Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






TROCHĘ POŚWIĘCENIA 16 page

- Książę pan - rzekła cicho Essi, przysuwając się do Geralta - wygląda na zaaferowanego. Czyżby znowu sprawy sercowe? Rozpoczęte dziś rano nieporozumienie ze słynną syrenką? Co, wiedźminie?

- Możliwe - Geralt spojrzał na poetkę z ukosa, zaskoczony jej pytaniem i dziwnie nim rozzłoszczony. - Cóż, każdy ma jakieś osobiste problemy. Nie wszyscy lubią jednak, by o tych problemach śpiewano na jarmarkach.

Oczko pobladła lekko, dmuchnęła w lok i spojrzała na niego wyzywająco.

- Mówiąc to, zamierzałeś mnie obrazić, czy tylko urazić?!

- Ani jedno, ani drugie. Chciałem jedynie uprzedzić następne pytania odnośnie problemów Aglovala i syrenki. Pytania, do odpowiedzi na które nie czuję się upoważniony.

- Rozumiem - piękne oko Essi Daven zwęziło się lekko. - Nie postawię cię już przed podobnym dylematem. Nie zadam już żadnych pytań, które zamierzałam zadać, a które, jeśli mam być szczera, traktowałam wyłącznie jako wstęp i zaproszenie do miłej rozmowy. Cóż, nie będzie zatem tej rozmowy i nie musisz się bać, że jej treść będzie wyśpiewana na jakimś jarmarku. Było mi miło.

Odwróciła się szybko i odeszła w stronę stołów, gdzie natychmiast powitano ją z szacunkiem. Jaskier przestąpił z nogi na nogę i chrząknął znacząco.

- Nie powiem, żebyś był dla niej wyszukanie uprzejmy, Geralt.

- Głupio wyszło - zgodził się wiedźmin. - Rzeczywiście, uraziłem ją, całkiem bez powodu. Może pójść za nią i przeprosić?

- Daj pokój - rzekł bard i dodał sentencjonalnie. - Nigdy nie ma się drugiej okazji, żeby zrobić pierwsze wrażenie. Chodź, napijemy się lepiej piwa.

Nie zdążyli napić się piwa. Przez rozgadaną grupę mieszczan przepchnął się Drouhard.

- Panie Gerard - powiedział. - Pozwólcie. Jego wysokość chce z wami mówić.

- Już idę.

- Geralt - Jaskier chwycił go za rękaw. - Nie zapomnij.

- O czym?

- Obiecałeś przyjąć każde zadanie, bez wybrzydzania. Trzymam cię za słowo. Jak to ty powiedziałeś? Trochę poświęcenia?

- Dobra, Jaskier. Ale skąd wiesz, czy Agloval...

- Czuję pismo nosem. Pamiętaj, Geralt.

- Dobra, Jaskier.

Odeszli z Drouhardem w kąt sali, dalej od gości. Agloval siedział za niskim stołem. Towarzyszył mu kolorowo odziany, ogorzały mężczyzna z krótką, czarną brodą, którego Geralt wcześniej nie zauważył.



- Znowu się widzimy, wiedźminie - zaczął książę. - Chociaż jeszcze dzisiaj rano kląłem się, że nie chcę cię więcej oglądać. Ale drugiego wiedźmina nie mam pod ręką, ty musisz mi wystarczyć. Poznaj Zelesta, mojego komornika i włodarza od połowu pereł. Mów, Zelest.

- Dzisiaj rano - rzekł cicho ogorzały osobnik. - Umyślilim rozciągnąć połów poza zwykły teren. Jedna łódź poszła dalej ku zachodowi, za przylądek, w stronę Smoczych Kłów.

- Smocze Kły - wtrącił Agloval. - To dwie duże wulkaniczne rafy na krańcu przylądka. Widać je z naszego wybrzeża.

