Home Random Page


CATEGORIES:

BiologyChemistryConstructionCultureEcologyEconomyElectronicsFinanceGeographyHistoryInformaticsLawMathematicsMechanicsMedicineOtherPedagogyPhilosophyPhysicsPolicyPsychologySociologySportTourism






Nikosz, gdy jechał ze swoim dwo

rem, z najpierwszymi ziemiany mógł się równać szatami, wierzchowcami i zbroją, tylko w oczy im nie trzeba było za glądać, bo jak on sam, tak jego towarzysze na łbach mieli na pisano, z czego urośli i czym byli.

Starał się o to pilno Szary, aby Nikosza do pułku wezwano i na służbę rycerską, boby przynajmniej czasu tego, gdy go doma nie bywało, spokojniejszym mógł być.

Lecz Bąk, który do zwady i napaści bardzo był skory, na wojnę się nie spie szył.

Miał sposoby różne wymówienia się od niej.

Gdy się zrazu w okolicy ukazał, a wiedziano o nim od Le.

liwów, kto był, i dawne jego sprawki też na wierzch powy chodziły, stronili ludzie od zbója, nikt z nim na zjazdach na jednej ławie siąść nie chciał, ani pić i jeść u jednego stołu.

Ale to nie trwało długo.

Zaczął rosnąć w pierze, potem co lżejszych ujmować sobie kubkiem, datkiem, końmi, bo to, co mu łatwo przychodziło, tym lekko szafował i powoli nawra cali się już doń niektórzy.

Puszczano mimo uszów, co broił, a garnęli się do wesołego i chętnego człeka.

Ośmielił się zrazu jeden pojechać do Bąka w gościnę na Wilczą Górę, a jął potem zachwalać, jak go tam przyjęto i obdarzono pociągnęli pró bować drudzy.

Bąk, co sam jak palec był w początku, poczekawszy, miał już przyjaciół i drużynę.

A wszyscy ci, co do niego przystali, już przez to Szarym nieprzyjaciółmi musieli być.

Wprawdzie nie z najlepszych się to ściągało, a z odpadków, ale to zawsze najgłośniej krzyczy, co najmniej warte.

Ze smutkiem musieli na to patrzeć Leliwowie i Dalibór stary, i młody Florian, lecz się nie skarżyli, bo mieli swą du mę.

Leliwa też wkrótce zmarł, synowi po sobie zostawując Lelów.

Na Surdędze nie zmieniło się nic, a było coraz biedniej.

W czym tylko pokrzywdzić i uszkodzić mógł Nikosz, nie omieszkał.

A że granice długo zapomniane były i zaniedbane, nikt ich nie pilnował, teraz obronić było trudno.

Bąk się gwał tem powrzynał w posiadłość Szarych, tak że kopce posypał niedaleko zamku na łące, która jak świat światem do Surdęgi

.


 

należała.

Rozsypano je drugiego dnia, przyszło do krwawej bójki, lecz straż trzeba było trzymać, bo po nocy wpadali zbó je Nikosza z łopatami i, co było rozorane, znowu nasypywali.



Toż samo w lasach na drzewach, gdzie były znaki i krzyże na starych pniach, korę i żywe drzewo pozrębywano, a nowe w środku puszcz powyciosywano i posmolono, aby się jak stare wydawały.

Za tym szło, że o połowę ziemi w sporze po trzeba się było rozpierać ciągle.

Nikosz się śmiał i radował, gdy się dowiedział, że w Surdędze nań narzekano, a gdy mu się udało dokuczyć, chwalił się z tym i, gdy Floriana nie było w domu, podjeżdżał z kupą pod wrota same gościńcem, stawał i wykrzykiwał a szydził, że w ludziach, co słuchali, krew kipiała.

Czasem doń strzelano, lecz niełacno go było dosięgnąć, bo żelaza na sobie miał dosyć, hełm nosił zawarty, bez tarczy małej nie ruszył, a oręża u boku i siodła miał nawieszanego, że na dwóch by go stało.

Ci, co z nim bywali, także nie lękali się lada postrzału.

Jak ze wszystkim w świecie człowiek obyć się musi i zżyć, tak i z tym nieszczęściem oswoili się na zamku wszyscy, oprócz pana Floriana.

Temu więcej niż ta ciągła obawa i czu wanie dolegał srom, iż jednemu przybłędzie niepoczciwemu, który się tu zwlókł nie wiedzieć skąd, ojczycem tutejszym nie będąc, musiał czoło stawić, w zapasy z nim iść i nie móc go pokonać.

