Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






TROCHĘ POŚWIĘCENIA 6 page

- Nieprawda! - szewc Kozojed przypadł do króla, wciąż zajętego obserwacją sobie tylko znanego punktu na horyzoncie. - Królu panie! Zaczekajcie tylko krzynę, niech no nadciągną nasi z Hołopola, a tylko ich patrzeć! Pluńcie na przemądrzałą szlachtę, precz ich pognajcie! Obaczyde, kto śmiały naprawdę, kto w garści mocny, a nie w gębie!

- Zamknij pysk - spokojnie odezwał się Boholt ścierając plamkę rdzy z napierśnika. - Zamknij pysk, chamie, bo jak nie, to ja ci go zamknę tak, że ci zębiska do gardzieli wlecą.

Kozojed, widząc zbliżających się Kenneta i Niszczukę, wycofał się szybko, skrył wśród hołopolskich milicjantów.

- Królu! - zawołał Gyllenstiern. - Królu, co rozkażesz?

Wyraz znudzenia znikł nagle z twarzy Niedamira. Nieletni monarcha zmarszczył piegowaty nos i wstał.

- Co rozkażę? - powiedział cienko. - Nareszcie zapytałeś o to, Gyllenstiern, zamiast decydować za mnie i przemawiać za mnie i w moim imieniu. Bardzo się cieszę. I niech tak zostanie, Gyllenstiern. Od tej chwili będziesz milczał i słuchał rozkazów. Oto pierwszy z nich. Zbierz ludzi, każ położyć na wóz Eycka z Denesle. Wracamy do Caingom.

- Panie...

- Ani słowa, Gyllenstiern. Pani Yennefer, szlachetni panowie, żegnam was. Straciłem trochę czasu na tej wyprawie, ale i zyskałem sporo. Wiele się nauczyłem. Dzięki wam za słowa, pani Yennefer, panie Dorregaray, panie Boholt. I dzięki za milczenie, panie Geralt.

- Królu - rzekł Gyllenstiern. - Jak to? Smok jest tuż, tuż. Tylko ręką sięgnąć. Królu, twoje marzenie...

- Moje marzenie - powtórzył zamyślony Niedamir. - Ja go jeszcze nie mam. A jeśli tu zostanę... Może wtedy nie będę go miał już nigdy.

- A Malleore? A ręka księżniczki? - nie rezygnował kanclerz wymachując rękami. - A tron? Królu, tamtejszy lud uzna cię...

- W rzyci mam tamtejszy lud, jak mawia pan Boholt -zaśmiał się Niedamir. - Tron Malleore jest i tak mój, bo mam w Caingorn trzystu pancernych i półtora tysiąca pieszego luda przeciwko ich tysiącu zafajdanych tarczowników. A uznać, to oni mnie i tak uznają. Tak długo będę wieszał, ścinał i włóczył końmi, aż uznają. A ich księżniczka to tłuste cielątko i plunąć mi na jej rękę, potrzebny mi tylko jej kuper, niech urodzi następcę, a potem sieją i tak otruje. Metodą mistrza Kozojeda. Dość gadania, Gyllenstiern. Przystąp do wykonywania otrzymanych rozkazów.



- Zaiste - szepnął Jaskier do Geralta. - Dużo się nauczył.

- Dużo - potwierdził Geralt patrząc na pagórek, na którym złoty smok, zniżywszy trójkątną głowę, lizał rozwidlonym, szkarłatnym jęzorem coś, co siedziało w trawie obok niego. - Ale nie chciałbym być jego poddanym, Jaskier.

- I co teraz będzie, jak myślisz?

Wiedźmin patrzył spokojnie na maleńkie, szarozielone stworzonko, trzepoczące nietoperzymi skrzydełkami obok złotych pazurów schylonego smoka.

- A co ty na to wszystko, Jaskier? Co ty o tym myślisz?

- A jakie znaczenie ma to, co ja myślę? Ja jestem poetą, Geralt. Czy moje zdanie ma jakieś znaczenie?

- Ma.

