Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Autobahn nach Poznań. 266 3 page

– Jestem Marek Hofman – wyciągnął rękę. – Witam pana.

Matysik potrząsnął lekko dłonią. Siadając przed biurkiem już wiedział, dlaczego tamten wydawał mu się podobny do kogoś z przeszłości. „On po prostu ma takie same oczy, jak ja” – uśmiechnął się do siebie w myślach. – „Oczy węża”. Przecież sam widział je codziennie w lustrze, przy goleniu.

 

„Źródełko” dobrze odwalała swoją robotę. Niestety, podsumowanie wyników tej ciężkiej pracy można było określić jednym słowem: gówno, gówno, gówno! Felicjan Matysik. Pieczyska. Bydgoszcz. Zerknęła na pozostawioną przez Hofmana kartkę. „Pyskówka”, pensjonat „Poruda”. Nic, nic, po prostu nic! Sięgnęła po telefon. Kiedyś ten numer był zapisany wyłącznie w notesie Big Bossa – z powodu najwyższego stopnia utajnienia. Kiedyś...

– Cześć, dupka.

– No, cześć laska – odpowiedziała Kasia, jej odpowiednik w bydgoskiej komendzie policji. – W czym pomóc ci?

– Mam ból. Lata siedemdziesiąte, wczesne. Pieczyska, Bydgoszcz. Felicjan Matysik. Rozpierducha. Tajne sprawy. Znajdziesz coś, dupko śliczna? Aha, i słowa: „Pyskówka”, „Poruda”.

– Oki doki. Zaraz oddzwonię – krótkie westchnienie. – A przy okazji: jakiś gość zapierdolił TIR-a z fajkami. Mój Big Boss się wścieka. Daj mi jakiegoś recydywistę z Wrocławia, żebym go mogła podłożyć.

– Oki doki. Zaraz ci wyszukam z kartoteki.

– Bosko, laska. Do usłyszyska.

 

Hofman zapalił papierosa.

– Może mi pan wyjaśnić pewną sprawę? Był pan oficerem Wojska Polskiego?

– Tak. Byłem.

– I zrobili z pana snajpera?

– Nie rozumiem?

– Wystrzelił pan trzy pociski. Mamy trzy trupy. Pański wnuk wyrwał automat Kałasznikowa z rąk jednej z ofiar. Wystrzelił trzydzieści dwa pociski i trafił jedynie w kostkę faceta, który zmieniał koło w matizie.

– No przecież to jeszcze dziecko. On nie umie strzelać – zakpił Matysik.

– Pan umie?

– Ja wiem... W końcu jest się tym oficerem.

– Przeciętnie oddawaliście po sześć strzałów rocznie. W ramach ćwiczeń. A pan? Trzy strzały, trzy trupy. Skąd ta fachowość?

– Nie demonizujmy. Jednego walnąłem z przyłożenia. Dwóch z odległości kilku kroków.

– Zawsze zabiera pan tetetkę na grilla z rodziną?

– Nie. Tylko wtedy, kiedy napada mnie trzech facetów z kałachami.

Hofman zgasił papierosa. Uśmiechnął się lekko.

– Nie, no... Chciałbym, żeby to była zwykła rozmowa. Nie ma sensu zamieniać tego w pyskówkę...



Dwie pary cholernie zimnych oczu spotkały się momentalnie. Patrzyli na siebie kurewsko długo. „Nie ma sensu zamieniać tego w pyskówkę”. „Pyskówkę”. Shit!

Matysik po raz pierwszy pomyślał poważnie o oficerze prowadzącym śledztwo. Hofman natomiast zrozumiał, że niczego z niego nie wyciągnie.

 

„Źródełko” podniosła słuchawkę telefonu. Tego czarnego – specjalnego znaczenia. Komenda miała stary sprzęt, więc wystarczyło, żeby palcem przytrzymać jedną ze szpul wielkiego magnetofonu, i już nic się nie nagrywało.

– Cześć, laska.

– No co jest, dupka? – odpowiedziała „Źródełko”, ciągle trzymając palcem szpulę.

– Sprawa ma numer SWW/12382/72. Tajne, specjalnego znaczenia. Ni chuja nie rozumiem. Nic prawie nie napisali, ale mam dla ciebie film, laska. Amatorską ósemkę. Prześlę ci kurierem.