Nie mówił on o tym, bo skarżyć się nie lubił, lecz życie mu zatruwała ta troska dla żony, którą choć zawsze dobrej myśli i wetsjołą widzliał, żałował, iż w zamiknięciu tym jak w wię zieniu żyć musi.

Myślał więc i przemyśliwał ciągle, jak by raz pozbyć się człowieka tego i spokój biednej kobiecie po wrócić, a modlił się o to jedno jak o nagrodę do Boga, aby mu dał nad wrogiem zwycięstwo.

Nie obiecywało się ono tak rychło.

IX

W iedział Bąk o wszystkich obrotach Szarego.

Miał on swych ludzi wszędzie, a gdy inaczej języka dostać nie mógł, żebraka, któremu u siebie chleb i przytułek dawał, nie jakiego Kurpia, wyprawiał do Mojkowiec, a czasem i do Surdęgi.

Kurp ten, niegdyś także z ziemiany polowaniem się po gościńcach zabawiał, potem okulał i zniedołężniał, chadzał więc z torbami za jałmużną, a że gębę miał wyprawną i lu dzi gadkami i piosenkami bawić umiał, nieźle mu się działo.

Ten gdy raz na Wilczą Górę zaszedł i w czeladnej izbie du rzył zebranych próżniaków, którym do smaku przyszedł, bo w nim swojego poznali, nadszedł Bąk.

Najulubieńszą jego też zabawą było ze swą czeladzią w dymnej izbie przesiadywać i lada jaką rozpustną rozmową czas zabijać.

Kurp mu się po dobał, na długie zimowe wieczory go sobie zamówił, piwa mu nie szczędząc.

Łaził więc .tu stary i siedział chętnie, a gdy się lepiej poznali, zaczął go Nikosz tu i owdzie wysyłać, aby się o coś dowiedział.

Nie obudzał stary kaleka podejrzenia; znano go od dawna, że się po okolicach wałęsał.

I tak uczynił sobie zeń pomocnika.

Wlókł się Kurp do Mojkowiec, do Wronikowa, a gdy tam nie mógł się dowiedzieć, co mu było potrzeba, szedł do Surdęgi, stawał u zamkniętych wrót, śpiewał, piszczał, aż mu wreście je otworzono.

Tu też żebraka od ognia w czeladnej izbie nie odpędzano.

Dawano mu jeść, słuchano chętnie, co rozpowiadał, wypytywano i wygadywano się przed nim nie zbyt ostrożnie.

Kurp zawsze mógł się tu dowiedzieć, kiedy i na jak długo wyjeżdżał z Surdęgi Florian i gdy się go z po wrotem spodziewano.

.


 

I teraz też, gdy Hebda wezwał Szarego, a sposobiono się do wyprawy przeciw Krzyżakom, Bąk był dobrze uwiadomiony.

Wiedział i o tym, że ludzi co najlepszych z sobą zabrał Szary, a był pewien, że z nimi zostanie przy królu i nie zjawi się do Surdęgi aż po wojnie, która się zapowiadała długą i krwawą.

Właśnie gdy Szary do Poznania spieszył, a potem do króla pod Kraków, Bąk na Wilczej Górze przemyślał, jakby z niebytności jego korzystać.

Jesiennego wieczora w wielkiej czeladnej izbie u Bąka wszystek jego dwór był zgromadzony.

Na ławie w kącie sie dział i Kurp, kije swe obok siebie postawiwszy.

W izbie, jak zawsze, dymno było i mroczno, choć się w jednym jej końcu ogień palił i u komina skałki zakładano na żelazny ruszt, aby przyświecały.

Twarze i postacie, które zza dymu gdzie niegdzie się ukazywały oświecone płomykiem skałki, wszyst kie były do siebie dobrze dobrane.

Zbóje, jeden w drugiego zarosło, czarne, opalone, z porąbanymi twarzami, niewiele po szanowania okazując swojemu panu i wodzowi, siedzieli i le żeli na wpół, z kubków popijając i niekiedy dzikimi głosy się odzywając lub wykrzykując.

Bąk srogim bywał dla tych ludzi, gdy szło o posłuszeństwo.

Wiedzieli, że gdy się wściekł z gniewu, niejednemu łeb ściął, ale bywały godziny, w których im z sobą pozwalał poufale przestawać.

Wśród nich, gdyby nie dumna postawa i nawyknienie do rozkazywania, które człowieka czyni siebie pew nym, a piętnuje w nim wodza, trudno w nim było rozeznać pana.

Odzież miał prawie taką na dzień powszedni jak i dru dzy, nie odznaczał się od nich niczym.

Obyczaj też miał ów leśny a starego rzemiosła, mowę taką jak inni zbóje.

Wśród nich czuł się w swoim żywiole.