- No, to ci powiem. Ja, Geralt, jak widzę gada, żmiję, dajmy na to, albo inną jaszczurkę, to aż mną rzuca, tak się tego paskudztwa brzydzę i boję. A ten smok...

- No?

- On... on jest ładny, Geralt.

- Dziękuję, ci, Jaskier.

- Za co?

Geralt odwrócił głowę, wolnym ruchem sięgnął do klamry pasa, skosem przecinającego pierś, skrócił go o dwie dziurki. Uniósł prawą dłoń, sprawdzając, czy rękojeść miecza jest we właściwym położeniu. Jaskier przyglądał się szeroko otwartymi oczami.

- Geralt! Ty zamierzasz...

 

- Tak - rzekł spokojnie wiedźmin. - Jest granica możliwości. Mam tego wszystkiego dość. Idziesz z Niedamirem czy zostajesz, Jaskier?

Trubadur schylił się, ostrożnie i pieczołowicie ułożył lutnię pod kamieniem, wyprostował się.

- Zostaję. Jak powiedziałeś? Granica możliwości? Rezerwuję sobie ten tytuł dla ballady.

- To może być twoja ostatnia ballada, Jaskier.

- Geralt?

- Aha?

- Nie zabijaj... Możesz?

- Miecz to jest miecz, Jaskier. Gdy się go już dobędzie...

- Postaraj się.

- Postaram się.

Dorregaray zachichotał, obrócił się w stronę Yennefer i Rębaczy, wskazał na oddalający się orszak królewski.

- Tam oto - powiedział - odchodzi król Niedamir. Nie wydaje już królewskich rozkazów ustami Gyllenstierna. Odchodzi wykazawszy rozsądek. Dobrze, że jesteś, Jaskier. Proponuję, żebyś zaczął układać balladę.

- O czym?

- A o tym - czarodziej wyjął różdżkę zza pazuchy - jak Mistrz Dorregaray, czarnoksiężnik, pogonił do domów hultajstwo chcące po hultajsku zabić ostatniego złotego smoka, jaki pozostał na świecie. Nie ruszaj się, Boholt! Yarpen, ręce precz od topora! Nawet nie drgnij, Yennefer! Dalej, hultaje, za królem, jak za panią matką. Jazda, do koni, do wozów. Ostrzegam, kto zrobi jeden niewłaściwy ruch, z tego zostanie swąd i szkliwo na piasku. Ja nie żartuję.

- Dorregaray! - zasyczała Yennefer.

- Mości czarodzieju - rzekł pojednawczo Boholt. - Alboż to się godzi...

- Milcz, Boholt. Powiedziałem, nie ruszycie tego smoka. Nie zabija się legendy. W tył zwrot i wynocha.

Ręka Yennefer wystrzeliła nagle do przodu, a ziemia dookoła Dorregaraya eksplodowała błękitnym ogniem, zakotłowała się kurzawą rwanej darni i żwiru. Czarodziej zachwiał się, otoczony płomieniami. Niszczuka przyskakując uderzył go w twarz nasadą pięści. Dorregaray upadł, z jego różdżki strzeliła czerwona błyskawica, nieszkodliwie gasnąc wśród głazów. Zdzieblarz, doskakując z drugiej strony, kopnął leżącego czarodzieja, odwinął się, by powtórzyć. Geralt wpadł między nich, odepchnął Zdzieblarza, wydobył miecz, ciął płasko, mierząc pomiędzy naramiennik a napierśnik zbroi. Przeszkodził mu Boholt, parując cios szeroką klingą dwuręcznego miecza. Jaskier podstawił nogę Niszczuce, ale bezskutecznie - Niszczuka wczepił się w tęczowy kubrak barda i huknął go kułakiem między oczy. Yarpen Zigrin, przyskakując z tyłu, podciął Jaskrowi nogi, uderzając toporzyskiem w zgięcie kolan.

