Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






TROCHĘ POŚWIĘCENIA 9 page

- Zaiste - Geralt uśmiechnął się wymuszenie. - Twoja prostolinijna szczerość wprawia mnie w coraz większe osłupienie. Wszystkiego mogłem się spodziewać, ale nie takiej prośby. Czy nie uważasz, że zamiast prosić, należało raczej kropnąć mnie zza węgła kulistym piorunem? Nie byłoby przeszkody, byłoby trochę sadzy, którą trzeba by zdrapać z muru. Sposób i łatwiejszy, i pewniejszy. Bo, widzisz, prośbie można odmówić, piorunowi kulistemu nie sposób.

- Nie biorę pod uwagę możliwości odmowy.

- Dlaczego? Byłabyż ta dziwna prośba niczym innym, jak tylko ostrzeżeniem, poprzedzającym piorun lub inne wesołe zaklęcie? Czy też może prośba ta ma być poparta brzęczącymi argumentami? Sumą, która oszołomi chciwego wiedźmina? Ileż to zamierzasz mi zapłacić, bym usunął się z drogi, wiodącej ku twemu szczęściu?

Czarodziej przestał stukać w czaszkę, położył na niej dłoń, zacisnął palce. Geralt zauważył, że knykcie mu pobielały.

- Nie było moim zamiarem znieważać cię podobną ofertą - powiedział. - Daleki byłem od tego. Ale... jeśli... Geralt, jestem czarodziejem, i to nie najgorszym. Nie myślę chełpić się tu wszechmocą, ale wiele z twoich życzeń, jeśli zechciałbyś je wyrazić, mógłbym spełnić. Niektóre, o, z równą łatwością.

Machnął ręką, niedbale, jakby odpędzał komara. W powietrzu nad stołem zaroiło się nagle od bajecznie kolorowych motyli niepylaków.

- Moim życzeniem, Istredd - wycedził wiedźmin, odganiając trzepoczące przy twarzy owady - jest, abyś przestał pchać się między mnie i Yennefer. Mało mnie obchodzą propozycje, które jej składasz. Mogłeś się jej oświadczyć, gdy była z tobą. Dawniej. Bo dawniej było dawniej, a teraz jest teraz. Teraz jest ze mną. Mam się usunąć, ułatwić ci sprawę? Odmawiam. Nie tylko ci nie pomogę, ale będę przeszkadzał, w miarę skromnych możliwości. Jak widzisz, nie ustępuję ci w szczerości.

- Nie masz prawa mi odmawiać. Nie ty.

- Za kogo ty mnie masz, Istredd? Czarodziej spojrzał mu prosto w oczy, przechylając się przez stół.

- Za jej przelotną miłostkę. Za chwilową fascynację, w najlepszym razie, za kaprys, za przygodę, jakich Yenna miała setki, bo Yenna lubi bawić się emocjami, jest impulsywna i nieobliczalna w kaprysach. Za to cię uważam, albowiem zamieniwszy z tobą te kilka słów, odrzuciłem możliwość, by traktowała cię wyłącznie instrumentalnie. A wierz mi, to się jej zdarza wcale często.



- Nie zrozumiałeś pytania.

- Mylisz się, zrozumiałem. Ale celowo mówię wyłącznie o emocjach Yenny. Bo ty jesteś wiedźminem i żadnych emocji doznawać nie możesz. Nie chcesz spełnić mojej prośby, bo wydaje ci się, że zależy ci na niej, myślisz, że... Geralt, ty jesteś z nią tylko dlatego, że ona tego chce, i będziesz z nią tak długo, jak ona zechce. A to, co czujesz, to projekcja jej emocji, zainteresowania, które ci okazuje. Na wszystkie demony Dołu, Geralt, nie jesteś dzieckiem, wiesz, kim jesteś. Jesteś mutantem. Nie zrozum mnie opacznie, nie mówię tego, by cię znieważyć czy okazywać pogardę. Stwierdzam fakt. Jesteś mutantem, a jedną z podstawowych cech twojej mutacji jest pełna niewrażliwość na emocje. Takim cię stworzono, byś mógł wykonywać twój zawód. Rozumiesz? Ty nie możesz niczego odczuwać. To, co bierzesz za uczucia, to pamięć komórkowa, somatyczna, jeśli wiesz, co znaczy to słowo.