Stał teraz w pośrodku nich w bok się ująwszy, a towarzy sze siedzieli, niektórzy leżeli na ziemi ł na ławach, pospierani nja ręku.

Kurp piwo pił, kubek trzymając w jednym ręku, w drugim dużą chleba kromkę, białym czymś zasmarowaną, którą chciwie pożerał.

Bąk ku niemu był zwrócony.

Gadajże, psiawiaro, coś tam słyszał?

wołał.

Tom ci wszystko wygadał odparł, chleb żując, nie wyraźnym głosem, bo gębę miał zatkaną, Kurp.

Mało ich jest na zamku, mniej niż kiedy bywało, a w potrzebie stara wiedźma Zurycha furtę tylną otworzy.

Zaprzysięgła się!

Gdyby łotrzycy tej pewnym być!

zawołał.

Po co na zamek się rzucać i szturmować?

Dość by się było podkraść, podpełznąć, przez furtę wpaść, Domnę porwać i ogień podłożyć.

A wprzódy kąty oczyścić!

zaśmiał się z ławy jeden.

Jest tam się czym pożywić!

rzekł drugi.

Zamek stary, a po tych starych zawsze najlepszy łup.

Piwnice pełne!

Skrzynie niepuste!

Bąk mniej zdawał się myśleć o łupie i nań rachować.

O Domnę mu szło i o pomstę tylko.

Dumał.

Coc Zurycha mówiła?

zapytał dziada.

Klęła się, że otworzy rzekł Kurp.

Ona wie, że ja ją zgubić mogę, bom tam był, gdzie męża swego struła, pa trzałem na to i przysiąc na to mogę.

Babom wierzyć trudno!

zamruczał Bąk.

Gdyby Zurycha nie zdradziła, ja mówię, tylko się do furty podkraść.

A jak się do nich podkraść?

wtrącił inny drab, który stał niedaleko pana.

U nich dzień i noc straże chodzą, sam stary wstaje razy kilka i wypatruje.

Z dala by dojrzeli.

Zurycha, kiedy taka mądra i sprawna rzekł któryś z ławy jakby to nie mogła ludziom zadać na sen i popoić?

Dziad głową potrząsał.

Ja na baby bardzo rachować nie myślę przerwał Bąk.

Na co nam to?

Jest nas dosyć, aby na zamek się wdra pać, choćby furty nie otworzyła, wrota wyłamać, podpalić!

A i drabiny weźmiemy z sobą.

Jeżeli ich teraz nie dostanę, to nigdy!

Jak zechcecie, to dostaniecie!

rozśmiał się jeden ze śmielszych.

Warn Domna, a nam lochy i skrzynie.

Bąk ręką obojętnie rzucił; nie o skrzynie mu chodziło.

Kro ków kilka postąpił ku jedzącemu ciągle i popijającemu Kur piowi.

.


 

Gadaj!

rzekł zadumany.

Dziad począł nań patrzeć, nie odpowiadając jeszcze.

Ludzi wielu?

pytał Nikosz.

Policzyć trudno bąknął żebrak kto ich pozna?

A snuje się to tam z kąta w kąt ciągle, tylko widziałem, że nie bardzo gęsto.

Co tu lik znaczy?

przerwał z ławy leżący.

Na jednego z tych, co na zamku, nas musi być kilku, bo zawsze lepiej się bronić niż napadać.

Jeśli furty nie otworzą, nam wszystkim trzeba iść do ostatniego, wrota kołkiem podparł szy.

Kto żyw!

Raz chcecie skończyć to skończyć!

Zamruczeli inni, popierając to zdanie.

Bąk ciągle stał za dumany.

Z tymi ludźmi ja nie mam szczęścia począł w pół do siebie.

Tyle lat, tyle razy próbuję, już bym innych ze świa ta zgładził i zapomniał.

Tych ani ukąsić...

Urok jakiś!

Urok!

Pewnie, że urok odezwał się dziad ale na to sposoby są.

Śmieli się niektórzy po cichu, spoglądając na żebraka, któ ry dumnie usta zaciął, poczuwszy szyderstwo.

W tym urok odezwał się leżący na ławie że o babę idzie.

Zachciało się koniecznie tej, gdy na świecie ich tyle jest...

Splunął.

Bąk się namarszczył.

Sprawa nie o babę zawołał głosem podniesionym ale za krew moją ja zemsty i krwi potrzebuję!

Najlepsza pomsta będzie, gdy im ją odbiorę.

Cicho odezwał się jeden z towarzyszów:

To i dzieci cudze przyjdzie brać?

uśmiechnął się.

Nikosz, czy nie słyszał, czy udał, że nie słyszy, nic nie rzekł

na to.

