. I...

I miała już te dane. Zebrane nadludzkim wysiłkiem przez kilkadziesiąt dziewczyn, rozsianych po całym kraju, które tym razem dały z siebie wszystko. Naprawdę wszystko.

„Uuuuuu... już nie żyjesz, gościu. Masz wyrok!”. Teraz tylko trzeba cię namierzyć. Następny kieliszek. „Już nie żyjesz, człowieku. Kilkadziesiąt kobiet w tym kraju sprzysięgło się przeciwko tobie. I to władnych kobiet, nie byle jakich. Zaraz zobaczysz!”.

I znowu kamikaze. A niech tam, niech alkohol buzuje we krwi! „Zabiłeś »Laskę«, świnio! Nie darujemy ci tego”.

Aneta Bielak z Abwehry szybko stukała palcami w klawisze. I choć to wbrew prawu, wiedziała, że przyłoży rękę do tego przedsięwzięcia.

 

– Problem był w tym, że robiły się Efekty – powiedział Matysik.

– Jakie Efekty, do jasnej cholery? – Hofman ciągle trzymał rękę w torbie.

– No, naprawdę nie wiemy, co to jest. Robili jakieś eksperymenty we Wrocławiu. Zabijali ludzi, którzy nie umierali do samego końca. Tylko trochę. Tylko trochę umierali.

– Jezu, albo ja jestem wariatem, albo...

– A co to jest „Pyskówka”? No, co to jest?

– Nieczłowiek, żywy trup. Niewidzialny. Myślący. Potrafiący przenieść się o tysiące kilometrów, do miejsca, które wyznaczysz – momentalnie.

– Jezu... czy ja śnię?

– Nie śnisz – warknął Tomecki.

– Problem leżał w czymś innym – powiedział Matysik. – Uwierzyliśmy, że taka technologia, jeśli jest to technologia, da Polsce straszliwą władzę. Robiliśmy to dla narodu, robiliśmy to dla dobra naszego kraju. Żeby istniał, żeby nigdy nie powtórzył się rok 1939.

– Przestań wstawiać głodne kawałki. Co to są Efekty?



– No właśnie. Co prawda możliwe było wyprodukowanie „nie do końca” umarłych, ale okazało się, że ta cholerna aparatura powoduje tragiczne skutki uboczne. Pojawiały się takie dziwne kule szarości. I wiesz... każdy kto TEGO dotknął, na przykład szarej trawy, od razu był zarażony. Umierał, ale nie do końca. Czysty horror! Ci ludzie odwiedzali żywych, odwiedzali wszystkich, którzy byli związani z projektem. Nie wiem, co to było. Może jakieś promieniowanie, które dotknęło i nas, i ich? Nie wiem, nie jestem naukowcem. Jednak zombie, jak my ich nazywamy, robiły straszne rzeczy.

– Tak straszne, jak wy w Pieczyskach – przerwał mu Hofman. – A może mniej straszne, bardziej straszne? – roześmiał się, choć było mu cholernie źle. Musiał rozmawiać z tymi mordercami. – Jak WASZE działania ustawicie na skali straszności?

– Nie kpij. Zombie zabijały ludzi – powiedział Matysik. – Tak jak zabiły twoją „Źródełko”.

Hofman zakrztusił się śliną. Teraz go mieli. Teraz go mogli zastrzelić. Chwila kretyńskiej nieuwagi.

Jednak Tomecki tylko się uśmiechnął. Wyjął rękę z torby, w której miał Raka. Matysik też nie zrobił żadnego gestu, również się uśmiechnął.

Jezuuuu... Jakby tylko się zaczęło, i obaj, Hofman i Tomecki, zaczęli grzać do siebie, to skosiliby połowę ludzi na stacji benzynowej, zanim sami by się zabili. Jezu!

– Skąd wiecie o „Źródełku”?

