Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Autobahn nach Poznań. 266 6 page

Nowa sekretarka przerwała ponure milczenie, panujące w gabinecie szefa. Nie bardzo jeszcze wiedziała, jak się zachować, więc podsunęła mu pismo pod nos. Przeczytał kilka linijek tekstu i podniósł wzrok. Ci, którzy go znali, zaczęli się naprawdę bać.

– Panowie – powiedział Big Boss. – Czy ja pracuję w Komendzie Wojewódzkiej Policji, czy w burdelu?

Cisza była dosłownie namacalna. Nikt nie śmiał podnieść oczu.

– Czy ktokolwiek mógłby mi odpowiedzieć na to proste pytanie?

Cisza.

– Napastnik aresztowany przez Hofmana powiesił się w celi! Czy ja pracuję w burdelu?! Czy ja wyglądam na burdelmamę?!

Oficerowie prawie zaczęli się szturchać, żeby tylko wypchnąć kogoś do odpowiedzi.

– Czy ja pracuję w burdelu? – powtarzał wielki facet za biurkiem.

– Nie, panie komendancie – nareszcie ktoś się odważył. – Pracuje pan w Komendzie Wojewódzkiej Policji.

Big Boss odsunął od siebie wystygłą kawę.

– No to w przeciągu paru dni chcę mieć wyjaśnienie tej sprawy. Ewentualnie wasze dymisje, panowie. Możecie mi przynieść albo jedno, albo drugie – zażartował ponuro.

 

Matysik obstawił szpital wojskowy, Tomecki stał przy szpitalu kolejowym. Obaj staruszkowie nie budzili niczyich podejrzeń, bo przecież tacy zawsze kręcą się na urazówce. Męczą, narzekają, czepiają się personelu i pytają o lekarstwa na miliony chorób, które ich dręczą. Istna zmora, ale też zmora ignorowana, niezauważana, przezroczysta jak powietrze.

Tomecki miał szczęście. Anioły powiedziały wyraźnie: „Albo tu, albo tu”. Anioły zawsze miały rację. Ale tym razem wygrał Tomecki.

Obwiązany elastycznym bandażem facet ledwie wkuśtykał na podjazd. Z tyłu, na prawej łopatce, miał dodatkowy opatrunek. Pieprzone siły specjalne! Mogli go odwieźć na opatrunek do Poznania czy Lublina. Ale nie... Oni wszystko robili rutynowo.

Mężczyzna w bandażach popatrzył na staruszka, który powoli dojadał swoją ulubioną kanapkę z jajkami i chrzanem, rozsiewając wokół straszny zapach przetrawionego czosnku. Ich spojrzenia spotkały się na moment. Twarde oczy perfekcyjnie wyszkolonego komandosa i wodniste oczy staruszka. Komandos powinien zacząć się bać, ale nie zaczął, bo nie wiedział, że to rozmyte spojrzenie rzuca na niego akurat Dariusz Tomecki. Nie wiedział też, że w torbie z kanapkami ukryty jest malutki rewolwer na naboje .22 Short. Gówniana broń, za słaba, żeby cokolwiek zrobić napastnikowi. Ale... Ofierze można nim coś zrobić. Szczególnie, jeśli palec na spuście trzyma pan Tomecki.



Obolały komandos z trudem wsiadał do samochodu, który czekał na niego na parkingu, ignorując staruszka. A powinien nie ignorować. Pierwszy nabój .22 Short trafił go w kręgosłup, a drugi, dobijający, w potylicę. Nie było żadnego większego huku, nikt nie alarmował policji, nikt nie biegał wokół w panice. .22 Short – broń dla fachowców. I jeszcze w dodatku rewolwer, który nie siał łuskami wokół.

Tomecki nachylił się, żeby sprawdzić, czy facet na pewno jest załatwiony. Zszokowany kierowca samochodu dosłownie wybałuszał oczy.

– No i co się tak gapisz? – kolejny kęs ulubionej kanapki z jajkami, chrzanem i czosnkiem.