Gromada jego po cichu mruczała.

Spoglądali na swego

pana i wodza, uśmiechając się skrycie i pokazując palcami.

Kurp dojadał i dopijał.

Dwóch ludzi wyprawił Bąk jeszcze po wioskach do Mojkowiec, Wronikowa i Lasek, aby tam przez swoich (bo wszędzie

ich mieli), gdyby w Surdędze na gwałt uderzono czy zapalono wiechy, nie bardzo kto na pomoc przybywał.

Nazajutrz, w noc bezksiężycową, ciemną, najście na zamek było postanowione.

Dwór Nikosza cieszył się z tego.

Ludzie byli do bójek i napadów nawykli, smakowali w nich, a teraz dawno już nie kosztowali.

Przykrzyła się praca koło domu jednostajna.

Kurp pozostał na Wilczej Górze, aby się przy patrzeć wszystkiemu.

Następnego dnia wszyscy się do wieczora wylęgali, niewie le mając do czynienia, bo wszystko, co potrzeba, pogotowiu stało.

Nikosz tylko niespokojny biegał po dworze, po wałach, wyglądał ku Surdędze, gadał sam do siebie, zaglądał do cze ladzi i na chwilę nie spoczął.

Nad wieczór gorączka go zaczęła opanowywać coraz więk sza.

Uzbroił się zawczasu, miecz wyostrzył, zbroiczkę przypiął i tak ciemności czekał niecierpliwie, jak drudzy dnia wycze kują.

Na dany przez niego znak ludzie zebrani do gromady, podzieliwszy się na dwie kupy, -z których jedna do wrót głów nych miała przypuścić szturm, druga u furty czekać na obiet nicę Zurychy, ruszyli drożyną ku Surdędze z przykazaniem milczenia i nieszczękania bronią.

Choć mu pilno było bardzo, Nikosz zatrzymał ich, dopóki światło na zamku widać było.

Jednego ze swoich z częścią ludzi na gościniec wysławszy, aby około wrót wielkich gwałt uczynili, toporami je rąbiąc i usiłując ognia podłożyć, sam Nikosz poszedł z resztą oddziału do furty, spodziewając się, że mu ją otworzą.

Udało się wśród nocy przymknąć tak pod wrota zręcznym napastnikom, iż ich straż nie postrzegła i nie posłyszała, aż toporami poczęli łamać bramę i ognie rozpalać.

Jak piorun to spadło na małą załogę Surdęgi, która się cała ku wrotom zbiegać zaczęła, krzycząc i nawołując.

Nim się tam ludzie na myślili, co czynić, i Dalibór, posłyszawszy wrzask i łomot, kożuch wdziawszy wybiegł już napastnicy wrota potrza skali od dołu.

Ale kute były sztabami żelaznymi, więc się trzymały, a za nimi drugie stały, o których nie wiedzieli.

Jelita

.


 

W zamku zawrzało.

Domna wstała przerażona od kolebki dziecka, załamawszy ręce.

Przytomność opuściła ją na chwilę.

Sądziła, że zbóje się już na zamek wdarli.

Lecz natychmiast prawie odzyskała przy tomność, dziecko oddała niańce, a sama, pochwyciwszy mie czyk, za starym ojcem pogoniła.

Około wrót już się bronić zaczęto i zrzucać kamienie i koła zębate na oblegających.

Dalibór rozkazywał z zimną krwią człowieka, który wiele już przeżył i niełatwo się daje ustraszyć.

W czeladnej izbie ogień był jeszcze.

Tu siedziała Zurycha, blada i drżąca.

Domna, wpadłszy do niej, nakazała wodę na stawiać i garnki ze smołą ludziom nosić na wyżki M.

Przelękła baba, sama nie wiedząc, co czyni, była posłuszną i z niezmier ną gorliwością poczęła dziewkom rozkazywać.

Czeladź cała poszła na posługi załogi nielicznej, kto z czym mógł i miał.

Od wielkich wrót udało się na chwilę napaść odegnać, ale wnet ludzie Nikosza drabiny nieco dalej do częstokołów przy stawiać zaczęli, patrząc, gdzie obrońców nie widać było.

Tymczasem Bąk u furty stał i czekał, nie chcąc z tej stro ny nic rozpoczynać, a rachując na zdradę.

Zurycha zaś na oku trzymana, ze strachu, by się nie wydało, co zamierzała, słu żyła i kręciła się, ani mogąc, ni chcąc do furty dostać.

Nikosz, czekając tu dosyć długo, słuchając wrzawy, która go dochodziła, a nie wiedząc, co się działo z drugiej strony, kilka razy na znak na próżno uderzywszy do furty, klnąc, po leciał po wałach dokoła do swoich, aby się przekonać na ocznie, jak się im wiodło.