Geralt zwinął się w piruecie, uchodząc przed mieczem Boholta, uderzył krótko doskakującego Zdzieblarza, zrywając mu żelazny naręczak. Zdzieblarz odskoczył, potknął się, upadł. Boholt stęknął, zawinął mieczem jak kosą. Geralt przeskoczył nad świszczącym ostrzem, głowicą miecza gruchnął Boholta w napierśnik, odrzucił, ciął, mierząc w policzek. Boholt, widząc, że nie zdoła sparować ciężkim mieczem, rzucił się w tył, padając na wznak. Wiedźmin doskoczył do niego i w tym momencie poczuł, że ziemia umyka mu spod drętwiejących nóg. Zobaczył, jak horyzont z poziomego robi się pionowy. Nadaremnie usiłując złożyć palce w ochronny Znak, wyrżnął ciężko bokiem o ziemię, wypuszczając miecz ze zmartwiałej dłoni. W uszach tętniło mu i szumiało.

- Zwiążcie ich, dopóki działa zaklęcie - powiedziała Yennefer, gdzieś z góry i bardzo daleka. - Wszystkich trzech.

Dorregaray i Geralt, otumanieni i bezwładni, dali się spętać i przywiązać do wozu bez oporu i bez słowa. Jaskier rzucał się i rugał, więc jeszcze przed przywiązaniem - dostał po pysku.

- Po co ich wiązać, zdrajców, psich synów - rzekł Kozojed podchodząc. - Od razu ich utłuc i spokój.

- Sam jesteś syn, i to nie psi - powiedział Yarpen Zigrin. - Nie obrażaj tu psów. Poszedł won, zelówo.

 

- Strasznieście śmiali - warknął Kozojed. - Obaczym, czy wam śmiałości starczy, gdy moi z Hołopola nadciągną, a tylko ich patrzeć. Zoba...

Yarpen, wykręcając się z nieoczekiwaną przy swej posturze zwinnością, łupnął go toporzyskiem przez łeb. Stojący obok Niszczuka poprawił kopniakiem. Kozojed przeleciał kilka sążni i zarył nosem w trawę.

- Popamiętacie! - wrzasnął na czworakach. - Wszystkich was...

- Chłopaki! - ryknął Yarpen Zigrin. - W rzyć szewca, dratwa jego mać! Łap go, Niszczuka!

Kozojed nie czekał. Zerwał się i kłusem pognał w stronę wschodniego kanionu. Za nim chyłkiem pobiegli hołopolscy tropiciele. Krasnoludy, rechocząc, ciskały za nimi kamieniami.

- Od razu jakoś powietrze poświeżało - zaśmiał się Yarpen. - No, Boholt, bierzemy się za smoka.

- Pomału - podniosła rękę Yennefer. - Brać, to możecie, ale nogi. Za pas. Wszyscy, jak tu stoicie.

- Że jak? - Boholt zgarbił się, a oczy rozbłysły mu złowrogim blaskiem. - Co powiadacie, jaśnie wielmożna pani wiedźmo?

- Wynoście się stąd w ślad za szewcem - powtórzyła Yennefer. - Wszyscy. Sama sobie poradzę ze smokiem. Bronią niekonwencjonalną. A na odchodnym możecie mi podziękować. Gdyby nie ja, pokosztowalibyście wiedźmińskiego miecza. No, już, prędziutko, Boholt, zanim się zdenerwuję. Ostrzegam, znam zaklęcie, za pomocą którego mogę porobić z was wałachów. Wystarczy, że ruszę ręką.

- No nie - wycedził Boholt - moja cierpliwość sięgnęła granic możliwości. Nie dam robić z siebie głupka. Zdzieblarz, odczep no dyszel od wozu. Czuję, że i mnie potrzebna będzie broń niekonwencjonalna. Zaraz ktoś tu oberwie po krzyżu, proszę waszmości. Nie będę wskazywać palcem, ale zaraz oberwie po krzyżu pewna paskudna wiedźma.

- Spróbuj tylko, Boholt. Uprzyjemnisz mi dzień.

- Yennefer - powiedział z wyrzutem krasnolud. - Dlaczego?

- Może ja po prostu nie lubię się dzielić, Yarpen?