– Aaaaaaaa... – spanikowany umysł kierowcy dał jednak z siebie wszystko. – Ży... ży... życzę smacznego!

– No. Dziękuję – Tomecki odwrócił się powoli. – Pozdrowienia od pana Hofmana. Miłego wieczoru.

Przez nikogo nie niepokojony odszedł gdzieś w noc, lekko kuśtykając – naruszone reumatyzmem biodro dawało się we znaki.

 

Policja szalała. Zamordowana sekretarka samego Big Bossa, zamach na Hofmana... W całym mieście nie było choćby jednego informatora, który nie został wyciągnięty z barłogu i brutalnie naciśnięty. Tony papieru przewalały się przez faksy, internet przekazywał miliony e-maili, praktycznie nie odkładano słuchawek telefonów. „Wewnętrzne miasto”, ukryte gdzieś pod powierzchnią normalnego życia, wrzało. Każdy – i przestępcy, i funkcjonariusze – wiedział doskonale, że potrzebna jest głowa. Potrzebna jest czyjaś głowa. I nie będzie litości. Tak jak w przypadku zboczeńca, który kilkanaście lat temu rozbierał do goła nieletnich chłopców, a potem gwałcił ich i mordował. Ponieważ miał na sumieniu trochę za dużo i skompromitował organy ścigania... Rzecznik policji wyznał wtedy na jakiejś imprezie dziennikarzom: „Nie popuścimy. Nie będzie żadnego procesu. Ten facet zginie”. Nikt z zebranych dziennikarzy nie wierzył.

Zboczeńca złapali parę miesięcy później. Do procesu rzeczywiście, przypadkiem, nie doszło. Mężczyzna powiesił się w celi. I nie jest prawdą, że recydywiści mieli do niego dostęp. Powiesił się sam, bez podania powodu – po prostu.

Wszyscy wiedzieli, że teraz też tak będzie. Sukinsyn, który to zlecił, powiesi się bez podania powodu.

Policja szalała z pianą na ustach. Wszelkie męty, złoczyńcy, bandyci, a nawet mafiosi pochowali się w mysie dziury. Dla wszystkich stało się jasne, że teraz można naprawdę ostro oberwać.

 

Hofman zerwał policyjne plomby i otworzył drzwi mieszkania „Źródełka” swoim kluczem, który pozostał mu z czasów większej zażyłości z dziewczyną. Po całym dniu wypełniania papierów dotyczących zajścia pod kostnicą nie był zbyt przytomny. Adrenalina ustąpiła miejsca obezwładniającemu zmęczeniu, pogłębionemu zaziębieniem. Ledwie widział na oczy, co chwilę ocierał pot z czoła, włosów i karku.

Nie zamierzał przebywać tu długo. Zbierało mu się na wymioty. Złość i żal – dwa w jednym – sprawiały, że ledwie mógł oddychać. Musiał tylko znaleźć coś, czego podczas kontroli i rewizji nie znalazła ekipa dochodzeniowo-śledcza.

Jezu, jakie to proste! Otworzył sekretny schowek w biurku, który sam kiedyś „Źródełku” zrobił. On wiedział, jakie są metody i procedury ekipy dochodzeniowo-śledczej, dlatego tak skonstruował schowek, żeby fachowcy go nie znaleźli. Uśmiechnął się do siebie.

W środku był jedynie mały notesik. Ale tylko o to chodziło.

Hofman siadł przy biurku „Źródełka”. Nowa fala mdłości. „Tajemniczy kutasie, który to zrobiłeś” – pomyślał. – „Już nie żyjesz, chuju!”. Otworzył notes na właściwej stronie. Wiedział, która to strona, wiedział także, jak odczytać zaszyfrowane numery. Wykręcił jeden z nich z aparatu „Źródełka”. Siłą rzeczy ten telefon nie mógł być na podsłuchu – należał do denata. W przeciwieństwie do jego komórki.

– Krutnicka, słucham?

– Przytrzymaj taśmę palcem – powiedział.

– Cooooo?! Ty wiesz, pod jaki numer się dodzwoniłeś? Ty wiesz, kto ci zaraz tyłek skroi?!