Zaczynał wiarę tracić w obiecaną zdradę baby.

Zamkowi na znak niebezpieczeństwa mieli zawsze gotowe wiechy do zapalenia, którymi do wiosek znać dawano, gdy po mocy od ludzi potrzeba było.

Paliły się już te ognie, a chłopcy bili w deski drągami na gwałt.

Gdy Nikosz dopadł do wielkich wrót, kilku swoich znalazł płonącą smołą pooblewanych i rannych od kamieni.

Strzały zza ostrokołów świstały.

Pierwsze wrota były na pół zrąbane,

 

ale za nimi drugie takie widać było.

Przez mały wyłom nikt się nie śmiał cisnąć, bo pomiędzy dwojgiem bram najniebezpieczniej stać było.

Krzyknął na swoich Nikosz, aby ich zagrzać, i widząc, że sam tu niewiele zrobi, nazad do furty zawrócił, gdzie ludzi część zostawił.

Z tamtej strony cicho było, a że obiecana furta się nie otwierała, Bąk zniecierpliwiony drabiny na ostrokoł zarzucić kazał i sam na pierwszą drapać się począł.

Właśnie gdy już głową sięgał nad parkan, tknięty jakimś niepokojem, aby się dokoła obejrzeć, stary Dalibór nadbiegł tu z dwoma łucznikami, którzy, dostrzegłszy w ciemności człeka, strzały puścili tak szczęśliwie, że jedna z nich przez otwór w szyszaku do twarzy Nikoszowi się dostała.

Wyrwał ją zaraz, ale z drabiną się zachwiał i padł.

Zurycha, która ze strachu Kurpiowi może co obiecywała, teraz z drugiego, większego jeszcze, nie śmiała nic poczynić i służyła zamkowym.

Do furty iść ani myślała.

Nikosz ranny, na co mało zważał, już nie rachując na zdra dę, ludzi wszystkich zagarnąwszy, pobiegł do wielkich wrót szturmować.

Bronili ich, jak mogli, Dalibór i jego czeladź, ciskając, co pod ręką było, strzelając, sypiąc i lejąc, lecz pierwsze wrota już były złamane, drugie podpalano, a wszy scy Nikoszowi ludzie, gdy z tej strony na ostrokoły się drapać zaczęli, załoga im starczyć nie mogła, bo niewiele jej było.

Cudem chyba zameczek się mógł obronić, a ludzie ze wsi na odsiecz oczekiwani nie przybywali, nawet z Mojkowiec.

Dalibór biegał, rzucając swoją gromadkę to tu, to owdzie, gdzie najpilniej się było bronić.

Wrota, choć wodą lano, pa liły się, bo coraz więcej suchego chrustu pod nie podkładano.

Stary w końcu postrzegł, że jeśli odsiecz nie przybędzie, na pastnicy się włamią do wnętrza.

Widziała to i Domna.

Nie było innego ratunku, jak się im zdawało, tylko tylną furtą po nocy wymknąć się z dziećmi, spuścić z wału i do lasu uchodzić, mienie i zamek oddając zbójom.

Domna, choć blada i wylękła, poszła po dzieci.

Starsze

s

.


 

z nich miał wziąć Dalibór, młodsze ona.

Noc była ciemna, z tamtej strony nie widać było napastników, furta się zdawała jedynym zbawieniem.

Gdy już Domna płaszcz brała i dziecię z kolebki miała pod nieść, Zurycha, która posłyszała ją rozmawiającą z Daliborem, z krzykiem do nóg jej padła.

Tamtędy nie można!

Nie idźcie!

poczęła krzyczeć.

Nie idźcie!

Na Boga, tam ludzie są!

I ten więc ratunek ostatni stał się niemożliwy.

A tu do wrót coraz się gwałtowniej dobijano i po drabinach leźli ludzie, a co którego strącono, drugi się ukazywał z innej strony, a za nim trzeci.

Nie wiedzieć, gdzie się było obrócić.

Z wiosek ludzie, czy znaków nie widzieli, czy iść się obawiali, nie przybywali.

Trzeba się więc było na śmierć lub gorszą od niej niewolę go tować, bo i ukryć się gdzie nie mieli.

Nikosz powtórnie ranny, gdy się tu na drabinę wdzierać próbował, latał jak wściekły, własnych ludzi popychając i tłu kąc, gdyż się obawiał, aby nareście z sąsiednich wsi gromady nie nadciągnęły.

Do płonących już drugich wrót drągi mocne przystawiwszy, oblegający zaczęli je napierać silnie, bijąc w nie i usiłując wyłamać.