- Cóż - uśmiechnął się Yarpen Zigrin. - Głęboko ludzkie. Tak ludzkie, że aż prawie krasnoludzkie. Przyjemnie jest widzieć swojskie cechy u czarodziejki. Bo i ja nie lubię się dzielić, Yennefer.

Zgiął się w krótkim, błyskawicznym zamachu. Stalowa kula, wydobyta nie wiadomo skąd i kiedy, warknęła w powietrzu i łupnęła Yennefer w środek czoła. Zanim czarodziejka zdążyła się opamiętać, wisiała już w powietrzu, podtrzymywana za ręce przez Zdzieblarza i Niszczukę, a Yarpen pętał jej kostki powrozem. Yennefer wrzasnęła wściekle, ale jeden ze stojących z tyłu chłopaków Yarpena zarzucił jej lejce na głowę, ściągnął mocno, wpijając rzemień w otwarte usta, stłumił krzyk.

- No i co, Yennefer - powiedział Boholt podchodząc. - Jak chcesz zrobić ze mnie wałacha? Kiedy ani ręką ruszyć?

Rozerwał jej kołnierz kubraczka,'rozdarł i rozchełstał koszulę. Yennefer wizgnęła, dławiona lejcami.

- Nie mam teraz czasu - rzekł Boholt obmacując ją bezwstydnie wśród rechotu krasnoludów - ale poczekaj trochę, wiedźmo. Jak załatwimy smoka, urządzimy sobie zabawę. Przywiążcie ją porządnie do koła, chłopcy. Obie łapki do obręczy, tak, by ni palcem kiwnąć nie mogła. I niech jej teraz nikt nie rusza, psiakrew, proszę waszmości. Kolejność ustalimy wedle tego, jak kto się spisze przy smoku.

- Boholt - odezwał się skrępowany Geralt, cicho, spokojnie i złowrogo. - Uważaj. Odnajdę cię na końcu świata.

- Dziwię ci się - odrzekł Rębacz, równie spokojnie. - Ja na twoim miejscu siedziałbym cicho. Znam cię i muszę poważnie traktować twoją groźbę. Nie będę miał wyjścia. Możesz nie przeżyć, wiedźminie. Wrócimy jeszcze do tej sprawy. Niszczuka, Zdzieblarz, na konie.

- No i masz ci los - sieknął Jaskier. - Po diabła ja się w to mieszałem?

Dorregaray, pochyliwszy głowę, przyglądał się gęstym kroplom krwi, wolno kapiącym mu z nosa na brzuch.

- Może byś się tak przestał gapić! - krzyknęła do Geralta czarodziejka, jak wąż wijąc się w powrozach, na próżno usiłując ukryć obnażone wdzięki. Wiedźmin posłusznie odwrócił głowę. Jaskier nie.

- Na to, co widzę - zaśmiał się bard - zużyłaś chyba całą beczkę eliksiru z mandragory, Yennefer. Skóra jak u szesnastolatki, niech mnie gęś poszczypie.

- Zamknij pysk, skurwysynu! - zawyła czarodziejka.

- Ile ty właściwie masz lat, Yennefer? - Jaskier nie rezygnował. - Ze dwieście? No, powiedzmy, sto pięćdziesiąt. A zachowałaś się jak...

Yennefer wykręciła szyję i splunęła na niego, ale niecelnie.

- Yen - rzekł z wyrzutem wiedźmin wycierając oplute ucho o ramię.

- Niech on przestanie się gapić!

- Ani myślę - rzekł Jaskier nie spuszczając oczu z uciesznego widoku, jaki przedstawiała rozchełstana czarodziejka. - To przez nią tu siedzimy. I mogą nam poderżnąć gardła. A ją najwyżej zgwałcą, co w jej wieku...

- Zamknij się, Jaskier - powiedział wiedźmin.

- Ani myślę. Właśnie mam zamiar ułożyć balladę o dwóch cyckach. Proszę mi nie przeszkadzać.

- Jaskier - Dorregaray pociągnął krwawiącym nosem. - Bądź poważny.

- Jestem, cholera, poważny.

