Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






TROCHĘ POŚWIĘCENIA 14 page

Zachodni Bazar tętnił życiem, droga przez zbiegowisko przypominała przeprawę przez krzaki głogu. Co i rusz coś czepiało się rękawów i nogawek - już to dzieci, które zgubiły się mamom, gdy te odciągały ojców od namiotu z wyszynkiem, już to szpicle z kordegardy, już to pokątni oferenci czapek niewidek, afrodyzjaków i świńskich scen rzeźbionych w cedrowym drewnie. Geralt przestał się uśmiechać i zaczął klnąc, robiąc stosowny użytek z łokci.

Usłyszał dźwięki lutni i znany mu, perlisty śmiech. Dźwięki dobiegały od strony bajecznie kolorowego straganu, ozdobionego napisem: "Tutaj cuda, amulety i przynęty na ryby".

- Czy ktoś już mówił pani, że jest pani śliczna? - wrzeszczał Jaskier, siedząc na straganie i wesoło machając nogami. - Nie? Nie może to być! To miasto ślepców, nic, tylko miasto ślepców. Dalejże, dobrzy ludzie! Kto chce usłyszeć balladę o miłości? Kto chce się wzruszyć i wzbogacić duchowo, niechaj wrzuci monetę do kapelusza. Z czym, z czym tu się pchasz, zasrańcze? Miedź zachowaj dla żebraków, nie obrażaj mi tu miedzią artysty. Ja ci to może wybaczę, ale sztuka nigdy!

- Jaskier - rzekł Geralt, podchodząc. - Zdaje się, że rozdzieliliśmy się, aby szukać dopplera. A ty urządzasz koncerty. Nie wstyd ci śpiewać po jarmarkach jak proszalny dziad?

- Wstyd? - zdziwił się bard. - Ważne jest, co i jak się śpiewa, a nie gdzie się śpiewa. Poza tym, głodny jestem, a właściciel straganu obiecał mi obiad. Co się zaś tyczy dopplera, to szukajcie go sobie sami. Ja nie nadaję się do pościgów, bijatyk i samosądów. Jestem poetą.

- Lepiej byś zrobił, unikając rozgłosu, poeto. Jest tu twoja narzeczona, mogą być kłopoty.

- Narzeczona? - Jaskier zamrugał nerwowo. - O kogo chodzi? Mam ich kilka.

Vespula, dzierżąc w dłoni miedzianą patelnię, przedarła się przez tłum słuchaczy z impetem szarżującego tura. Jaskier zerwał się ze straganu i rzucił do ucieczki, zwinnie przeskakując nad koszami z marchwią. Vespula odwróciła się w stronę wiedźmina, rozdymając chrapki. Geralt cofnął się, napotykając plecami na twardy opór ściany straganu.

- Geralt! - krzyknął Dainty Biberveldt, wyskakując z tłumu i potrącając Vespulę. - Prędko, prędko! Widziałem go! O, o tam, ucieka!

- Jeszcze was dopadnę, rozpustnicy! - wrzasnęła Vespula, łapiąc równowagę. - Jeszcze porachuję się z całą waszą świńską bandą! Ładna kompania! Bażant, oberwaniec i karzełek o włochatych piętach! Popamiętacie mnie!



- Tędy, Geralt! - ryknął Dainty, w biegu roztrącając grupkę żaków, zajętych grą w "trzy muszelki". - Tam, tam, zwiał między wozy! Zajdź go od lewej! Prędko!

Rzucili się w pościg, sami ścigani przekleństwami poszturchiwanych przekupniów i kupujących. Geralt cudem tylko uniknął potknięcia się o zaplątanego pod nogi usmar-kanego berbecia. Przeskoczył nad nim, ale wywrócił dwie beczułki śledzi, za co rozwścieczony rybak chlasnął go po' plecach żywym węgorzem, którego właśnie demonstrował klientom.

Dostrzegli dopplera, usiłującego zemknąć wzdłuż zagrody dla owiec.

- Z drugiej strony! - wrzasnął Dainty. - Zajdź go z drugiej strony, Geralt!