- Wyobraź sobie, że wiem.

- Tym lepiej. Posłuchaj więc. Proszę cię o coś, o co mogę poprosić wiedźmina, a człowieka nie mógłbym. Jestem szczery z wiedźminem, z człowiekiem nie mógłbym sobie pozwolić na szczerość. Geralt, ja chcę dać Yennie zrozumienie i stabilizację, uczucie i szczęście. Możesz, z ręką na sercu, zadeklarować to samo? Nie, nie możesz. Dla ciebie to są słowa pozbawione znaczenia. Włóczysz się za Yenna, ciesząc się jak dziecko z chwilowej sympatii, jaką ci okazuje. Jak zdziczały kot, w którego wszyscy ciskają kamieniami, mruczysz, zadowolony, bo oto znalazł się ktoś, kto nie boi się cię pogłaskać. Rozumiesz, co mam na myśli? Och, wiem, że rozumiesz, głupi nie jesteś, to jasne. Sam więc widzisz, że nie masz prawa mi odmawiać, gdy grzecznie proszę.

- Mam takie samo prawo odmawiać - wycedził Geralt - jak ty prosić, i tym samym nasze prawa znoszą się wzajemnie, wracamy do punktu wyjścia, a ten punkt jest taki: Yen, za nic sobie widać mając moją mutację i jej skutki, jest teraz ze mną. Oświadczyłeś się jej, twoje prawo. Powiedziała, że się namyśli? Jej prawo. Odnosisz wrażenie, że przeszkadzam jej w podjęciu decyzji? Że waha się? Że ja jestem przyczyną jej wahania? A to już moje prawo. Jeżeli się waha, to pewnie jednak ma po temu powody. Pewnie jednak coś jej daję, chociaż może i brak na to słów w wiedźmińskim słowniku.

- Posłuchaj...

- Nie. Ty posłuchaj mnie. Była kiedyś z tobą, powiadasz? Kto wie, może to nie ja, ale ty byłeś dla niej tylko przelotną miłostką, kaprysem, nieopanowaniem emocji, tak dla niej typowym? Istredd, ja nie mogę nawet wykluczyć, czy aby nie traktowała cię wówczas wyłącznie instrumentalnie. Tego, panie czarodzieju, nie da się wykluczyć li tylko na podstawie rozmowy. W takim przypadku, jak mi się zdaje, instrument bywa istotniejszy od elokwencji.

Istredd nie drgnął nawet, nawet nie zacisnął szczęk. Geralt podziwiał jego opanowanie. Niemniej przedłużające się milczenie zdawało się wskazywać, że cios trafił celnie.

- Bawisz się słowami - rzekł wreszcie czarodziej. - Upajasz się nimi. Słowami chcesz zastąpić normalne, ludzkie uczucia, których w tobie nie ma. Twoje słowa nie wyrażają uczuć, to tylko dźwięki, takie wydaje ten czerep, gdy w niego stuknąć. Bo ty jesteś równie pusty jak ten czerep. Nie masz prawa...

- Przestań - przerwał Geralt ostro, być może nawet zbyt ostro. - Przestań odmawiać mi z uporem praw, mam tego dosyć, słyszysz? Powiedziałem ci, nasze prawa są równe. Nie, do nagłej cholery, moje są większe.

- Doprawdy? - czarodziej pobladł lekko, sprawiając tym Geraltowi niewysłowioną przyjemność. - A to z jakiego tytułu?

Wiedźmin zastanowił się chwilę i zdecydował dobić go.

- A z takiego - wypalił - że wczoraj w nocy kochała się ze mną, a nie z tobą.

Istredd przyciągnął czaszkę blisko ku sobie, pogładził ją. Ręka, ku zmartwieniu Geralta, nie drgnęła mu nawet.

- To, według ciebie, daje jakieś prawa?

- Tylko jedno. Prawo do wyciągania wniosków.