– Dzięki.

– No nie ma sprawy. Dzięki za recydywistę.

– Nie ma problema. Rzuć coś jeszcze na taśmę.

– Nic nie mam, bez jaj. Skontaktuj się z tą lasencją ze stolicy, podrzuciłam ci jej telefon.

– Oki doki. Stej in tacz.

– No pewnie. Pogrzebię jeszcze, ale skontaktuj się z towarem z Warszawy. Ona będzie więcej kumata.

– Ekstra. Thanks!

– No problemo, laska. Numer sprawy już masz. Pozdrówka!

– Pozdrówka, dupo.

– Hej, hej!

 

Matysik zerknął na mglistą postać, która pojawiła się przy drzwiach pokoju przesłuchań. Choć wyraz jego twarzy nie zmienił się, Hofman pochwycił spojrzenie. Też zerknął w lewo, w bok. Nic. Ściana oklejona papierami do załatwienia, drzwi, lekko odrapane, stare linoleum. Po krótkiej chwili dwa zimne spojrzenia znowu się spotkały. Oczy Matysika nie były już jednak tak spokojne, jak wcześniej.

– Może mi pan wyjaśnić pewne zdarzenie? – Hofman zapalił drugiego papierosa. – Otóż powiesił się jeden z oficerów dochodzeniowych badających pańską sprawę.

– Nie wygląda mi pan na kogoś, kto się dzisiaj powiesi – przerwał mu Matysik. Wyjął z kieszeni jednorazową chusteczkę i dokładnie wytarł lekko łzawiące oczy.

– Dwóch członków ekipy zginęło w wypadku samochodowym, inny zmarł na zawał...

– Nie wygląda mi pan na zawałowca.

– Aaaaa... więc wypadek? To jakaś mafia?

– Myślę, że dobrze pan prowadzi auto. Nie sądzę, żeby uległ pan wypadkowi.

Hofman strzepnął popiół do przepełnionej popielniczki. Uśmiechnął się wrednie.

– A gdybym tak zgadł, co mi grozi?

Matysik zerknął na mglistą postać przy drzwiach.

– Nie zgadnie pan. Kompletnie nie ma takiej możliwości.

– Cholera... nasza rozmowa chyba zamienia się w taką kulturalną i cichą, ale jednak pyskówkę.

Matysik znowu przetarł oczy. „Pyskówka”. Zaczął doceniać oficera naprzeciw. Natłok wspomnień. Czy on coś naprawdę wie? Nie, nie ma takiej możliwości. Ale coś czai. Ewidentnie. Ile zdołał się dowiedzieć? I czego? To bez znaczenia. Nie groził mu ani zawał, ani wypadek, ani na pewno własnoręcznej roboty szubienica. Był twardy. Ale przecież nie mógł mieć pojęcia, co mu tak naprawdę groziło, bo nie prowadziłby rozmowy w ten sposób. Skąd więc uszczknął jakiś strzęp informacji? Jak skojarzył przesłuchiwanego ze sprawą? Kurde balans... Zaczynało to wyglądać groźnie...

 

„Źródełko”, przytrzymując palcem szpulę magnetofonu, wykonała kolejny telefon.

– Cześć, towarek.

– Cześć, laska. O co ci biegajet w stolycy?

– Daj mi wszystko co masz o SWW/12382/72. Oki?

– Oki doki, laska. Zaraz masz na terminalu. Big Boss pytał?

– Nie, na priva lecę.

– Oki doki. Mi tam wsio rawno. Co, twój chłopak potrzebuje danych?

– No.

– No...? No to spoko! Zaraz będziesz miała. Skolko ugodno – chwila ciszy. – Dzieciaku...

– No?

– To jest kurewsko tajne! Specjalnego znaczenia!

– No to dawaj na linię.

– No to ci daję. Hi, hi, hi... Ale fajne dane. Życzę dużo dobrego seksu z chłopakiem.

– No dzięki!

– Spox. Masz też jeden film w załączniku. Tylko, kurwa, nie puszczaj tego w lud.

– Odstresuj się, towarek.

– Spoko, laska. Mi to zwisa. Powinnaś mieć już wszystko w kompie. Przeszło?

