Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Nie lękajcie się o mnie rzekł do Hebdy da-li Bóg

.


 

zwyciężyć, będę cały, lecz jeśli nas klęska spotka, nie chcę żywym zejść z pola!

To rzekłszy, król z innymi rzucił się na obóz krzyżacki.

Łańcuchy, które go opasywały, przy pierwszym uderzeniu porwane zostały.

Polskie hufce wtargnęły do obozu, zmieszali się tu Krzyżacy z Polakami, a gdy szeregi prysnęły, bój poje dynczy aż pod namioty i w środek obozu się rozciągnął.

Mgła długo nie dozwalała dojrzeć nic, oprócz nie ustających walk konnych, pieszych, a wreście i leżących już na ziemi, a pasu jących się i dławiących przeciwników.

Około południa, gdy bój wrzał jeszcze ciągle, słońce prze darło się przez te opony szare i straszliwy obraz odsłoniło oczom samych walczących.

Pobojowisko trupami i rannymi było zasłane.

Wpośród nich, na nich ucierali się Krzyżacy jeszcze, wiedząc, że ocalić się nie mogą, a poddać nie chcąc jeszcze.

Marszałek zagrzewał resztki, zbierając rozpierzchłych, obie cując przybycie komtura chełmińskiego i odsieczy.

Obok nie go otoczony wybranymi zmiędzy rycerstwa stał z chorągwią Zakonu Iwan, wielkiej siły i męstwa żołnierz, któremu dla postawy tej i okazanych już odwagi na placu boju dowodów powierzono znamię najdroższe.

Wojewoda Wincz z Dobkiem rzucili się na gromadkę i, ze wsząd ją opasawszy, nacisnęli tak,- że toporem rażony przez Dobka olbrzym padł, chorągiew na ziemię wlokąc z sobą.

Marszałek, który to ujrzał z dala, osłonił sobie oczy, ręka mu bezsilna opadła.

Stał, nie myśląc już o walce, i nowy oddział, który na niego natarł, razem z kompanami zabrał go w nie wolę.

Nad wieczór walka była tak jak skończona, a jednak król rycerstwu nie dawał złożyć broni ani się położyć na pobojo wisku.

Był pewien, że za przybyciem powołanych posiłków bój się raz jeszcze rozpocznie.

Jeńców powiązano sznurami, zwleczono do namiotów otoczonych strażą.

Wojsko nie otarło mieczów i nie dało koniom wytchnąć.

Posiłki w istocie pod wodzą Plauena nadbiegły spod Brze

ścia.

Gdy je nadciągające ujrzano, już jeńcy byli pod strażą, a król gotów do nowego boju.

Bój to był w szczerym polu, ze świeżym żołnierzem, zemstą zagrzanym, gdy król miał z sobą znużonych już całodzienną walką, ale zwycięstwem podniesio nych na duchu.



W tym drugim spotkaniu ranny, lecz zagrzany tym, że mu dzień ten płacił się na każdym kroku szczęściem wielkim, Flo rian Szary, który był już trzech znakomitszych rycerzy nie mieckich z konia zsadził i oddał w niewolę, rzucił się ze swymi kilku wprost na komtura wielkiego Plauena.

Najdzielniejsi krzyżaccy bracia bronili ostatniego dowódcy.

Szary z taką gwałtownością natarł na nich, wiodąc za sobą Sieradzian, iż trzy włócznie razem, strąciwszy zbroję lekką i już w boju zluzowaną, utkwiły w nim.

Padł, nie wydawszy jęku, rozdarty straszliwie na pobojowisku w chwili, gdy ciągnący za nim rzucili się na Plauena i porwali go w niewolę.

Szary cały swój pochód ten odbywał na wiernym koniu si wym, który od dawna mu służył.

Byli to towarzysze nieroz łączni i przyjaciele.

Koń znał głos, chód, czuł pana z daleka.

W pochodzie zdali się jednym jakimś centaurem , w którym dusza i myśl obu była wspólną.

Gdy Florian zakrwawiony padł, oburącz chwytając rozdarte ciało, z którego wychodziły jelita, koń stanął nad nim, kopytami wrył się w ziemię i po krył go sobą.

Uchronił go od stratowania i zgniecenia, którego ofiarą padało drugie tyle ludzi, co zabitych mieczem i topo rem.

Szary wychowany był i zahartowany, jak na rycerza przy stało.

Każdej chwili gotów umrzeć, każdej godziny gotów cierpieć, czując życie w sobie, wspomniawszy na dom, żonę, dzieci, oburącz nacisnął wnętrzności i pozostał pod koniem wśród dokoła wrzącego boju, czekając, co zrządzi Opatrz ność.

On ludzki swój i rycerski spełnił obowiązek do końca.

Teraz musiała wystąpić ta opieka boża, która rozporządza żywo tem i przeznaczeniem człowieka.

W duszy swej westchnął do Boga.

Jelita

.


 

Miałli być ocalonym z wyroku jego, potrzeba było mężnie doczekać chwili, w której mógł nadejść ratunek.

Przeznaczo nym mu było umierać, powinien był z męstwem dotrwać do zgonu.