- Ano - potwierdził Zelest. - Zwykle to nie żeglowało się tamój, bo to wiry tam, kamienie, nurkować niebezpiecznie. Ale na wybrzeżu pereł coraz to mniej. Tak, poszła tam jedna łódź. Siedem dusz załogi, dwóch żeglarzy i pięciu nurków, w tym jedna niewiasta. Kiedy nie powrócili o porze wieczornej, zaczęliśmy się niepokoić, chociaż morze było spokojne, jakby oliwą zlane. Wysłalim kilka bystrych skifów i wnet wykryliśmy łódź, dryfującą w morze. W łodzi nie było nikogo, ni żywej duszy. Kamień w wodę. Nie wiadomo, co się wydarzyło. Ale bitka tam musiała być, istna rzeź. Ślady były...

- Jakie? - wiedźmin zmrużył oczy.

- Ano, calutki pokład był zabryzgany krwią. Drouhard syknął i obejrzał się niespokojnie. Zelest ściszył głos.

- Było, jak mówię - powtórzył, zaciskając szczęki. - Łódź była zabryzgana posoką wzdłuż i wszerz. Nie inaczej, jeno na pokładzie doszło do istnych jatek. Coś ubiło tych ludzi. Mówią, potwór morski. Ani chybi, potwór morski.

- Nie piraci? - spytał cicho Geralt. - Nie konkurencja perłowa? Wykluczacie możliwość zwykłej, nożowej rozprawy?

- Wykluczamy - powiedział książę. - Nie ma tu żadnych piratów, ani konkurencji. A nożowe rozprawy nie kończą się zniknięciem wszystkich, co do jednego. Nie, Geralt. Zelest ma rację. To morski potwór, nic innego. Słuchaj, nikt nie odważa się wypłynąć w morze, nawet na bliskie i spenetrowane łowiska. Na ludzi padł blady strach i port jest sparaliżowany. Nawet kogi i galery nie ruszają z przystani. Pojmujesz, wiedźminie?

- Pojmuję - kiwnął głową Geralt. - Kto mi pokaże to miejsce?

- Ha - Agloval położył dłoń na stole i zabębnił palcami. - To mi się podoba. To jest prawdziwie po wiedźmińsku. Od razu do rzeczy, bez zbędnego gadania. Tak, to lubię. Widzisz, Drouhard, mówiłem ci, dobry wiedźmin to głodny wiedźmin. Co, Geralt? Przecież gdyby nie twój muzykalny przyjaciel, to dzisiaj znowu poszedłbyś spać bez wieczerzy. Dobre mam informacje, prawda?

Drouhard opuścił głowę. Zelest gapił się tępo przed siebie.

- Kto mi pokaże to miejsce? - powtórzył Geralt, patrząc na Aglovala zimno.

- Zelest - rzekł książę, przestając się uśmiechać. - Zelest pokaże ci Smocze Kły i drogę do nich. Kiedy chcesz zabrać się do roboty?

- Pierwsza rzecz z rana. Bądźcie na przystani, panie Zelest.

- Dobrze, panie wiedźmin.

- Świetnie - książę zatarł ręce, znowu uśmiechnął się kpiąco. - Geralt, liczę, że pójdzie ci z tym potworem lepiej, niż ze sprawą Sh'eenaz. Naprawdę na to liczę. Aha, jeszcze jedno. Zabraniam plotkować o tym wydarzeniu, nie życzę sobie większej paniki niż ta, którą już mam na karku. Pojmujesz, Drouhard? Jęzor karzę wydrzeć, jeśli puścisz parę z gęby.

- Pojmuję, książę.

- Dobrze - Agloval wstał. - Idę tedy, nie przeszkadzam w zabawie, nie prowokuję plotek. Bywaj, Drouhard, życz narzeczonym szczęścia w moim imieniu.

- Dzięki, książę.

Essi Daven, siedząca na zydelku, otoczona gęstym wianuszkiem słuchaczy, śpiewała melodyjną i tęskną balladę, traktującą o pożałowania godnym losie zdradzonej kochanki. Jaskier, oparty o słup, mamrotał coś pod nosem, liczył na palcach takty i sylaby.