Jeszcze chwilka, a i one ipaść mia ły gdy na gościńcu lecące pędem usłyszano konie.

Kilku nastu jezdnych nadbiegało.

Nikosz, sądząc, że chłopstwo przybywało z wiosek, obrócił się przeciwko nim z częścią swoich ludzi.

Lecz zbladł i za trząsł się, w pierwszym, który już z mieczem nań godził, po znając uzbrojonych ziemian.

Zdało mu się, a raczej przeczuł w tym przeciwniku, którego żelazo dwa razy hełm jego ugo dziło Floriana Szarego.

On to w istocie był przybywający spod Krakowa, którego Opatrzność sprowadziła właśnie na tę godzinę...

Nikosza powaliwszy, bo ten się zachwiał i na kolana przy padł, Florian i jego czeladź siadła na kark oblegającym, któ rzy pochwyceni niespodzianie stracili wnet męstwo i zbiegać zaczęli.

Przy blasku ognia, który pod wrota był podłożony, Dalibór postrzegł odsiecz przybywającą i już był pewien oca

lenia.

Czeladź się rzuciła z resztkami pocisków na tych, którzy jeszcze u parkanów stali.

Najeźdźcy pierzchać zaczęli.

Nikosz porwał się zalraz na nogi, ale już widział, że nie równą była walka, i wnet za załomem ostrokołu zniknął, zostawując swoich, aby się ratowali, jak mogli.

Trupów kilku położyli Florianowi, dwu czy trzech rannych związano, Da libór palące się wrota kazał odeprzeć i załoga wybiegła panu młodemu pomagać.

Oczyszczono zaraz „wjazd i cała ta strasz na burza pierzchnęła, kryjąc się gdzieś w nocy ciemnościach.

Gdy Szary, z konia zsiadłszy, przez żużle płonące wcho dził na zamek, ujrzał naprzeciw siebie stojącą Domnę z młod szym dzieckiem na ręku i mieczykiem u pasa.

Blada była jak anioł śmierci, uśmiechnęła się temu cudowi, który ją dłonią niespodziewaną męża ocalił, ręką jedną objęła szyję jego i padła.

Kobiety nadbiegające wzięły ją na ręce i poniosły do domu.

Florian szedł za nią.

Starego ojca pocałował w rękę milczący, starsze dziecię podniósł i zabrał z sobą.

Obawiać się już nie było czego, lecz szkody wyrządzone mu sieli ludzie natychmiast naprawiać, bo od zbója nigdy bezpie czeństwa nie mieli, a Bąk, choć ranny, uszedł na swą górkę.

Od powiązanych jeńców, których do lochów, skrępowawszy, rzucono, dowiedzieli się oblężeni wszystkiego, bo ci, życie swe wypraszając, pana nie szczędzili, przeklinali go i prawili, jak się długo do tej napaści przysposabiał.

Jeden z nich, za grożony, wyśpiewał nawet o Kurpiu i obietnicy Zurychy, którą zaraz ująć chciano, lecz wśród tego zamętu baba, domyślając się, co ją czekać może, znikła.

Smutny i radosny razem był ten przyjazd Szarego do domu.

Przyprowadziła go Opatrzność na samą niebezpieczeństwa go dzinę.

Gdy Domna po omdleniu oczy otworzyła i ujrzała go przed sobą, podniosła się, tuląc do swojego obrońcy.

Zdawał się jej cudownie zesłanym z nieba.

Florian na przemiany ściskał ją i cisnące się do siebie dzieci, które, jak dzieci, ze łzów prze szły wnet do radości wielkiej, strachu chwilowego zapomniaw szy.

Wszedł i stary Dalibór zasępiony, zmęczony, ledwie się

.


 

mogąc utrzymać aa nogach.

Nie mówili do siebie, patrzał!

tyl ko i Bogu dziękowali.

Florian posępny myślał już, jak potrafi zabezpieczyć po kój rodzinie, gdy sam za dni kilka na powrót wyruszyć będzie zmuszony.

Napaść dnia tego najlepiej dowodziła, jak zuchwa łym był ten sąsiad a wróg, który czyhał na chwilę, aby się mógł pomścić.

Załoga była za mała.

Starzec jeden nie mógł wydołać obronie.

Znał już Szary swojego przeciwnika, że, z życiem uszedł szy, kajać się nie będzie, ustraszyć nie da i tym gorętszą ze mstą zapali.

Rachować na to, że był odpędzony sromotnie i ranny, nie mógł Florian.

Zostałby był doma dla obrony, ale przyrzekł się wojewo dzie.

Część swoich ludzi w obozie zostawił, powracać więc musiał i to rychło.