– My naprawdę wiele wiemy – mruknął Matysik. – To zgodnie z zasadą: kryj swoją dupę, zanim ci jej nie odstrzelą.

– Oki – Hofman odruchowo użył ulubionego powiedzenia „Źródełka”. – Dlaczego zabijaliście ludzi?

– No kurde! – Matysikowi zaczęły drżeć ręce. – No kurde. Byli zarażeni. Pojawialiby się jako duchy, czy jak to nazwać, i robiliby wiele złego. Ale okazało się, że daliśmy dupy już na początku. Każdy, kto znalazł się w pobliżu szarych kul, był jakoś pod ich wpływem. My też, niestety.

– Nic nie dało odgradzanie się sznurkiem – wtrącił Tomecki. – Gówno znaczyły OP-1. Można se w dupę włożyć taki sprzęt. I, kurwa, odkażanie również. Coś nas zaraziło, ale inaczej.

– Inaczej?

– No, kurwa jebana, przyczepiły się do nas osoby, które zginęły w akcjach.

– Powiem inaczej – powiedział Matysik. – Dopóki aparatura była czynna, robiło się coraz gorzej. Zabijaliśmy, paliliśmy zwłoki...

Stary oficer umilkł nagle. Popatrzył prosto w oczy człowieka siedzącego naprzeciw.

– Marek – powiedział do Hofmana. – Ja naprawdę robiłem to dla swojego kraju! Wierzyłem, że muszę. Że muszę!

– A wiesz co ja zrobię dla swojego kraju? – warknął Hofman. – Zabiję! Zabiję was obu!

 

Abwehra jest instytucją, która nie ma kłopotów z informacją i wyszukiwaniem danych. Aneta Bielak wybrała numer telefonu, który wyświetlił się na laptopie.

– Dzień dobry – powiedziała słodkim głosem. – Jestem z Abwehry... tfu, przepraszam. Jestem z Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Czy to Polskie Towarzystwo Eksploracyjne?

– Tak. Czym mogę służyć?

– Chcę spytać o bunkry.

Głos mężczyzny po drugiej stronie był cichy, spokojny i kojący. Rozmówca nie pytał, o jakie bunkry chodzi. On doskonale wiedział o czym mówi dziewczyna z ABW.

Zaczął powoli wyjaśniać. W samych budowlach nie można nic znaleźć. Są tam teraz hurtownie, magazyny, Obrona Cywilna, jednym słowem nic. Jednak nie można zabrać się do jakichkolwiek poważnych badań, bo przeszkadzają przeróżne instytucje państwowe. Nie ma możliwości przewiercenia kilkudziesięciometrowych czap z betonu, bo natychmiast pojawia się jakiś urzędnik i zabrania, wyprasza, motywuje swój upór setkami stron nieistotnych dokumentów.

Bunkry to nie jest parę osobnych budowli. One tworzą system. Warto zerknąć na plan podziemnych połączeń, który da się wygrzebać z archiwum. Koniecznie trzeba zerknąć na „listę Wróbla” – to spis tajnych niemieckich zakładów. Trzeba to dokładnie przestudiować, bo bunkry to nie kilka budynków postawionych byle gdzie i byle jak.

To jest ogromne urządzenie. Jedno monstrualne urządzenie, ukryte głęboko pod ziemią. Jakiś rodzaj akceleratora, który ciągnie się pod całym Wrocławiem. Podobno o dostęp do niego zabijali się agenci BND. Nikt nie pozwala dzisiaj przewiercić tych gigantycznych czap betonu, zawsze jakiś zakaz się znajdzie – choćby z sanepidu. Ale pozwolenia nie ma, i chyba nie będzie. Nikt nie daje zgody na dojście do podziemi Wrocławia. Każdy kierownik zakładu, na którego terenie wywiercono dziurę i dokopano się do podziemi, nagle zaczyna ściemniać i każe swoim natychmiast zakopać, co wykopali. To nie jest bezpieczne, lepiej nie zbliżać się do podziemi. I tak jest od lat.