- Aha - rzekł wolno czarodziej. - Dobrze. Jak chcesz. Ze mną kochała się dziś przed południem. Wyciągnij wnioski, masz prawo. Ja już wyciągnąłem.

Milczenie trwało długo. Geralt rozpaczliwie szukał słów. Nie znalazł. Żadnych.

- Szkoda tego gadania - powiedział wreszcie, wstając, zły na siebie, bo zabrzmiało to obcesowo i głupio. - Idę.

- Idź do diabła - rzekł Istredd równie obcesowo, nie patrząc na niego.

V

Gdy weszła, leżał w ubraniu na łóżku, z dłońmi podłożonymi pod kark. Udawał, że patrzy w sufit. Patrzył na nią.

Yennefer powoli zamknęła za sobą drzwi. Była piękna. Jakaż ona jest piękna, pomyślał. Wszystko w niej jest piękne. I groźne. Te jej kolory, ten kontrast czerni i bieli. Piękno i groza. Jej gawronie, naturalne loki. Kości policzkowe, wyraźne, zaznaczające się zmarszczką, którą uśmiech - jeśli uzna za celowe się uśmiechnąć - tworzy obok ust, cudownie wąskich i bladych pod pomadką. Jej brwi, cudownie nieregularne, gdy zmyje węgielek, którym podkreśla je za dnia. Jej nos, cudownie za długi. Jej drobne dłonie, cudownie nerwowe, niespokojne i zdolne. Talia, cienka i wiotka, podkreślona nadmiernie ściągniętym paskiem. Smukłe nogi, nadające w ruchu obłe kształty czarnej spódnicy. Piękna.

Bez słowa usiadła przy stole, oparła podbródek na splecionych dłoniach.

- No, dobrze, zaczynajmy - powiedziała. - To przedłużające się, pełne dramatyzmu milczenie jest zbyt banalne jak dla mnie. Załatwmy to. Wstawaj z łóżka i nie gap się w powałę z obrażoną miną. Sytuacja jest dostatecznie głupia i nie ma co ugłupiać jej jeszcze bardziej. Wstawaj, mówię.

Wstał posłusznie, bez ociągania, usiadł okrakiem na zydlu naprzeciw. Nie unikała jego wzroku. Mógł się spodziewać.

- Jak mówiłam, załatwmy to, załatwmy to szybko. Żeby nie stawiać cię w niezręcznym położeniu, odpowiem od razu na wszystkie pytania, nie musisz ich nawet zadawać. Tak, to prawda, jadąc z tobą do Aedd Gynvael jechałam do Istredda i wiedziałam, że spotkawszy się z nim, pójdę z nim do łóżka. Nie sądziłam, że to się wyda, że będziecie chwalić się jeden przed drugim. Wiem, jak się teraz czujesz, i przykro mi z tego powodu. Ale nie, nie czuję się winna.

Milczał.

Yennefer potrząsnęła głową, jej lśniące, czarne loki kaskadą spłynęły z ramienia.

- Geralt, powiedz coś.

- On... - Odchrząknął. - On mówi o tobie Yenna.

- Tak. - Nie spuściła oczu. - A ja do niego mówię Val. To jego imię. Istredd to przydomek. Znam go od lat, Geralt. Jest mi bardzo bliski. Nie patrz tak na mnie. Ty też jesteś mi bliski. I w tym tkwi cały kłopot.

- Zastanawiasz się nad przyjęciem jego propozycji?

- A żebyś wiedział, zastanawiam się. Mówiłam ci, znamy się od lat. Od... wielu lat. Łączą mnie z nim zainteresowania, cele, ambicje. Rozumiemy się bez słów. Może mi dać oparcie, a kto wie, może przyjdzie dzień, gdy będą potrzebować oparcia. A nade wszystko... On... on mnie kocha. Tak myślę.

- Nie będę stawał ci na zawadzie, Yen. Podrzuciła głowę, a jej fiołkowe oczy rozbłysły sinym ogniem.