- No i jak? - spytał. - Masz robotę, Geralt?

- Mam - wiedźmin nie wdał się w szczegóły, które zresztą nie obchodziły barda.

- Mówiłem ci, czuję nosem pismo i pieniądze. Dobrze, bardzo dobrze. Ja zarobię, ty zarobisz, będzie za co pohulać. Pojedziemy do Cidaris, zdążymy na święto winobrania. A teraz przepraszam cię na moment. Tam, na ławie, wypatrzyłem coś interesującego.

Geralt podążył za wzrokiem poety, ale oprócz kilkunastu dziewcząt o półotwartych ustach nie dostrzegł niczego interesującego. Jaskier obciągnął kubrak, przekrzywił kapelusik w kierunku prawego ucha i w lansadach posunął ku ławie. Wyminąwszy zręcznym flankowym manewrem strzegące panien matrony, rozpoczął swój zwykły rytuał szczerzenia zębów.

Essi Daven dokończyła balladę, dostała brawa, małą sakiewkę i duży bukiet ładnych, choć nieco przywiędłych chryzantem.

Geralt krążył wśród gości, wypatrując okazji, by wreszcie zająć miejsce przy stole zastawionym jadłem. Tęsknie spoglądał na znikające w szybkim tempie marynowane śledzie, gołąbki z kapusty, gotowane łby dorszy i baranie kotlety, na rwane na sztuki pęta kiełbasy i kapłony, sieczone nożami wędzone łososie i wieprzowe szynki. Problem polegał na tym, że na ławach przy stole nie było wolnego miejsca.

Panienki i matrony, rozruszane nieco, obiegły Jaskra, piskliwie domagając się występu. Jaskier uśmiechał się nieszczerze i wymawiał, nieudolnie udając skromność. Geralt, pokonując zażenowanie, przemocą nieledwie dopchnął się do stołu.

Podstarzały jegomość, ostro pachnący octem, usunął się zaskakująco uprzejmie i ochoczo, o mało nie zwalając z ławy kilku sąsiadów. Geralt bez zwłoki wziął się za jedzenie i w mig ogołocił jedyny półmisek, do którego mógł dosięgnąć. Pachnący octem jegomość podsunął mu następny. Wiedźmin z wdzięczności wysłuchał w skupieniu długiej tyrady jegomościa, tyczącej się dzisiejszych czasów i dzisiejszej młodzieży. Jegomość z uporem określał swobodę obyczajową jako "rozwolnienie", Geralt miał więc niejakie trudności z zachowaniem powagi.

Essi stała pod ścianą, pod pękami jemioły, sama, strojąc lutnię. Wiedźmin widział, jak zbliża się do niej młodzieniec w brokatowym, wciętym kaftanie, jak mówi coś do poetki, uśmiechając się blado. Essi spojrzała na młodzieńca, lekko krzywiąc ładne usta, powiedziała szybko kilka słów. Młodzieniec skurczył się i odszedł spiesznie, a jego uszy, czerwone jak rubiny, gorzały w półmroku jeszcze długo.

- ... obrzydliwość, hańba i srom - ciągnął jegomość pachnący octem. - Jedno wielkie rozwolnienie, panie.

- Prawda - przytaknął niepewnie Geralt, wycierając talerz chlebem.

- Uprasza się ciszy, cne panie, cni waszmościowie - zawołał Drouhard, wychodząc na środek sali. - Słynny mistrz Jaskier, mimo iż nieco chory na ciele i znużony, zaśpiewa dla nas nynie słynną balladę o królowej Marienn i Czarnym Kruku! Uczyni to zaś na gorącą prośbę panny młynarzówny Veverki, której, jako rzekł, nie może odmówić.

Panna Veverka, jedna z mniej urodziwych dziewcząt na ławie, wypiękniała w mgnieniu oka. Wybuchła wrzawa i oklaski, zagłuszające kolejne rozwolnienie jegomościa pachnącego octem. Jaskier odczekał na zupełną ciszę, odegrał na lutni efektowny wstęp, po czym zaczął śpiewać, nie odrywając oczu od panny Veverki, która piękniała ze zwrotki na zwrotkę. Zaiste, pomyślał Geralt, ten sukinsyn działa skuteczniej niż czarodziejskie olejki i kremy, które sprzedaje Yennefer w swoim sklepiku w Vengerbergu.