– Mhm. Dzięki.

– Spoko. Do usług, głupia cipo.

– Idź się wal, pindo. Dzięki za pomoc.

– Po to jesteśmy, laska. Po to jesteśmy. Właśnie po to nasi ojcowie rżnęli nasze matki, żebyśmy mogły sobie teraz pomagać.

 

W całej procedurze najgorsze jest ręczne wypełnianie wszystkich papierów. Fakty były takie: Matysik został napadnięty przez ludzi z bronią automatyczną, mających znaczną przewagę. Nie byli to funkcjonariusze, bo się nie wylegitymowali, ani, jak zgodnie zeznają świadkowie, nie krzyczeli „policja”. Nie wiadomo, kto to był. Wiadomo natomiast, że broń Matysika była legalna, a zagrożenie autentyczne, więc emerytowanego oficera trzeba było zwolnić. Sprawa, oczywiście, będzie jeszcze trwała, ale strzelec-geriatryk na pewno odpowie z wolnej stopy. Jeśli dożyje do sądowego rozstrzygnięcia. Siedemdziesiąt dwa lata to u mężczyzny nie przelewki.

Wypełnianie papierów trwało i trwało, ciągnąc się w nieskończoność. Potem podpisy, sprawdzanie depozytu... Matysik wrócił do domu dopiero wieczorem. Nawet nie tknął przygotowanej kolacji, natomiast poprosił żonę o kartę telefoniczną.

– No, ale przecież możesz zadzwonić z domu – żachnęła się.

– Telefon już pewnie na podsłuchu.

– No to zadzwoń z mojej komórki.

– To jeszcze gorsze rozwiązanie.

Wziął kartę i zszedł do budki telefonicznej TP SA, ustawionej naprzeciw jego bramy. Znał dobrze powikłane sprawy i styl działania resortu. Wiedział, że nie mieli pieniędzy na zakładanie podsłuchu w budkach. A jeśli nawet skądś zdobyliby forsę, to na pewno jeszcze nie dzisiaj.

Szybko wystukał numer.

– Tomecki, słucham.

– Szykuj się. Facet nazywa się Hofman. Coś czai.

– Jezu...

– Nie panikuj.

– Co czai?

– Zna określenie „Pyskówka”.

– Jeeeeeeezuuuuuu... Bydgoszcz. Pieczyska – sześćdziesięciosiedmioletni umysł Tomeckiego działał cholernie sprawnie. Twardzi ludzie nie miewają sklerozy. – O kur... zapiał!

– Nie panikuj – powtórzył Matysik. – Koniec rozmów z domowych telefonów i komórek. Kontaktujemy się przez budki telefoniczne. Co druga w lewo.

Plan był przygotowany już dawniej. Każdy z nich po wyjściu z domu mógł iść w lewo lub w prawo. „W lewo” oznaczało więc kierunek, a „co druga” – które budki telefoniczne mieli opuszczać. Numery tepeesowskich telefonów mieli spisane już dawno. Tak jak i godziny kontaktu. Spotykać się chwilowo nie zamierzali.

– No to na razie.

– Cześć, zombie.

– Nie wymawiaj tego słowa – Matysik odłożył słuchawkę, a po chwili podniósł ją znowu i wykręcił numer do zegarynki, a potem towarzystwa taksówkowego i banku, żeby wyzerować pamięć automatu telefonicznego. To tak na wypadek, gdyby ktoś go śledził. Nie przejmował się bilingiem budki; Tomecki na pewno właśnie rozwiązywał ten problem.

Miał jeszcze sporo czasu.

 

Hofman zrobił sobie skręta z aromatycznego tytoniu „Red Bull”. Przyniósł ze sobą butelkę półsłodkiego, białego wina dobrej francuskiej marki, ulubiony trunek „Źródełka”. Właśnie rozlał pierwszą porcję do kieliszków.

Ania rozstawiała ośmiomilimetrowy projektor. Nikt w komendzie nie miał już takiego zabytku – musiała pożyczyć od teścia. Dość sprawnie, choć posługując się instrukcją, założyła kliszę przysłaną specjalnym kurierem z Bydgoszczy.

– To co? Puszczać?

– Chcesz się puszczać? – mruknął Hofman. – Jeśli ze mną, to bardzo chętnie.