W każdym razie istnieje kilka opisów świadków. To jest jedno wielkie, monstrualne urządzenie, które nie wiadomo do czego służyło. Służy? Tam coś jest. Być może jakiś nieprawdopodobnej wielkości akcelerator. Nie wiadomo. To jest system, wielokilometrowe „coś”. Wystarczy zerknąć na szerokie tunele obok, którymi ciężarówki mogły jeździć, a nawet się w nich mijać. Niestety, proszę pani, wejście tam też nie jest łatwe.

– A kończąc – powiedziała Aneta Bielak – czy mógłby pan mi powiedzieć, tak prywatnie... Nie wiem, jak sformułować pytanie.

– Niech pani wali wprost.

– No, ale głupio zabrzmi. Pan nie jest funkcjonariuszem, ale...

– Proszę pytać.

Aneta zawahała się.

– Aaaaa... czy to urządzenie, pańskim zdaniem... Jezu, nie wiem jak to powiedzieć! Czy ktoś je, w pańskiej opinii, czasem... włącza?

Głos mężczyzny w słuchawce był spokojny i kojący.

– Proszę pani, włączyli je jakieś pół roku temu.

– Jezu! Skąd pan wie?!

– Proszę pani, zawsze odwiedzają nas jacyś napaleńcy od duchów. Zacząłem nawet robić wykres. Ilu idiotów przyjdzie, w którym miesiącu. Wskaźnik wahał się gdzieś w okolicach procenta, a pół roku temu podskoczył pięciokrotnie.

– Dlaczego pan łączy te dwie sprawy?

– Ja nie łączę. Nie jestem funkcjonariuszem. Ja chciałbym tylko dorwać się do tych bunkrów, a nie mam żadnej szansy.

– W państwie prawa? Nie ma pan szansy?

– W państwie prawa. Nie mam.

Była zszokowana.

– A skąd pan tyle wie?

– Z tych samych źródeł, z których korzystała pani.

– Przecież to niemożliwe. Pan nie ma takich możliwości jak ja!

– Wystarczy troszeczkę starań – roześmiał się. – I niech pani pamięta... To urządzenie jest włączone. Nikt nie wie, co się stanie.

 

Matysikowi coraz bardziej chciało się spać. Siedemdziesiąt dwa lata życia dały jego ciału nieco w kość, lecz jeśli chodzi o „ducha”, to wszystko wskazywało na to, że eks-komandos jest jeszcze na fabrycznej gwarancji.

Cierpliwie przedstawiał Hofmanowi kolejne informacje.

W wyniku eksperymentu udało się stworzyć „nie do końca umarłych”, ale jego rezultaty sięgały nawet trzystu kilometrów. Kiedyś zaobserwowano Efekt aż w Czechosłowacji, i to była najtrudniejsza akcja, w trakcie której o mało nie wpadli. Trzeba było likwidować wszystkich, którzy zetknęli się z szarą kulą, bo skutki były okropne. Jeśli chodzi o zombie, to poddawały się kontroli z wielkim trudem. Te stworzone na miejscu można było opanować i coś im kazać – na przykład zabić „Źródełko”. Niestety, istoty powstałe z „zarażeń” znajdowały się pod wpływem niekontrolowanego szału, trzeba więc było likwidować ludzi, którzy zetknęli się z „szarością”. To było naprawdę lepsze niż duchy, które nie wiedziały czego chcą, a dużo mogły. To nie byli ludzie – to były zgęstki uczuć. Dość władne zgęstki.

Ale później okazało się coś jeszcze. OP-1, ubiory przeciwchemiczne, których używali, nie były skuteczne. Sami też mieli jakieś dziwne, poronne skutki uboczne – przyczepiali się do nich „częściowo umarli” ludzie. Nazywano je Aniołami, ponieważ im pomagały. „Źródełko” nie miała Anioła, więc ją łatwo było zabić. Hofman musiał też się kiedyś „częściowo zarazić”, więc jego nie udało się zabić. „Pyskówka” pomogła w odpowiednim momencie.