Boholt, podpierany przez krasnoludów, z trudem wgramolił się na siodło, ciężki i pałubowaty od zbroi i nałożonych na nią skórzanych ochraniaczy. Niszczuka i Zdzieblarz już siedzieli na koniach trzymając w poprzek siodeł ogromne, dwuręczne miecze.

- Dobra - charknął Boholt. - Idziemy na niego.

- A nie - powiedział głęboki głos, brzmiący jak mosiężna surma. - To ja przyszedłem do was!

Zza pierścienia głazów wynurzył się połyskujący złotem długi pysk, smukła szyja uzbrojona rzędem trójkątnych, zębatych wyrostków, szponiaste łapy. Złe, gadzie oczy z pionową źrenicą patrzyły spod rogowatych powiek.

- Nie mogłem się doczekać w polu - powiedział smok Villentretenmerth rozglądając się - więc przyszedłem sam. Jak widzę, chętnych do walki coraz mniej?

Boholt wziął wodze w zęby, a koncerz w obie pięści.

- Jehce stahcy - powiedział niewyraźnie, gryząc rzemień. - Stahaj do wahki, hadzie!

- Staję - rzekł smok wyginając grzbiet w łuk i zadzierając obelżywie ogon.

Boholt rozejrzał się. Niszczuka i Zdzieblarz wolno, demonstracyjnie spokojnie okrążali smoka z obu stron. Z tyłu czekał Yarpen Zigrin i jego chłopcy z toporami w rękach.

- Aaaargh! - ryknął Boholt waląc silnie konia piętami i unosząc miecz.

Smok zwinął się, przypadł do ziemi i z góry, zza własnego grzbietu, niczym skorpion, uderzył ogonem, godząc nie w Boholta, ale w Niszczukę, atakującego z boku. Niszczuka zwalił się wraz z koniem wśród brzęku, wrzasku i rżenia. Boholt, przypadając w galopie, ciął straszliwym zamachem, smok uskoczył zwinnie przed szeroką klingą. Impet galopu przeniósł Boholta obok. Smok wykręcił się, stając na tylnych łapach i dziabnął szponami Zdzieblarza, za jednym zamachem rozrywając brzuch konia i udo jeźdźca. Boholt, mocno odchylony w siodle, zdołał zatoczyć koniem, ciągnąc wodze zębami, ponownie zaatakował.

Smok chlasnął ogonem po pędzących ku niemu krasnoludach, przewracając wszystkich, po czym rzucił się na Boholta, po drodze jakby mimochodem przydeptując energicznie Zdzieblarza usiłującego wstać. Boholt, miotając głową, usiłował manewrować rozgalopowanym koniem, ale smok był nierównie szybszy i zręczniejszy. Chytrze zachodząc Boholta od lewej, by utrudnić mu cięcie, zdzielił go pazurzastą łapą. Koń stanął dęba i rzucił się w bok, Boholt wyleciał z siodła, gubiąc miecz i hełm, runął do tyłu, na ziemię, waląc głową o głaz.

- Chodu, chłopaki!!! W góry!!! - zawył Yarpen Zigrin przekrzykując wrzask Niszczuki przywalonego koniem. Powiewając brodami krasnoludy kopnęły się ku skałom z szybkością zadziwiającą przy ich krótkich nogach. Smok nie ścigał ich. Siadł spokojnie i rozejrzał się. Niszczuka miotał się i wrzeszczał pod koniem. Boholt leżał bez ruchu. Zdzieblarz pełzł w stronę skał, bokiem, jak ogromny, żelazny krab.

- Niewiarygodne - szeptał Dorregaray. - Niewiarygodne...

- Hej! - Jaskier targnął się w powrozach, aż wóz zadygotał. - Co to jest? Tam! Patrzcie!

Od strony wschodniego wąwozu widać było wielką chmurę kurzu, rychło też dobiegły ich krzyki, turkot i tętent. Smok wyciągnął szyję, popatrując.

Na równinę wtoczyły się trzy wielkie wozy, wypełnione zbrojnym ludem. Rozdzielając się zaczęły okrążać smoka.