Doppler przemknął jak strzała wzdłuż płotu, migając zieloną kamizelką. Robiło się oczywiste, dlaczego nie zmieniał się w kogoś innego. Nikt nie mógł zwinnością dorównać niziołkowi. Nikt. Oprócz drugiego niziołka. I wiedźmina.

Geralt zobaczył, jak doppler zmienia raptownie kierunek, wzbijając chmurę kurzu, jak zręcznie nurkuje w dziurę w parkanie, ogradzającym wielki namiot służący jako rzeźnia i jatka. Dainty też to zobaczył. Przeskoczył przez żerdzie i zaczął przebijać się przez stłoczone w zagrodzie stado beczących baranów. Widać było, że nie zdąży. Geralt skręcił i rzucił się w ślad za dopplerem pomiędzy deski parkanu. Poczuł nagłe szarpnięcie, usłyszał trzask rwącej się skóry, a kurtka również pod drugą pachą zrobiła się nagle bardzo luźna.

Wiedźmin zatrzymał się. Zaklął. Splunął. I jeszcze raz zaklął.

Dainty wbiegł do namiotu za dopplerem. Ze środka dobiegały wrzaski, odgłosy razów, klątwy i okropny rumor.

Wiedźmin zaklął po raz trzeci, wyjątkowo plugawię, po czym zgrzytnął zębami, uniósł prawą rękę, złożył palce w Znak Aard, kierując go prosto na namiot. Namiot wydął się jak żagiel podczas huraganu, a z wewnątrz rozległo się potępieńcze wycie, łoskot i ryki wołów. Namiot oklapł.

Doppler, pełzając na brzuchu, wysmyknął spod płachty i rzucił w kierunku drugiego, mniejszego namiotu, prawdopodobnie chłodni. Geralt bez namysłu skierował ku niemu dłoń i dziabnął go w plecy Znakiem. Doppler zwalił się na ziemię jak rażony gromem, przekoziołkował, ale natychmiast zerwał się i wpadł do namiotu. Wiedźmin deptał mu po piętach.

W namiocie śmierdziało mięsem. I było ciemno.

Tellico Lunngrevink Letorte stał tam, dysząc ciężko, oburącz obejmując wiszącą na żerdzi świńską półtuszę. Z namiotu nie było drugiego wyjścia, a płachta była solidnie i gęsto przykołkowana do ziemi.

- Czysta przyjemność znowu cię spotkać, mimiku -powiedział Geralt zimno.

Doppler dyszał ciężko i chrapliwie.

- Zostaw mnie w spokoju - stęknął wreszcie. - Dlaczego mnie prześladujesz, wiedźminie?

- Tellico - powiedział Geralt - Zadajesz głupie pytania. Aby wejść w posiadanie koni i postaci Biberveldta, rozbiłeś mu głowę i porzuciłeś na pustkowiu. Nadal korzystasz z jego osobowości i drwisz sobie z kłopotów, jakie mu tym sprawiasz. Diabli wiedzą, co jeszcze planujesz, ale przeszkodzę ci w tych planach, tak czy inaczej. Nie chcę cię ani zabijać, ani wydawać władzom, ale z miasta musisz się wynieść. Dopilnuję, byś się wyniósł.

- A jeżeli nie zechcę?

- To wywiozę cię na taczkach, w worku. Doppler rozdął się raptownie, potem nagle wyszczuplał i zaczął rosnąć, jego kędzierzawe, kasztanowate włosy zbielały i wyprostowały się, sięgając ramion. Zielona kamizelka niziołka oleiście zabłysła, stając się czarną skórą, na ramionach i mankietach zaskrzyły się srebrne ćwieki. Pucołowata, rumiana twarz wydłużyła się i pobladła.

Sponad prawego ramienia wysunęła się rękojeść miecza.

- Nie podchodź - rzekł chrapliwie drugi wiedźmin i uśmiechnął się. - Nie zbliżaj się, Geralt. Nie pozwolę się dotknąć.