Roześmiała się. Wzięła kieliszek wina, usiadła obok i pocałowała go w policzek.

– Uch, ty mój taki samiec alfa... – pogłaskała go po szyi. – Jezu, jak ja nienawidzę facetów.

– A jak ja nie lubię bab.

– Nie ma to, jak usłyszeć jakiś komplement – wypiła łyk wina. – Puszczam. Ale nie „puszczam się”. Mam okres i aseksualną bieliznę. Po prostu wielkie, ogromne majty.

– Nie przeszkadza mi to.

Włączyła potwornie terkoczący projektor. Na prześcieradle, rozwieszonym na drzwiach samego Big Bossa, ukazały się najpierw zamazane, skaczące linie, a potem numery producenta taśmy. Dopiero po chwili zobaczyli obraz.

Matysik w spadochroniarskim, wojskowym hełmie, we wnętrzu jakiegoś samolotu. Dźwięk rozsynchronizował się momentalnie. Widzieli, jak coś krzyczał, potem usłyszeli niewyraźne: „Dokumentacja do tyłu!”. Kamera w bok. Opuszczona rampa wejściowa samolotu, który już powoli kołował. Na trawiastej płycie lotniska wycofywali się komandosi, ostrzeliwując jakieś cele poza kadrem. Czterech niosło wielką skrzynię, usiłując wrzucić ją na rampę kołującego samolotu. Dwóch obok biegło z rannym kolegą, opartym na ich ramionach. Usłyszeli jakieś niewyraźne głosy, zupełnie niezrozumiałe w terkocie tego cholernego projektora. Czwórka żołnierzy w spadochroniarskich hełmach dotarła nareszcie do rampy. Mieli problem z umieszczeniem skrzyni, a pilot nie zwolnił ani o włos. Głos Matysika, opóźniony, jak w złym postsynchronie, o parę sekund: „Dalej! Dalej!!!”.

– Czy mnie wzrok myli, czy widzę palmy? – Hofman zerknął na „Źródełko”.

– Nie myli cię. Widzisz.

– No co to, psiakrew, jest? Kuba?

– Trawiaste lotnisko? Na Kubie?

– Cholera ich wie... Co to jest?

– Nie wiem, co to jest.

Matysik pomógł żołnierzom wciągnąć skrzynię na rampę kołującego samolotu. Dwóch komandosów wrzuciło w ślad za nią rannego kolegę. Pozostali przestali ostrzeliwać niewidocznego przeciwnika i runęli do panicznej ucieczki w stronę szykującej się do startu maszyny.

Kamera skakała makabrycznie, trudno było dostrzec jakieś szczegóły – operator usiadł chyba dopiero po zamknięciu rampy. Zobaczyli coś konkretnego dopiero w chwili, gdy zapaliły się żarówki we wnętrzu kadłuba. Jakiś żołnierz, siedzący obok Matysika, otworzył butelkę piwa. Wyraźnie widzieli markę: „Żywiec”. Widzieli też jego poruszające się usta. Po dłuższej chwili dotarły do nich zniekształcone wyciem silników słowa: „Ale mam szczęście, ale mam szczęście! Granat wybuchł tuż obok, a mi nic się nie stało...”. Raptem mężczyzna zwiotczał i upadł na podłogę, w jego piersi błyszczało ostrze komandoskiego noża. Matysik wyjął butelkę z dłoni martwego kolegi, który jeszcze przed chwilą cieszył się swoim szczęściem, i pociągnął wielki łyk.

Cięcie.

Nowe numery taśmy i nowe ujęcie. Kabina pilotów. Obaj krzyczą. Głos jest jeszcze bardziej opóźniony w stosunku do obrazu, i w dodatku zbyt niezrozumiały. Pierwszy pilot wrzeszczał, zdaje się, że nie wyląduje na tej postrzelanej krowie, a Matysik, klnąc, zmuszał go do lądowania właśnie tutaj. Jakieś dziwne manewry, krzyki, kompletnie niezrozumiałe głosy z radia. Wycie maszyny. Matysik coś mówi, pierwszy pilot jest wręcz zamroczony strachem. Niewiele widać. Prawdopodobnie lądowali, kamera skakała jak w „Jumpin’ Jack Flash”. Chyba kołowanie, cholera wie. Wszystko się trzęsło, obraz był właściwie jednym wielkim migotaniem światła i cienia. Wreszcie zatrzymali się. Pierwszy pilot coś powiedział, widzieli tylko po ruchu ust. Matysik wyjął tetetkę i zastrzelił go, a chwilę później drugiego.