- Na zawadzie? Czy ty niczego nie rozumiesz, idioto? Gdybyś stawał mi na zawadzie, gdybyś mi po prostu przeszkadzał, to w mgnieniu oka pozbyłabym się tej przeszkody, teleportowałabym cię na koniec przylądka Bremervoord albo przeniosła trąbą powietrzną do kraju Hannu. Przy odrobinie wysiłku wtopiłabym cię w kawał kwarcu i postawiła w ogródku na klombie piwonii. Mogłabym też tak przeprać ci mózg, że zapomniałbyś, kim byłam i jak się nazywałam. I to wszystko pod warunkiem, że chciałoby mi się. Bo mogłabym po prostu powiedzieć: "Było miło, żegnaj". Mogłabym zwiać po cichu, tak jak ty to kiedyś zrobiłeś, uciekając z mojego domu w Vengerbergu.

- Nie krzycz, Yen, nie bądź agresywna. I nie wywlekaj tej historii z Vengerbergu, przyrzekliśmy sobie przecież nie wracać już do tego. Nie mam do ciebie żalu, Yen, nie robię ci przecież wyrzutów. Wiem, że nie da się do ciebie przyłożyć zwykłej miarki. A to, że mi przykro... To, że zabija mnie świadomość, że cię tracę... To pamięć komórkowa. Atawistyczne resztki uczuć u wypranego z emocji mutanta...

- Nie cierpię, gdy tak mówisz! - wybuchnęła. - Nie znoszę, gdy używasz tego słowa. Nigdy więcej nie używaj go w mojej obecności. Nigdy!

- Czy to zmieni fakt?! Przecież jestem mutantem.

- Nie ma żadnego faktu. Nie wymawiaj przy mnie tego słowa.

Czarna pustułka, siedząca na rogach jeleniach, machnęła skrzydłami, zazgrzytała szponami. Geralt spojrzał na ptaka, na jego żółte, nieruchome oko. Yennefer znowu oparła podbródek na splecionych dłoniach.

- Yen.

- Słucham, Geralt.

- Obiecałaś odpowiedzieć na moje pytania. Na pytania, których nawet nie muszę zadawać. Zostało jedno, najważniejsze. To, którego nigdy ci nie zadałem. Które bałem się zadać. Odpowiedz na nie.

- Nie potrafię, Geralt - powiedziała twardo.

- Nie wierzę ci, Yen. Znam cię za dobrze.

- Nie można dobrze znać czarodziejki.

- Odpowiedz na moje pytanie, Yen.

- Odpowiadam: nie wiem. Ale cóż to za odpowiedź? Zamilkli. Dobiegający z ulicy gwar ścichł. uspokoił się. Chylące się ku zachodowi słońce zapaliło ognie w szparach okiennic, przeszyło izbę skośnymi smugami światła.

- Aedd Gynvael - mruknął wiedźmin. - Okruch lodu... Czułem to. Wiedziałem, że to miasto... Jest mi wrogie. Złe.

- Aedd Gynvael - powtórzyła wolno. - Sanie królowej elfów. Dlaczego? Dlaczego, Geralt?

- Jadę za tobą, Yen, bo zaplątałem, zawęźliłem uprząż moich sań w płozy twoich. A dookoła mnie zamieć. I mróz. Zimno.

- Ciepło stopiłoby w tobie okruch lodu, którym cię ugodziłam - szepnęła. - Wówczas prysłby czar, zobaczyłbyś mnie taką, jaka naprawdę jestem.

- Smagaj tedy białe konie, Yen, niechaj mkną na północ, tam gdzie nigdy nie nastaje odwilż. Oby nigdy nie nastała. Chcę jak najprędzej znaleźć się w twoim lodowym zamku.

- Ten zamek nie istnieje - usta Yennefer drgnęły. skrzywiły się. - Jest symbolem. A nasza sanna jest pościgiem za marzeniem, które jest nieosiągalne. Bo ja, królowa elfów, pragnę ciepła. To właśnie jest moja tajemnica. Dlatego co roku wśród śnieżnej zamieci moje sanie niosą mnie przez jakieś miasteczko i co roku ktoś porażony moim czarem pętli uprząż swoich sań w płozy moich. Co roku. Co roku ktoś nowy. Bez końca. Bo ciepło, którego tak pragnę, niweczy zarazem czar, niweczy magię i urok. Mój ugodzony lodową gwiazdką wybranek staje się nagle zwykłym nikim. A ja w jego odtajałych oczach staję się nie lepsza od innych... śmiertelniczek...