– Przytrzymaj taśmę. „Laska” nie żyje.

Bardzo długa chwila ciszy. Potem ciche skrzypienie zatrzymanej taśmy, odgłos ręcznego przewijania i wahanie w głosie.

– A jaką ja mam ksywę?

– „Towarek”.

– Jesteś eks-chłopakiem „Laski”?

– Tak.

Zapytała o kilka szczegółów. A potem o całą historię. Pod koniec był już absolutnie pewien, że taśma warszawskiego rejestratora jest mocno przytrzymywana i nawet nie śmie drgnąć.

– Czego potrzebujesz? – spytała.

– Pomocy. Wszystkiego.

– Oki doki. Stanę na głowie, żeby ci wszystko wydobyć.

Znał ich żargon.

– Stej in tacz.

– Oki doki. Plissss, zastrzel go. Dobrze?

– Dobrze.

Rozłączył się i wykręcił numer w Bydgoszczy.

– Starszy aspirant Wasilewska, słucham?

– Trzymaj taśmę palcem.

– Coooooo?! Ty wiesz, pod jaki numer się dodzwo... O żesz... Już po ciebie jedzie specgrupa.

– „Laska” nie żyje. Wyzeruj alarm i trzymaj taśmę palcem.

Cisza. Ledwie słyszalny odgłos zatrzymywanej taśmy i ręcznego cofania, żeby zatrzeć pierwsze nagrane słowa.

– No? Jakie mam pseudo?

– „Dupka”.

– Jasny szlag!!!

Zapytała o kilka szczegółów, które mogły go zidentyfikować. Potem usłyszał coś jakby westchnienie, potem jeszcze jedno, potem odgłos wycierania nosa.

– Wiem, po co dzwonisz. Stanę na rzęsach i dostarczę ci wszystko, co znajdę. Ale mam jedną prośbę: zastrzel go.

– Oki doki – odpowiedział.

– Stary... zastrzel go, proszę! To była moja bliska koleżanka, i ten... i ten... i taki kutas, co ją zabił, nie ma prawa chodzić po świecie.

– Trzymasz taśmę?

– Tak.

– Słowo?

– No.

– No to masz jak w banku. Zastrzelę gnoja.

– No to oki... Teraz zobaczysz, jak się staje na rzęsach. Jutro będziesz miał wszystko, co uda mi się wygrzebać.

– Stej in tacz. Over and out.

„Pyskówka”, stojąca na parapecie okna, uśmiechnęła się słodko.

– Obie zatrzymały taśmy. Spoko majonez.

 

Matysik i Tomecki powinni zagrać w jakimś filmie – amatorska ósemka z ich dokonań gdzieś wśród palm to było mało. Jeden wyszedł z tyłu jakiegoś TIR-a, zaparkowanego przy stacji benzynowej przy osiedlu „Polanka”, a drugi z przodu. Mieliby go, gdyby nie „Pyskówka”, która tańczyła właśnie na masce jego samochodu w takt skocznej melodii z radia. Obaj, mimo wieku, wyglądali bardzo sprawnie i fachowo. Jak geriatryczna mafia.

Hofman stanął z Glauberytem ukrytym pod kurtką w miejscu, gdzie nie mogły go namierzyć kamery stacji. Tuż pod okapem sklepiku, za filarem. Matysik i Tomecki nie byli szczególnie zdziwieni. Najwyraźniej nie zamierzali na niego napaść. To tylko taki wyuczony styl załatwiania spraw. A jak tych dwóch potrafi załatwiać sprawy, zdążył się dowiedzieć, mając zaledwie „prawie pięć lat”.

– Skąd masz Anioła Stróża? – Matysik pierwszy podszedł bliżej.

– Mmmmmm?

– Po pierwsze – włączył się Tomecki – schowaj to maszynowe gówno, bo zaraz ktoś zobaczy.

– Nie takie gówno w porównaniu z waszym Rakiem...

Wymienili spojrzenia. Za szybko, zbyt nerwowo.