A teraz najważniejsze: widząc upiorne skutki uboczne wstrzymano eksperymenty. Wtedy wszystkie zombie jakby zamarły. Cóż, język naprawdę nie jest w stanie opisać tych stanów, nie ma w nim pojęć, którymi można opisać, co się wtedy działo.

Teraz jednak ktoś na nowo podjął eksperymenty. Od pół roku zombie są aktywne... Miraż władzy i mocy okazał się silniejszy niż rozum. Ale ten ktoś, kto to zrobił, chyba nie wiedział, jaki będzie finał. Za kolejne pół roku zaczną się pojawiać Efekty, szare kule zarażające ludzi śmiercią i szaleństwem. Skutki mogą być odległe od Wrocławia nawet o trzysta kilometrów. To może się stać nawet w Niemczech, nawet w Czechach...

Na pytanie, skąd Niemcy mogli mieć przed kilkudziesięciu laty taką technologię, nie było odpowiedzi. Może znaleźli kawałek UFO? Może tam był jakiś geniusz? Cholera wie. W każdym razie to ciągle nie udaje się do końca. Zawsze coś zawodzi, zawsze są upiorne skutki uboczne.

– Kto to robi? – spytał Hofman.

– Nie wiem – odparł Matysik. – Nie mam zielonego pojęcia.

W tym momencie zadzwonił telefon.

 

– Panie Marku, pan mnie nie zna – głos należał do wyraźnie podpitej kobiety. – Jestem Aneta Bielak z Abwehry.

– Tak, słucham?

– Wie pan? Kilkadziesiąt dziewczyn w tym kraju, w różnych komendach rozsianych wszędzie, pokazało właśnie, że potrafią stanąć na rzęsach.

– Proszę?

– One pokazały, że potrafią stanąć na rzęsach. Potrafią dokonać niemożliwego.

Hofman dopiero teraz się domyślił.

– Ma pani nazwisko mordercy „Źródełka”?

– Tak. Mam.

Chwila ciszy. Matysik i Tomecki patrzyli na niego z napięciem. Zagryzł wargi. A potem podniósł oczy. Obydwaj drgnęli wyraźnie, choć lubili takie widoki.

– Czy wie pani, z czym się to łączy? Czy wie pani, co się stanie, jeśli mi pani poda namiary? – spytał.

– Tak. Wiem – odparła niezrażona. – Dlatego właśnie dzwonię.

– Oki doki – mruknął. – Jadę do pani.

– Świetnie. Czy mogę już powiedzieć: „Laska, zostaniesz pomszczona!”?

Nie było w nim cienia wątpliwości.

– Może pani.

A potem dodał:

– Proszę zawiadomić komendę.

– Jest pan pewny? – przez chwilę w jej głosie zabrzmiało wahanie.

– Jestem pewny.

 

Wezwali taksówkę, bo Hofman był po piwie i nie chciał prowadzić. Co za odruchy! W perspektywie może strzelanina, ale przepisów nie powinno się łamać... A przynajmniej przepisów drogowych. Hofman zamierzał zabić kogoś konkretnego, a nie przypadkowego przechodnia. Ot, różnica.

 

Policja, która szalała w mieście, po jednym telefonie przestała szaleć. Zaczęła zbierać się do skoku. Do jednego miażdżącego uderzenia. Tak, jak myśliwy, widząc zwierzynę, uspokaja się i zaczyna planować. Tak jak snajper przed strzałem wstrzymuje oddech.

Policja zamierzała zadać komuś trudny do odbicia, wyjątkowo ciężki cios.

 

Ludzie zebrali się przy bunkrze położonym na ulicy Miłej. Ale piękna nazwa. To była ulica Miła. Po prostu Miła.