Koń stał nad nim ciągle, innym wyrywającym się i czwałującym po pobojowisku, a napadającym na niego, broniąc się i osłaniając pana.

Florian nie widział już, co się działo wkoło niego, słyszał tylko zwycięskie swoich okrzyki.

Krew z ran płynęła obficie, ręce w niej obie zbroczone czuł jak ukropem oblane.

Nie mógł ich odjąć na chwilę, gdyż poszarpane ciało razem z krwią wyrzuciłoby było wnętrzności.

Pot występował mu na czoło, modlił się spokojnie.

Rachował, rychłoli ratunek jaki zjawić się może, azali mu na tak długo sił stanie.

Mdłości chwilami jakby obłokiem osłaniały mu oczy, lecz wielka siła woli zwy ciężała je.

Otrząsał się męczarni tej spartańską siłą, siłą męczenników tych, w których życie potęgowała wiara.

Przed oczyma stał mu jego dom, rodzina, ojciec stary i ten sąsiad straszny, którego pastwą może stać się mieli najdrożsi, gdyby on już tam powrócić nie mógł.

Nie stracił jeszcze na dziei.

Krew upływała wprawdzie, lecz silne dłonie trzymały rozdarte rany spojone.

Ręką wpychał jelita i czekał...

Bój się zdał oddalać od niego, zbliżył raz znowu, odbiegł i cisza nastąpiła dla niego prawie od walki straszniejsza.

Koń z głową spuszczoną, wąchając wyciągnięte jego nogi, to stał spokojny, to rżeniem niecierpliwym wołać się zdawał na po moc ludzi.

O ile dojrzeć mógł Szary, żywego dokoła nie było już ni kogo.

Na wpół w ziemię wbity leżał przy nim Krzyżak własną zbroją zgnieciony, z głową obnażoną, z której hełm spadł, ze znakiem podkowy końskiej na czaszce i czole strzaskanym.

Dalej nieco koń dogorywający na próżno usiłował się zerwać na nogi, przednimi kopytami rył ziemię, do pół się dźwigał i opadał.

Dalej widać było pogruchotane włócznie z ostrymi drzazgi sterczącymi do góry, połamany oręż, kupy błota, w których już ciał startych na miazgę rozeznać nie było moż

na. Mrok wieczora powoli zstępował na pobojowisko, do któ rego z dala, z miejsca, gdzie obóz był krzyżacki, dochodził gwar i okrzyki zwycięskie.

Szary czuł, że król otrzymał po le , że tam bracia jego weselili się ocaloną czcią rycerską.

Wśród szumu i śmiechów nagle cisza się stała.

Wtem głos jeden jakiś począł pieśń kościelną „Ciebie Boga chwalemy”.

I ogromnym chórem wszystko, co żyło, powiodło za nim.

Sza ry miał na oczach łzy...

,,Gdyby zginąć przyszło myślał w duchu krew nie dar mo przelałem.

Stań się wola Twojal”

Ręce mu drętwiały, siły się wyczerpywały.

Małżeby nikt nie zajrzeć na pobojowisko?

Noc nadchodziła...

Szary wiedział o tym zwyczaju wojskowym, iż ciury obozo we trupom długo nie odartym leżeć nie dopuszczały, spiesząc do łupu.

Często po nocy z pochodniami spieszyli pochwycić, co im bój zostawił po sobie.

Pieśń przebrzmiała, wrzawa nastąpiła po niej, przestanki ciszy, krzyki, wołania i oklaski.

Lecz słuch jego tępiał, oczy coraz widziały mniej, czuł że koń stojący nad nim drży i sła nia się.

Rżał coraz słabiej, coraz rzadziej, ruszył się w końcu ostrożnie, zszedł o krok, głowę spuścił, nozdrzami dotykając jego twarzy.

Zdawał się patrzeć, czy żyje...

Florian słabym głosem zawołał go jak zwykle.

Siwy drgnął, ale i jego opuściły już siły.

Z wolna legł przy panu.

Nadzieja zaczęła słabnąć w sercu Szarego.

Czuł, że nie wydoła długo, że dłonie zmartwiałe ran nie utrzymają i życie wyniosą z sobą wnętrzności.

Potem zimnym oblewało się czo ło.

Modlił się, duszę polecając Bogu...

Zamknął oczy...

Wtem koń zerwał się na nogi, wyciągnął szyję i rozpaczli wie zarżał.

Zdało mu się, że usłyszał ludzkie głosy, że mignęły światła, że ziemia tętniała chodem ludzi, biegiem koni.

Otwo rzył z wolna osłabłe powieki...

Nad nim stał z jasną twarzą, otoczoną blaskiem nadziem skim, król w swej zbroi potłuczonej i płaszczu szarym.

Pa trzał na niego.

Obok w sukni księżej podeszłych lat męż czyzna.

Dalej kupka ludzi.

.


 

Mój Boże!

Co on za straszną mękę ponosił Głos ten życie przywrócił Szaremu.

Zebrał się na sił ostatek i z uśmiechem męczeńskim odparł słabym głosem:

Miłościwy Panie!