Ależ ja mam paskudny uśmiech, pomyślał Geralt, sięgając po miecz. Ależ ja mam paskudną gębę. Ależ ja paskudnie mrużę oczy. Więc tak wyglądam? Zaraza.

Ręka dopplera i ręka wiedźmina jednocześnie dotknęły rękojeści, oba miecze jednocześnie wyskoczyły z pochew. Obaj wiedźmini jednocześnie wykonali dwa szybkie, miękkie kroki - jeden do przodu, drugi w bok. Obaj jednocześnie unieśli miecze i wywinęli nimi krótkiego, syczącego młyńca.

Obaj jednocześnie znieruchomieli, zamarli w pozycji.

- Nie możesz mnie pokonać - warknął doppler. - Bo jestem tobą, Geralt.

- Mylisz się, Tellico - powiedział cicho wiedźmin. - Rzuć miecz i wracaj do postaci Biberveldta. Inaczej pożałujesz, uprzedzam.

- Jestem tobą - powtórzył doppler. - Nie uzyskasz nade mną przewagi. Nie możesz mnie pokonać, bo jestem tobą!

- Nie masz nawet pojęcia, co to znaczy być mną, mimiku.

Tellico opuścił rękę zaciśniętą na mieczu.

- Jestem tobą - powtórzył.

- Nie - zaprzeczył wiedźmin. - Nie jesteś. A wiesz, dlaczego? Bo jesteś małym, biednym, dobrotliwym dopplerem. Dopplerem, który wszakże mógł zabić Biberveldta i zakopać jego ciało w zaroślach, zdobywając przez to absolutne bezpieczeństwo i absolutną pewność, że nie zostanie zdemaskowany, nigdy, przez nikogo, wliczając w to małżonkę niziołka, słynną Gardenię Biberveldt. Ale nie zabiłeś go, Tellico, bo nie było cię na to stać. Bo jesteś małym, biednym, dobrotliwym dopplerem, którego przyjaciele nazywają Dudu. I w kogokolwiek byś się nie zmienił, zawsze jesteś taki sam. Umiesz skopiować tylko to, co w nas dobre, bo tego, co w nas złe, nie rozumiesz. Taki właśnie jesteś, dopplerze.

Tellico cofnął się, wpierając plecami w płachtę namiotu.

- Dlatego - ciągnął Geralt - zamienisz się teraz w Bberveldta i grzecznie podasz mi łapy do związania. Nie jesteś w stanie stawić mi oporu, bo ja jestem tym, czego skopiować nie potrafisz. Wiesz o tym bardzo dobrze, Dudu. Bo przecież na chwilę przejąłeś moje myśli.

Tellico wyprostował się raptownie, rysy jego twarzy, będącej twarzą wiedźmina, rozmazały się i rozlały, białe włosy zafalowały i zaczęły ciemnieć.

- Masz rację, Geralt - powiedział niewyraźnie, bo jego wargi zmieniały kształt. - Przejąłem twoje myśli. Na krótko, ale wystarczyło. Czy wiesz, co teraz zrobię?

Skórzana, wiedźmińska kurtka nabrała połyskliwej, chabrowej barwy. Doppler uśmiechnął się, poprawił śliwkowy kapelusik z piórkiem egreta, podciągnął pasek lutni, zarzuconej na ramię. Lutni, która przed chwilą była mieczem.

- Powiem ci, co zrobię, wiedźminie - zaśmiał się dźwięcznym i perlistym śmiechem Jaskra. - Pójdę sobie, wcisnę się w tłum i zmienię cichcem w byle kogo, choćby w żebraka. Bo wolę być żebrakiem w Novigradzie niż dopplerem na pustkowiu. Novigrad jest mi coś winien, Geralt. To powstanie miasta skaziło środowisko, w którym moglibyśmy żyć, żyć w naszych naturalnych postaciach. Wyniszczono nas, polując na nas jak na wściekłe psy. Jestem jednym z niewielu, którzy przeżyli. Chcę przeżyć i przeżyję. Dawniej, gdy ścigały mnie w zimie wilki, zamieniałem się w wilka i biegałem ze stadem po kilka tygodni. I przeżyłem. Teraz też tak zrobię, bo nie chcę już tłuc się po uroczyskach i zimować po wykrotach, nie chcę być wiecznie głodny, nie chcę być bez przerwy celem strzał. Tu, w Novigradzie, jest ciepło, jest żarcie, można zarobić i bardzo rzadko strzelają tu do siebie nawzajem z łuków. Novigrad to stado wilków. Przyłączę się do tego stada i przeżyję. Rozumiesz? Geralt z ociąganiem kiwnął głową.