Trzech mężczyzn, którzy wyszli z bunkra, namierzono i zidentyfikowano od razu, opierając się na informacjach uzyskanych przez telefon. Naprzeciw nich stanął tylko jeden człowiek. Wielki, zwalisty, bardzo zły.

– Policja – powiedział. – Jesteście aresztowani.

– I co ty mi możesz zrobić, pętaku? – zapytał najstarszy z mężczyzn. – Wiesz, z kim ja mam powiązania? Wiesz, kto finansuje moje sprawy? I czerpie z tego korzyści?

– Nie jestem pętakiem – odpowiedział spokojnie Big Boss. – Jestem szefem Wojewódzkiej Komendy Policji we Wrocławiu.

Pokazał legitymację. Nie był zdenerwowany w najmniejszym stopniu.

– Och, cóż za zaszczyt! Alfonsów też aresztujesz osobiście?

– Odczytam panom wasze prawa.

– Słuchaj, gnojku! Ja stoję troszeczkę wyżej niż ty. Daj mi chociaż jeden argument na to, żebym w ogóle z tobą rozmawiał.

Big Boss uśmiechnął się uprzejmie.

– Chcesz mieć argument? – spytał. – Okej – krzyknął trochę głośniej: – Marek!

Z bramy wyszedł Hofman z Glauberytem w dłoni i zgranymi już przyrządami celowniczymi.

– To jest właśnie mój argument – Big Boss wzruszył ramionami. – Wokół mam trochę więcej argumentów, poukrywanych w oknach. Ale pan chciał zobaczyć tylko jeden.

– Słuchaj, gościu...

– Nie będę słuchał. Odczytam panom wasze prawa. Resztę powiecie w prokuraturze.

– Nie wiesz, z kim zadzierasz! – mężczyzna popełnił błąd i sięgnął do kieszeni marynarki. Prawdopodobnie po telefon.

Big Boss potrafił to jednak wykorzystać.

– On ma broń!!! – wrzasnął.

Hofman zastrzelił go, trafiając idealnie w czoło. Drugi mężczyzna wykonał gwałtowny ruch i Hofman zastrzelił go trzema pociskami. Niezgrane przyrządy celownicze, tu tkwił problem.

Trzeci, najmłodszy, był najbardziej sprytny. Runął w tył, za załom muru. I cholera, być może by mu się udało, bo policjanci w oknach nie przewidzieli wszystkiego – mieli za mało czasu na przygotowanie akcji – gdyby mężczyzna nie popełnił największego błędu w swoim życiu. Zlekceważył staruszka, który stał pod ścianą i okropnie cuchnął czosnkiem.

A trzeba było go nie lekceważyć. Nie można lekceważyć Dariusza Tomeckiego – to się nigdy nie opłaca.

Tomecki tylko zerknął na leżące ciało i wyjął z papierowej torby kanapkę z jajkami. Cholera, no smakowały mu po prostu!

 

Hofman podszedł do Matysika z wycelowanym w niego Glauberytem. Oficer Wojska Polskiego uśmiechnął się lekko.

– Teraz ja? – nie sięgał do kabury. Być może takie rozwiązanie podobało mu się nawet bardziej. W jego oczach węża nie widać było nawet cienia strachu.

– Zabijałeś ludzi, skurwysynu. A ja jestem policjantem. Jestem po to, żeby ich chronić! Przed tobą.

„Pyskówka” chichotała, siedząc pod ścianą. Big Boss zwoływał ludzi. Rozgardiasz rósł.

– Zabijałem – odparł spokojnie Matysik. Bez cienia strachu. Dwa węże patrzyły na siebie. – Robiłem to dla dobra państwa. Po to, żeby nie powtórzył się rok 1939. Nie zabijałem dla przyjemności.

– Right or wrong, my country. Definicja szowinizmu. Nie zgadzam się z tobą.