Sroższa daleko męka znosić pod bo kiem złego sąsiada, jakiego ja miałem i mam!

Król postąpił krok bliżej.

Stał przy nim Hebda i zawołał:

A to mój Florian z Surdęgi!

Bądź dobrej myśli!

odezwał się król.

Jeżeli się z tych ran wyleczysz, ja cię uwolnię od złego sąsiada.

Hebda natychmiast na nosze go ludziom wziąć przykazał i do obozu nieść, gdzie królewski lekarz miał rany opatrzyć i obwiązać.

Florian, dotrwawszy do tej chwili więcej mocą ducha niż ciała, gdy uczuł się już pod opieką, omdlał.

Miał zaledwie czas, czując się opadającym na siłach, zawołać ku wojewo dzie:

Siwego mego zabierzcie!

VIII

i\ ocy tej nikt na pobojowisku nie zasnął oprócz tych, co już nigdy wstać nie mieli.

Tam, gdzie niedawno był obóz krzyżacki, rozbito namiot dla króla, gdzie powiewała wielka chorągiew Zakonu z czar nym krzyżem i orłem, wiatr unosił czerwony proporzec kró lewski z orłem białym.

Na placu, jak zajrzeć, leżały trupy w części już poobnażane, częścią w zbrojach i szatach, zmie szane razem z końmi, potłuczonymi wozy, połamaną bronią.

Gdy ostatnia walka z Plauenem wziętym do niewoli skoń czyła się rozpędzeniem jego ludzi, którzy w nieładzie pierzchnęli, spędzono do gromady wszystkiego niewolnika wziętego rano i wieczorem, rycerzy, knechtów, co tylko poddało się lub żywo pochwycone być mogło.

Tłum to był, w którym najdo stojniejsi mieszali się z najlichszymi, usiłując ocalić, małymi czyniąc.

Lecz po resztkach zbroi, po twarzach i postawach łatwo było rozeznać dowódców.

Resztki białych płaszczów poszarpanych zdradzały ich.

Pięćdziesięciu sześciu rycerzy dostało się w ręce Polaków, około czterechset legło na placu.

Tłum, który otaczał niewolnika, warczał grożno.

Nie chcia no im przebaczyć, wołano o pomstę za swoich.

Niektórzy rzu cali się na bezbronnych, tak że straże ledwie do przybycia króla osłonić ich mogły.

Gdy Łoktek zsiadł z konia i spojrzał na powiązanych sro motnie sznurami nieprzyjaciół swych, między którymi znajdo wał się i marszałek Teodoryk, z chłodną rezygnacją oczeku jący śmierci, komtur elbląski Herman blady jak trup, Albert komtur gdański, wielki komtur Otto von Bonsdorf i na ostatku

.


 

wzięty Russ von Plauen zmierzył ich oczyma zaiskrzonymi, słowa nie mówiąc.

Najzuchwalsi z nich obawiali się rozjątrzonego tłumu, lecz za przybyciem króla pewni byli, iż się krakowski pan nie bę dzie śmiał ważyć mściwego Zakonu rozdrażniać, na śmierć ich skazując.

Z wejrzeń ich widać to było.

Herman dumniej podnosił głowę, Albert śmiało naciskający tłum odpychał.

Lecz Wielkopolanie, którzy byli świadkami, jak nieludzko się pastwili Krzyżacy nad bezbronnymi po kościołach, lżąc nie wiasty, odzierając kapłanów, mordując starców u ołtarzów, pod których opiekę się schronili, Wielkopolanie zbiegli się kupą, najzajadlej domagając nie zemsty, ale słusznego uka rania.

Łoktek właśnie marszałka Teodoryka, którego mu wskazał nadchodzący Wincz, kazał oddzielić i pod straż oddać osobną, gdy Remisz z głową pokrwawioną przypadł do niego, uląkłszy się, aby i innym nie darowano życia.

Miłościwy Panie!

począł wykrzykiwać.

Posłuchaj cie nas, myśmy najlepsze świadkil Król, wskazując na Niemców, zapytał:

Co to są za ludzie?

My wam powiemy, Miłościwy Panie, co to są za lu dzie l zawołał Remisz.

Zbójcy są, okrutnicy, co ani krzy ża na kościołach, ani niewiast, ni starców, ni kapłanów nie szanowali.

Wskazał na elbląskiego Hermana.

Oto kat, co dzieci kazał mordować, a klęczącemu przed nim przeorowi dominikanów szyderstwem odpowiedział na błaganie...

Herman, w którym obawa o życie dumę złamała, odparł podniesionym głosem, siląc się na lada jaką polszczyznę, do króla:

Wy najlepiej wiecie, wodzem będąc, czy on odpowiada za żołnierskie zbytki!

Słysząc to, Remisz przypadł doń z pięściami i rzucił mu w twarz:


Date: 2015-12-11; view: 769


<== previous page | next page ==>
Gdy tuż obok biegał żołdak niemiecki rozgorzały i nieprzy | Ne piesti Niemcze przeklęty, ne piesi!
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.011 sec.)