Zobaczył, jak Essi przemyka za plecami stłoczonych w półkole słuchaczy Jaskra, jak ostrożnie znika w wyjściu na taras. Powodowany dziwnym impulsem wymknął się zręcznie zza stołu i wyszedł za nią.

Stała, pochylona, oparta łokciami o poręcz pomostu, wciągnęła głowę w drobne, uniesione ramiona. Patrzyła na zmarszczone morze, połyskujące od światła księżyca i płonących w porcie ogni. Pod stopą Geralta skrzypnęła deska. Essi wyprostowała się.

- Przepraszam, me chciałem przeszkadzać - powiedział drętwo, szukając na jej ustach owego nagłego skrzywienia, którym przed chwilą poczęstowała brokatowego

młodzieńca.

- Nie przeszkadzasz mi - odrzekła, uśmiechnęła się, odrzuciła lok. - Nie szukam tu samotności, lecz świeżego powietrza. Tobie tez dokuczył dym i zaduch?

- Trochę. Ale bardziej dokucza mi świadomość, że cię uraziłem. Przyszedłem cię przeprosić, Essi, spróbować odzyskać szansę na miłą rozmowę.

- To tobie należą się przeprosiny - powiedziała, wpierając dłonie w balustradę. - Zareagowałam za ostro. Zawsze reaguję za ostro, nie umiem się opanować. Wybacz i daj mi drugą szansę. Na rozmowę.

Zbliżył się, oparł o poręcz tuż obok niej. Czuł bijące od niej ciepło, lekki zapach werbeny. Lubił zapach werbeny, chociaż zapach werbeny nie był zapachem bzu i agrestu.

- Z czym kojarzy ci się morze, Geralt? - spytała nagle.

- Z niepokojem - odpowiedział, prawie bez namysłu.

- Interesujące. A wydajesz się taki spokojny i opanowany.

- Nie powiedziałem, ze odczuwam niepokój. Pytałaś o skojarzenia.

- Skojarzenia są obrazem duszy. Wiem coś o tym, jestem poetką.

- A tobie, Essi, z czym się kojarzy morze? - spytał szybko, by położyć kres dywagacjom o niepokoju, który odczuwał.

- Z wiecznym ruchem - odpowiedziała me od razu. - Z odmianą. I z zagadką, z tajemnicą, z czymś, czego nie ogarniam, co mogłabym opisać na tysiąc sposobów, w tysiącu wierszy, nie docierając jednak do sedna, do istoty rzeczy. Tak, chyba z tym.

- A zatem - powiedział, czując, ze werbena coraz mocniej działa na niego. - To, co odczuwasz, również jest niepokojem. A wydajesz się taka spokojna i opanowana.

Odwróciła się ku niemu, odrzuciła złoty lok, utkwiła w nim swoje piękne oczy.

- Nie jestem ani spokojna, ani opanowana, Geralt. To stało się nagle, zupełnie nieoczekiwanie. Gest, który wykonał, a który miał być jedynie dotknięciem, lekkim dotknięciem jej ramion, przerodził się w mocny uścisk obu dłoni na jej cieniutkiej talii, w szybkie, choć nie gwałtowne przyciąganie jej bliżej, aż do raptownego, burzącego krew zetknięcia się ciał. Essi stężała nagle, wyprężyła się, wygięła silnie korpus do tyłu, wparła dłonie w jego dłonie, mocno, jak gdyby chciała zerwać, zepchnąć jego ręce z talii, ale zamiast tego chwyciła je tylko silnie, przechyliła głowę do przodu, rozchyliła usta, zawahała się.

- Po co... Po co to? - szepnęła. Jej oko było szeroko rozwarte, złoty lok spłynął na policzek.