Po dłuższej chwili usłyszeli opóźniony rozsynchronizowanym dźwiękiem głos pierwszego pilota.

– „Ale mam fart dzisiaj. Jestem w czepku urodzony! Chyba zagram w totolotka...”.

Odgłos strzału z krótkiej broni Matysika ostatecznie rozstroił projektor. Sprzężenie. Prześcieradło na drzwiach Big Bossa pokryło się czernią, a potem bielą.

Koniec taśmy.

– Co to było? – spytał Hofman.

– Jezus – szepnęła „Źródełko”. – Nie wiem!

– Kurde balans... Jakieś strzelaniny, palmy, nasi podpierdolili komuś wielką skrzynię i usunęli świadków... Dobrze widziałem, czy coś mi umknęło?

– Dobrze widziałeś, Marek. O Jezus Maria!

– Co to było?!

– Nie wiem. W co my wdepnęliśmy, Marek? W co my wdepnęliśmy?

– Czekaj, czekaj... Uspokój się.

– Jezus Maria! Przecież ten gość zastrzelił obu pilotów! Dobrze widziałam, czy coś mi umknęło?

– Dobrze widziałaś, „Źródełko”. Uspokój się.

– W co my wdepnęliśmy?!

– Plissss... uspokój się.

– Jak mam się uspokoić?! – wrzasnęła. – Mam okres, a tu jakiś gościu zabija naszych żołnierzy i chyba już jestem w to wplątana! Jak mam się uspokoić?!

Nalał jej wina. Potem zmrużył swoje wredne, dzikie oczy.

– W tej sprawie będą chyba jeszcze lepsze numery – mruknął.

Na szczęście nie usłyszała, bo pewnie wpadłaby w histerię. Dłuższą chwilę mówił do niej szeptem. I chyba coś uzyskał. Może się nie uspokoiła, ale przynajmniej siedziała nieruchomo, kompletnie skołowana.

– Skąd masz tę taśmę? – zaczął indagację.

– Z komendy w Bydgoszczy.

– W Bydgoszczy przechowują takie coś?

– Nie... To były lata, gdy z taśmy filmowej odzyskiwało się srebro. Wszystko wędrowało do Warszawy, część taśm niszczono, a część utylizowano. No, ale w „lud” poszły plotki o tym srebrze i ktoś z pracowników komendy podpieprzył kilkaset kilogramów taśm. Oczywiście w domowych warunkach nie odzyskał ani grama srebra. Wpadł niedawno na jakiejś aferze z TIR-em wypełnionym papierosami, musiałam im podłożyć recydywistę, żeby nie było, że policja grabi własne magazyny. Nasi przy okazji odzyskali taśmy, powprowadzali sygnatury do komputera i... stąd mam.

– No dobra. A ten numer sprawy? SWW ileśtam. Skąd znasz?

– Tak jak mówiłeś: Pieczyska, Bydgoszcz, „Pyskówka”, rozpierducha, wczesne lata siedemdziesiąte. Pensjonat „Poruda” spłonął z powodu wybuchu butli z gazem. Pierwsze zgłosiło się Bydgoskie Pogotowie Gazowe. Tak napisali w aktach. Problem w tym, że nie ma tam firmy o takiej nazwie, i nigdy nie było. Prawdziwe pogotowie gazowe nazywa się inaczej. Ale najśmieszniejsza jest jedna rzecz...

– Jaka?

– Słuchaj, zginęło kilkanaście osób, spalił się ogromny kawał sosnowego lasu. A wiesz, ile wozów strażackich wezwali do akcji?

– Ile?

– Jeden.

– O kurwa!

– No.

– Ja cię...

– Niezłe, co?

Ania upiła łyk wina.

– Ale powiem ci lepsze. Kilkanaście ofiar, a ile wezwali karetek pogotowia?

– No ile?

– Zero!

