Cóżeś uczynił, nieszczęsny Dobiesławie! Zgubisz mnie i siebie!
Musiałem cię ujrzeć, pani, chociażbym miał zginąć, powiadają bowiem wokoło, iż książę czyha na twe życie.
Już mi niewiele tego życia zostało, Dobku - rzekła księżna wyciągając ku niemu chude i przejrzyste jak alabaster dłonie. Dobek spojrzał na nie z głębokim współczuciem i ucałował ze czcią.
Książna zamyśliła się głęboko, po czym zdjąwszy drogocenny pierścień z dłoni rzekła:
To pierścień, który dał mi mój dziad. Jedź z nim do Szczecina i proś mych bliskich o pomoc. Źle mi tu! Boję się bardzo księcia, boję się każdego dnia, każdej godziny!
Dobek skłonił się głęboko:
Dobrze, o pani moja, pojadę choćby na krańce świata! I uczynię wszystko, co każesz!
Wtem przed zamkiem zatętniły kopyta końskie. Ludgarda przypadła do okna:
Umykaj, Dobku, co tchu, bo zginiesz! Przemko wraca z polowania!
Wyprowadziła rycerza bocznym wejściem poprzez izbę piastunki. Nie minęły trzy pacierze, a już most zwodzony dudnił głucho odgłosem wracających myśliwych. Za chwilę Przemko wpadł wzburzony do komnat Ludgardy.
Gdzie skryłaś gacha swego!? - krzyknął.
Ludgarda milczała nie podnosząc nawet powiek.
Mów! - krzyknął - wiem wszystko od pazia mego, który was śledził!
Ludgarda podniosła oczy na męża. Przemko miał twarz zimną i twardą, jakby wykutą z granitu, a w czarnych jego źrenicach krył się nieodwołalny wyrok. Ludgarda osunęła się na kolana.
Przysięgam ci, żem niewinna! Klnę się jako niewiasta i małżonka twoja! Pomnij na Boga i na uczciwość tak książęcą, jako i małżeńską, i pozwól mi wrócić do domu ojców moich! Nie wezmę nic z tej komnaty: ani klejnotów, ani szat kosztownych! Odejdę w jednej koszuli i będę znosiła los choćby najbiedniejszy! Daruj mi tylko życie! Nie gub mnie!...
Książę bez słowa zaklaskał w dłonie, a gdy weszły służebne, wskazał im klęczącą i wyszedł z komnaty. Nazajutrz znaleziono Ludgardę w jej sypialni uduszoną. Było to 14 grudnia 1283 roku.
Książę, chcąc odwrócić od siebie podejrzenia o zbrodnię, wyprawił swej małżonce wspaniały pogrzeb, a trumna z jej zwłokami spoczęła uroczyście na katafalku w katedrze poznańskiej, do której z takim lękiem wstępowała Ludgarda dziesięć lat temu. A w dwa tygodnie później, trapiony wyrzutami sumienia, Przemko ufundował w Poznaniu klasztor dominikanek i wyposażył go hojnie we wsie: Piątków, Rudnicę i Zaparcicę z Jeziorem Gostyńskim.
Wieść o zbrodni przedostała się jednak za mury zamkowe, a nieznani śpiewacy ludowi układali na cześć Ludgardy pieśni i opowieści, które głoszono w czasie publicznych widowisk. W zamku Przemysławów zaś począł pojawiać się nocą cień Ludgardy w białej powłóczystej szacie, z dłońmi wyciągniętymi przed siebie i z na wpół uchylonymi ustami, w których zamarła ostatnia, nie wypowiedziana już skarga. Opowiadano też, że pod murami zamku ukazywał się również cień rycerza w czarnej zbroi i na czarnym jak kruk koniu. Zjawiał się późną nocą i przed świtaniem znikał wśród mroku. A jeszcze inni twierdzili, iż widzieli tego rycerza w katedrze w czasie żałobnego nabożeństwa, jak skryty za filarem wpatrywał się posępnym wzrokiem w trumnę Ludgardy na katafalku.
Ile w tych opowieściach było prawdy, mogłyby powiedzieć tylko mury zamku Przemysławów, gdyby mówić umiały.
Mierć Ludgardy zaciążyła klątwą nad całym życiem Przemysława. Nie dała mu szczęścia i upragnionego syna ani druga małżonka, Ryksa, córka króla szwedzkiego, Waldemara, ani też trzecia żona, Małgorzata Brandenburska. Nie przyniosła mu chwały i szczęścia nawet korona królewska, którą arcybiskup Jakub Świnka włożył mu uroczyście na skronie 26 czerwca 1295 roku w Gnieźnie.
Los złowrogi sięgnął i po koronę królewską. Na zapusty, 1296 roku, wybrał się król Przemysław do Rogoźna. Urządzał tu turnieje rycerskie, naradzał się z panami, bawił się i wypoczywał. W środę popielcową, dnia 8 lutego, gdy całe rycerstwo spało snem kamiennym po nocnej biesiadzie zapustnej, nagle oddział knechtów i nieznanych rycerzy, nasłanych przez margrabiów brandenburskich i współdziałające z nimi możne rody Nałęczów i Zarębów, opanował gród i wdarł się do zaniku. Śpiąca i na wpół jeszcze pijana straż królewska padła w walce lub pierzchła w popłochu. Na czele napastników biegł rycerz w czarnej zbroi. Wdarli się do komnat królewskich. Przebudzony ze snu Przemko porwał za broń i rzucił się ku drzwiom. Wtem zabiegł mu drogę czarny rycerz. W lewej dłoni trzymał płonącą pochodnię, a w prawej krótki miecz.
Stójcie! On mój! - krzyknął do biegnących za nim, a następnie zaświecił pochodnią w oczy na wpół ubranemu królowi.