– To strzelaj.

– Nie zgadzam się z tym!

– Dobrze. Ale uwierz mi tylko w to. Zabijałem z przekonania, nie dla przyjemności.

– Nie wierzę ci – Hofman nagle opuścił wycelowany w głowę oficera pistolet maszynowy. – Ja to wiem.

Odwrócił się i zaczął iść wzdłuż ulicy. Tak zaskoczył tym Matysika, że ten ledwie zdołał wydukać:

– Skąd wiesz?

– Byłem tam – Hofman odwrócił się na chwilę. – Wtedy, w Pieczyskach.

– Chryste... Wiedziałem, że znam twoje oczy. To naprawdę ty?

 

Trzydzieści lat wcześniej w Pieczyskach Felicjan Matysik odchylił ręką gałęzie. W drugiej miał maszynowego Raka ze zgranymi przyrządami celowniczymi. Palec na spuście.

Ale nie mógł. Cały drżał.

– Chłopcze! Dotykałeś szarej trawy?

„Prawie pięcioletni” Marek Hofman otworzył zaciśnięte ze strachu oczy.

– Nie, proszę pana.

Matysik ciężko dyszał. Widać było, że jest bliski wymiotów.

– Chryste! Boże, Boże... To uciekaj!

– Tak, proszę pana.

– Uciekaj! I nic nikomu nie mów!

Marek zerwał się i zaczął biec. Płakał ze strachu. Trafił w drzewo i nabił się na ułamaną gałąź, co mogło wyglądać na ranę postrzałową. A potem krzyczał: „Oni mieli rury! Oni mieli rury, które wychodziły z ust!”.

Miał wyjątkowe szczęście.

 

Dorosły Marek Hofman szedł w kamizelce kuloodpornej, z pistoletem maszynowym w dłoni, jedną z ulic Wrocławia. Budził panikę wśród przechodniów. Był w szoku.

Przez cały czas matka mu powtarzała: „W Pieczyskach nie było kosmitów!”. Wyjmowała szybkę z fotografii dziadka i dawała mu do powąchania.

– Powiedz. Czy czujesz zapach szkła?

– Nie. Nic nie czuję.

– Tak jak nie ma zapachu szkła, tak samo nie było kosmitów w Pieczyskach. Nikt tam nie zabijał ludzi! To tylko urojenia.

Hofman, w kamizelce i z maszyną w ręce, podszedł do najbliższego przystanku tramwajowego. Ludzie zaczęli uciekać.

Ponieważ miał na dłoniach bojowe rękawiczki, walnął pięścią w szybę wiatrochronu. Podniósł jeden z kawałków szkła i powąchał.

Miało zapach! Teraz już czuł. Teraz już wiedział!

Teraz już sobie poradził.

Pogodził się ze wszystkimi koszmarami dzieciństwa.

Szkło ma zapach. Teraz już go czuł! I nie miało znaczenia, że jest w szoku – pogodził się ze sobą. Taki dziwny, ulotny moment, gdy wszystko wydawało się być w porządku. Gdy wybacza się samemu sobie.

Powąchał jeszcze raz ułamek w dłoni.

Pachniało! Teraz to czuł...

Matysik musiał go gonić, bo był zadyszany. Zdołał jednak powiedzieć:

– Uruchomili aparaturę. Nawet jak wyłączą, to i tak za pół roku pojawią się Efekty – nie mógł złapać oddechu. – Kto je będzie likwidował? – jeszcze jedna próba zaczerpnięcia powietrza. – Ty?

 

Ty?


Bomba Heisenberga

„Ognistooka”, zwana przez żołnierzy „Latryną”, dotarła na szczyt wzgórza, zgrzytając gąsienicami, które miażdżyły drzewa, wiejskie chałupy, ryżowe zasiewy i wszelkie konstrukcje wzniesione przez człowieka w tym zapomnianym przez wszystkich kącie świata. Prawie dwustutonowa armata samobieżna Królewskich Sił Interwencyjnych zostawiała po sobie tylko szybko podchodzące wodą koleiny.