Hofman wypił swoje wino. Odstawił kieliszek na biurko.

– No to mamy ich.

– Kogo?

– Pana Felicjana Matysika i tego drugiego, który też tam był.

– Gdzie był? Jezus!

– W Pieczyskach. Oni tam zabijali ludzi.

– Tak jak tych pilotów? Jezus... – zawahała się. – A skąd ty to możesz wiedzieć?

– Byłem tam.

– Nie piernicz. Wtedy miałeś może jakieś sześć, siedem lat!

– „Prawie pięć” – uśmiechnął się do niej słodko.

– Co ty pieprzysz?! Jak zabijali ludzi... Zaraz – otrząsnęła się. – Zaraz. Jaki drugi facet? Przecież zgarnęliśmy tylko jednego.

Hofman sięgnął po metalowe pudełko, opakowanie do taśmy filmowej. Tak jak przypuszczał, operator podpisał się na przyklejonym do wieczka papierze.

– Myślę, że chodzi o pana Dariusza Tomeckiego – sprawdził, czy dobrze odczytał odręczne pismo. – To jedna z bardzo nielicznych znanych mi osób, którym nie drgnie ręka nawet wtedy, gdy tuż przy nich zabija się ludzi.

Znowu się uśmiechnął. Tym razem bardzo wrednie.

 

Felicjan Matysik siedział przy stole w kuchni. Jadł kanapki, przygotowane na kolację przez starą żonę, i popijał mocną herbatą. „O, kurwa” – pomyślał. – „O, kurwa”.

Właściwie to nie zależało mu na życiu. Kiedyś tam pogodził się ze wszystkim. Pogodził się z tym, że strzeli sobie w łeb, jak coś nie wyjdzie. Ale teraz ta cholerna starość. Ten ohydny, okropny stan, gdy człowiek – wbrew wszystkiemu, wbrew rozsądkowi – nagle zaczyna się czepiać życia. Życia pełnego bólu, życia wypełnionego brakiem możliwości, życia szarego, durnego, bez perspektyw. Starość jest degenerująca. Nagle zaczyna człowiekowi zależeć tylko na jednym: na samym życiu. Byle jakim, byleby było. To jest tak, jakby wolnemu człowiekowi zabierano powoli wszystko – pieniądze, miłość, seks, kobiety, pogodne myślenie o przyszłości, jakiekolwiek nadzieje. Zamieniają cię w jakiegoś okropnego, drżącego starca, często nie mogącego utrzymać moczu w łóżku, zapominającego, gdzie schował klucze od domu, rzygającego, gdy zbyt dużo zje na obiad, pierdzącego przy każdej okazji. Nie masz już nic. Trzęsące się ręce, pokryte wątrobianymi plamami. Ropiejące oczy. Bełkotliwa, z powodu sztucznej szczęki, mowa. Dla żadnej z młodych kobiet nie stanowi się już obiektu pożądania. Ale chęci dalej są, tylko los odebrał możliwość ich realizacji.

Kurwa... Kiedy założy pierwszego pampersa? Pierwszego w swoim życiu, bo nie załapał się na ten produkt jako niemowlak, nie miał wtedy szans. Kiedy pójdzie do opieki społecznej po pierwsze ceratowe gacie?

A jednak nie. Był inny. Życie życiem, ale jest jeszcze sprawa. Strzeli sobie w łeb, gdy będzie musiał. Ale nie wcześniej. Na pewno.

Zerknął na mglistą postać, stojącą w rogu kuchni.

– No i co z tym pieprzonym oficerkiem? – mruknął, pokrywając blat stołu okruszkami.

– Zajmiemy się nim.