Spokojnie i powoli przechylił głowę, zbliżył twarz i nagle szybko zwarli usta w pocałunku. Essi jednak nawet wtedy nie puściła jego dłoni obejmujących jej talię i nadal mocno wyginała plecy, unikając kontaktu ciał. Trwając tak, obracali się powoli, jak w tańcu. Całowała go chętnie, z wprawą. I długo.

Potem zręcznie i bez wysiłku oswobodziła się od jego rąk, odwróciła, znowu oparła o balustradę, wciągnęła głowę w ramiona. Geralt poczuł się nagle przeraźliwie, nieopisanie głupio. Uczucie to powstrzymało go przed zbliżeniem się do niej, przed objęciem jej zgarbionych pleców.

- Dlaczego? - spytała chłodno, nie odwracając się. - Dlaczego to zrobiłeś?

Spojrzała na niego kątem oka i wiedźmin zrozumiał nagle, że się pomylił. Nagle wiedział, że fałsz, kłamstwo, udawanie i brawura powiodą go prosto na trzęsawisko, na którym między nim a otchłanią będą już tylko sprężynujące, zbite w cienki kożuch trawy i mchy, gotowe w każdej chwili ustąpić, pęknąć, zerwać się.

- Dlaczego? - powtórzyła. Nie odpowiedział.

- Szukasz kobiety na tę noc?

Nie odpowiedział. Essi odwróciła się powoli, dotknęła

jego ramienia.

- Wróćmy na salę - powiedziała swobodnie, ale nie zwiodła go ta swoboda, wyczuwał, jak bardzo jest spięta. - Nie rób takiej miny. Nic się nie stało. A to, że ja nie szukam mężczyzny na tę noc, to przecież nie twoja wina. Prawda?

- Essi...

- Wracajmy, Geralt. Jaskier bisował już trzy razy. Kolej na mnie. Chodź, zaśpiewam...

Spojrzała na niego dziwnie i dmuchnięciem odrzuciła lok z oka.

- Zaśpiewam dla ciebie.

IV

- Oho - wiedźmin udał zdziwienie. - Jesteś jednak? Myślałem, że nie wrócisz na noc.

Jaskier zamknął drzwi na skobel, powiesił na kołku lutnię i kapelusik z piórkiem egreta, zdjął kubrak, otrzepał go i ułożył na workach, leżących w kącie izdebki. Poza tymi workami, cebrem i ogromnym, wypchanym grochowinami siennikiem, w izdebce na stryszku nie było mebli - nawet świeca stała na podłodze, w zakrzepniętej kałużce wosku. Drouhard podziwiał Jaskra, ale widać nie na tyle, by oddać mu do dyspozycji komorę lub alkierz.

- A dlaczegóż to - spytał Jaskier, zdejmując buty -myślałeś, że nie wrócę na noc?

- Myślałem - wiedźmin uniósł się na łokciu, chrzęszcząc grochowinami - że pójdziesz śpiewać serenady pod oknem panny Veverki, w stronę której cały wieczór wywieszałeś ozór jak wyżeł na widok wyżlicy.

- Ha, ha - zaśmiał się bard. - Aleś ty prymitywnie głupi. Nic nie pojąłeś. Veverka? Za nic sobie mam Veverkę. Chciałem jeno wywołać ukłucie zazdrości u panny Akeretty, do której uderzę jutro. Posuń się.

Jaskier zwalił się na siennik i ściągnął z Geralta derkę. Geralt, czując dziwną złość, odwrócił głowę w stronę maleńkiego okienka, przez które, gdyby nie pracowite pająki, byłoby widać rozgwieżdżone niebo.

- Czegoś się tak nabzdyczył? - spytał poeta. - Przeszkadza ci, że się zalecam do dziewczyn? Od kiedy? Zostałeś może druidem i ślubowałeś czystość? A może...

- Przestań tokować. Jestem zmęczony. Nie zauważyłeś, że po raz pierwszy od dwóch tygodni mamy sennik i dach nad głową? Nie cieszy cię myśl, że nad ranem nie napada nam na nosy?