Wiśniowiecki otworzył właz i wystawił głowę na zewnątrz, przykładając do oczu lornetkę. Następne wzgórze było odległe o prawie trzy kilometry.

– Dobra, Juras – Wiśniowiecki zamienił lornetkę na dalmierz. – Seria rozpoznawcza!

– Się robi, szefie... – Giermek włączył podajnik przy masywnej ładownicy trzystumilimetrowego działa. – Ile?

– Daj im trzy.

„Ping, ping, ping”... To był jedyny dźwięk, który usłyszał Wiśniowiecki. Terminator w hełmie w odpowiednim momencie krótkimi trzaskami zwinął bębenki w jego uszach, by nie ogłuchł. Tego cuda techniki, zachowującego uszy w całości, nie miała kompania zabezpieczenia, otaczająca pancerne monstrum. Piechociarze w maskujących mundurach trzymali się za uszy, wymiotowali, krzyczeli coś, czego Wiśniowiecki, ze zwiniętymi bębenkami, i tak nie mógł usłyszeć.

Uniósł się na rękach i wygramolił na pancerny kadłub samobieżnego działa. Szlag! Pieprzony Tonkin, czy też Vietnam, jak nazywali ten kraj Amerykanie. Pieprzona, niepotrzebna wojna! Pieprzone ugłaskiwanie Niemców! Pieprzony upał! Pieprzony... a szlag... Ostatnio wszystko pieprzył. Podłączył się do zewnętrznego interkomu i włączył radio.

„Z wielką przykrością przyjął tę wiadomość głównodowodzący Wojskiem Polskim generał Rozwadowski. Zestrzelenie naszego lotniczego asa, księcia Macieja Lubomirskiego, odbiło się szerokim echem na całym świecie. Na ręce króla Henryka XI Jagiellończyka, w prostej linii potomka zwycięzców spod Grunwaldu, napływają depesze kondolencyjne od naszych przyjaciół: kanclerza Adolfa »Führera« Hitlera, Benito »Duce« Mussoliniego, cesarza Hirochito, generała Francisco »Bahamonde« Franco... Cesarz Austro-Węgier nakazał opuszczenie flag do połowy masztu na budynkach rządowych”.

Przełączył się na inną stację. Głos z wyraźnym amerykańskim akcentem obwieścił natychmiast:

„Żołnierze polskie, litewskie i żydowskie! Wy nie nada walczyć za zmurszałe tak zwaną Rzeczypospolitą Trojga Narodów! Wam poddać się najlepsza sprawa. My wam puszczajem Hankę Ordonkę, żeby wy się zastanowili nad tym, co robicie...”.

Bosko! Wroga radiostacja propagandowa puszczała przynajmniej Hankę Ordonównę zamiast marszów żałobnych z powodu śmierci Lubomirskiego, jak oficjalne rozgłośnie, czy sojuszniczej „Lili Marlene”, łomotanej do zrzygania przez niemieckie stacje.

„Miłość ci wszystko wybaczy...” – rozbrzmiały akordy najnowszego przeboju polskiej piosenkarki.

Wiśniowiecki wyjął złotą papierośnicę. Papieros nie smakował mu, jak zawsze w tej cholernej wilgotności i zasranej temperaturze, w pieprzonym Tonkinie... Patrząc na trzy sięgające nieba słupy dymu, które wywołał na wzgórzu naprzeciw, marzył o łyku zimnego piwa. Zasrany amerykański Vietnam!!! Zasrana, niepotrzebna nikomu wojna.


Date: 2015-12-11; view: 683


<== previous page | next page ==>
Autobahn nach Poznań. 266 7 page | Autobahn nach Poznań. 266 9 page
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.016 sec.)