- A spod nieskazitelnej bieli wyłania się wiosna - powiedział. - Wyłania się Aedd Gynvael, brzydkie miasteczko o pięknej nazwie. Aedd Gynvael i jego śmietnik, ogromna, śmierdząca kupa śmieci, w którą muszę wejść, bo za to mi płacą, bo po to mnie stworzono, by wchodzić w plugastwo, które innych napawa wstrętem i obrzydzeniem. Pozbawiono mnie zdolności odczuwania, abym nie był w

stanie odczuć, jak potwornie plugawe jest owo plugastwo, bym nie cofnął się, nie uciekł przed nim, przejęty zgrozą. Tak, pozbawiono mnie uczuć. Ale niedokładnie. Ten, kto to robił, spartaczył robotę, Yen.

Zamilkli. Czarna pustułka zaszeleściła piórami, rozwijając i składając skrzydła.

- Geralt...

- Słucham, Yen.

- Teraz ty odpowiedz na moje pytanie. Na to pytanie, którego nigdy ci nie zadałam. To, które bałam się... Teraz również ci go nie zadam, ale odpowiedz. Bo... bo bardzo pragnęłabym usłyszeć twoją odpowiedź. To jedno, jedyne słowo, którego nigdy mi nie powiedziałeś. Wypowiedz je, Geralt. Proszę.

- Nie potrafię, Yen.

- Co jest przyczyną?

- Nie wiesz? - Uśmiechnął się smutno. - Moja odpowiedź byłaby tylko słowem. Słowem, które nie wyraża uczucia, nie wyraża emocji, bo z tych jestem wyprany. Słowem, które byłoby wyłącznie dźwiękiem, jaki wydaje przy uderzeniu pusty i zimny czerep.

Patrzyła na niego w milczeniu. Jej oczy, szeroko rozwarte, nabrały koloru gorejącego fioletu.

- Nie, Geralt - powiedziała - to nieprawda. A może prawda, ale niepełna. Nie jesteś wyprany z uczuć. Teraz to widzę. Teraz wiem, ze...

Zamilkła.

- Dokończ, Yen. Zdecydowałaś już. Nie kłam. Znam cię. Widzę to w twoich oczach. Nie spuściła wzroku. Wiedział.

- Yen - szepnął.

- Daj rękę - powiedziała.

Ujęła jego dłoń pomiędzy swoje, od razu poczuł mrowienie i tętnienie krwi w żyłach przedramienia. Yennefer szeptała zaklęcia, spokojnym, miarowym głosem, ale widział krople potu, którymi wysiłek sperlił jej pobladłe czoło, widział rozszerzone z bólu źrenice.

Puściwszy jego rękę, wyciągnęła dłonie, poruszyła nimi, pieszczotliwym gestem głaszcząc jakiś niewidzialny kształt, powoli, od góry ku dołowi. Między jej palcami powietrze zaczęło gęstnieć i mętnieć, wzdymać się i tętnić jak dym.

Patrzył zafascynowany. Magia twórcza, uważana za szczytowe osiągnięcie czarodziejów, zawsze go fascynowała, o wiele bardziej niż iluzja czy magia transformująca. Tak, Istredd miał rację, pomyślał, w porównaniu z taką magią moje Znaki wyglądają po prostu śmiesznie.

Między drgającymi z wysiłku dłońmi Yennefer powoli materializował się kształt ptaka czarnego jak węgiel. Palce czarodziejki delikatnie głaskały nastroszone piórka, płaską główkę, zakrzywiony dziób. Jeszcze jeden ruch, hipnotyzujące płynny, pieszczotliwy i czarna pustułka, pokręciwszy głową, zaskrzeczała głośno. Jej bliźniaczka, wciąż nieruchomo siedząca na rogach, odpowiedziała skrzeczeniem.

