Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Otwieram roki królewskie, kto jest pokrzywdzony, prześladowany lub ograbiony niech stanie przed oblicze królewskie i da świadectwo prawdzie.

Niedawni więźniowie przemienili się w oskarżycieli. A z podziemi zamkowych wyjrzały zza krat blade twarze i ozwały się głosy:

I my też świadczyć chcemy! I my też!

Na rozkaz królewski otworzono wejście do lochów i wyprowadzono na dziedziniec kilkadziesiąt postaci bardziej do trupów niż do żywych ludzi podobnych. Niektórzy mieli jeszcze żelazne łańcuchy na rękach i nogach i idąc pobrzękiwali nimi przed grabią weneckim. Ten bladł i zieleniał na przemian i coraz to sięgał prawicą po miecz u boku, ale dwaj królewscy drabanci baczyli pilnie na każdy ruch magnata.

I rozpoczęły się roki królewskie, jakich zamek wenecki nie pamiętał: o mord, o tortury, o gwałt, grabież mienia, krzywoprzysięstwo, niewolę ludu.

Szatan, czart, krwawy diabeł wenecki - oto były tytuły, którymi obdarzano najczęściej dziedzica Wenecji.

Król słuchał wszystkiego w milczeniu, ale po każdej nowej skardze oblicze jego stawało się coraz surowsze, a rysy nabierały wyglądu rzeźby kamiennej. Wreszcie gdy ostatni z ciemiężonych zakończył swoją skargę, król zwrócił się do zebranych:

Kto świadczyć chce w obronie dziedzica Wenecji?

Głuche milczenie zaległo dziedziniec zamkowy. Wówczas król zwrócił się do magnata:

Co macie, mości grabio, na waszą obronę?

To, iż jestem wolnym panem de Yenetiis i wsi sąsiednich i sędzią ziemskim poznańskim, i bez trybunału wielkopolskiego nikt mnie ani sądzić, ani więzić nie ma prawa.

Na to król:

Kto jako sędzia mordował, więził i grabił niewinnych poddanych swoich, ten na prawo powoływać się nie może. Powinieneś, grabio, za zbrodnie swoje dziś jeszcze zawisnąć na jednej z tych szubienic, by ci jednak dać czas na poprawę, skazuję cię na wieczyste więzienie w zamku poznańskim i na konfiskatę wszystkich dóbr i majętności, które przechodzą odtąd pod władzę królewską.

Po czym rozkazał zdjąć z niedawnych więźniów żelazne łańcuchy i okuć w nie możnego dziedzica Wenecji. Polecił też, by cały inwentarz żywy i zapasy żywności rozdać wszystkim poszkodowanym włościanom.

W godzinę później orszak królewski, żegnany błogosławieństwem tłumnie zebranych wieśniaków, opuszczał zamek uwożąc z sobą skutego w łańcuchy diabła weneckiego i wspólników jego zbrodni.



O północy burza straszliwa rozszalała się nad okolicą, a pioruny jeden za drugim biły w zamek wenecki, że wreszcie zapłonął wśród nocy jak wielka pochodnia. Gdy nazajutrz okoliczni włościanie przybyli do Wenecji, by sprawdzić, co się stało, znaleźli zamiast zamku tylko dymiące ruiny. Jedni twierdzili, iż to szatan, kumoter diabła weneckiego, zburzył swą siedzibę, by nie służyła ludziom, inni byli zdania, że to słudzy możnego grafa, którzy w czasie roków rozbiegli się po okolicy, splądrowali i zburzyli zamek szukając ukrytych skarbów.

Jak było naprawdę, nikt się ani wtedy, ani później nie dowiedział. Od tego czasu zaczęło jednak w ruinach straszyć. O północy stada ogromnych kruków i wron zlatywały z hałasem do zamczyska, a wkoło murów rozlegał się tętent, i jeździec czarny na czarnym rumaku wjeżdżał w zamkowe podwoje. Potem w mrocznych oczodołach okien rozbłyskały światła, rozlegał się gwar i wrzawa, lecz przed świtem wszystko uspokajało się i cisza śmiertelna panowała wokoło. To krwawy diabeł wenecki odprawiał nadal swoje czarcie wesele.

Pastuszkowie, którzy paśli w dzień krowy wokół zamczyska, bo trawa tam była Wyśmienita, opowiadali między sobą, iż w głębokich lochach pod ruinami spoczywają ogromne skarby pilnowane przez złego ducha. Razu pewnego Jasiek Owczarzyk rzucił do lochu zanikowego czapkę swoją, a czarcie licho wyrzuciło mu ją z powrotem napełnioną dukatami. Inni pastuszkowie poszli jego śladem, ale czart wyrzucał czapki z powrotem, napełnione tym razem krowim łajnem. A Wojtek Lega, który zawsze stroił największego zucha i gadał, że się strachów nie boi, bo ich nie ma, wziął pewnego dnia z domu ogromną gromnicę, hubkę i krzesiwo, chleba z serem w torbę i nic nikomu nie mówiąc poszedł szukać skarbów w lochach weneckich. Wrócił dopiero po trzech dniach, ale siwutki jak gołąbek i z oczami, które do końca życia miały wyraz przerażenia. Gdy go ktoś zapytał, co widział w podziemiach zaniku, kładł tylko palce na ustach i szeptał "tss..." uśmiechając się głupkowato i bezradnie jak dziecko. Zły napiętnował go na całe życie.


Date: 2015-12-11; view: 526


<== previous page | next page ==>
A za upór i opieszałość czeka was to, co spotkało waszych kumotrów - wskazał dłonią na szubienice. | Imię zaś okrutnego dziedzica poszło w przysłowie i odtąd nazywano go nie inaczej, jeno diabłem weneckim.
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.008 sec.)