- Daliście - ciągnął doppler, krzywiąc wargi w bezczelnym, Jaskrowym uśmiechu - skromną możliwość asymilacji - krasnoludom, niziołkom, gnomom, elfom nawet. Dlaczego ja mam być gorszy? Dlaczego odmawia mi się tego prawa? Co mam zrobić, żeby móc żyć w tym mieście? Zamienić się w elfkę o sarnich oczach, jedwabistych włosach i długich nogach? Co? Czym jest elfka lepsza ode mnie? Tym, że na widok elfki przebieracie nogami, a na mój widok chce się wam rzygać? Wypchać się każcie takim argumentem. Ja i tak przeżyję. Wiem jak. Jako wilk biegałem, wyłem i gryzłem się z innymi o samicę. Jako mieszkaniec Novigradu będę handlował,-plótł koszyki z wikliny, żebrał lub kradł, jako jeden z was będę robił to, co zwykle robi jeden z was. Kto wie, może się nawet ożenię?

Wiedźmin milczał.

- Tak, jak powiedziałem - kontynuował spokojnie Tellico. - Wychodzę. A ty, Geralt, nie będziesz próbował mnie zatrzymać, nie ruszysz się nawet. Bo ja, Geralt, przez chwilę znałem twoje myśli. W tym także te, do których nie chcesz się przyznać, które ukrywasz nawet przed sobą. Bo żeby mnie zatrzymać, musiałbyś mnie zabić. A ciebie przecież myśl o zabiciu mnie z zimną krwią napawa wstrętem. Prawda?

Wiedźmin milczał.

Tellico ponownie poprawił rzemień lutni, odwrócił się i ruszył ku wyjściu. Szedł śmiało, ale Geralt widział, że kurczy kark i garbi ramiona w oczekiwaniu na świst klingi. Wsunął miecz do pochwy. Doppler zatrzymał się w pół kroku, obejrzał.

- Bywaj, Geralt - powiedział. - Dziękuję ci.

- Bywaj, Dudu - odpowiedział wiedźmin. - Powodzenia.

Doppler odwrócił się i ruszył w stronę ludnego bazaru, raźnym, wesołym, rozkołysanym krokiem Jaskra. Tak jak Jaskier wymachiwał ostro lewą ręką i tak jak Jaskier szczerzył zęby do mijanych dziewek. Geralt powoli ruszył za nim. Powoli.

Tellico w marszu chwycił lutnię, zwolniwszy kroku wziął dwa akordy, po czym zręcznie wybrzęczał na strunach znaną Geraltowi melodię. Odwróciwszy się lekko, zaśpiewał.

Zupełnie jak Jaskier.

Wróci wiosna, deszcz spłynie na drogi Ciepłem słońca serca się ogrzeją Tak być musi, bo ciągle tli się w nas ten ogień Wieczny ogień, który jest nadzieją

- Powtórz to Jaskrowi, jeśli zapamiętasz - zawołał. -I powiedz mu, że "Zima" to kiepski tytuł. Ta ballada powinna się nazywać "Wieczny Ogień". Bywaj, wiedźminie!

- Hej! - rozległo się nagle. - Bażancie!

Tellico odwrócił się zaskoczony. Zza straganu wyłoniła się Vespula, gwałtownie falując biustem, mierząc go złowróżbnym spojrzeniem.

- Za dziewkami się oglądasz, oszuście? - zasyczała, falując coraz bardziej podniecająco. - Pioseneczki śpiewasz, łajdaku?

