Był koniec marca 1386 roku. Wiosna nadeszła wczesna i ciepła. Od Bramy Morawskiej powiał ciepły wiatr i stopił nieomal wszystkie śniegi. W polu widać już było tu i ówdzie woły leniwie orzące pod wiosenne zasiewy, a nad głowami oraczy podzwaniały skowronki.
Jeszcze cały Kraków żył pod wrażeniem wspaniałych uroczystości związanych z chrztem Jagiełły, koronacją na króla polskiego oraz zaślubinami z Jadwigą, gdy już młoda para wraz z całym dworem wyruszyła w podróż. Celem wyprawy królewskiej była Wielkopolska, gdzie od lat kilku toczyła się bratobójcza wojna domowa między dwoma potężnymi rodami Nałęczów i Grzymalitów i cała dzielnica podzielona była na dwa wrogie obozy, wzajemnie się zwalczające. Płonęły wsie i miasta, na drogach łotrzykowie i wszelkiego rodzaju hultajstwo napadało na podróżnych, a sądy, zamiast bronić pokrzywdzonych, służyły jedynie wielkim panom.
Oboje królestwo wybrali się więc do Wielkopolski, by zakończyć tę bratobójczą wojnę i pojednać zwaśnionych, a nad winnymi przeprowadzić sądy, czyli tak zwane roki królewskie.
Dwór królewski był liczny, potrzeba było dużo izb na noclegi, wiele jadła dla ludzi i paszy dla koni. A tymczasem istniało wówczas prawo, oparte na przywileju koszyckim, wydanym przez Ludwika Węgierskiego, iż majątki i wsie duchowne wolne są od tzw. stacji, czyli postojów dworu i wojsk królewskich. Na tej podstawie wiele wsi kościelnych i klasztornych wzbraniało się od przyjmowania na postój dworu królewskiego. Rozgniewany tym król Władysław rozkazał dworzanom siłą zabierać konie, bydło i wszystko, co było potrzebne dla utrzymania dworu.
Powstał wielki lament wśród chłopów, bo nieraz czeladź królewska zabierała im ostatnią krowę-żywicielkę lub wołu potrzebnego do uprawy roli.
Któregoś dnia, gdy dwór królewski zatrzymał się w pobliskim zamku na postój, chłopi przybyli do królowej Jadwigi ze skargą i płaczem:
Królowo nasza! - wołali. - Ratuj nas, bo pomrzemy z głodu, my i dzieci nasze. Oto pachołkowie królewscy zabierają nam ostatni dobytek z obory i ziarno na siewy wiosenne. Ratuj nas, orędowniczko nasza!
Królowa Jadwiga, jako że miała serce miękkie i litościwe dla wszelkiej biedoty, ulitowała się nad niedolą włościan i natychmiast udała się do króla.
Władysław Jagiełło, wysłuchawszy prośby królowej, przyrzekł solennie ją wypełnić i zaraz polecił swoim dworzanom, by niezwłocznie oddali biednym chłopom zabrany dobytek. Uszczęśliwieni wieśniacy przybyli wkrótce do króla, skłonili mu się do kolan i dziękowali za zwrócone mienie. A Władysław Jagiełło, wskazując żonie na ich rozpromienione oblicza, rzekł:
Teraz już chyba jesteś zadowolona, królowo i małżonko moja?
A na to Jadwiga:
Dobytek im, królu, wróciłeś, ale któż im łzy powróci?
Słowa te głęboko zapisały się w sercach ludu wielkopolskiego, toteż przechowywał je przez wieki jako najcenniejszy klejnot przeszłości i włączył do przysłów swoich.