Teraz dopiero, gdy już napastników nie było, ludzie z wio sek nadciągać zaczęli i wrzawa powstała u wrót, bo włodarz i starszyzna winili ich o umyślne opóźnienie.

Składali się osad nicy tym, że znaków ognistych nie byli pewni, że noc ciemna i drogi złe pospieszyć nie dozwoliły.

Dla postrachu musiano sołtysów pobrać do lochu.

Z gromad wybrano parobków do pomnożenia załogi i Dalibór sam wyszedł, aby ład jakiś uczy nić.

Na gwałt potrzeba było wrota i ostrokoły naprawiać, więc ludzi z siekierami wzięto zaraz z gromady, belki i kłody ścią gać i ciosać zaczęto.

Tymczasem Florian do szwagra Leliwy posłańca do Lelowa wyprawił, aby na radę i posiłek przybywał.

Wszedł ranek po tej nocy strasznej mglisty i pochmurny, a tu na chwilę spocząć nie mógł nikt.

Oprawiać wrota i opa trzyć zamek było pierwszą potrzebą, którą Szary przed wy jazdem musiał mieć załatwioną.

Gromady też, winę swą czu jąc, starały się ją podwojoną gorliwością zmazać.

Z kupy napastników straciwszy w zabitych, rannych i uję tych do dziesiątka ludzi, Nikosz poraniony, potłuczony, nocą jeszcze doszedł do swej górki i, obawiając się odwetu, wrota pozapierał, ludziom nakazawszy stać u wałów.

Wściekłości

jego padło ofiarą, co w domu na progu mu się nastręczyło, bił własnych i mordował, potem rzucił się, krwią brocząc i nie myśląc o ranach, jęcząc i przeklinając, na łoże.

Kurp, który we wrotach stał, gdy ludzie uciekający nadbie gli, wysunął się nie postrzeżony i schował, obawiając zemsty.

Zbiegłą Zurychę, gdy się nad ranem zjawiła u wrót, Nikosz, wypadłszy z izby, kazał obwiesić.

Ludzie jej nie śmiejąc tknąć, bo się czarownicy obawiali, dali zbiec.

Cały dzień następny nikt do Bąka przystąpić i słowa od niego dopytać nie mógł.

Rozganiał i bił ludzi, pieniąc z bez silnej złości.

Wieczorem zgłodniały pić zaczął i legł kamien nym snem ujęty.

Gdy się zbudził drugiego dnia, innym już był jak by się wytrzeźwił.

Poszedł liczyć swych ludzi, o tych, których nie stało, pytał.

Na wał wlazłszy popatrzał ku Surdędze, zamruczał coś sam do siebie, rany zaschłe poobmywał, odział się, uzbroił, konia kazał dać i, u wrót posta wiwszy straż, odjechał precz, nie mówiąc ani dokąd, ani na jak długo.

Z Lelowa szwagier tegoż dnia do Floriana w kilka nadbiegł koni, wioząc z sobą dwu powinowatych z sąsiedztwa, których u niego poselstwo zastało.

Wyszedł naprzeciw nim Florian, z czołem nasępionym, zamiast powitania ukazując im wrota, węgle u nich i trzaski z wyłamanej pierwszej bramy.

Gdyby mnie cud jakiś tu nie sprowadził rzekł już bym żony ni dzieci, ni ojca, ni mienia nie oglądał, tylko kupę popiołu.

Dobry sąsiad!

Bracie miły zwrócił się do Leliwy wy o siostrze i o jej bezpieczeństwie radźcie.

Za dzień lub dwa ja do króla muszę, a Bóg jeden wie, kiedy powrócę i czy żyw przybędę, bo się wojna sroga gotuje.

Jakoście mi bratem, pomóżcie i radźcie.

Z tym człowiekiem, dopóki on żyw, końca nie będzie!

Leliwa spoglądał wkoło, nie odpowiadając, gdy jeden z zie mian, którego Pokrzywką zwali, odezwał się.

Co tu radzić?

Jak na wilka trzeba polować na tego człeka i ubić go.

Jedna rada!

Drugi potwierdził to,

.


 

Tak rzekł Leliwa gdyby go ująć można, nie żało wałbym dębu, a obwiesiłbym zbója.

Ale niełatwa z nim spra wa.

Siadł tu nam wrzodem między nami...

Chyba wszyscy się nań zbierzemy i pójdziem obławą.

Czyńcie z nim i ze mną odezwał się Florian co wola i łaska.

Ja to jedno wiem, że na posługę królewską idę, a ojca, żonę i dzieci wam oddaję.

Spojrzeli po sobie i Pokrzywka rzekł:

Póki co będzie, musiemy my na Surdędze koleją straż sprawiać.