- Dla mnie - rozmarzył się Jaskier - siennik bez dziewczęcia nie jest siennikiem. Jest niepełnym szczęściem, a czymże jest niepełne szczęście?

Geralt jęknął głucho, jak zawsze, gdy Jaskra opadała nocna gadatliwość.

- Niepełne szczęście - ciągnął bard, zasłuchany we własny głos - to jak... Jak przerwany pocałunek... Dlaczego zgrzytasz zębami, można wiedzieć?

- Jesteś potwornie nudny, Jaskier. Nic, tylko sienniki, dziewczyny, tyłki, cycki, niepełne szczęście i pocałunki, przerwane przez psy, którymi szczują cię rodzice narzeczonych. Cóż, widocznie inaczej nie możesz. Widocznie tylko swobodna frywolność, żeby nie powiedzieć bezkrytyczne porubstwo, pozwala wam układać ballady, pisać wiersze i śpiewać. To widocznie, zapisz to, ciemna strona talentu.

Powiedział za dużo i nie wyziębił dostatecznie głosu. A Jaskier rozszyfrował go z łatwością i bezbłędnie.

- Aha - rzekł spokojnie. - Essi Daven, zwana Oczko. Śliczne oczko Oczka zatrzymało się na wiedźminie i narobiło w wiedźminie zamieszania. Wiedźmin zachował się wobec Oczka jak żaczek wobec królewny. I zamiast winić siebie, wini ją i szuka w niej ciemnych stron.

- Bredzisz, Jaskier.

- Nie, mój drogi. Essi zrobiła na tobie wrażenie, nie ukryjesz tego. Nie widzę w tym zresztą niczego zdrożnego. Ale uważaj, nie popełnij błędu. Ona nie jest taka, jak myślisz. Jeżeli jej talent ma ciemne strony, to na pewno nie takie, jak sobie wyobrażasz.

- Domniemywam - rzekł wiedźmin, panując nad głosem - że znasz ją bardzo dobrze.

- Dosyć dobrze. Ale nie tak, jak myślisz. Nie tak.

- Dość oryginalne, jak na ciebie, przyznasz.

- Głupi jesteś - bard przeciągnął się, podłożył obie dłonie pod kark. - Znam Pacynkę prawie od dziecka. Jest dla mnie... no... Jak młodsza siostra. Powtarzam, nie popełnij wobec niej głupiego błędu. Wyrządziłbyś jej tym wielką przykrość, bo i ty zrobiłeś na niej wrażenie. Przyznaj się, masz na nią ochotę?

- Nawet gdyby, to w przeciwieństwie do ciebie nie zwykłem o tym dyskutować - rzekł Geralt ostro. - Ani układać o tym piosenek. Dziękuję ci za to, co o niej powiedziałeś, bo być może faktycznie uchroniłeś mnie przed głupim błędem. Ale na tym koniec. Temat uważam za wyczerpany.

Jaskier leżał przez chwilę nieruchomo i milczał, ale Geralt znał go zbyt dobrze.

- Wiem - powiedział wreszcie poeta. - Już wszystko wiem.

- Gówno wiesz, Jaskier.

- Wiesz, na czym polega twój problem, Geralt? Tobie wydaje się, że jesteś inny. Ty obnosisz się z innością, z tym, co uważasz za nienormalność. Ty się z tą nienormalnością nachalnie narzucasz, nie rozumiejąc, że dla większości ludzi, którzy myślą trzeźwo, jesteś najnormalniejszy pod słońcem i oby wszyscy byli tacy normalni. Co z tego, że masz szybszą reakcję, pionowe źrenice w słońcu? Że widzisz po ciemku jak kot? Że rozumiesz się na czarach? Wielka mi rzecz. Ja, mój drogi, znałem kiedyś oberżystę, który potrafił przez dziesięć minut bez przerwy puszczać bąki, i to tak, że układały się w melodię psalmu „Witaj nam, witaj, poranna jutrzenko". Nie bacząc na niecodzienny bądź co bądź talent, był ów oberżysta najnormalniejszy wśród normalnych, miał żonę, dzieci i babkę dotkniętą paraliżem...