- To... psiakrew, to milicja i cechy z Hołopola! - zawołał Jaskier. - Obeszli źródła Braa! Tak, to oni! Patrzcie, to Kozojed, tam, na czele!

Smok zniżył głowę, delikatnie popchnął w stronę wozu małe, szarawe, popiskujące stworzonko. Potem uderzył ogonem po ziemi, zaryczał donośnie i pomknął jak strzała na spotkanie Hołopolan.

- Co to jest? - spytała Yennefer. - To małe? To, co kręci się w trawie? Geralt?

- To, czego smok bronił przed nami - powiedział wiedźmin. - To, co wykluło się niedawno w jaskini, tam, w północnym kanionie. Smoczątko wyklute z jaja smoczy-cy otrutej przez Kozojeda.

Smoczątko, potykając się i szorując po ziemi wypukłym brzuszkiem, chwiejnie podbiegło do wozu, pisnęło, stanęło słupka, rozcapierzyło skrzydełka, potem zaś bez zastanowienia przylgnęło do boku czarodziejki. Yennefer, z wielce niewyraźną miną, westchnęła głośno./

- Lubi cię - mruknął Geralt.

- Młody, ale niegłupi - Jaskier wykręcając się w więzach, wyszczerzył zęby. - Patrzcie, gdzie wetknął łebek, chciałbym być na jego miejscu, cholera. Hej, mały, uciekaj! To Yennefer! Postrach smoków! I wiedźminów. A przynajmniej jednego wiedźmina...

- Milcz, Jaskier - krzyknął Dorregaray. - Patrzcie tam, na pole! Już go dopadli, niech ich zaraza!

Wozy Hołopolan, dudniąc niczym bojowe rydwany, gnały na atakującego je smoka.

- Lać go! - ryczał Kozojed, uczepiony pleców woźnicy. - Lać go, kumotrzy, gdzie popadnie i czym popadnie! Nie żałować!

Smok zwinnie uskoczył przed najeżdżającym na niego pierwszym wozem, błyskającym ostrzami kos, wideł i rohatyn, ale dostał się między dwa następne, z których, targnięta rzemieniami, spadła na niego wielka, podwójna, rybacka sieć. Smok, zaplątany, zwalił się, poturlał, zwinął w kłębek, rozkraczył łapy. Sieć, rwana na strzępy, zatrzeszczała ostro. Z pierwszego wozu, który zdołał zawrócić, ciśnięto na niego następne sieci, oplatając go dokumentnie. Dwa pozostałe wozy też zakręciły, pomknęły ku smokowi, turkocąc i podskakując na wybojach.

- Popadłeś w sieci, karasiu! - darł się Kozojed. - Zaraz my ciebie z łuski oskrobiemy!

Smok zaryczał, buchnął strzelającym w niebo strumieniem pary. Hołopolscy milicjanci sypnęli się ku niemu, zeskakując z wozów. Smok zaryczał znowu, rozpaczliwie, rozwibrowanym rykiem.

Z północnego kanionu przyszła odpowiedź, wysoki, bojowy krzyk.

Wyciągnięte w szaleńczym galopie, powiewając jasnymi warkoczami, gwiżdżąc przenikliwie, otoczone migotliwymi błyskami szabel, z wąwozu wypadły...

- Zerrikanki! - krzyknął wiedźmin bezsilnie szarpiąc powrozy.

- O, cholera! - zawtórował Jaskier. - Geralt! Rozumiesz?

Zerrikanki przejechały przez ciżbę jak gorący nóż przez faskę masła, znacząc drogę porąbanymi trupami, w biegu zeskoczyły z koni, stając obok targającego się w sieci smoka. Pierwszy z nadbiegających milicjantów natychmiast stracił głowę. Drugi zamierzył się na Veę widłami, ale Zerrikanka, trzymając szablę oburącz, odwrotnie, końcem do dołu, rozchlastała go od krocza po mostek. Pozostali zrejterowali pospiesznie.

- Na wozy! - ryknął Kozojed. - Na wozy, kumotrzy! Wozami ich rozjedziemy!