- Dwie pustułki - rzekł Geralt cicho. - Dwie czarne pustułki, stworzone za pomocą magii. Jak mniemam, obie są ci potrzebne.

- Słusznie mniemasz - powiedziała z trudem. - Obie są mi potrzebne. Myliłam się, sądząc, że wystarczy jedna. Jak ja bardzo się myliłam, Geralt... Do jakiej pomyłki przywiodła mnie pycha królowej zimy, przekonanej o swojej wszechmocy. A są rzeczy... których nie sposób zdobyć nawet magią. I są dary, których nie wolno przyjąć, jeśli nie jest się w stanie odwzajemnić ich... czymś równie cennym. W przeciwnym razie taki dar przecieknie przez palce, stopi się niby okruch lodu, zaciśnięty w dłoni. Zostanie tylko żal, poczucie straty i krzywdy...

- Yen...

- Jestem czarodziejką, Geralt. Władza nad materią, którą posiadam, jest darem. Darem odwzajemnionym. Zapłaciłam zań... Wszystkim, co posiadałam. Nic zostało nic.

Milczał. Czarodziejka przetarła czoło drżącą dłonią.

- Myliłam się - powtórzyła. - Ale naprawię mój błąd. Emocje i uczucia...

Dotknęła głowy czarnej pustułki. Ptak nastroszył się, bezgłośnie otwierając krzywy dziób.

- Emocje, kaprysy i kłamstwa, fascynacja i gra. Uczucia i ich brak... Dary, których nie wolno przyjąć... Kłamstwo i prawda. Czym jest prawda? Zaprzeczeniem kłamstwa? Czy stwierdzeniem faktu? A jeżeli fakt jest kłamstwem, czym jest wówczas prawda? Kto jest pełen uczuć, które nim targają, a kto pustą skorupą zimnego czerepu? Kto? Co jest prawdą, Geralt? Czym jest prawda?

- Nie wiem, Yen. Powiedz mi.

- Nie - powiedziała i spuściła oczy. Po raz pierwszy. Nigdy przedtem nie widział, by to robiła. Nigdy.

- Nie - powtórzyła. - Nie mogę, Geralt. Nie mogę ci tego powiedzieć. Powie ci to ten ptak, zrodzony z dotknięcia twojej dłoni. Ptaku? Czym jest prawda?

- Prawda - powiedziała pustułka - jest okruchem lodu.

VI

Chociaż wydawało mu się, ze bez celu i zamiaru wędruje zaułkami, nagle znalazł się przy południowym murze, na wykopalisku, wśród sieci rowów, przecinających ruiny przy kamiennej ścianie, błądzących zakosami wśród odsłoniętych kwadratów starożytnych fundamentów.

Istredd był tam. W koszuli z podwiniętymi rękawami i wysokich butach pokrzykiwał na pachołków, rozkopujących motykami pasiastą ścianę wykopu wypełnionego różnokolorowymi warstwami ziemi, gliny i węgla drzewnego. Obok na deskach, leżały poczerniałe kości, skorupy garnków i inne przedmioty, nierozpoznawalne, skorodowane, zbrylone rdzą.

Czarodziej zauważył go natychmiast. Wydawszy kopiącym kilka głośnych poleceń, wyskoczył z wykopu, podszedł, wycierając ręce o spodnie.

- Słucham, o co chodzi? - spytał obcesowo. Wiedźmin, stojąc przed nim nieruchomo, nie odpowiedział. Pachołkowie, pozorując pracę, obserwowali ich pilnie, szeptali między sobą.

- Aż tryska od ciebie nienawiścią. - Istredd skrzywił się. - O co chodzi, pytam? Zdecydowałeś się? Gdzie jest Yenna? Mam nadzieję, że...

- Nie miej za dużo nadziei, Istredd.

- Oho - powiedział czarodziej. - Cóż to słyszę w twoim głosie? Czy aby dobrze cię wyczuwam?

- A cóż takiego wyczuwasz?

Istredd oparł pięści o biodra i spojrzał na wiedźmina wyzywająco.