- Co to ma wspólnego z Essi Daven? Możesz wyjaśnić?

- Oczywiście. Bezpodstawnie wydało ci się, Geralt, że Oczko zainteresowała się tobą z niezdrowej, wręcz perwersyjnej ciekawości, że patrzy na ciebie jak na raroga, dwugłowe cielę albo salamandrę w zwierzyńcu. I natychmiast nadąsałeś się, dałeś przy pierwszej okazji niegrzeczną, niezasłużoną reprymendę, oddałeś cios, którego ona nie zadała. Przecież byłem świadkiem. Świadkiem dalszego biegu wydarzeń już nie byłem, ale dostrzegłem waszą ucieczkę z sali i widziałem jej zaróżowione jagody, gdyście wrócili. Tak, Geralt. Ja cię tu ostrzegam przed błędem, a tyś go już popełnił. Chciałeś się na niej zemścić za niezdrową w twoim mniemaniu ciekawość. Postanowiłeś tę ciekawość wykorzystać.

- Powtarzam, bredzisz.

- Spróbowałeś - ciągnął bard, niewzruszony - czy aby nie da się pójść z nią na siano, czy nie będzie ciekawa, jak to jest kochać się z cudakiem, z odmieńcem wiedźminem. Na szczęście, Essi okazała się mądrzejsza od ciebie i wspaniałomyślnie ulitowała się nad twoją głupotą, zrozumiawszy jej przyczynę. Wnoszę to z faktu, że nie wróciłeś z pomostu ze spuchniętą gębą.

- Skończyłeś?

- Skończyłem.

- No, to dobranoc.

- Wiem, dlaczego się wściekasz i zgrzytasz zębami.

- Pewnie. Ty wszystko wiesz.

- Wiem, kto cię tak wykoślawił, dzięki komu nie umiesz zrozumieć normalnej kobiety. Ależ zalazła ci za skórę ta twoja Yennefer, niech mnie licho, jeśli wiem, co ty w niej widzisz.

- Zostaw to, Jaskier.

- Naprawdę nie wolisz normalnej dziewczyny, takiej jak Essi? Co mają czarodziejki, czego Essi nie ma? Chyba wiek? Oczko może nie jest najmłodsza, ale ma tyle lat, na ile wygląda. A wiesz, do czego przyznała mi się kiedyś Yennefer po paru kielichach? Ha, ha... Powiedziała mi, że kiedy pierwszy raz robiła to z mężczyzną, to było dokładnie w rok po tym, jak wynaleziono dwuskibowy pług.

- Łżesz, Yennefer nie cierpi cię jak morowej zarazy i nigdy by ci się nie zwierzyła.

- Niech ci będzie, zełgałem, przyznaję się.

- Nie musisz. Znam cię.

- Zda ci się jeno, że mnie znasz. Nie zapominaj, jestem naturą skomplikowaną.

- Jaskier - westchnął wiedźmin, robiąc się naprawdę senny. - Jesteś cynik, świntuch, kurwiarz i kłamca. I nic, uwierz mi, nic nie ma w tym skomplikowanego. Dobranoc.

- Dobranoc, Geralt.

V

- Wcześnie wstajesz, Essi.

Poetka uśmiechnęła się, przytrzymując szarpane wiatrem włosy. Weszła ostrożnie na molo, omijając dziury i przegniłe deski.

- Nie mogłam przegapić możliwości obejrzenia wiedźmina przy pracy. Znowu będziesz mnie miał za ciekawską, Geralt? Cóż, nie ukrywam, naprawdę jestem ciekawska. Jak ci idzie?


Date: 2015-12-11; view: 771


<== previous page | next page ==>
TROCHĘ POŚWIĘCENIA 15 page | TROCHĘ POŚWIĘCENIA 17 page
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.014 sec.)