Dobrze i tak odparł Leliwa ja ludzi przyślę.

Ja też dodał trzeci.

Godziłoby się też rzekł, wchodząc w podwórze, Po krzywka zajrzeć do niego na górkę i popróbować, azali się lisa z.

jamy nie wykurzy.

Lisa w jamie już nie ma przerwał Florian.

Ludzie nasi widzieli go pono uchodzącego.

Ma on z dawna swoich druhów rabusiów jako sam.

Pewnie po nich lub do nich umknął.

A nie widzi mi się dodał Leliwa aby rychło drugi raz na Surdęgę się ważył kiedy się wam go odprawić do brze udało.

Nadszedł stary Dalibór.

Gdyby nie Opatrzność rzekł, ręce podnosząc do gó ry nie obroniłbym się, choć czeladź dobrze się zwijała.

Gromady nie nadciągnęły, a baba Zurycha, namówiona po dobno, im furtę tylną obiecała otworzyć.

Oskarżono ją o to, a najmocniej świadczy winę, iż uciekła.

Przybyli stali zdumieni.

Wojna!

zawołał Pokrzywka.

Nie bałbym się jej wtrącił Szary a zmógłbym biesa złego, gdybym doma mógł siedzieć.

Ale mnie na inną wojnę wołają i muszę...

Wyprosiłem się na dzień, dwa wojewodzie, jakby mnie co tknęło.

Z przybyciem sąsiadów otucha wstąpiła w serca.

Dalibór się czuł bezpiecznym, Florian brata żony umawiał i gości swych,

aby najdroższego skarbu jego strzegli.

Leliwa siostrę do siebie dla ubezpieczenia zabrać chciał, ale sama Domna oparła się temu, starego ojca nie chcąc rzucić, który swego gniazda opu ścić i zdać na cudze ręce nie mógł.

Tu głowę położę mruczał ale przed tym zbójem uchodzić niedoczekanie jego.

Srom dla moich siwych włosów, a od sromu lepsza śmierć.

Zakrzyczano go, że wszyscy z nim Surdęgi bronić będą.

Poszli tedy zaraz dokoła opatrywać zameczek, ku czemu Po krzywka się zdał i wielkie miał serce.

Na wojnę nie zdążam, bo jedna ręka martwa mi wisi, to choć tu posłużę.

Tak dzień zszedł, a Florian, na ojca zdając gości, więcej żony i dzieci pilnował, po których miał tęsknić długo.

Domna już odzyskała całe swe męstwo, uśmiech i wielkie serce.

Jedź spokojny mówiła.

My żołnierskie żony nawy kłe być do tego powinnyśmy, że się z królem, ba i z wrogiem, mężami dzielić musiemy.

Toć dola nasza, a jam wiedziała, kto mnie brał i komum przysięgała.

Jedź spokojny powtarza ła.

Pan Bóg nas uratował cudem, nie odmówi i dalej opie ki swej.

Ludzi mamy mężnych, a ja i ojciec nie zaśpiemy.

Co dopiero, gdy przyjaciół w pomoc dostaniesz, a za opiekuna brata!

Tak ty mi serca dodajesz rzekł Florian bo co po winność rycerska, to powinność.

Ano, mnie tak was tu zo stawić z tym złoczyńcą pod bokiem?

Domna uderzyła go po ramieniu.

Wszystko złe przeszło rzekła ja to czuję w duszy mej.

Dawniej obawiałam się tego człowieka, jawił mi się we snach często, żem z krzykiem do kolebki przypadała broniąc Staszka.

Dziś coś mi powiada, iż nie potrafi nic przeciwko nam.

Jedź, miły mój, a powracaj z łupem i, co lepsza, z imieniem dobrym.

Zastaniesz nas w progu nie, jak teraz, zapłakanych i strwożonych, ale witających zwycięzcę i szczęśliwych.

Amen dodał Szary i oby się to sprawdziło!

Bóg łaskaw szepnęła kobieta.

.


 

Jeszcze dzień jeden pozostał Szary w domu, a miał tę po ciechę, że mu cieśle do wieczora wrota nowe powstawiali oczyścili wjazd i ostrokoły poumocywali.

Trzeba się było rozstać z Domną.

Mężna niewiasta wyszła z dziecięciem na ręku na próg i przeżegnała go krzyżem świę tym.

Szary ciągnął do króla wołała powinność.


Date: 2015-12-11; view: 734


<== previous page | next page ==>
Nierówna była walka, bo na | KONIEC TOMU PIERWSZEGO
doclecture.net - lectures - 2014-2024 year. Copyright infringement or personal data (0.035 sec.)