Hofman zabezpieczył swój pistolet maszynowy i schował go do torby. Wierzył już, że nie zamierzają go zaatakować – byli zbyt nerwowi jak na akcję egzekucyjną z jasno postawionym celem. Najwyraźniej chcieli się dogadać. Ciekawe co powiedzą?

– Skąd masz Anioła Stróża? – powtórzył Matysik. Ledwie można było go zrozumieć z powodu wady wymowy spowodowanej sztuczną szczęką.

– Kogo?

– Skąd wiedziałeś, że tu będziemy? Skąd wiesz, że mamy Raka?

Hofman zerknął na „Pyskówkę”, tańczącą w rytm skocznego przeboju.

– Czemu was to tak interesuje? – wolał nie odpowiadać na drugie pytanie. On po prostu pamiętał zdarzenia sprzed trzydziestu lat. Chciał, żeby oni do końca nie mieli o tym pojęcia.

– Nie przerzucajmy się słowami, bo do niczego nie dojdziemy.

Mniej więcej wiedział o co im chodzi.

– To „Pyskówka” – powiedział.

– Szlag! – mruknął Matysik, facet, który zastrzelił dwie studentki w Pieczyskach. Hofman miał to przed oczyma, widział jak się strzela z bliska do dwóch młodych, zupełnie bezbronnych dziewczyn. „Prawie pięć lat”. Zastrzelił dwie studentki – jakaś rura wystawała mu z ust... Otrząsnął się z koszmarów dzieciństwa.

– Kurwa jebana w dupę mać – powiedział Tomecki. Też dobry egzemplarz – facet, który zastrzelił małego chłopczyka i jego matkę. Jemu również z ust sterczała rura. Ale ładne wspomnienia, co? Czy da się jakoś wymazać pamięć?

Hofman potrząsnął głową. On, policjant, rozmawia z takimi facetami? Powinien ich aresztować. Powinien ich aresztować! Ma strzec społeczeństwo przed takimi gnojami! Aresztować lub... zastrzelić. To przecież właśnie on jest powołany do ochrony tej pani, która właśnie wchodziła do sklepiku stacji benzynowej, szukając w torebce karty kredytowej. A on... musiał z nimi rozmawiać.

– Przecież „Pyskówka” nie może nic pamiętać z Efektu – powiedział Tomecki.

– Toteż nie pamięta. Coś wie. Coś czai. Ale skąd ten oficerek ma pojęcie o Raku?

– Kto to może wiedzieć?

– Dobra. Dogadajmy się.

Matysik ruszył do małego, oświetlonego latarniami ogródka przy stacji benzynowej. Zamówił dla siebie herbatę, Hofman wziął piwo. Tomecki nie brał niczego; z papierowej torebki wyjął kanapkę z jajkami, chrzanem i czosnkiem. Siedzieli w ciepły, letni wieczór, mierząc się wzrokiem.

– Załatwiliśmy tego drugiego – powiedział nagle Tomecki, popluwając okruszkami na stół.

– Kogo?

– No, tego gościa, który na ciebie napadł.

Hofman z wrażenia o mało nie upuścił oszronionej szklanki. Potrząsnął głową, dłuższą chwilę myślał intensywnie, szukając papierowej chusteczki. Był przeziębiony i ciekło mu z nosa.

– Właśnie powiedział pan policjantowi o popełnieniu morderstwa – zapalił papierosa. – Jest pan aresztowany! – położył rękę na trzymanym w torbie Glauberycie. – Jest pan aresztowany za zamordowanie ludzi w Pieczyskach. Będzie pan także oskarżony o wysadzenie budynku Akademii Rolniczej we Wrocławiu, Rotundy PKO w Warszawie, budynku mieszkalnego w Gdańsku i...

– Czekaj, czekaj – osadził go Matysik. – Nam nie jest tak łatwo cokolwiek zrobić. Tobie zresztą też już nie.

– Niby ja wysadzałem budynki? – dodał Tomecki. – Tonami semteksu?

– Klucz czternastka, świeczka lub niedopałek...

– Przestań. Jesteśmy wszyscy w tym samym gównie.