- Nie zwódźmy się, Geralt - powiedział. - Nienawidzisz mnie i ja ciebie też. Znieważyłeś mnie, mówiąc o Yennefer... wiesz, co. Ja odpowiedziałem ci podobną zniewagą. Przeszkadzasz mi, ja przeszkadzam tobie. Załatwmy to jak mężczyźni. Nie widzę innego rozwiązania. Po to tu przyszedłeś, prawda?

- Tak - powiedział Geralt trąc czoło. - Masz rację, Istredd. Po to tu przyszedłem. Niewątpliwie.

- Słusznie. To nie może trwać. Dopiero dzisiaj dowiedziałem się, że od paru lat Yenna krąży między nami jak szmaciana piłeczka. Raz jest ze mną, raz z tobą. Ucieka ode mnie, aby szukać ciebie, i na odwrót. Inni, z którymi jest w przerwach, nie liczą się. Liczymy się tylko my dwaj. Tak dalej być nie może. Jest nas dwóch, musi zostać jeden.

- Tak - powtórzył Geralt, nie odrywając ręki od czoła. - Tak... Masz rację.

- W naszym zadufaniu - ciągnął czarodziej - myśleliśmy, że Yenna bez wahania wybierze lepszego. Co do tego, kto jest tym lepszym, żaden z nas miał wątpliwości. Doszło do tego, że jak smarkacze zaczęliśmy licytować się jej względami i równie mało co niedorośli smarkacze pojmowaliśmy, czym były te względy i co oznaczały. Mniemam, że podobnie jak ja przemyślałeś to sobie i wiesz, jak bardzo myliliśmy się obaj. Yenna, Geralt, nie ma najmniejszego zamiaru wybierać między nami, nawet gdy przyjmiemy, że umiałaby wybrać. Cóż, będziemy musieli załatwić to za nią. Ja bowiem nie myślę dzielić się Yenna z nikim, a fakt, że tu przyszedłeś, świadczy podobnie o tobie. Znamy ją, Geralt, aż za dobrze. Dopóki jest nas dwóch, żaden nie może być jej pewien. Musi zostać jeden. Zrozumiałeś to, prawda?

- Prawda - powiedział wiedźmin, z trudem poruszając martwiejącymi wargami. - Prawda jest okruchem lodu...

- Co?

- Nic.

- Co się z tobą dzieje? Jesteś chory czy pijany? Czy też może nafaszerowany wiedźmińskimi ziołami?

- Nic mi nie jest. Coś... coś wpadło mi do oka. Istredd, musi zostać jeden. Tak, po to tu przyszedłem. Niewątpliwie.

- Wiedziałem - powiedział czarodziej. - Wiedziałem, że przyjdziesz. Zresztą, będą z tobą szczery. Uprzedziłeś mnie w zamiarach.

- Piorun kulisty? - uśmiechnął się blado wiedźmin. Istredd zmarszczył brwi.

- Może - powiedział. - Może i piorun kulisty. Ale na pewno nie zza węgła. Honorowo, twarzą w twarz. Jesteś wiedźminem, to wyrównuje szansę. No, decyduj, gdzie i kiedy.

Geralt zastanowił się. I zdecydował.

- Ten placyk... wskazał ręką. - Przechodziłem tamtędy..

- Wiem. Jest tam studnia, nazywa się Zielony Klucz.

- Przy studni zatem. Tak. Przy studni... Jutro, dwie godziny po wschodzie słońca.

- Dobrze. Będę tam o czasie.

Stali przez chwilę nieruchomo, nie patrząc na siebie. Wreszcie czarodziej mruknął coś pod nosem, kopnął bryłę gliny i rozbił ją uderzeniem obcasa.

- Geralt?

- Co?

- Nie czujesz się głupio?

- Czuję się głupio - przyznał niechętnie wiedźmin.

- Ulżyło mi - mruknął Istredd. - Bo ja czuję się jak ostatni kretyn. Nigdy nie przypuszczałem, że kiedyś będę musiał bić się z wiedźminem na śmierć i życie z powodu kobiety.


Date: 2015-12-11; view: 741


<== previous page | next page ==>
TROCHĘ POŚWIĘCENIA 8 page | TROCHĘ POŚWIĘCENIA 10 page
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.013 sec.)