Tellico zdjął kapelusik i ukłonił się, uśmiechając szeroko charakterystycznym, Jaskrowym uśmiechem.

- Vespula, moja droga - powiedział przymilnie. - Jakem rad, że cię widzę. Wybacz mi, moja słodka. Winien ci jestem...

- A jesteś, jesteś - przerwała Vespula głośno. - A to, co jesteś mi winien, teraz zapłacisz! Masz!

Ogromna, miedziana patelnia rozbłysła w słońcu i z głębokim donośnym brzękiem wyrżnęła w głowę dopplera. Tellico z nieopisanie głupim grymasem, zastygłym na twarzy, zachwiał się i padł, rozkrzyżowawszy ręce, a jego fizjonomia zaczęła się nagle zmieniać, rozpływać i tracić podobieństwo do czegokolwiek. Widząc to, wiedźmin skoczył ku niemu, w biegu zrywając ze straganu wielki kilim. Rozścielając kilim na ziemi, dwoma kopniakami wturlał nań dopplera i szybko, acz ciasno zrolował.

Usiadłszy na pakunku, wytarł czoło rękawem. Vespula, ściskając patelnię, patrzyła na niego złowrogo, a tłum gęstniał dookoła.

- Jest chory - rzekł wiedźmin i uśmiechnął się wymuszenie. - To dla jego dobra. Nie róbcie ścisku, dobrzy ludzie, biedakowi trzeba powietrza.

- Słyszeliście? - spytał spokojnie, ale dźwięcznie Chappelle, przepychając się nagle przez tłum. - Proszę nie robić tu zbiegowiska! Proszę się rozejść! Zbiegowiska są zabronione. Karane grzywną!

Tłum w mgnieniu oka rozpierzchnął się na boki, po to tylko, by ujawnić Jaskra, nadchodzącego szparkim krokiem. przy dźwiękach lutni. Na jego widok Vespula wrzasnęła przeraźliwie, rzuciła patelnię i biegiem puściła się przez plac.

- Co się jej stało? - spytał Jaskier. - Zobaczyła diabła? Geralt wstał z pakunku, który zaczął się słabo ruszać. Chappelle zbliżył się powoli. Był sam, jego straży osobistej nigdzie nie było widać.

- Nie podchodziłbym - rzekł cicho Geralt. - Jeśli byłbym wami, panie Chappelle, to nie podchodziłbym.

- Powiadasz? - Chappelle zacisnął wąskie wargi, patrząc na niego zimno.

- Gdybym był wami, panie Chappelle, udałbym, że niczego nie widziałem.

- Tak, to pewne - rzekł Chappelle. - Ale ty nie jesteś mną.

Zza namiotu nadbiegł Dainty Biberveldt, zdyszany i spocony. Na widok Chappelle zatrzymał się, pogwizdując, założył ręce za plecy i udał, że podziwia dach spichlerza.

Chappelle podszedł do Geralta, bardzo blisko. Wiedźmin nie poruszył się, zmrużył tylko oczy. Przez chwilę patrzyli na siebie, potem Chappelle pochylił się nad pakunkiem.

- Dudu - powiedział do sterczących ze zrolowanego kilimu kurdybanowych, dziwacznie zdeformowanych butów Jaskra. - Kopiuj Biberveldta, szybko.

- Że co? - krzyknął Dainty, przestając gapić się na spichlerz. - Że jak?

- Ciszej - rzekł Chappelle. - No, Dudu, jak tam?

- Już - rozległo się z kilimu stłumione sieknięcie. - Już... Zaraz...

Sterczące z rolki kurdybanowe buty rozlały się, rozmazały i zmieniły w owłosione, bose stopy niziołka.

- Wyłaź, Dudu - powiedział Chappelle. - A ty, Dainty, bądź cicho. Dla ludzi każdy niziołek wygląda tak samo. Prawda?