Hofman trwał z dłonią na rękojeści ukrytego w torbie pistoletu maszynowego. Niczego nie rozumiał.

– Bo widzisz – Matysik upił łyk herbaty. – Darek, strzelając do tego gościa, powiedział kierowcy, że to z twojego polecenia.

– Po co?

– Żeby wiedzieli, że należy się ciebie bać, a nie wysyłać dwóch durniów, nauczonych na poligonie byle czego.

Hofman ciągle trzymał dłoń na automacie. Drugą podniósł do ust szklankę z piwem.

– Dzięki za ostrzeżenie przeciwnika – mruknął.

– A o czym go ostrzegliśmy? – żachnął się Matysik. – To, że chcą cię zabić, było dla ciebie jasne już wcześniej, prawda?

– Chodzi tylko o to, żeby oni wiedzieli – wtrącił Tomecki.

– Co wiedzieli?

– Że masz kogoś takiego jak „Pyskówka” – sześćdziesięciosiedmioletni egzekutor uśmiechnął się lekko.

 

Nikt nie bawił się w remont postrzelanego samolotu, jednak nie dało się też spalić tej cholernej kupy aluminium. Nie mieli wystarczającej ilości materiałów wybuchowych, żeby wysadzić maszynę, więc Tomecki wysłał tłumacza do najbliższej wioski. Powiedział wyraźnie, że te cholerne białasy zostawią samolot na pasie trawy opodal. Co prawda nie będzie pilnowany, ale za próbę kradzieży jakiejkolwiek części każdy miejscowy zostanie potem rozstrzelany na miejscu. Przez najbliższe siedem dni pod żadnym pozorem NIE WOLNO nawet podchodzić do samolotu. Potem tłumacz wrócił biegiem na miejsce awaryjnego lądowania. Teraz Tomecki miał pewność, że miejscowi rozbiorą i rozgrabią nie pilnowaną maszynę do ostatniej śrubki w ciągu najbliższego tygodnia. To było dużo dobrego metalu i wiele przydatnych wieśniakom rzeczy, więc przynajmniej jeden problem z głowy.

– Rozbierać się! – krzyczał Matysik do komandosów. – Rozbierać się natychmiast!

Hełmy, pasy, mundury i wyposażenie lądowało wprost pod palmami. Nie mieli czasu, żeby zebrać do kupy i chociaż spalić mundury. Po tym, co się stało, nikt praktycznie nie panował nad sytuacją. Prawie w panice przebierali się w cywilne ciuchy. Broń udało się schować do specjalnych pojemników pod ramą cywilnego autobusu, ale to nie była żadna zorganizowana akcja. To była panika. To była rozpacz, rozedrganie i potworny strach. Matysik usiłował coś robić, ale jego rozkazy właściwie nie odnosiły wielkiego skutku. To, że kilkudziesięciu „turystów” w kolorowych strojach w końcu zapakowało się do wielkiego pojazdu można zawdzięczać głównie temu, że się potwornie bali.

Pomalowany w jaskrawe barwy autobus ruszył gruntową drogą, ocienioną dziesiątkami palm. Wiózł ze sobą tajemniczą skrzynię, kilkaset kilogramów broni i amunicji, oraz samych turystów – w tym trzech zabitych i dwóch rannych. Ot, czemu się dziwić? Zwykła wycieczka z Polski. A w Argentynie nie sprawdzali za dokładnie, jeśli płaciło się wszystkim po drodze.

 

– W Argentynie nie sprawdzali za dokładnie, jeśli płaciło się wszystkim po drodze – powiedział Matysik. Herbata wyraźnie mu nie smakowała. – Ale skoro wieźliśmy to, co wieźliśmy... – zawahał się. – O mało nie zesraliśmy się w gacie.

– Co wieźliście? – spytał Hofman.

– O kurwa – żachnął się Tomecki. – Myślisz, że nam, kurwa, powiedzieli? Czy co?

– Nie ma sensu przejmować się jego słownictwem – wtrącił Matysik. – On był sierżantem.

– Coś jednak, mam nadzieję, wiecie?