- Geralt! - krzyknęła nagle Yennefer, kurcząc związane nogi i nagłym rzutem wpychając je pod wóz, pod wykręcone do tyłu, skrępowane ręce wiedźmina. - Znak Igni! Przepalaj! Wyczuwasz powróz? Przepalaj, do cholery!

- Na ślepo? - jęknął Geralt. - Poparzę cię, Yen!

- Składaj Znak! Wytrzymam!

Usłuchał, poczuł mrowienie w palcach; złożonych w Znak Igni tuż nad związanymi kostkami czarodziejki. Yennefer odwróciła głowę, wgryzła się w kołnierz kubraczka tłumiąc jęk. Smoczątko, piszcząc, tłukło skrzydełkami u jej boku.

- Yen!

- Przepalaj! - zawyła.

Więzy puściły w momencie, gdy obrzydliwy, mdlący odór przypiekanej skóry stał się nie do wytrzymania. Dorregaray wydał z siebie dziwny odgłos i zemdlał, obwisły w pętach u koła wozu.

Czarodziejka, skrzywiona z bólu, wyprężyła się, unosząc wolną już nogę. Krzyknęła wściekłym, pełnym bólu i złości głosem. Medalion na szyi Geralta zatargał się jak żywy. Yennefer wyprężyła udo i machnęła nogą w stronę szarżujących wozów hołopolskiej milicji, wykrzyczała zaklęcie. Powietrze zatrzeszczało i zapachniało ozonem.

- O, bogowie - jęknął Jaskier w podziwie. - Cóż to będzie za ballada, Yennefer!

Zaklęcie, rzucone zgrabną nóżką, nie ze wszystkim udało się czarodziejce. Pierwszy wóz, wraz ze wszystkim, co się na nim znajdowało, nabrał po prostu kaczeńcowe żółtej barwy, czego hołopolscy wojownicy w zapale bitewnym nawet nie zauważyli. Z drugim wozem poszło lepiej - cała jego załoga w okamgnieniu zmieniła się w ogromne, kostropate żaby, które, rechocąc uciesznie, rozkicały się na wszystkie strony. Wóz, pozbawiony kierownictwa, przewrócił się i rozleciał. Konie, rżąc histerycznie, umknęły w dal, wlokąc za sobą ułamany dyszel.

Yennefer zagryzła wargi i ponownie zamachała nogą w powietrzu. Kaczeńcowy wóz, wśród skocznych tonów muzyki, dobiegającej skądś z góry, rozpłynął się nagle w kaczeńcowy dym, a cała jego obsada klapnęła w trawę, ogłupiała, tworząc malowniczą kupę. Koła trzeciego wozu z okrągłych zrobiły się kwadratowe i skutek był natychmiastowy. Konie stanęły dęba, wóz wywalił się, a hołopolskie wojsko wykuliło się i posypało na ziemię. Yennefer, już z czystej mściwości, machała zawzięcie nogą i krzyczała zaklęcia, zamieniając Hołopolan na chybił trafił w żółwie, gęsi, stonogi, flamingi i pasiaste prosięta. Zerrikanki wprawnie i metodycznie dorzynały pozostałych.

Smok, poszarpawszy wreszcie sieć na strzępy, zerwał się, załopotał skrzydłami, zaryczał i pomknął, wyciągnięty jak struna, za ocalałym z pogromu, umykającym szewcem Kozojedem. Kozojed pomykał jak jeleń, ale smok był szybszy. Geralt, widząc rozwierającą się paszczę i błyskające zęby, ostre jak sztylety, odwrócił głowę. Usłyszał makabryczny wrzask i obrzydliwy chrzęst. Jaskier krzyknął zduszonym głosem. Yennefer, z twarzą białą jak płótno, zgięła się w pół, wykręciła w bok i zwymiotowała pod wóz.

Zapadła cisza, przerywana jedynie okazjonalnym gęganiem, kumkaniem i pokwikiwaniem niedobitków hołopolskiej milicji.


Date: 2015-12-11; view: 692


<== previous page | next page ==>
TROCHĘ POŚWIĘCENIA 5 page | TROCHĘ POŚWIĘCENIA 7 page
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.015 sec.)