Dainty mruknął coś niewyraźnie. Geralt, wciąż mrużąc oczy, patrzył na Chappelle podejrzliwie. Namiestnik zaś wyprostował się i rozejrzał dookoła, a wówczas po gapiach, którzy jeszcze wytrwali w najbliższej okolicy, ostał się jeno cichnący w oddali stukot drewnianych chodaków.

Dainty Biberveldt Drugi wygramolił się i wyturlał z pakunku, kichnął, usiadł, przetarł oczy i nos. Jaskier przysiadł na leżącej obok skrzyni, brzdąkał na lutni z wyrazem umiarkowanego zaciekawienia na twarzy.

- Kto to jest, jak myślisz, Dainty? - spytał łagodnie Chappelle. - Bardzo podobny do ciebie, nie uważasz?

- To mój kuzyn - wypalił niziołek i wyszczerzył zęby. - Bardzo bliska rodzina. Dudu Biberveldt z Rdestowef Łąki, wielka głowa do interesów. Postanowiłem właśnie...

- Tak, Dainty?

- Postanowiłem mianować go moim faktorem w Novigradzie. Co ty na to, kuzynie?

- Och, dziękuję, kuzynie - uśmiechnęła się szeroko bardzo bliska rodzina, chluba klanu Biberveldtów, wielka głowa do interesów. Chappelle też się uśmiechnął.

- Spełniło się marzenie? - mruknął Geralt. - O życiu w mieście? Co też wy widzicie w tym mieście, Dudu... i ty, Chappelle?

- Pomieszkałbyś na wrzosowiskach - odmruknął Chappelle - pojadłbyś korzonków, zmoknął i zmarznął, to byś wiedział. Nam też się coś należy od życia, Geralt. Nie jesteśmy gorsi od was.

- Nie - kiwnął głową Geralt. - Nie jesteście. Bywa nawet, że jesteście lepsi. Co z prawdziwym Chappelle?

- Szlag go trafił - szepnął Chappelle Drugi. - Będzie ze dwa miesiące temu. Apopleksja. Niech mu ziemia lekką będzie, a Ogień Wieczny niech mu świeci. Akurat byłem w pobliżu... Nikt nie zauważył... Geralt? Nie będziesz chyba...

- Czego nikt nie zauważył? - spytał wiedźmin z nieruchomą twarzą.

- Dziękuję - mruknął Chappelle.

- Jest was tu więcej?

- Czy to ważne?

- Nie - zgodził się wiedźmin. - Nieważne. Zza furgonów i straganów wypadła i podbiegła truchtem wysoka na dwa łokcie figurka w zielonej czapce i futerku z łaciatych królików.

- Panie Biberveldt - sapnął gnom i zająknął się, rozglądając, wodząc oczami od jednego niziołka do drugiego.

- Sądzę, mały - powiedział Dainty - że masz sprawę do mego kuzyna, Dudu Biberveldta. Mów. Mów. Oto on.

- Szczawiór donosi, że poszło wszystko - powiedział gnom i uśmiechnął się szeroko, ukazując szpiczaste ząbki. - Po cztery korony sztuka.

- Zdaje się, że wiem, o co idzie - rzekł Dainty. - Szkoda, że nie ma tu Vivaldiego, ten migiem obliczyłby zysk.

- Pozwolisz, kuzynie - odezwał się Tellico Lunngrevink Letorte, w skrócie Penstock, dla przyjaciół Dudu, a dla całego Novigradu członek licznej rodziny Biberveldtów. - Pozwolisz, że ja policzę. Mam niezawodną pamięć do cyfr. Jak i do innych rzeczy.

- Proszę - ukłonił się Dainty. - Proszę, kuzynie.

- Koszta - zmarszczył czoło doppler - były niewysokie. Osiemnaście za olejek, osiem pięćdziesiąt za tran, hmm... Wszystko razem, wliczając sznurek, czterdzieści pięć koron. Utarg: sześćset po cztery korony, czyli dwa tysiące czterysta. Prowizji żadnej, bo bez pośredników...

- Proszę nie zapominać o podatku - upomniał Chappelle Drugi. - Proszę nie zapominać, że stoi przed wami przedstawiciel władz miasta i kościoła, który poważnie i sumiennie traktuje swoje obowiązki.