– Coś wiemy. Coś dziwnego.

– A konkretnie?

– Po pierwsze, Argentyna. Kraj, w którym po wojnie znalazło się najwięcej uchodźców z hitlerowskich Niemiec. Po drugie, silnie strzeżona posiadłość na totalnym odludziu. Dwa lotniska w pobliżu, ogromny mur wokół, wieżyczki strażnicze, stanowiska cekaemów, miotacze ognia. Po trzecie, oprócz tłumacza, który znał miejscowy język, mieliśmy trzech ludzi perfekt władających niemieckim.

– Wylądowaliśmy jak dupy wołowe – dodał Tomecki. – Tuż pod ich nosem. Ale daliśmy, kurwa, ciała. Kurwa, żołnierze wyładowywali się z samolotu, kupa klamotów i wyposażenia. Jeden za drugim. Kurwa... Trwało to i trwało. Po prostu wyłazi jeden ciul za drugim ciulem, dźwigając bagaże jak wielbłąd. No, ciulowisko normalnie, a nie akcja zbrojna.

– A miało być błyskawiczne uderzenie – Matysik odstawił niedopitą herbatę. – Ale na szczęście przewidziano inny plan – ataku psychologicznego. Powiedziałem wtedy: „Robimy wariant drugi, panowie”.

 

Żołnierze, obładowani jak wielbłądy, wlekli się jeden za drugim w stronę niedalekiej posiadłości. Nie wyglądali zbyt bojowo. Maszerowali niemrawo, nie mając nawet wolnych rąk, żeby obetrzeć pot z czoła. Z najwyższym trudem dotarli do stanowisk wyjściowych, oznaczonych przez wywiad. Na pewno zostali zauważeni z wieżyczek strażniczych, ale ich ślamazarność mogła nie wywołać panicznej reakcji. Dlatego też Matysik powiedział:

– Robimy wariant drugi, panowie.

Żołnierze zaczęli rozstawiać moździerze. W idealnych pozycjach, wcześniej wyliczonych przez zwiad i zaznaczonych fluorescencyjnymi prętami. W czasie ustawiania przyrządów celowniczych wedle wskazań z wydrukowanych wcześniej tabel, jeden z tłumaczy wziął megafon i zaczął mówić po niemiecku:

– Szanowni państwo, panie i panowie! Tu Wojsko Polskie. Niestety, zmuszeni jesteśmy zaatakować państwa posiadłość. Z góry przepraszamy za wszelkie niedogodności z tym związane. Jest nam również przykro z powodu strat, które prawdopodobnie nastąpią...

Tłum żołnierzy (czy ochroniarzy) z karabinami właśnie pojawił się na dziedzińcu. Ludzie wpadali na siebie, rozgardiasz rósł, a tłum gęstniał.

Tłumacz nie odrywał ust od megafonu.

– Atak nastąpi za trzy sekundy. Eins, zwei, drei...

Pięć pocisków moździerzowych poszybowało w kierunku dziedzińca. Idealne obliczenia zwiadu, bez poprawek i korekt. Wszystkie pięć rozerwało się w największym tłumie obrońców.

– Ponawiamy salwę – powiedział tłumacz ciepłym głosem. – Eins, zwei, drei... Ops, pardon! Nasi żołnierze wystrzelili szybciej. Przepraszam najmocniej za tę nieścisłość. Jest mi szalenie przykro. Przepraszam jeszcze raz – ci artylerzyści strzelają bez ładu i składu. Za szybko, żeby zapowiadać... Czy mamy wysłać sanitariusza do tego pana, który się czołga z wnętrznościami na wierzchu?

Jeszcze trzy błyskawiczne salwy, potem atak. Zwiad umieścił pod trawą granaty dymne i fugasy. Do posiadłości udało się dotrzeć bez strat, tuż po tym, gdy wygasły strugi ognia. Kłopoty zaczęły się później.

 

– Cześć, tu „Towarek” – rozległo się w słuchawce telefonicznej.