 

Hofman przeglądał CD z danymi, które „Źródełku” przysłał towar z Warszawy. Nie było tego wiele. I, co gorsza, bez dźwięku. Najpierw obejrzał film, zgrany z klasycznej ósemki na mpeg. Tu już nie miał metalowego pudełka, żeby zobaczyć, kto jest operatorem. Zresztą film był tak samo źle zrobiony, jak poprzedni. Najpierw jakiś czołg ustawiony na środku szosy. Chyba... chyba T-55, Hofman nie znał się na tym. Żołnierze wystający z włazów. Niezbyt zestresowani, raczej znudzeni. Sześć postaci w OP-1 z miotaczami ognia na plecach. Polewają ogniem jakiś trawnik. Niespiesznie, dokładnie, wręcz ospale. Oficer w mundurze wyjściowym, czterdzieści kroków dalej. „Darte”, rwane ujęcia. Nic się nie dzieje. I nagle zmiana! Oficer podnosi do ust gwizdek, wyraźnie panikuje. Faceci w OP-1, ci z miotaczami, rzucają się do ucieczki, jeden się przewraca. Coś go chlasnęło – jakiś drut przy drodze, którego nie zauważył przez malutkie okularki maski przeciwgazowej, jakaś gałąź? Wywalił się i wleciał do rowu. Czołg na wstecznym biegu (gąsienice ślizgają się po asfalcie szosy) pieprznął w słup z jakimś znakiem. Obaj żołnierze w wieżyczkach pochowali momentalnie głowy i zamknęli włazy. Czołg wykręcił jakoś i spieprza dalej tyłem. Oficer z gwizdkiem wieje jak zając, przeskakując niskie ogrodzenia na polu. Kamerzysta cofał się i obrazem coraz bardziej trzęsło. Oderwane, niewyraźne ujęcia. Jakiś gazik usiłujący wykręcić i zawrócić na wąskiej drodze. Dwóch żołnierzy próbujących wycofać się zgodnie z regulaminem – odskakiwali tyłem, z kałachami wycelowanymi w coś ciągle niewidocznego, poza kadrem. Czołg wpierniczający się tyłem w słup energetyczny. Zerwanie trakcji. Iskry.

Cięcie.

Inna pora dnia, sądząc po zmianie światła. Kilku mężczyzn w strojach OP-1 palących miotaczami innego faceta w tym samym stroju. Chyba tego, który wywalił się do rowu podczas ucieczki. Tym razem widać wyraźnie drut owinięty wokół nadgarstka. Rozerwany kombinezon. Płomienie.

Koniec.

Co to jest? Co to jest, do jasnej cholery?!

Przeglądał zeskanowane papiery. Nic. Same strzępy informacji, fragmenty dokładnie przetrzepanych przez kogoś papierów. „SWW/233991/69 – Efekt w Szklarach”. Co to jest ten Efekt? Szukał dalej. Jest! „SWW/12382/72 – Efekt w Pieczyskach. Wybuch gazu. Wezwano patrol numer 7”.

Eeeeeee... Taki kit to możecie wciskać amatorom. Wybuch gazu, a rozprowadzający w Bydgoszczy wzywa patrol? To w ogóle nie są określenia milicyjne. A poza tym Matysik jest żołnierzem, a nie milicjantem. I wezwali wojsko do wybuchu gazu? To było szyte bardzo grubymi nićmi – wezwano tylko jeden wóz strażacki. Bez ekipy dochodzeniowo-śledczej, bez karetki pogotowia? Ale to śmierdzi!

OK. Trzeba lecieć dalej. „Wrocław!” – gwizdnął cicho. SRT/2456/3001. Skądś znał ten skrót. Jezu... SRT? Miał doskonałą pamięć do liczb i nazw. Ale SRT? Czego dotyczy seria SRT? Zaraz, to chyba jakieś archiwalia. Zupełnie nie mógł sobie przypomnieć.

SRT? Zalogował się na komputerze komendy. Z tego poziomu miał jedynie ogólny przegląd informacji. Seria SRT – wybuchy gazu, nagłe powiewy wiatru, katastrofy górnicze...

Jezus Maria!!!

Już pamiętał. Seria SRT. Wybuch gazu w Rotundzie PKO w Warszawie. Wiatr przewrócił nieukończoną konstrukcję budynku Akademii Rolniczej we Wrocławiu, niemal czterdzieści ofiar. Wybuch gazu w Gdańsku – pod gruzami budynku kilkadziesiąt osób. Hałda osuwa się na most w Wałbrzychu – prawie trzydzieści ofiar. A przecież uczono go tego na studiach – przykład źle zorganizowanej akcji milicji.


Date: 2015-12-11; view: 790


<== previous page | next page ==>
Autobahn nach Poznań. 266 2 page | Autobahn nach Poznań. 266 4 page
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.023 sec.)