- Zwolnione od podatku - oświadczył Dudu Biberveldt. - Bo to sprzedaż na święty cel.

- Hę?

- Zmieszany w odpowiednich proporcjach tran, wosk, olejek zabarwiony odrobiną koszenili - wyjaśnił doppler - wystarczyło nalać do glinianych misek i zatopić w każdej kawał sznurka. Zapalony sznurek daje piękny, czerwony płomień, który pali się długo i mało śmierdzi. Wieczny Ogień. Kapłani potrzebowali zniczy na ołtarze Wiecznego Ognia. Już nie potrzebują.

- Cholera... - mruknął Chappelle. - Racja... Potrzebne były znicze... Dudu, jesteś genialny.

- Po matce - rzekł skromnie Tellico.

- A jakże, wykapana matka - potwierdził Dainty. - Spójrzcie tylko w te mądre oczy. Wykapana Begonia Biberveldt, moja ukochana ciocia.

- Geralt - jęknął Jaskier. - On w ciągu trzech dni zarobił więcej niż ja śpiewaniem przez całe życie!

- Na twoim miejscu - rzekł wiedźmin poważnie - rzuciłbym śpiewanie i zajął się handlem. Poproś go, może weźmie cię do terminu.

- Wiedźminie - Tellico pociągnął go za rękaw. - Powiedz, jak mógłbym ci się... odwdzięczyć...

- Dwadzieścia dwie korony.

- Co?

- Na nową kurtkę. Zobacz, co zostało z mojej.

- Wiecie, co? - wrzasnął nagle Jaskier. - Chodźmy wszyscy do domu rozpusty! Do "Passiflory"! Biberveldtowie stawiają!

- A wpuszczą niziołków? - zatroskał się Dainty.

- Niech spróbują nie wpuścić - Chappelle przybrał groźną minę. - Niech tylko spróbują, a oskarżę cały ten ich bordel o herezję.

- No - zawołał Jaskier. - To w porządku. Geralt? Idziesz?

Wiedźmin zaśmiał się cicho.

- A wiesz, Jaskier - powiedział - że z przyjemnością.


TROCHĘ POŚWIĘCENIA

 

 

I

Syrenka wynurzyła się z wody do połowy ciała i gwałtownie, ostro zachlapała dłońmi po powierzchni. Geralt stwierdził, że ma piękne, wręcz doskonałe piersi. Efekt psuł jedynie kolor - brodawki były ciemnozielone, a aureole wokół nich tylko nieco jaśniejsze. Zwinnie dopasowując się do nadbiegającej fali, syrenka wygięła się wdzięcznie, strzepnęła mokrymi, seledynowymi włosami i zaśpiewała melodyjnie.

- Co? - książę przechylił się przez burtę kogi. - Co ona mówi?

- Odmawia - powiedział Geralt. - Mówi, że nie chce.

- Tłumaczyłeś, że ją kocham? Że życia sobie bez niej nie wyobrażam? Że chcę się z nią ożenić? Ze tylko ona, żadna inna?

- Tłumaczyłem.

- I co?

- I nic.

- To powtórz.

Wiedźmin dotknął warg palcami i wydobył z siebie rozedrgany trel. Z wysiłkiem dobierając słowa i melodykę, zaczął przekładać wyznania księcia.

Syrenka, kładąc się na wznak na wodzie, przerwała mu.

- Nie tłumacz, nie męcz się - zaśpiewała. - Zrozumiałam. Gdy mówi, że mnie kocha, zawsze ma taką głupią minę. Powiedział coś konkretnego?

- Nie bardzo.

- Szkoda - syrenka zatrzepotała w wodzie i dała nurka, wyginając silnie ogon, pieniąc morze wciętą płetwą przypominającą płetwę barweny.


Date: 2015-12-11; view: 640


<== previous page | next page ==>
TROCHĘ POŚWIĘCENIA 13 page | TROCHĘ POŚWIĘCENIA 15 page
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.017 sec.)