– Hejka, tu „Dupka” – palec starszej aspirant, z paznokciem pomalowanym na perłowo, natychmiast wylądował na taśmie policyjnego rejestratora. Szpula przestała się obracać. Wojewódzkie komendy policji w Bydgoszczy i w Warszawie najwyraźniej rozmawiały o czymś, co nie mogło być nagrywane.

– Znalazłaś coś w sprawie śmierci „Laski”?

– Kompletnie nic.

– Ja też nic. Jak myślisz, o czym to świadczy?

– Mmmmm... No nie wiem?

– A co myślisz o tym: „Laska” zadzwoniła do nas i obie prawie natychmiast znalazłyśmy jej materiały. A teraz stanęłyśmy na rzęsach i nic. Kompletnie nic!

– Masz rację. To zajebiście dziwne.

– To nie jest dziwne, to jest ukartowane.

– Rozumiem. Wpuścili nas w maliny, podtykając materiały sprzed lat.

– Dokładnie. Podetknęli nam wszystko. Nie wydaje ci się głupie, że w Bydgoszczy nagle znalazłam stary film tylko dlatego, że ktoś rzekomo chciał odzyskiwać z niego srebro, i ten film cudownie odnalazł się dokładnie w momencie, gdy „Laska” potrzebowała materiałów?

– Masz całkowitą rację. Wetknęli nam to do łap. Po co?

– Żeby napuścić Hofmana na Matysika.

– O kurwa... Dokładnie tak. Dzwonię do Abwehry.

– Masz tam kogoś?

– No pewnie. Stej in tacz.

– Oki doki. Licz na mnie, jakby coś.

 

Argentyńska posiadłość została wysadzona dziesiątkami kilogramów świetnego, czeskiego semteksu. To właściwie nie była zorganizowana akcja wojskowa – to była masakra. Natrafiając na jakikolwiek problem komandosi po prostu ładowali semtex na full... i heja! Wysadzono wszystko, co dało się wysadzić, skrzynię udało się przejąć bez strat. Za dużo materiałów wybuchowych, za dużo amunicji, przyniesionej z samolotu. Dziś erpegi to skrót dotyczący gier role playing, wtedy kojarzył się wyłącznie z rosyjskimi granatnikami. Teoretycznie przeciwpancernymi, praktycznie rozwalającymi każde drzwi – ze straszliwymi skutkami ubocznymi. Straszliwymi dla obrońców.

Kłopoty zaczęły się trochę później. Ranny snajper umierał, krzycząc coś niezrozumiałego, dwóch innych bało się wychylić głowy zza resztek muru.

– On widzi moją pozycję!!! – krzyczał ten przyklejony do drzewa. – On widzi moją pozycję!!!

– Nie pierdol! – krzyknął Tomecki. – Nie może widzieć.

– On przewiduje co zrobię!

– Akurat. Strzelaj, kurwa!

Snajper odkleił się od drzewa, ale zanim zdołał spojrzeć w lunetę, dostał dokładnie między oczy.

– Psiakrew – Tomecki szarpał się z kamerą. Wskazał na następnego snajpera. – Teraz ty. Strzelaj.

– On widzi moją pozycję – ten żołnierz był dość spokojny. – Zupełnie tak, jakby ktoś tu stał obok i podawał namiary.

– Ocipiałeś? Ktoś z naszych?

– Albo ktoś niewidzialny – snajper spojrzał na trupa kolegi. – To jest ktoś, kto stoi tuż obok!

Tomeckiego o mało nie rozerwało.

– Nikt z naszych nie ma nawet nadajnika!!! Nikt nie może podawać pozycji tamtemu facetowi!

Snajper przygryzł wargi.

– Ten ktoś stoi tuż przy mnie – powiedział spokojnie.

– No to chyba jest niewidzialny. Strzelaj, psiamać!

Żołnierz przełknął ślinę i wychylił się zza osłony. Dostał czysty strzał na głowę, zanim nawet zdążył przyłożyć oko do lunety.


Date: 2015-12-11; view: 719


<== previous page | next page ==>
Autobahn nach Poznań. 266 5 page | Autobahn nach Poznań. 266 7 page
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.018 sec.)